31

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Poranne ciepłe promienie słońca przedostały się przez ciemne jedwabne zasłony, które poruszał lekki wiatr. Podmuch świeżego powietrza rozszedł się po całym pokoju i dotarł do wciąż śpiącego chłopaka. Powoli do jego płuc dostało się świeże powietrze i wywołało lekki uśmiech na jego ustach. Powoli zaczął się wybudzać z pięknego snu, który wyśnił mu się przez noc. Rodzinny dom, twarze bliskich to wszystko zaczęło się rozmazywać, aż w końcu znikło pozostawiając po sobie pustkę. Uśmiech powoli znikał aż całkiem się nie zbudził i na jego twarzy zagościł smutek. Zmusił się do siadu i otarł twarz dłońmi, aby ukryć kilka łez, które spłynęły mu po policzkach. Postanowił nie płakać. Chciał być silny i nie pokazywać swoich słabość. Nie był jak wszyscy i nie mógł płakać. Okazanie słabości było by najgorszą zniewagą dla jego ideałów w które tak bardzo wierzył.

 Powoli wstał i rozciągnął się podchodząc do okna. Szybkim i sprawnym ruchem pociągnął za zasłonę odsłaniając piękny ukwiecony ogród skąpany w promieniach słońca. Nie poczuł nic patrząc na piękną przyrodę otaczającą go, a dawniej kochał takie widoki. Pamiętał, że ściany jego dziecięcego pokoju były zdobione jego własnymi pejzażami, które tworzył z podziwem dla natury. Teraz jakby wziął ołówek i kartkę nie stworzyłby nic, albo ukazał to co dzieje się w jego zranionej duszy.

 Kiedy w pokoju zapanowała jasność podszedł do lustra i spojrzał na swoje odbicie. Wciąż był blady i miał podkrążone oczy jednak to nie odbierało mu urody. Nie dbał teraz i tak o nią. Nie był już dawnym sobą i nie zależało mu na tym. Jednak, gdy zdjął koszulę i spojrzał na swoje zaniedbane ciało poczuł złość. Coś przypomniało mu jakim był dawniej. Był silnym i niezależnym, a do tego przystojnym człowiekiem. Teraz jest słabym, wychudzonym i wyniszczonym krajem. Przejechał palcem po swoich wychodzących żebrach i bladej skórze na brzuchu.

-Nie...Nie poddam się...-położył się na ziemi i zaczął robić pompki i trenować. Zamierzał wyrobić dawną formę. Nie zamierzał pokazać czym się stał. Pamiętał słowa swego ministra propagandy. Jego wygląd musi przedstawiać silnego i niezależnego. Musi wzbudzać respekt u innych. Nie może być widać słabości.

 Rainer od paru godzin trenował. Nie zwracał uwagi na głód, bo nauczył się go ignorować. Ostatnie lata był wiecznie głodny i bity. Nie odczuwał już tego uczucia. Stało się mu całkowicie obojętne. Ćwiczył nie zwracając uwagi również na ból jaki go dręczył w poranionym ciele.

 Ktoś zapukał przerywając mu samotność, jednak Rainer nie zamierzał otwierać drzwi będącymi jedyną tarczą oddzielająca go od świata. Chłopak zaczął e recytować wiersze jakie znał, aby nawet nie słyszeć tego nieznośnego dźwięku jakim było dla niego pukanie. Chciał się tym odciąć od wszystkiego co go otacza. Zaczął cytować wiersz Rilke 'go, który dawniej recytował w szkole.


O Herr, gib jedem seinen eignen Tod, (O Panie, własną śmierć każdemu daj,)

das Sterben, das aus jenem Leben geht,( daj umieranie, które z życia płynie)

darin er Liebe hatte, Sinn und Not (gdzie miał swą miłość, swój ból i swój raj)


Denn wir sind nur die Schale und das Blatt. (Bo my jesteśmy tylko liść, łupina.)

Der große Tod, den jeder in sich hat,(A wielka Śmierć, co w każdym tkwi w głębinie,)

das ist die Frucht, um die sich alles dreht (oto jest owoc, cel i praprzyczyna.)


 Pukanie jednak nie ustawało, a wręcz się nasilało. Rainer zaczął się rozpraszać. Mylił linijki wiersza, który znał doskonale i zaczął się gubić w słowach. Nagle osoba po drugiej stronie weszła do środka bez pozwolenia. Rainer mierzył ją nienawistnym wzrokiem. To jednak nie odstraszyło Dolores i dziewczyna usiadła na łóżku patrząc na jego nagą klatkę piersiową która ruszała się do ćwiczeń jakie wykonywał. Dziewczyna rozpoznała wiersz i autora i postanowiła jakoś rozluźnić sytuację. Zaczęła nucić inny, który pamiętała również napisany przez Rilke.


- Samotność jest jak deszcz.

Z morza powstaje, aby spotkać zmierzch;

z równin niezmiernie szerokich, dalekich,

w rozległe niebo nieustannie wrasta.

Dopiero z nieba opada na miasta.


- Mży nieuchwytnie w godzinach przedświtu,

kiedy ulice biegną witać ranek,

i kiedy ciała, nie znalazłszy nic,

od siebie odsuwają się rozczarowane;

i kiedy ludzie, co się nienawidzą,

spać muszą razem - bardziej jeszcze sami... -III Rzesza dokończył za nią.


- Samotność płynie całymi rzekami. -Ich głosy się zrównały w ostatnim fragmencie.


 Dziewczyna się uśmiechnęła widząc, że wyrecytował wiersz razem z nią. Jednak Rainer nie okazał żadnych emocji. Nie patrzył nawet na nią udając, że skupia się na liczeniu brzuszków. Dolores się nie poddawała. Zaczęła chodzić po jego pokoju i próbując zagadać go.

-Nie wiedziałam, że lubisz poezję...Co jeszcze znasz na pamięć?...Eh...Jak widzę znowu będziesz mnie ignorować.

-Dziwisz się? -powiedział od niechcenia

-Tak. Tak się składa, że dziwię. Dzięki mnie masz gdzie mieszkać i jesteś bezpieczny, a ty nie potrafisz tego nawet docenić.

-Nie prosiłem cię o pomoc.

-Nie, ale i tak ci pomogłam. Doceń to i spróbuj być milszy dla mnie, bo chcę ci pomóc.

-Pomóc? Niby jak ty mogłabyś mi pomóc? Co ty możesz mi zaoferować? Sprawisz, że będę mógł wrócić do domu? Sprawisz, że moja ojczyzna się zjednoczy? Odzyskasz moją stolice i miasta okupowane przez tego jebanego komunistę? No powiedz. Co ty możesz mi dać?

-Mogę sprawić, że twój kraj będzie mieć przyszłość jako jedno państwo, a nie dwa kraje pod innymi dyktaturami.

-Doprawdy? A niby jak ktoś taki jak ty może to zrobić? – uśmiechnął się z ironią patrząc na nią.

-Oboje wiemy jak można to osiągnąć. – chłopak wstał z podłogi i podszedł do niej tak, że znalazła się pomiędzy nim a ścianą i nie miała jak uciec. Czuła jego oddech na swojej skórze. Chłopak był dużo wyższy więc musiała odchylić głowę i aby mieć dobry dostęp do jego oczu, w które patrzyła.

~A więc jak można to osiągnąć? ~ zapytał bawiąc się jej włosami

~Potrzebny ci nowy następca. Ktoś kto będzie zjednoczonymi Niemcami.

~Tak. Ale skąd go wziąć? Potomstwo moich córek da początek kontynuacji dwóch wrogich sobie państw niemieckich.

~ Wiec zastąp je.

~Nie mogę być krajem. Nie mogę tam nawet wrócić. -szeptał jej do ucha wywołując u niej motyle w brzuchu. Pragnęła jego dotyku.

~Dlatego ci pomogę. Potrzebujesz kolejnego dziecka, a ja chcę ci je dać~ Próbowała go pocałować, lecz szybko się cofnął.

Chłopak się odsunął od niej patrząc we ziemię. Próbowała złapać jego rękę, ale wyprzedził ją mocno ściskając jej nadgarstek. Bolało ją to, ale nie okazała tego i patrzyła mu prosto w oczy.

-Wynoś się...

-Nie chciałam cię urazić. Chciałam ci pomóc, bo zależy mi na tobie...ja chyba cię...

-Precz!

-Rainer... - nie dał jej dokończyć i mocno szarpnął za rękę i wyrzucił za drzwi.

-Zejdź mi z oczu...-warknął i zatrzasnął drzwi przed jej nosem

 Dziewczyna oparła się plecami o drzwi i zsunęła się na podłogę. Pozwoliła sobie na okazanie słabości i zaczęła płakać. Odtrącenie bardzo ją zabolało zwłaszcza po tym jak zaznała odrobiny jego bliskości i uwagi. Płakała pod jego drzwiami, a on to ignorował ćwicząc

-Eins...zwei...drei...vier...fünf...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro