3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Ten dzień był wyjątkowo ważny dla wszystkich zebranych w sali konferencyjnej z dwóch powodów. Po pierwsze dla wielu za parę godzin w ich rodzinnych krajach rozpocznie się 1951 rok, a u innych potrwa trochę to dużej. Po drugie wyczekiwali na uderzenie wojsk południa prosto w bazę wroga co umożliwi im przejście przez obecną granice w głąb północnej części półwyspu.

 Korea Południowa z szczerym uśmiechem przyglądała się każdemu z zebranych przy stole i wyczekiwała aż zjawi się jej niespodzianka odliczając każdą minutę. Chciała im wynagrodzić, że walczą dla niej zamiast świętować nowy rok z rodziną.

 Po ustaleniu dokładnego ataku i wydaniu specjalnych rozkazów zaczęto wyczekiwać aż na zegarze wybije północ, aby wojsko ruszyło do ataku. Gdy wreszcie nadeszła ta chwila każdy wsłuchiwali się w huki z oddali i patrzyli w okno za którym jeszcze przed sekundą panował mrok, a teraz płonęło ogniem z oddali.

 To właśnie w tym momencie Koreanka dała sygnał lokajowi aby wnieść niespodziankę. Jak się nią okazało był to tort z dwiema świeczkami wystrzelającymi słupami sztucznych ogni oraz najlepszy europejski szampan.

 Kraje ucieszyły się z tego podarku i z chęcią wznieśli to ast za przyszłe sukcesy jakie może dać im nowy rok. Wszyscy po za Anglią, który wyszedł z niezadowoleniem. Nie znosił takich jak twierdził prymitywnych form radowania się. Ale zaraz po wyjściu z sali zaczął lekko żałować stracił kolejną okazję do zbratania się z sojusznikami. Postanowił jak najwolniej iść w stronę własnego pokoju oczekując, że ktoś pobiegnie za nim, aby namówić go do powrotu. Oczywiście nie miał zamiaru tak od razu się zgodzić i trochę pokazać swoją arystokratyczną wyższość jednak im dłużej szedł zaczynał tracić nadzieję, że ktoś w ogóle zauważył, że go nie ma co jeszcze bardziej utwardziło go w przekonaniu, że oni nie są go warci.

 W tym samym czasie gdy Jack opuszczał przyjęcie wszyscy składali sobie życzenia nowo roczne i wznieśli toast za zwycięstwo. Podczas gdy wszyscy zajadali tort Koreanka zaczęła rozglądać się za Anglią. Gdy po dłuższej chwili nie dostrzegła go postanowiła podejść do Francji i Ameryki.

-Wiźeliście moźe Jack'a? Niźe go nie ma.-Francja tylko wzruszył obojętnie ramionami, a Ameryka prychnął z pogardą

-Wybacz, ale Jack nie ma zamiaru świętować w naszym towarzystwie. Nie jesteśmy go godni -powiedział obojętnie i pogardliwie Bill

-Jak to?...No to skolo tak to moźe dam mu trochę toltu

-Nie wysilaj się. Szkoda cokolwiek mu dawać, co nie Leo?

-Racja

-Eh a ty jak zwykle taki jakiś gburowaty

-A jaki mam być? W końcu dzięki tobie i Anglii straciłem szczęście.-Na te słowa Koreanka spojrzała zdziwiona na Amerykanina, który spuścił głowę.

-Nie mieliśmy wyboru. Trzeba było pokonać Państwa Osi

-Będące w tedy w rozsypce? No cóż ciekawe kto będzie następny? Może ja, Kanada o albo Choi Sun-mi? -powiedział ze złością i odszedł

-O cim on mówił? Cio znaci nastiępny?

-To...ja...Popełniłem kiedyś błąd, ale to już przeszłość, lecz niektórzy wolą wciąż nią żyć. Nie zwracaj uwagi

-...Bill?

-Yes?

-Ci naplawdę chcieś pźetestować nową bloń na Lee Man-hee?

-Zależy tylko od tego jak rozwinie się sytuacja w najbliższym czasie, ale moje władze nie wykluczają, że zostanie powtórzona Hiroszima i Nagasaki.-na te słowa dziewczyna zamarła. Słyszała co powiedziała Japonka. Przerażały ją tamte słowa i nie chciała doświadczyć tego u siebie.

__________

 Widzieli jak ich baza wybucha lecz oni nie mogli nic zrobić. Stali jedynie bezradni spoglądając w płomienie. To nie była dobra wróżba na ten rok. Podczas gdy kraje patrzyły z smutkiem, złością oraz upokorzeniem w płomienie z oddali Chiny postanowił ich trochę pocieszyć. Do każdego podszedł z miską ciasteczek i kazał wziąć po jednym. Gdy wzięli usiadł przed nimi i jako pierwszy otworzył swoje ciasteczko z wróżbą.

-Cieka cię pandemia. O będę miał wilusa, a wy?- ZSRR postanowił otworzyć wróżbę jako drugi, ale oczywiście w to nie wierzył.

-Niedługo zmienią się rządy...Co to za bzdura?

-Wlóźba. A ty Koleo?

-Cieka cię ścięście u boku kogoś kto cię kosia....Cio za głupia ziabawa.-wżucił ja do ognia i odszedł tylko sobie znane miejsce.

 Początek roku nie zapowiadał się za dobrze dla państwa walczących na północy. Od samego początku spotyka ich porażka za porażką. Utracili ogromną ilość żołnierzy i broni i musieli czekać na posiłki z Chin i ZSRR, które miały dotrzeć na miejsce lada dzień.

 Złość i upokorzenie jakie stale dręczyło Koreę Północną stawały się silniejsze sprawiając, że coraz bardziej pragną rozlewu krwi na większą skalę. Lecz im bardziej o tym gadał sojusznicy odciągali go od tego tłumacząc za słabym wojskiem jakie mieli do obrony, a gniew sojuszników może ich całkowicie pokonać.

 Jednak po dotarciu posiłków i ich pierwsze starcie sprawiło, że odnieśli swój pierwszy sukces od paru miesięcy. Podczas gdy sojusznicy świętowali Koreańczyk postanowił spróbować czegoś o czym myślał od dawna. W tym celu wysłał tajną wiadomość za pomocą gołębia prosto do Choi Sun-mi. Doskonale wiedział, ze dziewczyna na pewno przyjdzie i będzie mógł ją wykorzystać.

 Nie mylił się punktualnie o północy dziewczyna pojawiła się w umówionym miejscu jakim był sad wiśniowy, który o tej porze roku był cały biały od kwiatów i opadniętych płatków sprawiając wrażenie pokrytego śniegiem.

 Gdy tylko zobaczył dziewczynę w ciężkim i zwiewnym hanboku uśmiechnął się z satysfakcją. Doskonale zdawał sobie z jej uczuć do niego i miał zamiar się nimi posłużyć do zwycięstwa. Podszedł do niej, a ta jakby zapominając o wojnie i o tym, że jest jej wrogiem rzuciła mu się na szyję i pocałowała. Z niechęcią odwzajemnił zarówno uścisk jak i pocałunek. Kiedy skończyła i lekko się odsunęła postanowił zacząć swoje przedstawienie. Zmusił się do najmilszego uśmiechu jaki tylko umiał i delikatnie pogłaskał jej policzki co sprawiło oczekiwany efekt w postaci rumieńców na jej bladych policzkach.

-Kochany, wieźiałam, źe za mną tęskniłeś.-jej głos wyraźnie ukazywał jej miłość do niego

-Tia...Chcsiałem się dowieźeć czi wieś co planuję ten Amelykanin

-Wybać ale nie mogę powie...

-No tak, ziapomniałem, źe woliś zająć cały półwysep dla siebie i mnie zniścić, zamiast się dogadać

-Cio? Nie! To nie tak! Kosiam cię i nie ziamieziem ziajmować ciałeko klaju. Ale jesteś po śtlonie tego komunisty.

-Uwieź mi, źe jest lepsi niź ten Amelykanin i jego wspólnici. Jeśli wyglam to Gligolij da nam być lazem, a Bill mnie ziabije. Więc wybielaj.

-Ziabije? Nie! Nie poźwole. Zlobie wsistko aby być z tobą, ale nie mogę zdlazić świoich sojuszników. -nie tego się spodziewał Koreańczyk. Uważał, że na sto procent osiągnie sukces, a jak będzie po wszystkim zabije ją, ale jak widać, aż tak głupia nie jest.

-Wibać mi kosiany...

-Dam ci jeście jedną sianse. Pzi kolejnej pełni znów tu psijdę. Jeśli ty lównieź to wiezię, źie źmieniłaś źdanie. Źegnaj.

-Plosię nie odchodź.-zaczęła powoli szlochać, aby go zatrzymać.

-Do naśtępnej pełni.-po tych słowach odszedł bez odwracania się za siebie zostawiają płaczącą dziewczynę samą.

 Minął miesiąc nim na niebie zagościła pełnie. Korea tak jak postanowił tak zrobił. Udał się do tego samego sadu i wyczekiwał nadejścia Choi, ale nigdzie jej nie było. Minęła godzina i nadal nic. Już miał odchodzić gdy nagle dziewczyna wyszła za drzewa z ogromnym uśmiechem.

-Wieziałam, źe będzieś tak długo wyciekiwał na mnie.

-I cio postanowiłaś? -powiedział z lekką złością

-Jedyne cio mogę ci powieźeć to to, że...Amelyka chciałby uzić bomby tak jak u Japoni.

-Cio...? Kiedy?!

-Nie wiem. Powieźał tylko, źe planuje, ale nić po za tym.

-Wieś jak baldzo to niepespiećne więc jak się tylko ciegoś dowieś błagam pomóź mi.

-Obiecuję. Lee Man-hee...Ci mogę...cię pocałować?- tego się zupełnie nie spodziewał, ale potrzebował jej zaufania. Nie miał wyjścia.

-D...dobla.- Niepewnie pochylił się i delikatnie pocałował ją w usta. Zdziwił si...ę gdy nagle dziewczyna pogłębiła pocałunek. Choi Sun-mi wyglądała jakby była zdesperowana i miała zaraz stracić go na zawsze. Gdy skończyli Koreańczyk odszedł bez słowa w swoją stronę zostawiając szlochającą za nim dziewczynę samą.

_________

 Rodzina co prawda nie w komplecie udałą się na przyjęcie o charakterze charytatywnym na rzecz żołnierzy walczących w Korei. Helena jako żona Grigorija została zmuszona do pojawienia się tam z dziećmi i udawania jak to jest oddana Związkowi Radzieckiemu. Dzieciaki nie były taks samo zadowolone jak ona. Przyjęcia nie były dobrym pomysłem dla dzieci.

 Helena musiała siedzieć w towarzystwie najważniejszych ludzi w kraju, a przede wszystkim obok tak bardzo znienawidzonego Stalina, który ciągle starał się w rozmowach ją sprowokować. Znała już jego sztuczki i nie zamierzała dąć mu się zwieść i przegrać tę grę.

 Podczas gdy dzieciaki poszły oglądać modele nowych broni używanych w Korei Hela została zupełnie sama ze Stalinem. Ten tylko posłał jej fałszywy uśmiech i zaczął zajadać się obiadem, którego jeszcze nie skończył.

-Powiedz mi... Nie boli cię to co się dzieje w twojej ojczyźnie?

-Nie mam na to wpływu towarzyszu.-powiedziała obojętnie

-Racja. Ach ci twoi partyzanci. Ciągle tylko trzeba na nich polować. Lecz wiedz, że nie przestaniemy do póki nie wybijemy wszystkich.

-Powodzenia skoro uważa pan, ze moich ludzi da się tak łatwo stłamsić. Zginą partyzanci lecz to tylko wznieci iskrę w ich sercach.

-Zgadzam się. To jest właśnie to dlaczego nie pozwoliłem wcielić cię do ZSRR. Ty i twój naród rozwalilibyście Związek od środka.

-Boisz się Polaków?

-Znam historię i wiem do czego jesteście zdolni. Twoja matka pokazała to wielokrotnie wzniecając bunty. Zresztą ty również nie dawałaś niemieckim okupantom chwili spokoju.

-Takie geny.

-No niestety tak. Mam nadzieję, ze chociaż oni nie odziedziczą tego uporu i woli walki o przegraną sprawę co ich matka.-mówiąc to patrzył na dzieci gadających z jakimś generałem.

-Żebyś się nie zdziwił. Janek! – chłopczyk niechętnie przestał wypytywać tego generała o wszystko i wrócił znudzony do matki.

-Możemy już wracać? Nudzę się!

-A co byś robił w domu?-powiedział Stalin biorąc go na kolana.

-Bawił się, a tu jest głupio.

-Jesteś już duży więc wytrzymasz prawda? Słyszałem, że chcesz iść do wojska, a tam trzeba umieć wytrzymać w każdych warunkach.

-Jeśli uważa wujek, ze mnie to przekona to jesteś w błędzie.-powiedział malec i pobiegł do swojej siostry i opiekunów, którymi były miasta.

-A to urwis. Ten to będzie silnym krajem. I lepiej się módl głupia aby został kolejną Rosją, bo się to źle skończy dla ciebie i twego narodu jak zacznie się buntować.

-To do mojego męża kieruj te słowa. To on ustali kto będzie jakim krajem. A teraz proszę wybaczyć ale idę zobaczyć jak sobie radzą miasta.

 Kiedy odeszła od stołu poczuła ulgę. Nie na widziała tego człowieka i pragnęła się zemścić, lecz nic nie mogła zrobić poza życzeniem mu śmierci. Kiedy poszła do sali gdzie były miasta zastała dość dziwny widok. Kraków usypiała na rękach Anastazję a Janek biegał w koło śpiącego w na stojąco Moskwy. Wyglądał na zmęczonego i wykończonego opieką nad dziećmi.

-Nic mu nie jest?

-Te dwa błazny nie radziły sobie więc osobiście zajęłam się dzieckiem. -powiedziała dumnie Kraków- Ah te ruskie miasta. Wysłałam Alka po soczek dobre dziesięć minut temu i jak polazł tak go nie ma, a ten zasnął.

-Przepraszam, ale nie miałam wcześniej jak przyjść. Wezmę ją, bo i tak już wracamy. Janek! Przestań go budzić.

-A tam się martwisz, niech wstaje. A jest i soczek. Dłużej się nie dało? Mała już dążyła usnąć.

-Przepraszam, ale nie było soczku. -powiedział spokojnie Stalingrad

-Nie było? A gdzie?

-No w sklepiku.

-Był pod wózkiem

-To tego nie powiedziałaś

-Jak możesz dawać tym idiotom opiekować się dzieckiem? Oni są nieodpowiedzialni.

-Kraków proszę...Wracajmy zanim rozwalę coś na łbie tego spaślaka z wąsem.

-Znowu ci groził?

-Nie teraz. Wracamy do domu...Ej ale weźcie Moskwę z łaski swojej. -powiedziała i zabrała dzieci. Miasta spojrzały po sobie, a potem na Moskwę.

-Facet jesteś bierz go.

-Co?!

-No już. Z tym chyba sobie poradzisz.

-Nie podniosę go, bo jest dużo wyszczy i cięższy ode mnie. Pomóż mi go wziąć pod ramię.

-Niech będzie. Już ja się za wasza dwójkę wezmę.

-Co? Jak? Czemu?

-Postanowiłam, ze zostanę na dłużej i was przypilnuję, bo obawiam się o dzieci.

-Ale...

-Żadne ale. Idziemy.

_______________

 Dzisiejszy dzień był wolny od jakichkolwiek zajęć z powodu święta pracy i każde z podopiecznych sierocińca bawiło się w co tylko chciała. Ingrid postanowiła iść odwiedzić przyjaciela. Chwile które razem spędzali były najwspanialsze. Wreszcie czuła się jakby miała prawdziwego przyjaciela, kogoś komu zależy na niej.

 Kiedy poszła do jego chatki na skraju parku otaczającego sierociniec nikogo nie zastała. Postanowiła zaczekać w środku na wszelki wypadek jakby jej prześladowcy byli w pobliżu. Wewnątrz było bardzo ciasno z powodu mnóstwa gratów i narzędzi ogrodniczych.

 Jednak uwagę dziewczyny przykuło jedno zdjęcie na stole. Przedstawiało przystojnego mężczyznę w mundurze, który idealnie na niego pasował. Na głowie miał czapkę z małą czaszką i orłem, a lewe ramię ozdabiała jakaś opaska, ale nie było widać co na niej jest. Patrząc na jego twarz czuła się tak jakby go dobrze zna znała ale nie mogła sobie przypomnieć skąd i kim jest.

 Z zamyślenia wyrwała ją czyjaś dłoń na ramieniu. Gdy się odwróciła zobaczyła łagodny uśmiech Petra. Dziewczyna odwzajemniła lecz zorientowała się, że jak dostrzegł zdjęcie które trzymała jego uśmiech znikł.

-Wybacz nie powinnam była tu wchodzić. Ani tego ruszać proszę.-podała mu zdjęcie

-Nie poznajesz go?

-Nie znam żadnego żołnierza.

-A twój ojciec?- dziewczyna stanęła jak sparaliżowana.

-C...czy to o...on?

-Ja. Das ist dein Vater.

-Woher kennst du Deutsch?(skąd znasz niemiecki)

-Ich bin Deutscher. Chciałem jeszcze z tym zaczekać, aby cię chronić.

-Czy on żyje? Co z moją siostra?

-O Maddie jedyne co wiem to to, że mieszka u waszego wuja we Francji.

-Mam wuja we Francji?

-Tak...Ale nie pozwolono mu zabrać was obie. A z tego co ustaliłem to twój ojciec nadal może żyć. Lecz teraz to ty jesteś moim priorytetem. Jesteś moją nową ojczyzną.

-Teraz już mam stuprocentową pewność kim jesteś...Berlin.

_______________

 Obaj spoglądali uważnie jak małe szczurki chodziły po celi za ich matką i zjadały okruszki. Ten widok może nie należał do najpiękniejszych ani najciekawszych, ale też był jakąś atrakcją niż siedzenie i patrzenie na siebie nawzajem. Kiedy szczurza rodzina wyszła przez kraty na korytarz i odeszła spojrzeli po sobie, lecz niemal natychmiast jeden z nich spuścił wzrok na ziemię.

 Widok dwóch szczurków przywołał tak bardzo niechciane mu wspomnienia. Po raz pierwszy od kiedy tu trafił zatęsknił za rodziną, której pewnie już nigdy nie zobaczy. Nigdy ich nie przeprosi za ostanie lata, nigdy nie naprawi swoich błędów, a ni nie zobaczy własnych dzieci. Bolało go to lecz był zupełnie bez radny.

 Jedyny pozytyw jaki go ostatnio spotkał był brak Grigorija. Podobno gdzieś wyjechał dzięki czemu nie było tortur poza zagładzaniem. To jedyna rzecz która podniosła go na duchu i mógł nabrać sił i podgoić rany. Nagle jego współwięzień zaczął śpiewać jaką ruską piosenkę.

-Powstań za wiarę, Ruska Ziemio! Wiele pieśni nosimy w sercach. Chwalących rodzime pola. Żarliwie cię kochaliśmy. Świętoruska nasza ziemio. Wysoko podnosiłaś głowę - Dosłownie jak słońce twe lico jaśniało Lecz stałaś się ofiarą podłości -Tych, co cię wydali i sprzedali!...

-Musisz śpiewać?-przerwał mu młodszy więzień

-To może dla odmiany mnie zastąpisz? Cisza jest męcząca i miło czasem powspominać wolność poprzez pieśni. Zawsze mnie to pocieszało, a gniję tu znacznie dłużej niż ty dzieciaczku. To jak będzie? Uraczysz mnie jakąś niemiecką piosenką znaną ci z czasu gdy byłeś wolny?- ten tylko w odpowiedzi obrócił się do niego plecami.

-Cały ty jedynie tylko byś milczał. Zresztą to chyba u was rodzinne Andreas i Wilhelm również byli sztywni i pozbawieni jakichkolwiek potrzeb kontaktu z ludźmi.

-Nie umiem śpiewać

-Bo pewnie nie próbowałeś. Też dawniej nie śpiewałem, a teraz proszę to moja ulubiona zabawa.

-Nie znam ich za dużo...

-Ale jakieś znasz. Śpiewaj no już. Albo...Przy następnej wizycie Griszki ci nie pomogę.

-Zgoda... Jeśli to sprawi, że się zamkniesz to zaśpiewam...W jednym z polskich miasteczek
mieszkała jedna dziewczyna. Ona była bardzo piękna. Była najpiękniejszym dzieckiem, jakie było można w Polsce spotkać. Ale nie, ja nie całuję się, powiedziała. Ona była najpiękniejszym dzieckiem... Zaprosiłem ją na tańce. Z jej wianka wypadła czerwona róża. Podniosłem ją spod jej stóp i poprosiłem o jeden całus. Nie, nie, powiedziała. Ja nie całuję się... Była najpiękniejszym dzieckiem jakie było można w Polsce spotkać. Ale nie, ja nie całuję się, powiedziała. Ona była najpiękniejszym dzieckiem... I kiedy żegnaliśmy się. leżała w moich ramionach. Ona była taka piękna. Na koniec podarowała mi pierścionek i pożegnalny pocałunek. Nie zapomnij Helenki polskiego dziecka... Była najpiękniejszym dzieckiem- Nie świadomie zmienił imię zamienił imię dziewczyny w piosence. Aleksander zaniemówił. Nie spodziewał się, ze zaśpiewa akurat taka piosenkę i to w taki sposób. Brzmiał jakby miał zaraz się załamać, a do tego miał naprawdę wspaniały głos.

-I ty mi powiesz, że nie umiesz śpiewać. Czy w twojej rodzinie kłamstwo jest aż tak mocno zakorzenione i we wszystkim musicie kłamać?

-Zaśpiewałem, a teraz daj mi spokój.

-Ale jeszcze jedno...Dlaczego akurat o polskiej dziewczynie zaśpiewałeś?

-Bo...Co ci do tego?

-Bo wiem, że myślisz o mojej córce.

-Pierdol się staruchu! Nie mam co o niej myśleć. Już nie mam prawa...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro