32

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Pogoda zapowiadała się idealna na świętowanie wielkiego zwycięstwa nad III Rzeszą. Grigorij zawsze tego dnia wspominał tamten dzień z dumą. Ale zawsze, gdy radował się tą chwilą za długo przypominała mu się zupełnie inna. Ta w której podpisał sam na siebie wyrok. Pamiętał jak siedział na wprost nazisty, jak obaj podpisywali dokument, jak uścisnęli dłonie.... Na samo wspomnienie był wściekły na siebie. Jakby mógł się cofnąć do tamtego dnia to na pewno jego bez zawahania uderzyłby samego siebie, aby mieć nauczkę. Jednak coś w głębi serca było szczęśliwe, że tak to się wszystko potoczyło. Gdyby nie te wszystkie lata wojny nie miałby ani żony, ani dzieci, których tak bardzo kochał.

 ZSRR się właśnie ubierał w mundur galowy. Jego mięśnie dumnie prezentowały się w mundurze z mnóstwem orderów okazujących jego zasługi w czasie wojny. Patrzył w milczeniu na swoje odbicie w lustrze, gdy nagle poczuł czyjeś dłonie owijające się od tyłu w jego talii. Uśmiechnął się i zaczął je gładzić.

-Wiesz...chciałbym, aby te całe uroczystość się już zakończyły, wrócić do domu i zacząć świętować z tobą nasze zwycięstwo. -Dziewczyna obeszła go i stanęła przed nim zarzucając mu ręce na szyję.

-To bardzo kusząca propozycja. Ale wpierw obowiązki mój zwycięzco

-To kochanie było nasze wspólne zwycięstwo. - Zaczął ją delikatnie całować, co ona odwzajemniała.

 Cieszyli się, że są razem. Kochała go szczerze i to ze wzajemnością. Chłopak nagle podniósł ją nadal całując i posadził na stole. Całował ją czule tuląc do siebie. Kochał ją ponad wszystko. Byli szczęśliwym małżeństwem po mimo kłótni i różnych przeszkód oraz problemów jakie ich spotkały. Nagle ktoś wszedł im do pokoju.

-Em...Ehem!-ZSRR aż odskoczył od żony i spojrzeli na przybyszy. Były to ich dzieci, które się im przyglądały.

-Janek! Nasta! Puka się! -Krzyknął cały czerwony

-Pukaliśmy tatku. I to pięć razy~

-...Niech będzie, że wam wierzę. Gotowi?

-A nie widać? -dopiero teraz zauważył, że się wystroili elegancko. No, no, no synek, jak ci dobrze w mundurze galowym, no a ty aniołku wyglądasz prześlicznie w tej sukience.

-Dziękuję tato. -powiedziała zadowolona dziewczyna

 Rodzice dokończyli się ubierać i ruszyli razem z dziećmi na paradę z okazji wygrania wojny. Przemarsz wojsk, odbył się w bardzo uroczysty sposób wraz z orkiestrą wybrzmiewającą marszowe melodie. Po defiladzie na Placu Czerwonym udali się do Parku Alekesandrowkiego na przyjęcie wśród elit i ambasadorów.

 Anastazja spacerowała z matką po parku i witała gości, których mijały. Uwielbiała takie dni, w których mogła poczuć się jak księżniczka taka jak jej babcia. Nagle ktoś podbiegł do nich od tyłu i ich wystraszył. Obie, aż podskoczyły i spojrzały na tego kogoś. Była to Nowa Huta. Rudowłosa dziewczynka się zaśmiała.

-Wasze miny są bezcenne! -chichotała, po chwili one też zaczęły się śmiać

-Ty to wiesz zawsze jak wywołać śmiech. -powiedziała Helena głaskając ją

-Chciałabym ciociu, aby tak było, ale niestety nie jest. Na tatę nic dzisiaj nie działa.

-Jak to? Co mu jest? -zapytała Anastazja ze zmartwieniem w głosie

-Nie wiem. Co roku jest taki sam tego dnia. Szkoda mi go jak widzę ten smutek na jego twarzy.

-Gdzie on jest? Pogadam z nim - powiedziała Anastazja

Hucia zaprowadziła ją i Helenę do ławki na końcu parku, gdzie siedział jej tata. Berlin siedział ze spuszczoną głową i patrzył w ziemię. Anastazja widząc to od razu podbiegła do niego i przytuliła z zaskoczenia. Z początku był w szoku, a po chwili odwzajemnił.

-Nie smuć się. Masz nas i my zawsze cię pocieszymy, bo jesteś naszą rodziną

-...Dziękuję-uśmiechnął się słabo tuląc dziewczynę. Anastazja otarła mu łzy z policzków. Helena i Hucia również dołączyły to tulenia go. Berlin poczuł się lepiej. Potrzebował wsparcia zwłaszcza dzisiejszego dnia. Nagle ktoś podszedł do niech i spojrzał niezadowolony

-Em...Ehm? -odezwał się Aleksander, a jego dawna stolica, Petersburg patrzył na Berlin.

-Czy ty płaczesz? -powiedział prześmiewczo Petersburg.

-Ej! Nie bądź dla niego wredny! – Powiedziała Anastazja

-Wybacz panienko. Lecz czemuż to płacze w taki piękny majowy dzień?

-Bo ma zły dzień i tyle. Każdy ma czasami taki czas, że jest smutny- broniła go dziewczyna

-Albo ktoś tu wspomina dawne czasy, co nie Ber? ~

-...tak mam co wspominać. Zwłaszcza to co mi zrobili w dniu, który każą mi świętować! Nie wierz nawet jakie to uczucie i co przeżyłem!

-Ber...Spokojnie. Nie zwracaj uwagi-powiedziała Helena, która dobrze wiedziała co mu zrobiono. Złapał go za rękę i razem z resztą odeszli, gdzieś, gdzie będą sami. Gdy znalazła ławkę, gdzie nie ma nikogo posadziła go i przytuliła.

-Wiem co ci zrobiono..., ale to już się nie powtórzy. Będzie dobrze.

-Właśnie. Masz nas i nie jesteś sam-dodała Anastazja.

 Po chwili się uspokoił i zgodził się z nimi iść na spacer. Gdy tak szli i rozmawiali nagle Anastazja się potknęła i ktoś ją złapał. Berlin i Helena na widok jej wybawcy się skrzywili niezadowoleni z kolei Anastazja patrząc na swego wybawcę się zarumieniła spoglądając w jego niebieskie oczy. Chłopakowi powiększył się uśmiech. Miasto było gotowe do obrony jej, tak samo jak jej matka.

-Dziękuję panie...?

-William, ale wszyscy mówią mi Bill-ucałował jej dłoń- A jak się panienka nazywa?

-A...Anastazja-Nagle jej uśmiech znikł na widok miny mamy i Berlina. Wydawali się zdenerwowani na widok tego chłopaka

-Anastazja idziemy-powiedziała nagle jej mama ignorując Amerykanina

-Dzień dobry Heleno. -przerwał jej nagle. -Miło cię widzieć, ciebie również Berlin. -oboje zabijali go wzrokiem

-To wy się znacie? – zapytała dziewczyna

-Ależ oczywiście. Jestem starym znajomym twoich rodziców

-...Trzymaj się Bill z daleka od moich dzieci, bo pożałujesz-powiedziała nagle Helena. Anastazja nie słyszała jeszcze u matki takiego tanu głosu. Był pełen gniewu i nienawiści

-Mamo spokojnie. On tylko chciał mi pomóc

-Nie potrzebujesz pomocy od niego.

-O jakaś ty miła Heleno. A ja tyle ci pomogłem

-Pomogłeś?! Gdyby nie ty draniu historia potoczyłaby się inaczej! Już prędzej bym Jack'owi pozwoliła rozmawiać z moimi dziećmi niż z tobie draniu! – złapała córkę za rękę i drugą złapała Berlin i odeszli szybko od niego.

 Amerykanin uśmiechał się, aż zniknęli mu z oczu. Jego twarz przybrała kamienny wyraz. Nie dość, że go potraktowano jak zero, to jeszcze ta dziewczyna. Tak bardzo ją przypominała. Nie była jej krewną ani nic tych rzeczy, ale miała w sobie coś co przypominało mu Charlotte.

 Zaczął patrzeć na nią z ukrycia. Widok jej z uśmiechem wywołał go również u niego. Patrzył jak siedziała z bratem i jakimiś dziewczynami i miastami. Chciał ponownie podejść, ale nagle zaprzestał, bo ujrzał tę, którą kochał. Charlotte stała przy fontannie w jednej sukni i rozwianymi blond włosami. Podszedł dyskretnie do niej i oparł się o pobliskie drzewo, aby móc na nią patrzeć.

-...a ni się waż...-powiedziała nagle

-Lottie....

-Zrań ją, a pożałujesz potworze...

-Dlaczego mnie nienawidzisz? Kocham cię i dobrze wiesz, że nie chciałem, abyś ty...

-To twoja wina. Ty mnie do tego zmusiłeś...dostałeś ostrzeżenie i zrobisz z nim co zechcesz...

-Nie odchodź...błagam cię...-znikła pozostawiając go samego- kocham cię Lottie....- po jego policzku spłynęła samotna łza, którą szybko otarł i poszedł do samochodu

-Dokąd szefie? -zapytał kierowca

-...Na lotnisko. Wracam do domu-kierowca wykonał polecenie i odjechał

. . .

 Deszcz zalewał ulice Buenos Aires. W taką pogodę nawet psa by nie wyrzucił na zewnątrz. Ludzie albo nawet nie wychylili nosa zza drzwi, albo biegali pod parasolami. Tak lało od dwóch dni i tylko jedną osobę taka pogoda wpędzała w pozytywny nastrój. Brak widoku rozbawionych i dobrze bawiących się ludzi do słońca sprawiał, że mógł się uspokoić i poczuć lepiej.

 Deszcz uderzał o szybę samochodu i dach zagłuszając ciszę panującą między kierowcą, a pasażerem. Kierowca dyskretnie zerkał w lusterko i patrzył na tego kogo wiózł. Rainer milczał patrząc w niewyraźne okno przez deszcz zalewający mu widoczność i na błyski wsłuchując się w grzmoty. Jednak nie przeszkadzało mu to wcale. Myślami, był zupełnie gdzie indziej. Wspominał czasy, kiedy był szczęśliwy...

Deszcz lał w szyby pałacu przez co całe okno w pokoju dziecięcym było zalane. Paroletni chłopczyk wpatrywał się smutno w ponury ogród zalewany deszczem. Nie lubił jak było tak ponuro i przykro, przez to jego nastrój również spowijał smutek. Zerknął na starszego brata, który czytał książkę.

-Hans...Kiedy przestanie padać?

-A skąd mam wiedzieć? Nie znam się na deszczu

-...Pobawimy się? Smutno mi.

-Nie. Muszę do przeczytać do końca, bo mam dostanę linijką po łapach, a to boli.

-Ale Hans...ja chcę się z kimś pobawić...

-Eh...zaczekaj...-Hans wstał i gdzieś wyszedł ze swoją książką. Rainer widząc to był pewny, że wyszedł do innego pokoju zostawiając go samego. Chłopczyk ponownie utkwił wzrok w okno. Nagle poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Chłopczyk spojrzał na tego kogoś i się uśmiechnął.

-Berlin! -chłopczyk wyciągnął rączki i miasto go przytuliło. Usiadł na parapecie i posadził chłopca na kolana. -Kiedy deszcz się skończy? Nie lubię go.

-Dlaczego? Deszcz, też może być fajny

-Jak to?

-Znam wiele zabaw w deszczu...O a wiedziałeś co przychodzi po nim?

-Nie....Co jest po deszczu?

-Często następuje piękny dzień i może pojawić się tęcza

-Ber...Ty to zawsze mnie pocieszasz. dziękuję ci....

 Niestety nie dane mu było dokończyć wspomnienia z jedyną osobą, która go zawsze rozumiała i wspierała, ponieważ dotarli na miejsce. Wysiadł i ruszył do budynku ignorując kierowcę oferującego parasolkę. Rainer jak tylko wszedł jego ludzie powitali go jak należy.

-Mein Fuhrer to zaszczyt cię gościć. W jakiej pan sprawie?

-Chcę wysłać wiadomość do Europy

-Do kogo mamy go przekazać?

-...Do Berlina. Chcę, aby osobiście go dostał.

-Tak jest. - Rzesza podał mu lis i zamknął się w gabinecie dla niego. Wiedział, że nie przyjedzie, bo nie może, ale tak bardzo tęsknił. W liście zawarł wszystkie uczucia jakie nim targały i błaganie, aby i on napisał, zadzwonił, lecz najbardziej, aby móc go zobaczyć, przytulić i poczuć się bezpiecznym. Tak jak w dzieciństwie. Usiadł na parapecie i skulił się pozwalając sobie na chwilę płaczu...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro