2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Koreanka zachwycała się widokiem gór rozczesując swoje czarne i lśniące włosy. Dziewczyna wydawała się zupełnie nie zdawać sprawy z tego co dzieje się kilkanaście kilometrów na zachód od niej. Beztrosko nuciła sobie ludowe pieśni o miłości i rozmyślając o swojej przyszłości.

 Prawie bez przerwy od kiedy poznała Lee Man-hee rozmyślała o ich wspólnej przyszłości, o wspólnej rodzinie, dzieciach i domu. Jednak on miał znacznie inne plany w których nie było dla niej miejsca. Niestety Choi Sun-mi nie zdawała sobie z tego sprawy, albo starała się zignorować ten fakt.

 Podczas gdy zakochana dziewczyna rozmyślała o ukochanym on w tym czasie mordował z zimną krwią wszystkich tych, którzy stawali mu na drodze do celu jakim była władza na całym półwyspie. Tego dnia walki były nadzwyczaj ciężkie i trwały już dobrą dobę.

 Obie armie walczyły w wąwozie u podnóża gór Teabaek. Było to ciężkie zadanie aby przedostać się na drugą stronę z powody małej górskiej rzeczki i mnóstwa kamieni utrudniających poruszanie żołnierzy w pełnym wyposażeniu. Jednak żadna ze stron nie miała zamiaru się wycofać i pozwolić wrogą iść na przód.

 Korea Północna zaczął się denerwować tym, że od paru godzin nikt nie ruszył się ze swojej pozycji. Żołnierze stali w miejscu i raz jedni strzelali raz drudzy. Nikt nie miał przewagi bo znajdowali się na samym środku wąwozu. Chiny patrząc jak jego towarzysz chodzi w te i we w tę, a drugi obserwuje wrogów po drugiej stronie postanowił się odezwać. Miał pewien pomysł, który nie był do końca zły, ani też doskonały.

-Mam taki jedien pomyś

-Jaki? Wieś jak ich pokoniać?-Korea zatrzymał się i spojrzał na niego z zainteresowaniem

-I tak i nie.

-Cio to źnaci? No gadaj!

-A jakby tak wysiadzić ścity i zniścić ich siły? Wiem źe starcimy wąwóź i będziemy musieli iść na około, ale ich ośłabimi.

-To...nie takie głupie.-odezwał się w końcu ZSRR.- Ale zdajesz sobie sprawę, ze tam są członkowie ONZ i nas potępią i będziemy uznani za potwory, a przecież tego nie chcemy-powiedział to z ironią. Chiny zaczął się śmieć, a Korea po chwili namysłu postanowił przemówić

-Źniśćmy ich! Niech nassie oddziały zaćną się wycofiwać, aby jak najsipciej obejść wąwóź.

-Zajmę się tym. A wam zostawiam wysadzanie.

-Damy lade towazisiu.

 Kiedy Grigorij zaczął powolny odwrót, aby nie wzbudzić podejrzeń wroga, Korea i Chiny udali się prosto na szczyt boczną drogą widziana tylko od ich strony. Kiedy byli już nad oddziałami wroga zaczęli przygotowywać ładunki. Po paru godzinach wszystko było już gotowe. Gdy tylko zeszli na dół postanowili ostatni raz spróbować zmusić ich do wycofania się i oddania wąwozu nim przystąpią do masowej zagłady.

 Kiedy do sojuszników Billa przybył posłaniec i zaczął przekazywać im wieści i warunki ich kapitulacji, które żąda Lee Man-hee wszyscy zaczęli się śmiać. Natychmiast odprawili posłańca, nie zwracając nawet uwagi jak szybko zaczął biec do swoich.

-No Bill słyszałeś masz się poddać.-Powiedział Kanada szturchając przyjaźnie brata.

-Haha po moim trupie. Za parę godzin to oni będą nas błagać o łaskę jak z nimi skończymy.

-To trochę podejrzane, że tak nagle zażądali naszej bezwarunkowej kapitulacji-Powiedział Francja ,ale bardziej sam do siebie. Wszyscy pozostali jedynie spojrzeli na niego

-Bzdury-odparł półszeptem Jack patrząc czy Francja jakoś zareaguje

 Postanowili dla świętego spokoju iść i zerknąć na wrogą stronę. Jednak zobaczyli tylko kilku żołnierzy na widoku i nic po za nimi. Nawet ich uzbrojenie nie było silne, bo były to zwykłe pistolety do samoobrony. Powoli zaczęli zgadzać się z Leonardem, ale Bill zakazał im panikować powtarzając, ze to pewnie podstęp i jak tylko zaatakują tych żołnierzy pozostali wyjdą z ukrycia. Niestety nikt nawet się nie spodziewał tego co ich czeka.

 Kiedy Yao Ming, Grigorij i Lee Man-hee byli już daleko dali znak do detonacji. Po chwili rozległ się głośny huk, który był słyszalny przez Choi Sun-mi. Dziewczyna zobaczyła w oddali gęsty ciemny dym wydobywający się pomiędzy górami. Pierwszy raz w życiu nie umiała myśleć pozytywnie, jej entuzjazm zniknął, a pojawił się strach.

 Trzy sojusznicze kraje podziwiały swoje dzieło z bezpiecznej odległości popijając niczym zwycięscy ruską wódkę. Udało im się wreszcie osłabić wrogie wojsko i to jeszcze tak mocno. Ten dzień należało świętować. Nawet Koreańczyk uśmiechnął się ze satysfakcją.

 Chwila przed samym wybuchem była całkiem zwyczajna. Kanada z kilkoma krajami odpoczywał w cieniu, Francja wpatrywał się w wrogich żołnierzy, Wielka Brytania siedział samotnie rozkoszując się herbatą, a USA rozmawiał z dowódcą o kolejnym posunięciu. W jednej chwili rozległ się ogromny huk, lecz nim ktokolwiek zdołał zareagować na żołnierzyk znaczyły spadać skały. Jedni krzyczeli, drudzy próbowali uciec, a trzeci stali jak sparaliżowani nie mogąc nawet krzyknąć ze strachu.

 Kiedy Choi Sun-mi dotarła z żołnierzami odkryli tylko stertę głazów, poniszczoną broń, martwych i rannych wołających o pomoc i wyciągnięcie spod skał. Dziewczyna zaczęła się rozglądać za sojusznikami, ale nie mogła ich dostrzec. Dopiero po godzinie znalazła Kanadyjczyka i tych co byli przy nim. Michael poważnie ucierpiał więc jak najszybciej zniesiono go na noszach do miasta u podnóża gór.

 Ameryka i Francja sami zdołali się wydostać spod kamieni, a Jack był całkowicie nieprzytomny jak znoszono go do miasteczka. Obudził się dopiero po paru godzinach. Na widok poranionych krajów, a zwłaszcza na widok Leonarda i Billa poczuł w pewnym sensie radość, że oberwali tak samo jak on.

 Koreanka wyglądała na przerażoną i zakłopotaną. Przybyli jej pomóc, a ona jako jedyna nie oberwała ponieważ zamiast walczyć z nimi wolała rozkoszować się przyrodą w parku. Czuła się z tego powodu okropnie i obwiniała za to co ich spotkało.

 Ameryka pomimo licznych obrażeń i zakazom lekarzy postanowił i tak wstać i iść do niej. Na jego widok spuściła głowę i otarła łzy. Chłopak podszedł bliżej podpierając się laską i położył dłoń na jej ramieniu przez co dziewczyna zmusiła się aby na niego spojrzeć.

-Nie martw się to nie twoja wina, a moja. Mogłem lepiej ocenić sytuacje i wyczuć ich podstęp. Cholerne komuch nie mają żadnych moralnych za hamowań i są zdolne do wszystkiego. Nie zdziwiłbym się jakby własne rodziny poświęcili dla swojego dobra.

-Tak baldzio się boję...Telaź ich wojska mają pziewagę.

-Nie martw się. Obiecałem, że wygram to wygram. Ale ty masz coś dla mnie zrobić.

-Cio takiego?

-Nie przestawaj być sobą. Potrzebujemy twojego optymizmu.-dziewczyna nic nie odpowiedziała poza posłaniem mu przyjaznego uśmiechu.

___________

 Na małym stoliku w salonie stało ogromne pudło z małym szklanym ekranem. Był to pierwszy telewizor jaki Helena widziała. Dzieciaki z radością wpatrywały się w maleńki ekranik w którym leciała czarno biała bajka. Polka musiała przyznać, że Grisza miał racja, że dzięki temu będzie miała dzieciaki z głowy na parę minut. Lecz nadal miała mieszane uczucia co do tego urządzenia.

 Podczas gdy maluchy śmiały się przy bajce mogła w spokoju wsiąść się za gotowanie. Dzisiaj miał po paru miesiącach wrócić jej mąż i chciała nie wiedzieć w sumie czemu ale przywitać jak. Od ślubu minęło już kilka lat i zauważyła, ze coraz bardziej zaczyna mu ufać, a mało tego zaczyna coś do niego czuć choć starała się ze wszystkich sił opierać tym niechcianym uczuciom.

 Kiedy ciasto było w piekarniku, a jedzenie stało na udekorowanym stole poprosiła dwa miasta, które jej pomagały pod nieobecność męża, aby wyłączyły telewizor , bo sam nie potrafiła i nie planowała się nauczyć. Pierwszy podszedł Moskwa, który nie patrząc na nic po prostu go wyłączył. Natychmiast tego pożałował, bo mała Anastazja zaczęła płakać, a Jaś próbował go wyminąć i włączyć urządzenie z powrotem. Moskwa nie dawał rady, wiedział, że nie radzi sobie z tymi dziećmi lecz nie zamierzał się przyznawać do swojej słabości i prosić tego jak to mówił „dziwaka".

 Alek patrząc na nieudolne próby zagadania maluszka i złapanie drugiego postanowił pomóc. Wziął Anastazje na ręce i zaczął do niej gadać i kołysać ją w ramionach. Mała się uspokoiła i przytuliła do niego. Po chwili zwrócił się. Do jej brata przytrzymywanego przez Moskwę krzyczącego, że to szkodnik.

-Zaraz twój tata wróci i nie będzie zadowolony, że cały dzień oglądasz bajki. Może zaczekasz na niego na ganku?

-Eh...no dobrze. I tak to lepsze niż wysłuchiwanie marudzenia Moskwusia.-po tych słowach jak najszybciej wybiegł z salonu.

-Tu się zgodzę...To znaczy co?-Moskowa zmierzył go wzrokiem i podszedł do niego. Kiedy byli na wprost siebie spojrzeli sobie w oczy.

-Ty nie bądź taki cwany. To, że jakimiś cudem ZSRR cię tak ceni nie znaczy, ze nawrócisz na swoją dawna pozycję.

-Nie dbam o to. Przyzwyczajony już jestem do bycia popychadłem-posłał mu uśmiech pełen wyższości

-Jeszcze się przekonamy. Już ja o to zadbam, abyś już więcej się nie wychylał i był dalej tylko zwykłym dziwakiem.

-Cóż Masza miała inne zdanie i z czasem Saszka też

-Maria i Aleksander nie żyją i nie licz na to, że Grigorij będzie wiecznie tolerował to twoje spoufalanie ze zwykłymi ludźmi.

-Nie pouczaj mnie. Gdyby nie zwykli ludzie żaden z nas nie byłby miastem. W sumie to się dziwię jak można być aż takim pesymistą i marudą. To chyba męczące po jakimś czasie. -Nagle usłyszeli jak Janek krzyczy „tata" i głos Griszy. Nagle podbiegła do nich Helena w ślicznej sukience.

-Jak wyglądam?

-Łooł. Znaczy...ładnie.-Moskwa się. Zaczerwienił, ale widok uśmiechniętego Wołgogradu natychmiast się odwrócił. Dziewczyna wzięła dziecko pobiegła do męża. Po rodzinnej kolacji i daniu nowych zabawek dzieciakom pożegnali się z miastami i poszli na górę.

 Kiedy dzieciaki już poszły spać Grisza poszedł do sypialni na widok żony rozczesującej swoje długie ciemne loki i jedynie cienkiej koszuli nocnej uśmiechnął się. Podszedł do niej i objął, a następnie zaczął składać delikatne pocałunki na jej szyi.

-Tęskniłem-wyszeptał

-Jak długo będziesz musiał jeszcze tam wyjeżdżać?-powiedziała starając się ukryć emocje.

-Eh...Nie wiem. Na razie dostałem urlop. Lecz obecna sytuacja nie wydaje się być stabilna i może to jeszcze trochę potrwać.

-Obiecaj mi tylko, że to się nie rozniesie i nie będzie zagrażać naszym dzieciom.

-Obiecuję, że nie dopuszczę do tego. -Odwrócił ją tak aby spojrzeć jej w oczy. Zauważył na jej twarzy radość i ulgę, które starła się ukryć. -Wiem, że mi nie ufasz i starasz się odtrącić, ale nadal będę walczył o ciebie. -Jego słowa sprawiły, ze Helena poczuła się źle, ze go tak traktuje pomimo, że on o nią dba i troszczy się.

-Ja...wybacz..

-Nie mam o to żalu. -cały czas patrzył w jej oczy z uśmiechem na twarzy. Tak bardzo tęsknił za nią, a myśl, że niedługo znowu wyjeżdża nie dawały mu spokoju. Pragnął choć na chwilę zapomnieć o tym co musiał robić w Korei przy niej.-Mogę?

-Co?-zapytała mimo, że dobrze widziała o co pytał.

-Czy mogę z tobą...

-Tak-przerwała mu a następnie pocałowała. Bez żadnego oporu dała mu się wziąć na ręce i zanieść do łóżka. Miasta, które cały czas podsłuchiwały na widok tego co właśnie zaczęli robić wycofały się z wielkimi oczami. Kiedy schodzili na dół do salonu Moskwa postanowił zagadać

-Alek?

-Co?

-Jak myślisz? Jest szansa, że ona odwzajemni?

-Już odwzajemnię. A po za tym pasują do siebie-powiedział jak zwykle pełen radości. To właśnie Moskwa w nim uwielbiał, ale nie chciał tego przyznać nawet przed samym sobą.

________________

 Wieści nawet z tak odległej Korei rozchodziły się jak cieplutkie bułeczki. Każdy w Paryżu już o tym słyszał. Dlatego Madeleine nie miała spokoju. Wszystkie jej koleżanki ciągle wypytywały o stan jej wujka. Niestety poza tym, ze został ranny nie wiedziała nic. Nawet nie miała okazji się z nim zobaczyć, bo jak wrócił tak zamknął się w gabinecie i nawet żony nie wpuścił.

 Dzisiejszego dnia siedziała w ogrodzie z przyjaciółkami będącymi córkami przedstawicieli najbogatszych regionów francuskich. Dziewczynki bawiły się lalkami i rozmawiały wesoło udając zachowanie ich matek. Nagle przyszła Burgundia postanowiła spróbować spełnić prośbę rodziców, którzy chcieli się dowiedzieć co z Francją.

-Maddie? Jak myślisz co jest twojemu wujkowi?

-Właśnie. Bardzo jest ranny?-od razu wtrąciła się Normandia.

-Jak już wam mówiłam wczoraj nic nie wiem. Nikogo nie chciał widzieć odkąd przyjechał.

-Po prostu nie chcesz powiedzieć-Dodała Bretania robiąc obrażoną minę.

-To nie tak! Mówię, że nawet go nie widziałam, ale jedyne co wiem, to...

-Co?

-No dalej mów-ponaglały ją

-Słyszałam, że był to wybuch w górach. Zawaliły się na nich skały.

-To cud, że przeżyli. Musi wyglądać strasznie-Powiedziała Bretania

-Tata mówił mi, ze ta wojna może być początkiem trzeciej wojny światowej.-wtrąciła Burgundia

-Na wet tak nie mów!-Pisnęła Normandia. Nim Maddie zdążyła cos powiedzieć podbiegł do niej Jean. Trzylatek rzucił jej się na szyję i mocno przytulił.

-Widzałem tatę. Jest cały w bandazach. Kazano mi iść po cebe, bo cię wzywa.

-Wybaczcie dziewczyny, zobacxzymy się może jutro.

-Jasne.

-Opowiesz na później o nim-szepnęła Burgundia i zaczęła się razem z resztą kierować do wyjścia. Maddie wzięła chłopczyka za rękę i poszli razem na górę do gabinetu wuja. Przed drzwiami stałą ciotka Josefine., która wzięła synka na ręce i posłała wychowanicy uśmiech nim ta weszła do środka.

 Wewnątrz panował półmrok i zaduch. Dziewczynka dopiero jak przyzwyczaiła oczy dostrzegła, że wuj siedzi do niej tyłem na fotelu i wpatruje się w dwa zdjęcia stojące na kominku. Powoli podeszła do niego i przyjrzała się czarnobiałym fotografią. Obie wyglądały jakby pochodziły z lat dwudziestych może trzydziestych. Na jednej był młody mężczyzna o jasnych włosach z grzywką, garniturze krawatem i lekkim, nieśmiałym uśmiechem na ustach. Druga fotografia przedstawiała dziewczynę z bukietem polnych kwiatów ciemnych, kręconych włosach za ramiona i radosnym uśmiechem.

 Madeleine kiedy była już obok wuja niepewnie spojrzała na niego. Jego połowa twarzy była w bandażu tak jak ręce, reszty nie widziała z powodu ubrań. Trzymał w ręce pusty kieliszek po alkoholu i patrzył nieprzytomnym wzrokiem w zdjęcia. Nawet jej nie zauważył więc postanowiła przykucnąć i chwycić jego dłoń. Lekko jęknął zapewne z powodu obrażeń, ale nie wyrwał ręki i spojrzał na nią i lekkim uśmiechem.

-Jak się czujesz wujku?

-Dobrze. Nic mi nie jest. –uśmiechnęła się na te słowa. Uważała go za drugiego ojca i zawsze mogła się do niego zwrócić o wszystko.

-Proszę, nie wracaj tam...Już ojca straciła i nie chcę i ciebie stracić.

-Nie płacz...Ludzie przychodzą i odchodzą. Ale należy o nich pamiętać-mówiąc to spojrzała na fotografię.

-Ja zaczynam zapominać...Nie wiem nawet jak mój ojciec miał na imię...a o mamię wiem tylko tyle gdzie szukać jej na cmentarzu. Nawet ich twarze widzę jak przez mgłę...

-Niestety ci tu nie pomogę.

-Ale przecież możesz. Znałeś ich, na pewno masz jakieś zdjęcia, wspomnienia. Cokolwiek. Proszę.

-O Genevieve mogę ci powiedzieć, ale o twoim ojcu nie mam zamiaru nic mówić, ani go wspominać.

-Ale dlaczego? Dlaczego nigdy mi o nim nie mówisz? Co ci takiego zrobił?

-No dobra...Umówmy się, ze ci powiem jak podrośniesz.

-Dlaczego?

-Bo tak powiedziałem. -powiedział wyraźnie hamując wybuch złości. Po chwili ciszy jedynie wyszeptał patrząc jej w oczy- masz takie same oczy jak oni.

-Kto?

-Twój ojciec i on-pokazał na jedną z fotografii. Dziewczyna podeszła do niej i przyjzała się osobie na niej.

-Kim on jest?

-Twoim wujkiem. Starszym bratem twojego ojca...

-Dlaczego masz jego zdjęcie?

-...Kochałem go...-powiedział z bólem i smutkiem w głosie.- Proszę idź już...

-Wujku? Coś się stało? Boli się coś?

-Nie...Proszę idź...muszę zostać sam...

-D...dobrze.

 Jeszcze tego samego dnia Francja postanowił wyjechać z powrotem do Korei. Nie umiał w domu przestać żyć przeszłością, którą utracił. Po pożegnaniu widok tych oczu pełnych łez z powodu jego wyjazdu zakuł go w serce.

-Zrobiłam coś nie tak wujku? Nie chciałam cię zdenerwować. Proszę nie jedź.

-Maddie...to nie twoja wina. Ja po prostu...dostałem nowe rozkazy i muszę wracać.

-Obiecaj, ze wrócisz.

-Wrócę...

_____________

 Jakiś dziwny hałas wyrwał Ingrid ze snu. Dziewczynka postanowiła do zignorować i iść spać dalej i otuliła się ciepłą pościelą. Po chwili ktoś gwałtownie zdarł z niej kołdrę. Ingrid oparła się łokciami o łóżku i rozejrzała zdezorientowana po pokoju. Nad nią stały te same dzieciaki co zmusiły ją jakiś czas wcześniej zjeść robaka. Pozostałe dzieciaki przyglądały się im ze swoich łóżek z uśmiechami na twarzach.

-Złaś z łózka.-powiedział ten który wydawał się przywódcą. Dziewczynka nie chcą kłopotów stała i po chwili została brutalnie pchnięta na ziemię.-A teraz dawaj te swoje wstążki.

-Dlaczego mi to robicie.

-Powiedziałem dawaj wstążki.-Dziewczynka klęcząc wyjęła dwie różowe wstążki będące pamiątką po ojcu spod poduszki. Kiedy im dała wyrwali je i wrzucili do jakiejś miski, a następnie ten sam chłopak wyjął zapałki i podpalił je. Z oczu Ingrid poleciały łzy, ale nie mogła nic zrobić bo za bardzo się bała. Nim spłonęły dzieciaki zaczęły ją bić poduszkami, a jej główna oprawczyni kopnęła. Kiedy było po wszystkim ktoś przyłożył jej scyzoryk do szyi.

-Nikomu ani słowa, bo pożałujesz dziwko.-ta w strachu jedynie pokiwała głową. Po tym zajściu wszyscy się rozeszli i poszli spać tak jakby nic się nie stało. Ingrid resztę nocy spędziła bezgłośnie płacząc.

 Na drugi dzień siedział cały czas skulona pod drzewem i nadal płakała. W myślach modliła się, aby jej ojciec żył i ja uratował od jej oprawców. Nagle poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Był to ogrodnik, Petr ten sam który ja już raz uratował. Na widok przerażonej i zapłakanej dziewczynki domyślił się o co może chodzić.

-Co ci zrobili?

-N...Nic

-Nie kła. Przecież widzę w jakim jesteś stanie...-kiedy nie otrzymał odpowiedzi postanowił trochę zmienić taktykę.

-A co z twoimi wstążkami? Gdzie one są?

-Nie ma ich.

-Jak to?

-Nie ma ich. Proszę nie mówmy o tym.

-Dobrze. Ale nie płacz już.

-Mógłbyś mnie przytulić?

-Oczywiście.-Uśmiechnął się do niej łagodnie.-Przez ułamek sekundy dziewczynka poczuła się tak jakby już go kiedyś znała, dawno temu gdy była jeszcze maleńka. I już nie pierwszy raz miała wrażenie, ze ma niemiecki akcent, ale bała się, ze jak zapyta to on odejdzie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro