1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Tego dnia wszyscy domownicy zauważyli nietypowe zachowanie Grigorija. Od rana słychać było jak chodził w te i z powrotem po swoim gabinecie i co chwile odbiera jakieś telefony. Nie miał nawet zamiaru wyjść na posiłek i przywitać pozostałych domowników.

 Helena również wydawała się podenerwowana i rozkojarzono. Przy każdym dźwięku telefony lekko drżała, a podczas rozkładania stołu na obiad upuściła talerz. Na dźwięk rozbitego szkło mała Anastazja za płakała. Mała miała dopiero roczek i często płakała tylko po to aby rodzice wzięli ją na ręce albo po prostu zwrócić uwagę na to, że jest sama, a tego się panicznie bała.

 Polka starała się jak mogła zajmować dziećmi, gotować i sprzątać jednocześnie i wychodziło jej dopóki miała jedno dziecko. Grigorij starała się jak mógł być dobrym ojcem i mężem, ale z powodów państwowych ciągle był zajęty. Co odbijała się na stęsknionych dzieciach.

-Mamo? Dlaczego tata nie przyszedł?-Janek cały czas bawił się nałożonymi na talerz warzywami patrząc na nie z niechęcią.

-Tata pracuje, a teraz jedz.- na widok matki karmiącej małą bez zabawiania jej przy tym i nerwowych kroków ojca na górze chłopiec zaczął się zastanawiać co się mogło stać

-To może po obiedzie sprawdzę co u taty

-Nie.

-Ale czemu?

-Powiedziałam nie. A teraz zjadaj surówkę.

-Nie lubię

-Janek proszę.

-Yyh...A mogę tylko pół?

-No dobra. -Nagle usłyszeli jak drzwi na górze zatrzasnęły się z hukiem, a kroki zaczęły kierować się w stronę schodów. Po chwili pojawił się na nich Grigorij w radzieckim mundurze generalskim. Widać było, że jest mocno zdenerwowany, ale gdy spojrzał na wpatrzonych w niego bliskich lekko się uśmiechnął. Podszedł do dzieci i je pogłaskał , a następnie ucałował żonę w policzek pomimo jej wyraźnej niechęci. Bolało go, że Helena pomimo jego starań i prób okazania tego co czuje kończyły się na niczym. Dziewczyna nie chciała mu zaufać

-Mogę cię na chwilę prosić do ganek?-zapytała się jej próbując zachować spokój i ukryć zdenerwowania.

-Dobrze. Jasiu zagadaj ją, aby nie płakała.

-No dobra- malec niechętnie podszedł do siostry i zaczął do niej gadać podczas gdy rodzice wyszli do ganku. Gdy byli pewni, że są sami mężczyzna objął żonę i oparł czoło o jej.

-Gisza? O co chodzi?-zapytała spuszczając głowę i  kryjąc przy tym rumieńce.

-Muszę wyjechać na jakiś czas.

-Jak to? A co zemną i dziećmi? Nie dam sobie sama rady.-w jej głosie pobrzmiewał, strach, złość i bezradność

-Wybacz. Jestem sojusznikiem Chiny i muszę mu pomóc.

-W czym? O czym mi nie mówisz?

-Na półwyspie koreańskim doszło do wojny domowej. Jedna część jest taka jak my i musimy mu pomóc.

-No tak jakżeby inaczej. Robisz to tylko dlatego, że masz okazję zmierzyć się z tym cholernym Amerykom. Ale proszę cię bardzo idź.-zabolał go jej ton

-Hela ja...

-No dalej jedź! Przecież ważniejsza od rodziny jest kurwa rywalizacja z Amerykom! -słyszał jej złość i wiedział, że ciężko będzie ponownie się z nią pogodzić. Zdawał sobie sprawę, że ma rację być zła. Zjebał.

-To nie tak...Wybacz mi. Wrócę jak najszybciej. Kocham ci... -nim jednak zdążył dokończyć zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. 

Po tym wszystkim jakby nigdy nic wróciła do salonu i spojrzała na dzieci. Jej synek był podobny do niej, tak jak ona miał ciemne włoski i zielone oczy, a Anastazja przypominała ojca za wyjątkiem jej oczu i loczków tylko w kolorze blond.

-Gdzie pojechał tata?

-On...wyjechał.-powiedziała starając się aby jej głos niedrżał.

-Gdzie? Dlaczego? Mamo o co chodzi i czemu krzyczałaś?

-Wasz ojciec wyjechał do Korei na wojnę, która go nie dotyczy! -po tych słowach wzięła kilka głębokich wdechów i podeszła do płaczącej dziewczynki.Podniosła małą na ręce i starała się uspokoić. Mała blondyneczka o oczach takich jak ona patrzyła uważnie na matkę, a widząc łzy przytuliła się do niej. Starszy chłopczyk też podszedł do mamy i się przytulił.

-Tata do nas na pewno wróci.-powiedział pewny siebie czterolatek

-Przepraszam, że krzyknęłam...Masz rację wróci...Ale jakoś damy sobie radę do póki nie wróci.

______________

 Grigorij bardzo żałował, że wyjechał zostawiając żonę samo z dwójkom malutkich dzieci. Martwił się o to czy są bezpieczni i nie do końca ufał swoim władzą. Nie przepadali za II Rzeczpospolitą. Jednak nie miał wyjść jak ich zostawić na parę miesięcy. Na wszelki wypadek jednak zdecydował się wysłać do nich Moskwę i Stalingrad. Ten pierwszy na wieść o jego pomyśle był bardzo niechętny i starał się wykręcić twierdząc, że jako stolica ma mnóstwo spraw, ale Grigorij miał gdzieś jego wymówki. Z kolei Stalingrad ucieszył się, że może spędzić czas z Helą i dzieciakami.

 Razem ze swoim towarzyszem, Yao Mingiem szli ramię w ramię w stronę kolejnego swojego sojusznika, Lee Man-hee'm. Koreańczyk przejął władzę na północy i wprowadził rządy komunistyczne. Do tego nie planował w łagodny sposób przejąć cały półwysep. Jego głównym przeciwnikiem była Korea demokratyczna, Choi Sun-mi.

 Kraje kiedy dotarły na miejsce ujrzały ogromną mapę 3D zajmująca cały ogromny stół po środku Sali. Przy nim stał niewielki ciemno włosy mężczyzna z opaską na oku i poważnym wzrokiem przyglądał się nowo przybyłym.

-좋은 아침 (joh-eun achim)(dzień dobry)

-Yyy...Witaj towarzyszu.-Grigorij poczuł się nieswojo, bo widać było, że tylko on nic nie zrozumiał z wypowiedzi nowego sojusznika. Koreańczyk widząc to od razu zmienił język na wspólny jak nazywano język krajów i miast.

-Witaj, Gligoliju Fiodolowiciu. Mam nadzieje, źe ciem nie ulazilem.

-Nie. Może przejdźmy już do naszej strategii?

-Towaziś ZSRR bywa niecielpliwy.-Zaśmiał się Chiny. Po chwili każdy z nich ustawił się na wprost mapy i Korea przedstawił im cały swój plan przekroczenia równoleżnika i dotarcia aż do Seulu.

-A co z twoją przeciwniczką popieraną przez USA i ONZ?-Grisza wydawał się znudzony tym całym omawianiem strategii wojskowej. Dobrze wiedział jak to działa. Często ustala się taktykę, a przeciwnik jednym atakiem jebie wszystkie plany. Dlatego, aż tak na nie zwracała uwagi.

-Choi Sun-mi nie jest zagloźeniem. Osobiście się jej poźbędię.

-Jak wolisz, ale ciekawi mnie jak skoro jest dobrze pilnowana przez Billa.

-O to się nie maltw towazisiu. Powinieneś wiezieć, źe łatwo śtielować ziakochanom kobietom.

-Niestety tego to nie wiem.-Grisza był wyraźnie niezadowolony ze słów sojusznika

-A twoja ulocia ziona? -wtrącił się Chińczyk

-Nie mam zamiaru rozmawiać o naszych stosunkach. Jeżeli to wszystko to wybaczcie, ale mam coś do załatwienia.- powiedział chłodno i wyszedł bez pożegnania. Obaj Azjaci spojrzeli po sobie zdziwieni.

-Chiba zionećka pokaziała mu gdsie jego miejscie.-zaśmiał się jako pierwszy Chiny 

-Pewnie siam siobie poźwilił, aby weśla mu na głowe.- Koreańczyk nawet się nie uśmiechnął, lecz to nie zdziwiło jego rozmówce. Każdy w Azji wiedział, że Lee Man-hee nigdy nie okazuje emocji

-Kiedi plianujeś załatwić splawy z Choi Sun-mi?

-Juź nie długo, a jak z nią skońcie to ciały półwysep będsie mój.

____________

 Poranek tego dnia był wyjątkowo piękny pomimo panującej wojny. Choi Sun-mi jak zwykle radosna i pełna optymizmu wyjrzała przez okno na swój ukochany ogród wchodzący w skład parku pałacowego. Główna ścieżka widziana z jej okna była cała pokryta płatkami magnolii rosnących wzdłuż niej. Tego dnia spacerowali po niej kraje które udzielają jej pomocy.

 Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem i podeszła do ogromnego lustra którego rama była zdobiona rzeźbionymi kwantami lotosu. Spojrzała na swoje uśmiechnięte i zarumienione oblicze i zaczęła rozczesywać swoje długie kruczoczarne włosy połyskujące do światła. Kiedy skończyła i zaczesała włosy w koka podpiętego różowym kwiatem wzięła się za ubranie.

 Postanowiła tego dnia ubrać się tradycyjnie ponieważ uważała modę Europejczyków i Amerykanów za dziwną. Postanowiła założyć purpurowo biały hanbok. Dziewczyna radośnie okręciła się pod lustrem w swojej kreacji i z radością stwierdziła, że wyglądała ślicznie.

 Pełna zadowolenia i zachwytu szła pomiędzy aleją magnolii. W głowie miała mnóstwo wierszy jej ludu o tym właśnie drzewie i powtarzała je sobie. Nagle zauważyła cztery niedawno poznane państwa. Z ogromnym uśmiechem pobiegła do nich aby się przywitać i podzielić się swoimi odczuciami. Wiedziała, że jest aż zbyt beztroska i optymistyczna, ale jej to nie przeszkadzało. Lubiła to jaka jest i nie miała zamiaru tego zmieniać.

 Kiedy do nich podbiegła kraje się speszyły za wyjątkiem Amerykanina. Ten przyjaźnie ją powitał i dyskretnie jej przypomniał z kim ma do czynienia. Bo nie wiedzieć kim jest Jack może skończyć się źle dla niej jak również dla niego.

-Ah mami taki piękni dsień. -powiedziała rozmarzona dziewczyna. Jednak żaden z mężczyzn nie zareagował na jej słowa co ją lekko zasmuciło, ale niemal natychmiast ponownie się rozmarzyła nad dzisiejszym dniem.

-Przynajmniej zachowujesz się jak typowa dama, a nie paniusia próbująca dorównać mężczyzną w sprawach wojennych- Kanada na słowa Anglii lekko się przeraził bo dobrze wiedział do kogo to było i o kim. Jednak co zdziwiło kraje amerykańskie to to, że Leonard nie zareagował w żaden sposób. Jedynie posłał Brytyjczykowi uśmiech pełen nienawiści i jadu. Jednak Jack nie zamierzał się poddać w swoich zaczepkach i również zmierzył go groźnym wzrokiem. Bill postanowił to przerwać zanim znowu dojdzie do bójki tak jak zaraz po ustaleniu granic po wojnie.

-Nie martw się nimi moja droga. Ta dwójka już tak ma. To tak jakby taka ich rodzinna tradycja no nie Michael?-Kanada tylko zerknął na brata z wielkimi oczami mówiącymi, aby przestał. Za wszelką cenę chciał uniknąć kolejnego starcia przy ludziach mimo, że Jack się o to prosił i wiadomo, że wygra Leonard.

-To w siumie ulocię.-Skomentowała uśmiechnięta Koreanka.-Lófnie dobzie moźe coś ich łącić

-Jedyne co mnie łączy z tym śmieciem jest zemsta na nim-powiedział Francja i odszedł w swoją stronę. Jack wyglądał jakby chciał jeszcze coś dodać, ale się poddał i poszedł w przeciwna stronę.

-Dsiwne...Wiesie , źe pziypominają mi mnie i Lee Man-hee? My teź mieliśmy dsiwne śtosunki, ale wiem, źe w głębi selca odwsajemnia moje uciucia. -Mówiła z uśmiechem patrząc na trzymany wiat, który podniosła z ziemi.

-Niedługą się spotkacie, a wojna się skończy.-powiedział pewny siebie Bill, a Michael przytaknął skinieniem głowy.

_______________

 Po całym boisku rozchodziły się śmiechy dzieci bawiących się na nim. Jedne grały w piłkę, inne bawiły się lalkami, miśkami i żołnierzykami, a jeszcze inne goniły się grając w berka lub skakały na skakance lub grały w klasy. Każdy z wychowanków sierocińca „Kalinka" spędzało beztrosko czas po za jedną dziewczynką.

 Jako jedyna siedziała zupełnie sama pod starym dębem i co jakiś czas podnosiła wzroki nad zeszytem w którym rysowała i spoglądała na rozbawionych rówieśników. Też pragnęła się z nimi pobawić, ale nikt nie chciał się z nią zadawać. Była pośmiewiskiem i ofiarom. Nawet najsłabsi wyszydzali z niej oraz ci którzy również byli nie lubiani w towarzystwie trzymali się od niej z daleka.

 Nie chodziło na pewno o jej wygląd, bo była bardzo ładna. Miała krótkie jasne włosy do ramion, o których jedna z pracownic sierocińca powiedziała, że połyskują na słońcu niczym sztabka złota. Do tego urody dodawały jej bursztynowe oczy ozdobione gęstymi czarnymi rzęsami oraz kilka piegów na nosie i policzkach. Innym słowem była nadzwyczaj śliczna.

 Jedna powód dla którego była znienawidzona był jednoznaczny, a było nim jej pochodzenie. Świadczył o tym jej akcent, imię i zachowanie. Dziewczyna mieszkała w komunistycznym sierocińcu pod Moskwą dlatego jak zobaczono, że ma nawyki przypominające dworskie zaczęto ją wyszydzać. Dyrektorka i kilka opiekunek uwielbiały ja obrażać i poniżać po dobrze wiedziały co jej rodacy robili jeszcze parę lat temu w czasie wojny. I nikogo nie interesowało, że Ingrid nie miała z tym nic wspólnego. Uważano, że jest zła i jest wrogiem dlatego wszyscy ją źle traktowali.

 Jednak to nie odtrącenie przez społeczeństwo najbardziej ją bolało ale to, że odebrano ja od rodziny, od siostry, od ojca. Została sama w obcym miejscu, bez tych których kochała. A do tego zaczęła zapominać jacy byli i jak wyglądali. Jedyne co miała na pamiątkę to jedno zdjęcie na którym siedziała z siostrą na kanapie gdy miały może trzy lata, a nad nimi stali rodzice, ale niestety zdjęcie było rozerwane i nie widziała ich twarzy.

 Próbowała się skupić i przypomnieć jakie rady dawał jej ojciec dotyczące rysowania. Minęło około godziny gdy jej obrazek zaczął stawać się wyraźny dla odbiorcy. Dziewczyna próbowała narysować pobliską ukwieconą wiśnię i pobliską rzeźbę aniołka stanowiącego część nieczynnej i porośniętej fontanny. Z tego co odkryła to to, że tu był kiedyś dworek, ale spłonął i na jego fundamentach powstał sierociniec „Kalinka" czyli miejsce, którego nienawidziła całym sercem.

 Nagle jej beztroskie rysowanie przerwało nadejście dwóch starszych o rok chłopców i jednej dziewczynki w jej wieku. Jeden z nich podszedł i bez słowa wyrwał jej obrazek. Po obejrzeniu go przez dzieciaków podarli go nic nie mówiąc tylko się śmiejąc.

-Nie! Dlaczego to zrobiliście?-powiedziała Ingrid starając się ukryć strach i smutek

-By oszczędzić światu patrzenia na te twoje bohomazy paskudo.-powiedział ten co wyrwał jej rysunek. Jego towarzysze śmieli się z niej

-No co? Dalej porycz się i tak ci nikt nie pomorze.-powiedział drugi z dzieciaków.

-Zawsze podobały mi się te twoje wstążki.-powiedziała z pełną powaga dziewczyna na co chłopaki się uśmiechnęli

-To pamiątka po moim ojcu-powiedziała łapiąc się za nie, aby je ukryć w swoich drobnych piąstkach.

-Masz na myśli tego, który cię porzucił?-taką właśnie bajeczkę otrzymali pracownicy sierocińca od samego ZSRR

-Tatuś mnie nie porzucił.

-Pamiętasz co mówiła nasza wychowawczyni? Nie wolno kłamać.

-Nie kłamię. Mój ojciec mnie kocha

-Zapewne już gdzieś zdechł, bo był pijakiem. -powiedział jeden z chłopców

-Nie mów tak o nim!

-Kłamczucha!-krzyknęła dziewczyna

-Więc jak mówi przełożona trzeba ją ukarać. Przytrzymajcie ją!-Nim Ingrid zdążyła zareagować zastała przytrzymana przez chłopca i dziewczynę. Ich kolega zdarł jej wstążki ze włosów wyrywając ich kilka, a następnie złapał jakiegoś robaka.

-A teraz masz go zeżreć.

-Nie! Proszę was!

-Zamknij się!-Pisnęła jej do ucha dziewczyna. Przytrzymali ją i siłą zmusili ją do zjedzenia go.

-Stać! Zostawcie ją, bo nie ręczę za siebie bachory!-na głos ogrodnika dzieciaki rzuciły się do ucieczki. Ingrid upadłą na kolana i zaczęła płakać wypluwając robaka. Mężczyzna około trzydziestki podszedł do niej i podał jej własność, którą upuścili.

-Nic ci nie jest?-zapytała. Dziewczynka tylko pokiwała ocierając łzy.-Jeśli jeszcze raz ci coś zrobią to masz mi to zgłosić. Dobrze?

-Dlaczego pan mi pomógł?

-Bo nie znoszę takiego poniżania innych. I zamierzam to tutaj zmienić. Jak masz na imię?

-...Ingrid...-powiedziała niepewnie, bo wiedziała jak ludzie w związku radzieckim reagują na takie imiona

-Ładnie. To germańskie?

-W zasadzie skandynawskie...

-Ma jakieś znaczenie? Bo ja jestem Petr czyli kamień lub głaz

-Tata kiedyś mówił, że oznacza piękno...

-Wiedz w takim razie twoi rodzice trafili w dychę z imieniem.

-D...dziękuję

___________ 

 Po zakończonym roku szkolnym Madeleine wraz z ciotką Josefine i młodszym kuzynkiem Jean'em wybrali się na lody pod wieżę Eiffla. Maddie właśnie skończyła zerówkę i postanowiono to uczcić. Z powodu baku Leonarda przez wojnę koreańską ciotka postanowiła uczcić to we trójkę.

 Pod czas spaceru ciotka z radością patrzyła jak jej mały synek przytula się do kuzynki. Jak sama twierdziła wyglądali jak rodzeństwo i wychowywali się razem, ale Leonard postanowił od samego początku nauczyć syna, że to kuzynka nie siostra co tylko wszystkich dziwiło.

 Maddie miała życie jak w bajce. Razem z wujem i jego rodziną mieszkała w ich pałacyku w centrum miasta, a w wakacje przeprowadzali się do Wersalu lub w inne części Francji. Wuj od pierwszych chwil jej pobytu zadbał o jej wychowanie i wykształcenie, dlatego miała lekcję tańca, gry na skrzypcach i flecie, oraz od tamtego roku została uczennicą najlepszej paryskiej podstawówki gdzie miała sporo znajomych. Do tego ciotka zaraz po ślubie z Leonardem zaczęła wprowadzać ją na salony i zapoznawać z śmietankom towarzyską stolicy. Po za tym miała wszystko to czego sobie zażyczyła po za tym co tak naprawdę pragnęła.

 W domu zawsze panowała miła atmosfera. Dziewczynka czuła się kochana i miała wsparcie w wszystkich członkach rodziny. Najbardziej kochała Jean'a. Był dla niej jak młodszy brat i wielu ludzi tak właśnie twierdziło nie zwracając uwagi na ich wygląd. Dziewczyna miała Długie ciemne włosy sięgające do bioder i duże szafirowe wręcz oczy, co były tak bardzo charakterystyczne według służby, a jej mały kuzynek miał takie same bursztynowe jak jego ojciec i pozostali przodkowie, a jego czupryna była rudawa jak u matki.

 Madeleine zaraz po powrocie do domu udałą się na górę, aby zabrać się za nową książkę która kupiła jej ciotka. Jak zwykle jako zakładkę użyła zdjęcia gdzie byli jej rodzice niestety ktoś oderwał ją i jej siostrę. Uwielbiała patrzeć na twarzą rodziców za którymi bardzo tęskniła, a przynajmniej za ojcem. Jedyne wspomnienia po matce jakie miała to to, że często krzyczała na nie i uciekała z domu zostawiając je z dziadkami. Przez to nie umiała za nią tęsknić, a poza tym była mała jak odeszła i zaczynała ją zapominać. Po za tym raz na miesiąc odwiedzała jej grób razem z wujkiem na jego polecenie. Z ojcem łączyły ją zupełnie inne relacje. Był jej bardzo bliski i uważała go za prześlicznego z wyglądu. Po za tym bolało ją, że już pewnie nigdy go nie spotka.

 Po półgodzinie czytanie przerwał jej Jean. Chłopczyk przytulił się do niej i sepleniąc poprosił ją aby zaśpiewała mu kołysankę ni pójdzie spać. Maddie zgodziła się i razem z trzyletnim kuzynem poszła do jego pokoju. Pierwsza kołysanka jaka wpadła jej do głowy to była ta którą śpiewał jej tata.

-Schlaf ein, schlaf ein...

-Po jakiemu to?-zapytała malec

-Po niemiecku.

-Nie wiedzałem zie go znaś-ona się uśmiecheła do niego

-Zamykaj oczy...Schlaf ein, schlaf ein...-bolało ją, że jej kuzyn nawet nie wie skąd pochodzi, ale wuj zabronił mówić o tym nikomu i miała zamiar go posłuchać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro