♥️

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Geraldine Moráz nie spodziewała się, że czternasty lutego mógłby kiedykolwiek nie powodować u niej odruchów wymiotnych. A gdyby ktoś jeszcze parę dni wcześniej powiedział jej, że spędzi ów dzień w upstrzonych serduszkami czterech ścianach restauracji wraz ze swoim absztyfikantem, wyśmiałaby go, jednocześnie próbując zabić wzrokiem. Bo jej złota zasada brzmiała: nic dobrego nie może się wydarzyć w Walentynki.

A teraz siedziała przy stoliku, popijając czekoladę i zagryzając pierniczka. Miejsce naprzeciwko niej zajmował Dudley Dursley, jej przyjaciel z pracy i od niedawna obiekt pewnych nienazwanych jeszcze uczuć. Nie był przystojny. Nie przypominał księcia z bajki czy filmu z książek dla nastolatek. Ale coś w nim pociągało Geraldine.

Był niezwykle dobrym człowiekiem, tak sądziła. Zawsze temu zaprzeczał. Ale ona mimo jego depresyjnej miny i wielkich kompleksów, nadal z nim rozmawiała. Starała się znaleźć jego ciepłą stronę. Okazało się, że oboje są pasjonatami zoologii. I oboje piekielnie bali się węży. Jedyna różnica była taka, że on mówił coś o jakimś traumatycznym wydarzeniu w dzieciństwie, a ona po prostu nigdy nie ufała gadom.

Lubili podobne programy telewizyjne, sporty, gry komputerowe. Cieszyła się, że go poznała i każda chwila z nim spędzona była dla niej droga. A on dość szybko jak na swoje powolne przyswajanie informacji zaczął to dostrzegać. W końcu w ostatnią środę wieczorem odważył się zaprosić ją do tej restauracji.

To nie miała być randka, jak sam stwierdził. Mieli do nich dołączyć jakiś jego kuzyn z dziewczyną. Geraldine trochę martwiła się, czy nie będzie przeszkadzać, ale gdy tylko zobaczyła go, czekającego na nią, wszelkie wątpliwości odeszły.

Opowiadał jej teraz o nowym ulepszeniu do oprogramowania, które sprzedawała ich firma. On wraz z paroma innymi osobami nad nim pracował. Geraldine odpowiadała za kontakt z klientami, przez co wszelkie smaczki programistyczne były jej obce. Właściwie, niewiele z jego paplaniny rozumiała. Ale uwielbiała, gdy jej o czymś opowiadał z przejęciem. Były to nieliczne chwile, gdy naprawdę się przed nią otwierał.

Patrzyła mu długi czas w oczy. Jednak jej słuch w pewnym momencie poza słowami przyjaciela wychwycił jakiś dziwny odgłos, jakby zduszony jęk. Obróciła szybko głowę, pokazując Dudley'owi gestem dłoni by na chwilę się uciszył.

Przy sąsiednim stoliku stała nieznana Geraldine azjatka. Twarz miała rozpaloną, z oczu płynęły jej łzy, ramiona się jej trzęsły. Jej oczy patrzyły w przestrzeń bez przytomności. Bełkotała coś pod nosem. Wyciągnęła przed siebie dłoń. Zrobiła krok do przodu i... Upadła na podłogę niczym kukiełka, której ktoś nagle przeciął sznurki.

Geraldine krzyknęła, zerwała się z miejsca i podbiegła do leżącej dziewczyny. Uklękła i potrząsnęła głową.

- Opanuj się, opanuj się, opanuj się - szeptała do siebie, próbując przypomnieć sobie, czego swego czasu nauczyła ją matka pielęgniarka. Smith trzęsącymi się z początku, lecz coraz pewniejszą dłonią sprawdziła puls dziewczyny. Nic nie wyczuła. Upewniła się jeszcze, chwytając w inny sposób. Nie, nie, nie... Nie mogła... Ale prawda była taka, że...

- Ona... Nie żyje - wyjąkała Geraldine, po czym zalała się łzami. Dudley, objął ją ramieniem i delikatnie zabrał na bok. Ktoś z grupki ludzi, którzy zdążyli się już ustawić kółkiem nad ciałem, pobiegł na posterunek policji, który znajdował się za rogiem, ktoś inny dzwonił już pod numer ratunkowy.

W drzwiach doszło do zderzenia. Nastolatek, który biegł po policję, wpadł na jakąś rudowłosą piękność, która właśnie zamierzała wejść do restauracji wraz z wysokim brunetem w okularach.

- Dobrze wiesz, Harry, że nie powiedziałam żadnej z tych głupot - mówiła dziewczyna. - Kocham ciebie i tylko cieb... - W tym momencie obok niej przepchnął się młodzieniec. - Cham. Wracając kocham... A co tu się dzieje?!

Okularnik ogarnął wzrokiem wnętrze lokalu. Zbladł. Gwałtownie przepchnął się do przodu i przykląkł przy martwym ciele azjatki. Dudley szybko podszedł do niego i coś mu szepnął. Czarnowłosy pokiwał głową.

- To Cho... Znam ją... Ze szkoły... Boże... Dlaczego...?

" Bo nic dobrego nie może się wydarzyć w Walentynki" - przemknęło Geraldine przez myśl.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro