Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wiem, że dawno mnie nie było, ale jak już wspominałam; mam gorszy okres w życiu.
Polecam włączyć piosenkę z opisu. 
To już ostatni rozdział Zielonki.   
Zapraszam...

~~~**~~~

Wszędzie słyszał krzyki żołnierzy, którzy nie mieli tyle szczęścia co on i zginęli w paszczach tytanów lub zmiażdżeni ogromnymi cielskami. Stojąc na dachu przypadkowego budynku, wśród gruzów i parujących ciał tytanów, starał się wypatrzeć swojego ukochanego. Już dłuższy czas temu stracił go z oczu. Uparcie odrzucał myśli, że dzieciakowi mogło się coś stać lub, co gorsze, nie żyje. Resztką woli powstrzymał się od krzyknięcia imienia tego szczyla. Nerwowo rozejrzał się po okolicy ze szczerą nadzieją, że zobaczy gdzieś brązową czuprynę Erena. Zacisnął mocniej palce na rękojeściach mieczy. 
-Nadzieja jest zła. Nadzieja niszczy ludzi- szepnął pod nosem i przy pomocy sprzętu do manewrów przestrzennych zeskoczył z dachu. Klingi świsnęły w powietrzu zabijając kolejnego tytana. Nie miał pojęcia czy reszta dotarła do piwnicy. Teraz interesował go tylko właściciel pięknych zielonych oczu, skrywających tak wiele uczuć. Codziennie patrzących na niego z oddaniem i miłością. 

Świst. 

Kolejny martwy tytan. Kolejne obawy. Kolejne łzy w oczach.
Niewiedza była najgorszym uczuciem. Chciał już to wszystko skończyć i zatopić się w ciepłych wargach kochanka. A jednak nie miał pojęcia gdzie są wszyscy. Gdzie jest Eren. Zaczynał panikować, nerwowe drżenie rąk przywoływało krwawe wspomnienie dnia w którym zostawił Isabel i Farlana. Kolejna tragiczna w skutkach decyzja...? Zaczął pędzić prawie na oślep przez opustoszałe ulice miasta. Przecież on nie mógł zginąć! On musi żyć! Stanął między dwoma zawalonymi budynkami. Gdzie są wszyscy? Wystrzelił haki i po chwili znajdował się na skraju dachu.

-Levi! Nareszcie cie znalazłam!- głos Hange jeszcze nigdy nie przyniósł mu takiej ulgi jak w tamtej chwili. Odwrócił się w jej stronę, pierwszym co przykuło jego uwagę był zakrwawiony bandaż zasłaniający prawe oko brunetki- Armin z Erwinem poszli do piwnicy! Widziałeś Erena? Nigdzie nie możemy go znaleźć!- słysząc te słowa myślał, że zaraz zemdleje. Jego chłopiec nie żyje? Zaginął...?
-J-jak to? Hange powiedz, że żartujesz!- czuł jak przenosi się w czasie i znów siedzi w siodle patrząc na masakrę urządzoną przez tytanów podczas największej, jaką w życiu widział, burzy.

-Spokojnie, jeszcze nic nie wiemy na pewno, prawda? Levi, wiem, że łączy was coś głębszego. Nie mam zamiaru wnikać w wasze relacje prywatne, ale on jest nam potrzebny! Musimy go znaleźć!
Zero zbędnych słów. Odbił się od rozgrzanych dachówek i najszybciej jak potrafił pognał przed siebie. 

Znajdę cię, Eren...







~*~

Dwóch mężczyzn wolnym krokiem weszło na polanę gdzie znajdowało się pole wypełnione złotymi kłosami zbóż. Oświetlone wieczornym, letnim słońcem wyglądały naprawdę pięknie. Niczym złoty ocean w środku lasu, ciągnący się aż do lini drzew i mieniący się wszystkimi odcieniami złota. O tej porze dnia, na tle zachodzącego powoli słońca, wyglądało to naprawdę malowniczo.
Brązowowłosy, ciągle uśmiechnięty, chłopak wesoło zagadywał starszego od siebie partnera, czasami pociągając go lekko za rękę, którą mocno trzymał swoją ciepłą dłonią. Nieśpieszno weszli między zboże. Znajdując się w połowie drogi na drugi kraniec lasu zatrzymali się i usiedli wygodnie na miękkich łodyżkach. Eren zerwał jeden dorodny kłos, delikatnie wsunął we włosy ukochanego i uśmiechnąwszy się czule objął go ramieniem pozwalając mu ułożyć głowę na swojej klatce piersiowej. 
-Wiesz Levi, boje się tej wyprawy- szepnął cicho właściciel hipnotyzujących zielonych oczu- nie chcę jeszcze umierać. Chcę zamieszkać z tobą, tak jak obiecałeś- czarnowłosy uśmiechnął się nieznacznie

-Wiem dzieciaku, ja też- szepnął do jego ucha. Na dłuższą chwile zapanowała cisza. Nie była krępująca. Była przyjemna dla nich obu.
W końcu rozległ się głos Erena

-Wierzysz w reinkarnację?- słysząc nietypowe pytanie Levi podniósł lekko głowę. Widząc niezrozumienie starszego, Eren zaczął opowiadać wpatrzony w niebo- Razem ze mną w korpusie treningowym była pewna para. Po uszy w sobie zakochani, nie widzący poza sobą świata. Wszyscy życzyli im dobrze, ja również... Ale kiedy przyszło do obrony Trostu chłopak zginął... Nie wiem co się później stało z dziewczyną; czy żyje czy nie. Ale jak myślisz? Dostaną kolejną szansę na spotkanie się w innym świecie? Świecie bez tytanów? 

-Nie wiem, Eren. Los kocha uprzykrzać nam życia, może i czasami jest zaskakująco łaskawy ale i tak wielbi się pierdolić...

-Mam do ciebie prośbę; jeśli zginę... zapomnij o mnie - chłopak westchnął cichutko- wiesz... jeśli to prawda, że po śmierci dusza wstępuję w rzeczy, zwierzęta lub rośliny to... chciałbym aby moja zamieniła się w kłosy zbóż. Niby takie niepozorne a jednak takie piękne... - brunet zacisnął mocno pięści na materiale koszulki młodszego

-Ale nie zginiesz. Dopilnuje tego- szepnął wtulając się w jego klatkę piersiową.
-Nie zginę. Dla ciebie.

~*~

Szlag. Dlaczego przypomniał sobie to akurat teraz?! Ile już czasu minęło od tej rozmowy...?

Dlaczego kłamałeś, Eren?

Razem z Hange co tchu przemierzali opuszczone miasto. Musieli znaleźć tego dzieciaka! 

Przecież mówiłeś, że nic ci nie będzie...

Co jakiś czas musiał zwolnić aby nie skierować się po raz kolejny w tą samą uliczkę. Pędził tak szybko jak umiał, nie zważając na brunetkę. Liczył się tylko jego chłopiec. Hange z całych sił starała się go dogonić, zatrzymać, zaproponować jakieś inne wyjście... Lecz Levi nie widział tego zwrócony do niej plecami. 

Gdy w końcu zatrzymał się na dachu przypadkowego budynku, rozglądając się nerwowo, Zoe podbiegła do niego chwytając mocno za ramie, aby nie mógł nigdzie uciec. Zaczął się wyrywać. Musiał go znaleźć!

- Levi... A co jeśli się gdzieś schował?! Lub pożarł go jakiś tytan?! Jak masz zamiar znaleźć go przy takiej prędkości?- mężczyzna rozejrzał się.  W tej okolicy było sporo tytanów. 

Już miał odpowiedzieć na wykrzyczane przez Hange pytania, gdy nagle kątem oka zauważył brązowowłosą postać. Ze łzami w oczach odwrócił się w tamtą stronę.
Widząc żywego Erena, uciekającego przed piętnastometrowcem chciał czym prędzej mu pomóc. Nie mógł dać go skrzywdzić!

-Eren!- zawołał łamiącym głosem. Słyszalne w nim rozpacz i żal rozdzierały serce nastolatka. Spojrzał ku ukochanemu z najwyższą radością i łezkami w zielonych oczach. I to był jego błąd.

Tytan korzystając z jego nieuwagi pochwycił go w swoją wielką dłoń. Z ust szatyna wydostał się rozdzierający krzyk gdy potwór zaczął miażdżyć jego kości. Levi słysząc trzask łamanych żeber nastolatka rzucił się do przodu. Nim zdążył użyć sprzętu do manewrów został powstrzymany przez mocny uścisk Hange. Zaczął krzyczeć widząc jak tytan podnosi Erena do swoich ust. Nie reagował na Zoe wrzeszczącą, że skończył mu się gaz i nic nie może zrobić. Po raz ostatni spojrzał na zapłakane, przerażone tęczówki nastolatka. 

Gdy tytan przegryzł szamoczącego się zielonookiego czas dla niego stanął w miejscu. Nie było już nic. Widział jak ukochany znika w paszczy potwora. Słyszał krzyk. To mój głos?
Zaczął płakać. Upadł na kolana wrzeszcząc imię lubego. To nie mogła być prawda. On obiecał!

Gdy nie wrócę niechaj z wiosną
Rolę moją sieje brat,
Kości moje mchem porosną
I użyźnią ziemi szmat. 

Ktoś pojawił się obok nich. Armin? Erwin? Nie docierało to do niego, nie obchodziło. Wstał na rozchwianych nogach i ruszył w stronę miejsca gdzie wylądował zrzucony przez chłopca sprzęt. Uklęknął przy nim nie hamując łez. Zaczął wrzeszczeć jego imię.
"Jeśli to prawda, że po śmierci dusza wstępuję w rzeczy, zwierzęta lub rośliny to... chciałbym aby moja zamieniła się w kłosy zbóż". Spokojny głos rozbrzmiewający w jego głowie doprowadzał go do szału. Ktoś zabił potwora który przed chwilą pożarł jego chłopca. Ale kto? Nie wiedział, nic do niego nie docierało. Poczuł tylko jak ktoś podnosi go z ziemi i niesie w nieznanym kierunku. Tylko Eren może mnie nosić! Zaczął się wyrywać, lecz osoba trzymająca go nie puściła. Wręcz przeciwnie, wzmocniła uścisk. 

W pole wyjdź pewnego ranka,
Na stos żyta dłonie złóż 
I ucałuj jak kochanka.
Ja żyć będę w kłosach zbóż.

Tak niewielu wróci z tej misji. Tak wielu zginęło na tej misji. Dlaczego kłamałeś, Eren? Przecież miałeś przeżyć...
-Levi, udało się. Armin i Erwin dotarli do piwnicy. Pokonaliśmy tytanów!- podniósł pusty wzrok na kucającą przy nim Hange- Jego śmierć nie poszła na marne...

Po policzkach kapitana znów zaczęły płynąć łzy. Sam nie wiedział dlaczego tak strasznie przeżywa stratę tego dzieciaka. Kiedy zdążył tak się do niego przywiązać? Nie słuchał niczyich słów. Siedział na ziemi i pustym wzrokiem wpatrywał się w cholewy swoich butów.

Dlaczego kłamałeś, Eren?!

~*~

Podczas gdy gapie stojący przy bramie wiwatowali na cześć dzielnych zwiadowców którzy uratowali ludzkość od zagłady on walczył z łzami cisnącymi się do oczu. Bólem po stracie ukochanego i wszech ogarniającą rozpaczą. Ludzie krzyczeli jego imię, czy to ważne? Przecież nie potrafił nawet uratować Erena! Nie był warty tego podziwu w oczach otaczających go osób.

Bez tego dzieciaka nic już się nie liczyło. Marzenia o małym domku nad brzegiem oceanu rozwiał wiatr. Zostały mu brutalnie odebrane razem z życiem ukochanego. Zniszczone niczym domek z kart. Plany na przyszłość? Z kim? Nie miał przyszłości, ten szczyl był jego przyszłością. Wszystkie plany na życie układał z Erenem i dla Erena. Bez niego nie istniał. Byli jak Yin i Yang. Tak różni a jednak nie mogli bez siebie istnieć. Żyli dla siebie i dzięki sobie. 

Dzisiaj brama nie została za nimi zamknięta. Czy się cieszył? Nie miał pojęcia. Nie wiedział co się z nim dzieje. Ten chłopak był jego powietrzem. A człowiek bez powietrza umiera. 
On też umierał. Rozpadał się. Kawałek po kawałku. Ściskając w dłoni kawałek złamanego ostrza które wydobył ze sprzętu Erena. Nie zwracał uwagi na rozcięte przez ostry metal, krwawiące palce. Chciał jak najszybciej zaszyć się w swoim pokoju i pozwolić słonym łzą spłynąć na blade policzki. 

~*~

Gdy wieczorem patrząc w gwiazdy zaciskał palce na pelerynie zwiadowczej, przyniesionej z pokoju Erena, myślał, że z żalu pęknie mu serce. Każdy oddech wydawał się nadludzkim wysiłkiem. Jakiś czas temu przestał ocierać policzki z łez.
Kiedy ten chłopak tak go do siebie przywiązał? Dlaczego nie mógł po prostu zapomnieć?! 

Powoli wstał z parapetu, ostrożnie sięgając po kawałek ostrza Erena. 

Prosiłeś bym o tobie zapomniał...

Zaciskając na nim palce spojrzał na rozgwieżdżone, nocne niebo. Chwycił mocniej odłamek stając na przeciwko okna.

Lecz ja nie potrafię...

Zamykając oczy wbił ostrze w swój brzuch. Uśmiechnął się przez łzy. Przecież nie obiecał, że zapomni. Czuł jak razem z krwią ulatuje z niego życie. Życie które bez pewnego zielonookiego chłopaka nie miało sensu. Życie które chciał spędzić przy jego boku. Wszystko tak brutalnie mu odebrane. Zniszczone niczym domek z kart. Kruche niczym szkło. 
Był co raz słabszy. Zamykając oczy szepnął tylko...

Do zobaczenia, Eren...

~~**~~





Dziękuję wszystkim czytelnikom zielonki którzy razem ze mną dotrwali do końca.

Możecie zabijać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro