10. Zgoda na użycie broni

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chris porzucił rower i wbiegł do swojego domu. Tak, domu, bo spędził tu dekadę, ćpając, pijąc tanie wino i żywiąc się fast foodem? Chyba tak. Teraz nie mógł sobie przypomnieć. Rzucił plastikową torbę z pieniędzmi a sam oparł się o ścianę i wyciągnął telefon firmy Samsung należący do Elmera Neimuera. 

Wpisał 1111 i zobaczył tapetę z dwoma dziewczynkami, pewnie małe Elmerątka. Teraz była trudniejsza część. Chris zmarszczył czoło, skupił się jak nigdy. Próbował przypomnieć sobie numer telefonu do Lecksteinów. Kiwał się w pozycji płodu, gryzł paznokcie i wyrywał włosy, aż sobie przypomniał. Zadzwonił. 

Metaliczny głos powiedział, że ten numer nie istnieje. Kurwa! Przecież był stacjonarny! Sam się z siebie gorzko zaśmiał. Czego oczekiwał? Że Karen dalej będzie gnić w Schwerin?

Nie… przecież to ona wyjechała. To on został. Przecież słyszał, jak udzielała wywiadu! W Berlinie! Więc pewnie… pewnie jest w Berlinie. Na to by wychodziło. 

- I co z tego, durniu, skoro cię nie pamięta?! Nie widziała mnie ponad dwadzieścia lat! - krzyknął sam na siebie i spoliczkował się. Rzucił telefonem o ścianę. Przez chwilę chodził tam i z powrotem, w ciemności do której był przyzwyczajony. Bo żył w jej cieniu, tej dziewczynki, tej nastolatki, tej kobiety! Ona zawsze miała piątki, przyjaciół, nawet chłopaka! On miał tylko ją! Tylko ona się dla niego liczyła. Tylko ona o niego dbała, gdy ojciec bił go pasem, przeklinał jego głupotę i niezdarność… tylko ona przy nim była. 

Do czasu. Po jej zniknięciu został profesjonalnym bokserem, był w Alpach, zwiedził nawet cholerną Japonię! Ale bez niej… to nie miało sensu. Usłyszał pikanie spod ściany. Telefon. Podniósł go drżącymi rękoma. Numer zapisany był jako "Margaret". Odebrał rozcinając sobie palec o tłoczone szkło.

- Halo? - rozległ się głos po drugiej stronie. 

- Halo - szepnął Christopher.

- Nie jesteś moim tatą. Gdzie jest mój tata? Powinien już być w domu…

- Twój tata… miał wypadek. Chyba. Tak, miał wypadek, kurwa! - rzucił Chris do słuchawki i rozłączył się. Czemu to powiedział? Spanikował? W ciągu tego dnia panikował już dużo razy. A teraz przez niego panikuje jakieś dziecko. Ale co to go obchodzi? Ma pieniądze. Ma pistolet. Jest królem.

Wtedy "król" usłyszał trąby i wiwaty "Umarł król…". Tak przynajmniej sobie wyobraził. Naprawdę usłyszał odległe syreny policyjne, a chwilę później kroki na betonowych schodach. Odrzucił telefon i sięgnął po siatkę i pistolet. Jeśli będzie musiał uciekać, to nie z pustymi rękoma.

Tymczasem Karen Leckstein minęła porzucony rower marki Atlantic. Zaczął padać deszcz, więc zapięła szczelniej kurtkę. Zadrżała. Całe to miejsce przejmowało ją grozą. Pomazane ściany no i niedaleki las Geunewald. Typowa melina zatraconego w sobie ćpuna z kupą pieniędzy i pistoletem. Wzięła się w garść. Powinna czuć się bezpiecznie. Miała pod sobą dwudziestkę ludzi, a następna dziesiątka szykowała się do ogrodzenia terenu. Ale wcale nie czuła się z tym dobrze. Przeciwnie, w zaszczuciu Chris może być jeszcze bardziej nieobliczalny.

Usłyszała głos Krügera w słuchawce:

- Gotowa, pani komisarz?

- Ja… tak.

- Nie dosłyszałem?

- Tak - wyrzekła z mocą i wzięła do ręki megafon. Wtedy zza chmur wyłonił się helikopter patrolujący kompleks snopem światła. Karen przyłożyła mikrofon do ust.

- Christopher Claste! Mówi komisarz BKA Karen Leckstein! Jesteś poszukiwanym przestępcą ataku narkotykowego, z trzema poważnymi ofiarami! Podejrzewamy, że masz powiązania z Niklausem Hische! Wyjdź z podniesionymi rękoma, a rozważymy przystąpienie do projektu ochrony świadków!

Nie usłyszała odpowiedzi. Za to w słuchawce rozległ się głos Krügera:

- Beta, wchodzicie od wschodu, miejcie oczy szeroko otwarte.

- Chwila - zaczęła Karen, gdy z kompleksu stacji rozległ się krzyk.

- Niech ta suka tu przyjdzie! Chcę negocjować! Mam zakładnika! Chcę z nią negocjować! Słyszysz, Karen Leckstein?! Chcę negocjować! 

W słuchawce Krüger westchnął i przełączył się na kanał z Karen.

- Uważaj! Nie mamy pewności, czy to blef. Jest zbyt ciemno, a noktowizory go nie sięgną. Musisz go wywabić. Będziemy w pogotowiu, nawet nas nie zobaczy.

- Dobra - szepnęła Karen i znów podniosła megafon. - Chris, idę do ciebie, dobrze? Tylko ty i ja!

- Wejdź na drugie piętro! Nie próbujcie numerów, gliniarze, jasne?! - Głos niczym charkot kosiarki rozległ się w kompleksie, pewnie krzyczał przez jakąś starą rurę by być lepiej słyszalnym. 

Przez chwilę w słuchawce panowała cisza, ale po chwili Krüger się zgodził.

- Idę! - Karen oddała megafon jednemu funkcjonariuszowi i ruszyła do wnętrza. Wyciągnęła latarkę by nie potknąć się o kawałki betonu opadłe z sufitu i resztki zbrojeń wystających z podłogi. Weszła na piętro. Zobaczyła światełko, pewnie z telefonu.

- Stój! Celuję w ciebie!

- Dobrze, spokojnie. Chris… mogę zobaczyć twoją twarz?

- Najpierw pokaż swoją, szmato!

Poświeciła na swoją twarz od dołu. Po chwili zobaczyła twarz, która mogła by należeć do staruszka. Pomarszczona od brudu, niezgrabnie obcięte kołtuny sterczały na wszystkie strony, no i porysowane okulary sklejone taśmą. Obraz wraku człowieka, który mimo wszystko jeszcze nie utonął. Ale ten wrak już miał sporo wody, która teraz ściekała mu po burcie.

- Czemu mnie zostawiłaś? Czemu?! - zawył, a łzy popłynęły jeszcze gwałtowniej. 

- To nie zależało ode mnie. To mój ojciec…

- "Twój ojciec"... Gówno! To ty przecież ciągle jęczałaś, że chcesz zamieszkać w stolicy, z dala od… od… od całego tego gówna w którym się wychowałaś! Chciałaś być gliną, ale nie w Schwerin, o nie! Miałaś wielkie ambicje! Myślałaś o mnie, gdy dostawałaś następne dyplomy? Że zostawiając przeszłość, pozbywasz się też mnie?!

- To ty nigdy do mnie nie zadzwoniłeś. Zostawiłam ci numer. Nigdy, ani słowa, nawet się nie pożegnałeś. Nic. Ale to nie jest ważne. Ważne jest to, że masz kłopoty. Postrzeliłeś policjanta. Pobiłeś nastolatka, też jest w szpitalu…

- Widziałaś, jak mnie traktowali? Widziałaś film? Widziałaś?! - ryknął Chris machając pistoletem. 

- Widziałam. Przykro mi. Ale to nie był powód, by doprowadzić do wstrząśnienia mózgu. Albo zawału u sklepikarza. Co chciałeś zrobić z pieniędzmi, dokąd uciec? Bo od narkotyków nie uciekniesz daleko. Chyba że dasz sobie pomóc, Chris.

- Ty i te twoje kłamstwa… wiesz, że ja wiedziałem? O pracy. "O wielkich odkryciach". Ale nic nie zrobiłem. Wiedziałem, że ojciec by cię zlał. Dlatego nic nie powiedziałem. Bo byłaś moją przyjaciółką! - Claste wystrzelił w ciemność, Karen zgasiła latarkę i przywarła do betonowej framugi.

- Gdzie zakładnik, Claste? Gdzie! - krzyknęła, bojąc się wyjrzeć. Kolejny strzał. - Christopher! 

- Po prostu się zamknij! - wrzasnął Chris. Wtedy reflektor helikoptera oświetlił piętro i mężczyzna dostrzegł ukrywającą się Karen. Strzelił, ale odrzut skierował kulę w podłogę. - Wszyscy jesteście tacy sami! Pełni kłamstw!

Karen nacisnęła słuchawkę.

- Krüger? Negocjacje nie doszły do skutku. Złapmy go żywego, ale w razie czego, czy mam zgodę na użycie broni? 

- Tak. Złap tego drania! 

Karen nabrała powietrza i dobyła rewolweru. Usłyszała kolejny strzał i ruszyła w kierunku, z którego dobiegał.

- Naprawdę chcesz to tak rozegrać, Chris?!

- Ulica uczy wielu rzeczy, Leckstein! Nie nauczysz się tego na obozie żeglarskim! Zasada pierwsza, zabij, nim ciebie zabiją! - Głos dobiegał z góry, toteż Karen weszła na schody.

- Gdzie jest zakładnik, Chris! 

- Ha ha, nie ma! Chciałem z tobą tylko porozmawiać, ale wy wszyscy jesteście okropni! 

- Nie chciałeś mojej pomocy! Wzgardziłeś nią!

- Ja chcę zniknąć, nie rozumiesz? Po prostu! Kurwa, nie zbliżaj się!

Karen weszła na wyższy stopień. Strzał. I siła, która sprawiła że grunt uciekł jej spod nóg i spadła na plecy. Dla Karen nastała ciemność. Chris odetchnął głęboko, poświecił latarką w telefonie Elmera na nieruchome ciało. Wzdrygnął się. Zabił ją. Cholera, zabił Karen Leckstein. Padł na kolana, nie miał siły się podnieść. Patrzył tępo na ciało najlepszej przyjaciółki, jaką w życiu miał. Teraz naprawdę stracił wszystko. 

A może nie? Spojrzał na torbę z pieniędzmi. Trzęsącą się ręką złapał ją i pognał ma dach stacji, usłyszał bowiem krzyki policjantów z niższego piętra. Nie wiedział, czego szuka na dachu, chyba tylko czasu by nie myśleć o tym, co zrobił. Nadal bolało go ciało po tym jak grupka nastolatków postanowiła wykorzystać go jako worek treningowy. Upadł, a luźne banknoty wypadły z siatki, nim zdołał je złapać. Zaklął i patrzył, jak pieniądze znikają w ciemności. Wtedy coś dostrzegł. Swoją ostatnią działkę. 

Podniósł strzykawkę. W drugiej ręce miał pistolet. Nad sobą, jak przez mgłę, zobaczył helikopter świecący prosto na niego. Zacisnął spuchnięte od płaczu oczy. Wyrzucił strzykawkę i przystawił sobie lufę do skroni.

- Umarł król. A ja zawsze… zawsze chciałem po prostu zniknąć… - szepnął z żalem i nacisnął spust.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro