21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Ulice Moskwy były zatłoczone ludźmi chcącymi przyjemnie spędzić tak piękne popołudnie na spacerach. Podczas takiego spaceru Janek i Ingrid zatrzymali się na środku mostu i przyglądali się jak rzeka nazwana na cześć stolicy powoli płynie w głąb kraju. Watr rozwiewał ich włosy i dawał ochłodę. Wydawali się beztrosko spędzać czas, lecz Ingrid nieczuła wcale spokoju. Świadomość uczuć przyjaciółki i brak możliwości pomocy sprawiał, że czuła się przygnębiona. Nie uszło to uwadze Janka.

-To powiesz mi wreszcie o co chodzi?

-Mi? O nic...

-Jasne...Znam cię i widzę, że coś jest nie tak. No gadaj.

-No więc...-chciała powiedzieć i dać temu wszystkiemu iść do przodu, lecz obiecała milczeć. Ta tajemnica powoli ją wykańczała.-Berlin chciałby, abym pojechała z nim do mojej rodziny. Powinnam pojechać i wiem, że miałam iść z tobą na spotkanie z ojcem w sprawie tej całej wojny, ale powinnam tam pojechać.-Dziewczyna w duchu modliła się aby to łyknął. Wolała już męczyć się ze swoją siostrą niż złamać obietnice.

-No dobra...To w końcu twoja rodzina.

-Tak...Ej ale mam pewien pomysł. Znam pewną osobę co mogłaby ci potowarzyszyć. Co ty na to?

-No spoko, ale kto to?

-Wiesz no...między wami może bywało ciężko, ale ta osoba chciałaby to zmienić więc sądzę, że powinniście pojechać razem. -Ingrid poczuła, że poświęca się w imię przyjaźni

-Czy ty chcesz, a by pojechał z Ludmiłą?

-No tak, a co?

-Sam nie wiem. Ona mnie nie znosi...

-Tego nie wiesz. Zaufaj mi. A tak swoją drogą to jak myślisz zamknęliby mnie jakbym niewytrzymałą i zabiła swoją kochana siostrzyczkę?

-Cóż w normalnym przypadku to tak, ale jeśli chodzi o Maddie to powinni ci jeszcze podziękować.-Na te słowa oboje wybuchli śmiechem. Resztę rozmowy spędzili śmiejąc się i żartując, aż nie doszli pod blok Ingrid. Po pożegnaniu się dziewczyna jak najszybciej pobiegła do mieszkania. Pierwsze co to wbiegła do salonu gdzie jej stolica usypiał na fotelu, Kraków przyszywała guziki do jego koszuli, a Hucia bawiła się swoimi zabawkami. Dziewczyna kucnęła przy fotelu i wyszeptała do Berlina.

-Jadę z tobą jutro.

-Przecież nie musisz.

-No...w sumie to muszę. Ale opowiem ci po drodze. Śpij sobie teraz. -pocałowała go w policzek i pobiegła do swojego pokoju. Tak jak myślała Lulu siedziała na parapecie czytając książkę. Gdy dziewczyna nie zareagowała na jej przybycie Niemka zamknęła drzwi i wyrwała jej książkę.

-Hej, co robisz?

-Skupiam twoją uwagę. Nie uwierzysz co ci właśnie załatwiłam.

-Sądząc po twoim zachowaniu to coś szalonego albo złego

-Nic tych rzeczy. Pojedziesz za mnie do Hanoi.

-Po co mam jechać do Wietnamu?

-Jako osoba towarzysząca twojego...

-Nie zrobiłaś tego? Nie...Ingrid!

-No co? Masz wreszcie szanse być z nim sam na sam. Macie jechać pociągiem więc trochę godzin przed wami.

-Boże! A co jak wypalę coś głupiego?! A co jeśli on mnie wyśmieję jak wyznam mu co czuję? Nie ja nie mogę

-Kobieto...Janek cię nie wyśmieje, a po za tym to twoja szanse. Tylko pomyśl będziecie sami i możecie ze sobą porozmawiać bez osób trzecich.

-Zaraz...Nie będzie Nadii?

-Jedynie jej ojciec towarzyszący ZSRR. Lulu...Posłuchaj mnie...całym sercem w was wierzę i zrobiłam to dla ciebie...Nawet nie wierz jak bardzo się poświęcam...-powiedziała z uśmiechem, aby jakoś ją uspokoić

-Boję się, że jeszcze bardziej go zrażę do siebie

-Lulu już tyle razy to zrobiłaś, a on i tak wracał. Uważam, że powinniście spróbować.

-Jesteś kochana!

 Nadszedł już wieczór i dziewczyny szykowały się do sprzątania po kolacji, a pozostali domownicy udali się na spacer. Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Ingrid, która śpiewała razem z Lulu przerwała i poszła otworzyć. Kiedy tylko otworzyła wciągnęła Janka do przedpokoju. Chłopak z zainteresowaniem wsłuchał się w piękny śpiew Czechosłowaczki dobiegający z kuchni. Chłopak stanął oparty o drzwi i postanowił dołączyć w ostatnich słowach „Katiuszy"

-Wychodiła na bierieg Katiusza, Na wysokij bierieg na kruto (ku brzegowi szła Kasieńka błoniem, ku brzegowi wysokiemu szła)-Dziewczyna dopiero po chwili zorientowała się, że Janek dołączył do śpiewania. Ze zdziwienia upuściła miotłę i cała się zarumieniła.

-Przepraszam jeśli cię zestresowałem. Niepowianiem...

-T...to nic...-nagle za Jankiem zobaczyła Ingrid z miną dodającą otuchy.

-No dobrze...Przyszedłem zapytać się czy chciałabyś poj...

-Tak! Znaczy...Jasne, czemu nie...-widać było, że jej zachowanie zadziwiło go. Do akcji postanowiła wkroczyć Ingrid, bojąc się, że zaraz wszystko się popsuje

-Widzisz mówiła, że ona chętnie z tobą pojedzie. To jesteście umówieni. A teraz wybacz, bo musimy posprzątać. Do jutra!

-O...No dobra...Pa Ingrid-Przytulili się mocno co zabolało Ludmiłę-Pa Lulu-Kiedy tylko Ingrid odprowadziła gościa i wróciła do kuchni ujrzała rozmarzoną Czechosłowaczkę.

-Co ci?

-Zaśpiewaliśmy w duecie...Ma taki śliczny głos...

-Taaa....No dobra skończmy sprzątać.

. . .

 Podróż do Berlina minęła Ingrid na długich pogawędkach ze swoją stolicą. Kochała to miasto. Zaopiekował się nią sporo ryzykując mimo, że nie musiał. Kiedy tylko weszli do posiadłości jej dziadków ujrzeli rudowłosego chłopca siedzącego na schodach ze spuszczoną głową.

-Jean? Wszystko dobrze?-Dziewczyna od razu do niego podeszła

-T...tak...

-Więc czemu tak siedzisz? Wiesz, że możesz mi powiedzieć...

-Wiem...Ja często lubię tak posiedzieć samemu.

-No...dobrze. Ej Jean, a co powiesz na wspólny spacer po parku? Posiadłość jest olbrzymia i może znajdziemy jakieś ciekawe miejsce. Co ty na to?

-Ty chcesz coś robić ze mną?

-Tak! W końcu jesteś moim kuzynem i lubię cię.-Na te słowa chłopak się rozpromienił i uśmiechnął. Wydawał się słyszeć te słowa pierwszy raz w życiu. Ingrid rozumiała go i to aż za dobrze. Przez sporą część życia była samotna, aż nie pojawił się Berlin, a potem Janek i pozostali przyjaciele.

 Razem z kuzynem wędrowali po ogromny starym parku należącym do pałacu. Idąc tak i podziwiając ogromne drzewa, zabytkowe lampy i ławki oraz rzeźby poczuła się tak jakby była bliżej swego ojca. On też tu był przed laty, bawił się tu jako dziecko, może nawet siedzieli w tym samym miejscu. Tak bardzo pragnęła go poznać i przytulić się do niego zapominając o przykrych chwilach, które nadal dręczyły ją w snach.

 Nagle Jean pociągnął ją za rękaw bluzy Janka, którą zawsze nosiła i wskazał jej jakieś drzewo. Kiedy podeszli bliżej zobaczyła wyryty napis, a na jednej z gałęzi powiewała na wietrze wstążka, która prawie całkowicie wyblakła i straciła swój różowy odcień. Kiedy podeszli na tyle blisko, aby móc dotknąć napisu delikatnie przejechała po nim opuszkami palców. Litery R + H były otoczone sercem. Zdziwiło ją to ponieważ jej siostra zawsze powtarzała, ze ich rodzice się kochali, a przecież imię ich matki zaczynała się na G.

-R i H? Kto to? -Zapytał rudowłosy chłopak w może z rok młodszy od Janka.

-R to mój ojciec...ale jedyna osoba na H, którą kojarzę to mój wujek Hans, ale to na pewne nie chodzi o niego...

-Może twoja babcie ci powie?

-Dobry pomysł.

-dlaczego tak się uśmiechasz?

-Bo znalazłam coś co pozwala mi się zbliżyć do ojca...On był tu i utrwalił swoje uczucia...

 Przez resztę dnia Ingrid próbowała odkryć, kto mógłby być tym H. Ale na rządnym zdjęciu jej ojciec nie był w towarzystwie nikogo o tym inicjale po za jego bratem. Kiedy Ingrid wpatrywała się w zdjęcie przedstawiające jej ojca podczas gdy był krajem uśmiechnęła się. Wyglądał naprawdę wspaniale w idealnie dopasowanym czarnym mundurze z medalami za zasługi z pierwszej wojny światowej. Obok niego stał jej wuj, Hans w zwykłym garniturze. Nagle dziewczyna ze smutkiem dotknęła dłonią postać ojca i poczuła, że zaraz się rozpłacze. Nagle usłyszała czyjś chichot obok niej.

-Co robisz komunistko?-Madeleine uśmiechnęła się do niej z wyższością.

-Nic...

-Patrzysz na ojca? Bidulek pewnie w grobie się przewraca patrząc na ciebie. Wiesz, że on nienawidził komunistów? A ty nim jesteś.

-Tak jestem, a wiesz dlaczego? Bo nie miałam tyle szczęścia co ty. Dawniej pewnie bym ci zazdrościła, ale teraz jestem szczęśliwa, że to mnie spotkało poznanie tych których kocham. Zrozumiesz tego, bo jedyne co widzisz to te wszystkie swoje kiecki i biżuterie. Jesteś pustą i pozbawioną uczuć osobą

-Powiedziała brudna komunistka. Jednak moja stolica miała rację, że ty i Berlin jesteście siebie warci. Dwoje wyrzutków podległych komunistom.

-Zamknij się

-O jak widzę, moja Bonn miała rację. Za bardzo się zżyłaś z miastem. Całkowity brak wstydu. Ja rozumiem jakby był jakimś wartościowym miastem, a nie cholernym przegrywem, który skapitulował przed komuchami. No ale co się dziwić. Pasujecie do siebie.

-Powiem to tylko raz. Jeśli jeszcze raz spróbujesz obrazić moje ukochane miasto, a pożałujesz. -Ton w jaki to powiedział sprawił, że Madeleine się zamknęła. Nagle podeszła do nich ich babcia.

-Pieprzona komunistka...-dodała Maddie i poszła jak najszybciej do swojej stolicy.

-Wal się...

-Ingrid. Bądź mądrzejsza. Z przykrością stwierdzam, że wdała się w matkę w stu procentach.

-A właśnie babciu, bo mam do ciebie sprawę... Opowiesz mi o tacie? Tak bardzo brakuje mi jego w moim życiu. Wiem, że to pewnie głupie, ale czuję, że łączyło nas coś silnego...

-Zdecydowanie byłaś jego ulubionym dzieckiem, małym oczkiem w głowie. Chodź coś ci pokarzę.

 Dziewczyna poszła za swoją babcią na samą górę i po przejściu kawałka korytarza dotarły pod stare drewniane drzwi. Na ich framudze zauważyła po obu stronach kraski z liczbą centymetrów i lat. Obok nich widniały zdrobnienia dzieci do których należał ten pokój, Hani i rani. Adelajda chwyciła za naszyjnik w kształcie klucza.

-Tak dawno tam nie byłam...

-Jeśli nie chcesz to ...

-Nie. Chcę tam wejść i przypomnieć sobie moje skarby.- Nagle usłyszały ciche kroki. Po chwili pojawił się obok nich Jean z nieśmiałym uśmiecham.

-O dobrze, że jesteś. Będziesz mi towarzyszył.- chłopak radośnie przytaknął skinieniem głowy

-Po chwili Adelajda przekręciła klucz w drzwiach i chwyciła za klamkę. Drzwi uchyliły się powoli z nieprzyjemnym skrzypnięciem. Od razu do nich dotarł zaduch panujący w pomieszczeniu. Pierwsza weszła Ingrid trzymając za rękę Jean'a. W pomieszczeniu od razu można było poczuć klimat dawnych dni jego świetności. Dwa łóżka stały naprzeciw siebie o na wprost drzwi było ogromne okno z widokiem na ogród. Po głębszym rozejrzeniu się od razu rozpoznali czyja była, która strona pokoju. Po lewej na półkach walały się różne książki i zdjęcia z dzieciństwa Hansa. Jean na niektórych rozpoznał swojego ojca. Po prawej ściany po za zdjęciami zdobiły obrazki, a na półkach walały się różne zabawki. Ingrid usiadła na łóżku swojego ojca i przypadkiem dostrzegła jakiś szkicownik pod poduszką. Na pierwszej stronie był podpis i daty, Rainer 1914-1926...

-Babciu...

-Tak skarbie?-kobieta delikatnie przejeżdżała dłonią po pościeli starszego z chłopców.

-Bo...to dość niezręczne pytanie, ale...Znalazłam razem z Jean'em stare drzewo w parku z wyrytymi inicjałami w sercu-na te słowa Adelajda spojrzała na nią ze zdziwieniem.

-Jak to? Przecież powiedział, że jej zetnie to własnoręcznie...czyli on nadal ją kochał...

-Kogo? Kim jest H? Proszę powiedz mi...-kobieta szybkim krokiem pokonała dzielący ich dystans i wzięła szkicownik szukając czegoś. Kiedy znalazła przejrzała się chwile obrazkowi syna i podała go dziewczynie. Ingrid od razu ją rozpoznała i nie mogła uwierzyć

-To jest Helena...dawna miłość twojego ojca...

-Ale to mama Janka...Żona ZSRR...nic już nie rozumiem.... Jak to byli parą? Dlaczego to zakończyli? Co się między nimi stało?

-Ja nie mam siły o tym mówić... Wolę zapomnieć o tamtych wydarzeniach, które odebrały mi dzieci...Moje maleństwa...Nie dali mi jednego nawet pochować... -kobieta wybiegła z płaczem pozostawiając dziewczynę z masą pytań.

. . .

 Janek i Lulu jechali już dobre parę godzin lecz, żadne nie zamieniło ze sobą słowa. Dziewczyna cały czas zerkała znad książki na swój obiekt westchnień, który smacznie spał. W pewnym momencie po prostu położyła książkę i patrzyła na niego rozmarzona.

-Aż tak ci się podobam?-powiedział nagle nie otwierając oczu

-T...t...t...to nie...t..ak...ja...ja ty...tylko...

-Żartuję. A tak serio to może wreszcie porozmawiamy?

-Jeśli tylko chcesz...-Dziewczyna czuła jak cala się rumieni

-Czemu zawsze chodzisz w warkoczach? W tedy gdy śpiewałaś i miałaś rozpuszczone wyglądałaś ślicznie-Na te słowa niemal zemdlała, ale szybko się opanowała i spojrzała mu w oczy.

-N...naprawdę t...tak sądzisz?

-Tak, zresztą zawsze wyglądasz ładnie...-dziewczyna nagle na jego oczach zaczęła się szczypać w rękę-Co robisz?

-Próbuję się zbudzić. To tylko sen...Nie powiedziałbyś mi tego na prawdę.

-A skąd ta pewność?

-Bo masz inną, której dajesz komplementy. Nadia pasuje do ciebie...wyglądacie jak idealna para, a ja...nigdy nie byłam kochana, nawet przez własnego ojca i czuję, że to się niezmienni...

-Mylisz się...-chłopak złapał ją za rękę zmuszając do zaprzestania szczypania się.

-Nawet nie wiesz jak bardzo mnie boli widok Nadii i ciebie...wiem, że po tym wszystkim nie zasługuję nawet na twoją przyjaźń...

-Chyba za wysoko mnie cenisz...Ale nie rozumiem o czym ty teraz mówisz. Po pierwsze Nadia jest tylko przyjaciółką z dzieciństwa. Po drugie nie możesz się tak nisko cenić. Jesteś naprawdę wspaniałą osobą...-Nim dokończył nagle do przedziału wpadła Warszawa z uśmiechem.

-Niespodzianka!

-Sawa? Co tu robisz?

-No jak to co? Jesteś krajem i powinno ci towarzyszyć miasto. Twój ojciec nakazał Alusiowi, ale wybłagał mnie, abym go zastąpiła, bo z Moskwusiem obiecali sobie wspólna wycieczkę tylko we dwoje. I o to jestem! Oł...jeśli wam w czymś przeszkodziłam to...

-Nie. Nie przeszkodziłaś i tak szłam do toalety... Wybacz, że musiałeś to słyszeć.

-Lulu...-nim zdążył za nią pobiec Warszawa go powstrzymała.

-Chwila młody. Ona chce być sama więc daj jej czas.

-Wybacz, ale nie posłucham twojej rady. Zależy mi na niej.

-I na to czekałam-Dziewczyna od razu przepuściła go-Powodzenia młody!

 Chłopka szukał jej od dobrych paru minut lecz nigdzie jej nie znalazł. Nagle poczuł jak pociąg się zatrzymuje i do przedziału wszedł nie kto inny jak jego ojciec. Mężczyzna powitał syna i razem wyszli na zewnątrz gdzie czekali już Korea, Chiny i Wietnam.

 Lulu gdy zorientowała się, że są już na miejscu wyjrzała przez okno. Tam dostrzegła Grigorija, Janka i jakieś azjatyckie kraje. Jedna z nich rzuciła się Jankowi na szyję co zdenerwowało Luli. Dziewczyna zebrała się na odwagę i wyszła z pociągu. Nikt nawet tego nie zauważył. Janek był w całości skupiny na tym co opowiadała mu Wietnamka. Patrząc na to dziewczyna poczuła, że miał rację i najwyższy się zmienić i postawić pierwszy krok w przyszłość. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro