19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


 Od wydarzeń w Czechosłowacji minęło już dwa tygodnie i Ludmiła wraz z Pragą zostali oczyszczeni z zarzutów i ułaskawieni przez ZSRR. Kiedy Lulu wyszła z aresztu powitały ją ciepłe promienie słońca i przyjemny powiew wiatru. Kiedy odetchnęła świeżym powietrzem poczuła się wolna od przygnębiającego ją uczucia winy za czyn do którego się dopuściła. Nagle dostrzegła osobę, która się jej przyglądała. Po chwili ta osoba zaczęła się zbliżać przez co Lulu ją rozpoznała. Ingrid wydawała się na szczęśliwą widokiem koleżanki.

-Dobrze cię widzieć Lulu.

-Ciebie również...Ingrid, bo ja...Chciałabym mu podziękować za ocalenie

-Rozumiem, ale obecnie jest to niemożliwe, ponieważ pojechał z rodziną do Stalingradu na jakieś tam obchody chyba bitwy. Wraca za tydzień.-na widok smutku, który zakrył uśmiech dziewczyny Niemka szybko zmieniła temat- A wiesz, że masz tymczasowo zamieszkać u nas?

-Naprawdę?

-Tak. Kraków już szykuje obiad więc chodźmy.-złapała Lulu za nadgarstek i zaczęła ciągnąć w stronę jej domu. Droga na osiedle gdzie mieszkała razem ze swoją stolicą i jego nową rodziną zajęła im piętnaście minut. Po dotarciu do bloku ruszyły na sama górę gdzie znajdowało się ich mieszkanie. Gdy tylko Ingrid otworzyła drzwi powitała ich mała rudowłosa dziewczynka trzymająca dość sporego pluszowego smoka z czerwoną rogatywką.

-To Nowa Huta.-Powiedziała Ingrid, lecz nagle mała dziewczynka chrząknęła w jej stronę pokazując na pluszaka-A no tak. A to jest Wafel...

-Smok Wawelski! A moja mama powiedziała, że on naprawdę kiedyś istniał i ona go widziała jak była małą dziewczynką. O, a mnie wypadł ząb, zobacz...

-Dobra, dobra już wystarczy. Zmykaj do siebie-Ingrid kiedy dziewczynka pobiegła do siebie zaprowadziła gościa do jego nowego pokoju, który miały razem dzielić. Był to niewielki pokoik z biurkiem, dwuosobowym łóżkiem i szafą oraz mnóstwem półek z książkami i zdjęciami. To właśnie te ostatnie najbardziej zaciekawiły Lulu. Na każdym Ingrid uśmiechała się w towarzystwie swoich bliskich.

-To ty z Jankiem na pasowaniu na ucznia?

-Tak. Od tego zaczynała się nasza przyjaźń

-Urocze zdjęcie...-na każdym zdjęciu najbardziej ciekawił ją Janek, ale dopiero po zobaczeniu jego w garniturze obok którego stała Nadia w pięknej sukience poczuła ból. Tylka ta dwójka ją interesowała, a pozostali widoczni na fotografii byli jej całkowicie obojętni- Skąd pochodzi to zdjęcie?

-To? A... z przyjęcia Nowo Rocznego w tamtym roku, a co?

-Czy...

-Czy co?

-Czy Nadia i Janek...czy oni...

-Są parą? Nie. Przyjaźnią się i nic więcej. Zresztą nie pasowaliby do siebie w ten sposób.

-Jesteś pewna?-nadzieja jaką usłyszała Ingrid wywołała u niej zaciekawienie

-Tak, jestem pewna w stu procentach. A mogę wiedzieć czemu tak cię to interesuje?

-No bo...to i tak bez znaczenia. Już z byt wiele razy wszystko zniszczyłam...

-Lubi cię... Nawet bardzo inaczej nie ratowałby cię.

-Jak to? Po tym wszystkim co ode mnie usłyszał...Nie...ja nie zasługuje na to...

-Masz strasznie niskie mniemanie o sobie. Jeśli się w nim zakochałaś to walcz o niego. Jeśli się poddasz to koniec, a teraz masz jeszcze szanse i nie zmarnuj jej. A jeśli chodzi o jego rodzinę to nie masz się czym martwić, są naprawdę fajni. Grigorij może jest ZSRR i dopuścił się wielu złych rzeczy, a le jako ojciec jest naprawdę świetny. A mastka i siostra są prze kochane i potrafią cię wspierać i dbać o ciebie pomimo, że je nie jesteś dla nich nikim ważnym...Lulu, nie możesz się poddać. Walcz.

. . .

 Tydzień mijał bardzo szybko dla Anastazji i Janka co nie końca ich cieszyło. Myśl o powrocie do szkoły sprawiała im nieprzyjemne uczucie, lecz wiedzieli, że tego nie unikną. Dla PRL był to ostatni rok nauki , lecz nie to go martwiło. Nie wiedział jak powinien się zachować przy Ludmile. Od kiedy ją uradował i straciła przytomność widział ją tylko raz, gdy była nieprzytomna w szpitalu nim wyjechał. Czuł, że teraz ich stosunki ulegną zmianie i nie wiedział czy na lepsze czy gorsze i tego się obawiał. Uważał ją za naprawdę fajną osobę i szkoda mu jej zawsze było.

 Janek i Anastazja zaczęli się nudzić siedząc przy stole wraz z rodzicami i generałami wspominającymi bitwę o Stalingrad. Kiedy udało im się przekonać Alka aby się z nimi przeszedł wreszcie mogli odetchnąć z ulga tak samo jak miasto. Alek nienawidził powracać do tamtych dni. Sprawiało mu to ból tak samo jak walki o Carycyn. Czuł, że tamte chwile zniszczyły dawnego jego. Po dość długim spacerze po polach należących do posiadłości w której odbywało się przyjęcie postanowili przysiąść na zawalonym pniu drzewa. Kiedy tak siedzieli i rozmawiali Janek nagle dostrzegł jak coś odbija promienie słoneczne. Zaciekawiony chłopak zaczął iść w tamtą stronę, a jego towarzysze pogrążeni w rozmowie nie zauważyli nawet jak wszedł w krzaki

-O kurwa! Alek! Nie uwierzysz co znalazłem!

-Co takiego? Co?!-miasto na widok starego poniemieckiego motoru w prawie nienaruszonym stanie mocno się zdziwiło.

-Ale super! Ciekawe czy dałoby się go naprawić i uruchomić.

-Myślisz, że działałby po tylu latach?-Anastazja nie rozumiała czym brat się ekscytuje, ale pomimo tego i tak starała się podzielać jego entuzjazm ze znaleziska.-Alek, a ty co o tym sądzisz?-Miasto milczało wpatrując się w swastykę zdobiącą bok pojazdu. Przypomniał sobie te wszystkie okropne przeżycia, które tak bardzo starał się zapomnieć.

-M...muszę wracać...

-Alek? Wszystko dobrze?

-T...tak...jest...dobrze...-miasto nie mówiąc nic więcej odwrócił się i poszedł ze spuszczona głową przed siebie. Anastazja miała ochotę za nim pobiec i pocieszyć, ale brat ja powstrzymał, bo wiedział, że ich przyjaciel potrzebował pobyć sam.

Rodzeństwo wspólnymi siłami przytargało motor pod posiadłość w której obecnie mieszkali. Gdy tyko Helena i Grigorij to zobaczyli od razu podbiegli do nich. Widok starego motoru i entuzjazmu dzieci zgodzili się na naprawienie pojazdu zaraz po powrocie do domu.

Podróż minęła im w przyjemnej atmosferze. Gdy tylko pociąg zajechał na peron ujrzeli wielu znajomych i przedstawicieli państwa, którzy przyjechali ich powitać. Gdy tylko wyszli z pociągu Helena i Grigorij podeszli do Antona i Natalii, a Anastazja poszła do Moskwy się przywitać. Lulu gdy dostrzegła Janka miała zamiar się wycofać lecz Ingrid przekonała ją, aby podeszła.

-Dasz radę, wyglądasz pięknie i musisz być bardziej pewna siebie

-Dziękuję...ale co jeśli on...

-Nie myśl tak. Nigdy się nie dowiesz jak nie spróbujesz. No, a teraz idź do niego.

-Ale on teraz rozmawia z jakimiś ważnymi ludźmi....o nie...i jest też tam jego ojciec...

-Pan Grigorij nie gryzie. A teraz idź do niego, bo stracisz szanse.

-N...no dobrze. Dam radę...

-Trzymam kciuki!

 Lulu im była bliżej tym pewniejsze kroki stawiała. Czuła, że to jest jej szansa zacząć swoje życie na nowo. Pragnęła tego i to właśnie z nim. Gdy, była już przy nim poczuła jak jej serce zaczyna bić szybciej. Nagle jej wzrok zatopił się w jego szmaragdowym spojrzeniu. Dziewczyna poczuła jak się rumieni na jej twarzy pojawia się uśmiech.

-Janku...

-Lulu. Miło cię widzieć.

-Ciebie również...Chciałabym ci podziękować...i przeprosić za to co o tobie mówiłam. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz...

-Nigdy nie miałem ci tego za złe...wiem do czego zdolny jest mój ojciec więc nie winię cię, że się bałaś.-jego uśmiech sprawiał, że czuła jak jej serce wyrywa się do niego. Nagle jego wzrok przeniósł się na kogoś za nią. Nim dziewczyna się zorientowała Nadia podeszła do Janka i rzuciła mus się na szyję, a chłopak ja czule objął. Ten widok sprawił, że Lulu poczuła jak jej nogi się uginają.

-Witaj Lulu. Dawno cię nie widziałam. Co tam u ciebie?-Nadia była jak zwykle miła

-D...dobrze...-dziewczyna zaważyła, ż Nadia zaczęła zagadywać Janka

-Pokażesz mi ten motor?

-Jasne

-Cieszę się. O, a wiedziałeś, że moi rodzice mają jutro rocznicę ślubu i jesteś zaproszony?-dalszej rozmowy Lulu już nie usłyszała tylko zaczęła się oddalać w swoją stronę,

 Kiedy dziewczyna znalazła się w parku obok stacji kolejowej usiadła na pierwszej lepszej ławce i zakryła twarz w dłonie, aby nikt nie zauważył jak płacze. Nagle poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Jak się okazało była to Ingrid.

-Co się stało?

-Jestem idiotką marząc o kimś na kogo nie zasługuję

-Nie mów tak. To nie prawda.

-Nigdy nie będzie patrzył na mnie tak jak na Nadię

-Bzdura. Oni są tylko przyjaciółmi.

-Ciężko w to uwierzyć. Pasują do siebie. Ona najpiękniejsza dziewczyna w szkole, a on no sama wiesz...nie mam szans...

-On nie kocha Nadii, znam go od lat i wiem takie rzeczy.

-No jeśli jej nie kocha, to mnie nie ma szans pokochać...

-Lulu...

-Chcę pobyć sama...-dziewczyna powoli wstała i poszła w głąb parku zostawiając Ingrid samą

. . .

 Bill szedł właśnie razem ze swoim prezydentem oraz jego żoną do limuzyny, która mieli przejechać ulicami Dallas. Idąc korytarzami podziwiał mijające obrazy przedstawiające wile ważny dla Ameryki postaci. Nagle na widok jednego z nich zatrzymał się jak sparaliżowany. Żona prezydenta nazywana przez wszystkich Jackie podeszła do niego i również przeniosła wzrok na obraz.

 Na płótnie była namalowana młoda dama w pięknej kloszowanej sukni w odcieniach oceanu pasującej do jej oczu. Kobieta miała lekko podpięte długie jasne loki spływające falami po jej ubraniu, a jej smukłą szyje zdobił sznur pereł. Kobieta stała przy białym płotku na jakiejś łące, a za nią był widoczny sad oraz biały typowo południowy dworek, którego balkon zdobiłam flaga Konfederatów. Bill patrząc na jej uśmiechniętą twarz poczuł smutek i ból. Gdy Jackie Kennedy to zauważyła położyła dłoń na jego ramieniu.

-Znałeś ją?

-Czy znałem? Kochałem ją! Była całym moim światem, lecz ja to zniszczyłem przez swój egoizm i pychę. Jedyne co mi pozostało to bolesne wspomnienia, które przypominają mi co straciłem i jakim jestem chujem...

-Nie mów tak...

-Ale taki jest fakt. Zniszczyłem wszystko o co dbałem przez lata. Straciłem moją Lottie...na zawsze...

-Tak bardzo mi przykro...

-Przykro? Zasłużyłem na cierpienie. To z mojej winy stało się to co się stało...Nic tego nie zmieni...Wciąż...gdy wchodzę do jej dawnego pokoju...widzę jej rzeczy i każda z nich zadaje mi ból, a zwłaszcza jedna...suknia uszyta specjalnie na nasz ślub...Suknia, której nigdy nie miała okazji założyć...

-To...

-Jackie! Bill! Pora ruszać!-na dźwięk głosu prezydenta Bill odszedł jak najszybciej od obrazu i skierował się do limuzyny marki Lincoln. Na widok jej nazwy poczuł się jakby dostał policzek. Lincoln...tak to za jego kadencji doszło do tragedii jakiej ten kontynent jeszcze nie widział.

 Limuzyna ruszyła przez zatłoczone ulice Dallas. Tłumy witały prezydenta, jego żonę i oczywiście samego Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Bill patrzył na wszystko z niezadowoleniem. Kto by pomyślał, że wystarczyło jedno spojrzenie na namalowany jej uśmiech, aby stracić całą radość.

 Dallas pomimo, że było miastem popierającym przeciwną partie do tej, która reprezentował John F. Kennedy, lecz mimo tego tłumy wyszły na ulice witając go. Było to spokojne południe i Bill powoli zaczynał odchodzić myślami od przykrych wspomnień. Gdy limuzyna wjechała na Ross Avenue, Bill dostrzegł na zegarze umieszczonym na jednym z budynków, że dochodziła właśnie dwunasta trzydzieści. Nagle jego wzrok dostrzegł kobiecą sylwetkę przemieszczającą się pomiędzy zatłoczonymi ulicami równo z przejeżdżającą limuzyną. Niby nic dziwnego po za jej ubiorem. Bill na widok blondynki w sukni z lat sześćdziesiątych dziewiętnastego wieku poczuł jak jego serce przyśpiesza. Nagle postać się zatrzymała i spojrzała mu prosto w oczy. Na widok ukochanej po czuł radość połączoną z bólem. Nagle zorientował się, że Charlott coś mówi do niego, ale niedosłyszał co to było. Nagle rozległy się strzały. Bill zauważył jak prezydent łapie się za szyję i krzyczy.

-Boże, zostałem trafiony!

 Bill poczuł jak zaczyna mu się kręcić w głowie, a przed oczami zobaczył mroczki. Po chwili nie był już nawet w stanie określić tego co się działo wokół niego. Nagle upadł na ziemię wypadając na ulicę z limuzyny. Jego wzrok zatrzymał się na chwile na napisie Lincoln zdobiącym bok pojazdu, a po chwili zaczął ostatkiem sił odnaleźć Charlotte wśród spanikowanego tłumu. Gdy wreszcie ją dostrzegł ujrzał jej uśmiech pełen okrutnej satysfakcji. Bill z każdym mrugnięciem miał wrażenie, że jest w operze, a po chwili znów na ulicy. Raz krzyczą Lincoln ranny, raz Kennedy ranny...Po chwili wszystko zaczęło się rozmywać aż Bill stracił przytomność...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro