50

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Za oknem rozpętała się porządna burza. Wiatr wyginał drzewa na wszystkie strony, a jesienne liście wirowały w powietrzu. Silne podmuchy uderzały o ściany powodując serię nieprzyjemnych dźwięków. Krople deszczu w raz z małymi kosteczkami gradu uderzały o szybę i parapet. W całym pomieszczeniu było słychać tylko szum deszczu, stukanie gradu i silne podmuchy wiatru. Do tego co jakiś czas skąpany w ciemności pokój rozświetlały błyskawice. Głośne grzmoty zagłuszały pozostałe dźwięki. Nic nie zanosiło się na szybkie zakończenie tej zapewne ostatniej tegorocznej burzy.

 W opustoszałej posiadłości jedynie dźwięki z zewnątrz zakłócały nieprzyjemną ciszę jaka nastała. Po skąpanych w mroku korytarzach rozchodziły się jeszcze dwa odgłosy. Jednym były ciche skrzypnięcia starej drewnianej podłogi od stawianych po niej krokach. Drugim był czyjś śpiew dobiegający z jednego z pokojów. Im bliżej słyszał śpiewak skrzypnięcia podłogi tym bardziej się uśmiechał przyspieszając piosenkę tak jakby chciał ją zakończyć w chwili aż osoba zmierzająca do pokoju wejdzie.

 W końcu tak się stało. Drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem w raz z grzmotem za oknem. Śpiewak właśnie wypowiedział ostanie literę kończącą ostatnie zdanie piosenki. Nie patrząc nawet kto przyszedł zachichotał tak jakby dobrze wiedział kto przybył. Przy kolejnym błysku rozświetlającemu cały pokój uśmiechnął się w nieprzyjemny sposób i przemówił mrocznym tonem głosów żaden sposób nieprzypominającym tamtego jakim śpiewał

-Wróciłeś i to dość szybko. Z moich obliczeń mogę łatwo stwierdzić, którędy ich wyprowadziłeś. Nieładnie się sprzeciwiać swemu panu. Chyba wiesz jakie będą konsekwencje? - mówił z mroczną nuta w głosie mogącą każdego przerazić

-Wiem...- odparł cicho.

-A jednak wróciłeś. Dlaczego? Nie jesteś głupi więc czemu nie uciekłeś, skoro wiesz co mogę ci zrobić? – dopytywał i zaczął wpatrywać się w niego

-Wiem dobrze do czego jesteś zdolny. Lecz...nie mogę tak dłużej żyć. Chcę być wolny i zacząć wszystko od nowa. Ale ty stoisz mi na drodze Rainer. Chcę się od ciebie uwolnić i zacząć na nowo

-Jakiś ty naiwny. Świat tak nie działa. Uwolnisz się ode mnie i co dalej? Nie zaznasz u nikogo miłości i szczęścia. Dla wszystkich nadal będziesz stolicą potwora i jego kochankiem. Pogódź się z tym. Tylko przy mnie masz to czego pragniesz. Nikt inny cię nie chce

-Mylisz się. Są ludzie, którzy traktują mnie jak rodzinę, a nawet kochają. Lecz ty tego nie zrozumiesz

-Phi. Durne miasteczko. Po za mną nie masz nic! Należysz do mnie! – jego głos był wstanie zagłuszyć kolejny grzmot

-Mylisz się. Jestem wolny od chwili, gdy mnie porzuciłeś na ulicy i ukryłeś się jak szczur w ostatnich dniach wojny.

-Tylko to mi wtedy pozostało. Zresztą nie mam ci się z czego tłumaczyć. To przeszłość, której nie da się zmienić. I wcale się nie mylę. Jesteś tutaj, bo nie umiesz mnie porzucić. Nie potrafisz uciec z nimi pozostawiając mnie na pewną śmierć z głodu. Twoje sumienie wykończyłoby cię.

-Masz rację. Nie umiałbym zostawić kogoś na śmierć nieważne kim byłby. Nie jestem tobą. Ale nie wróciłem tutaj, aby zostać z tobą.

-A więc czego chcesz? Dlaczego porzuciłeś szanse na powrót do domu?

-Bo musze zakończyć twoje plany. Przez ten czas jak mnie tu przetrzymywałeś wiele się dowiedziałem. Zamierzasz zabić jeszcze jedną córkę i wyzwolić kraj z okupacji łącząc go w jedność. Następnie zamierzasz wyeliminować syna mającego być połączonym krajem i przejąć jego ziemie. Jednak w tym celu na drodze stają ci pozostali krewni, którzy w razie bezpotomnej śmierci obecnego kraju mogą go zastąpić. Oni też zginęliby śmiercią tragiczną.

-I zostałbym tylko ja. Zgadza się.

-A Ameryka i Argentyna chcieli zawrzeć z tobą sojusz. Dlatego załatwiliby ci wsparcie i alibi, a jak już byś został krajem wasz sojusz stałby się potęgą militarną świata.

-Zgadza się. Brawo Berlin. I co jeszcze się dowiedziałeś buszując mi w dokumentach?

-Heh. Coś co jest wręcz oczywiste. Nie zamierzałeś, grać fair. Kiedyś już odzyskał siły wyeliminowałbyś sojuszników nim ci zdążyliby mrugnąć. Cały ty

-Cały ja- Uśmiechnął się do swojej byłej stolicy

-Tak. Dlatego na pewno byś wszystko zepsuł jakimś nieprzemyślanym ruchem. Była by powtórka z 1941 roku. Ah ten Grigorij. Niby to taki zacofany komuch, prostak jak to cała Europa mawiała, atu proszę. Nawet do stolicy cię nie dopuścił w przeciwieństwie do ciebie -po tych słowach uśmiech nazisty znikł zamieniając się w grymas gniewu

-Nie spodziewałem się, że odważysz się kiedyś na takie słowa do mnie.

-Wiele się zmieniło...Wiesz jaki jest najważniejszy cel każdej stolicy?...Chronić i dbać o swój kraj. A ty chcesz zabić Ingrid. Moją Ingrid. Nie pozwolę ci na to bez względu na to co nas kiedyś łączyło.

-Ber posłuchaj mnie...

-Nie to ty mnie posłuchaj. Ta mała dziewczynka tak wiele dla mnie znaczy. To ja ją wychowywałem przez te wszystkie lata i jest dla mnie rodziną. Jest mi jak córka! Ale ty tego i tak nie zrozumiesz...Obiecałem być twój, jeśli jej nie skrzywdzisz, a ty złamałeś obietnice.

-Jeśli ona nie zniknie to nie przejmę władzy

-Mam gdzieś twoją władzę. Dla mnie liczy się rodzina. A ona jest moją rodziną. Ty nie.

-Nie wiesz co mówisz. Zawsze dajesz emocją przejąć nad tobą kontrolę. Jesteś słaby i nie dasz sobie rady bez kogoś silnego.

-Nie znasz mnie jak widać. Posiedzisz sobie tutaj, aż nie wrócą z Moskwy moi.

-Pewnie jeszcze nie wyjechali. Wiesz, że to potrwa bardzo długo.

-Wiem. Ale spokojnie. Dam ci suchy chleb, abyś nie zdechł nim cię aresztują.

-Jak miło z twojej strony. A co z potrzebami fizjologicznymi? Chyba nie będę musiał lać pod siebie?

-Twoje ofiary tak musiały robić.

-Heh. Moje maleństwo umie być okrutne. Jak widać w każdym drzemie zło

-Ciebie chyba nikt nie dogoni w tym. – wyszedł nie dając już nic odpowiedzieć Rainerowi. Jedyne co dało się teraz usłyszeć to ciche pomruki burzy w oddali i lekkie stukanie już spokojnego deszczu o szybę.

 Rainer próbował usłyszeć jakiś dźwięk, aby wiedzieć, gdzie poszedł. Niestety nie dotarł do niego żaden dźwięk. Zaniepokoiło go to. Próbował jakoś się oswobodzić. Jednak jego nadgarstki były mocno przywiązane do ramy łóżka. Jedyne co osiągnął do mocno obtarł skórę przez co zaczęła piec. Niechciał wołać Berlina. To byłoby upokarzające, ale niewiedza, kiedy on sam przyjdzie doprowadzała go do szaleństwa wraz pieczeniem.

 Aby zabić czas zaczął patrzeć to w okno na zmieniające się położenie księżyca, chmur i słońca to na zegar i pędzące ciągle wokół tarczy wskazówek. Zastanawiał się, ile to jeszcze potrwa. Minęło dwa dni od kiedy go przywiązano i zostawiono. Przecież obiecał dać mu suchy chleb. Powtarzał to sobie w głowie na pocieszenie. Starał się też za wszelką cenę powstrzymać potrzeby fizjologiczne, ale już powoli tracił siły. Nawet oka nie zmrużył z nadzieją, że wróci.

 Trzeciego dnia nagle usłyszał kroki na korytarzu idące w jego stronę. Od razu spojrzał podkrążonymi oczami na drzwi. Tej chwili wyczekiwał cały ten czas. Kiedy wreszcie się otworzyły z charakterystycznym skrzypnięciem ujrzał jasne rozczochrane włosy okalające twarz, którą tak kochał oglądać. Widok ukochanych błękitnych oczu dał mu ulgę, ale kamienna twarz raniła go. Chciał, aby się uśmiechnął do niego.

-Wróciłeś. Jak miło. A już się bałem, że nie umiesz zajmować się więźniem i będę musiał zdechnąć z głodu nim mnie aresztują. – nie dał po sobie pokazać prawdziwych emocji. Rainer wciąż wolał zgrywać cwaniaka przed nim

-Głupek z ciebie. Zobacz co zrobiłeś ze swoimi nadgarstkami. -odparł ignorując jego słowa. Podszedł i zaczął zastanawiać się co robić.

-Gdzie byłeś? Miałeś mnie podobno karmić suchym chleb...- zamilkł widząc troskę w jego oczach, którą starał się ukryć.

-...Byłem u mojej mamy. I rozmyśliłem się. Dam ci rogaliki z czekolada. Dała mi ich wystarczająco dużo, aby się podzielić. W końcu musisz żyć, jak cię postawią znowu przed sądem

-Dzięki...Mogę do łazienki? Obiecuję nic nie zrobię głupiego – patrzyli sobie uważnie w oczy

-Dobrze – Berlin go odwiązał i patrzył jak się zaczął przeciągać. Kiedy było mu już lepiej wstał i bez słowa poszedł do łazienki. Gdy wrócił stolica dał mu jedzeni i picie. Szybko się nim zajął i usiadł na parapecie patrząc na zachód słońca.

-Wiesz...Nie umiesz kłamać Ber. Nie wrócą po mnie, a przynajmniej tego nie wiesz, bo nie ustaliliście tego. Widać to w twoich oczach jak mówisz, że mnie aresztują – nie odpowiedział mu co wywołało uśmiech u Rzeszy – Czemu nie zrobisz tego od razu? Wolę, aby to się już skończyło, skoro i tak ma być

-Od początku wiedziałeś co zrobię. A mimo to jak cię odwiązałem ty nie próbujesz mnie powstrzymać. Dlaczego?

-Bo cię kocham. I wiem, że to jedyne wyjście. Pozostaje mi wiarę, że jeszcze kiedyś się zobaczymy. Nie jestem wierzącym, ale kiedyś słyszałem o reinkarnacji. Jeśli ona istnieje chcę wierzyć, że cię jeszcze ujrzę i zacznę wszystko od nowa.

-R...Rainer...

-Zrób to. Szybko nim znowu stracę kontrolę. Już! Nie wahaj się!

-Wybacz...- Berlin wyjął pistolet jaki dostał jeszcze od Grigorija zza paska od spodni i wycelował w klatkę piersiową. Strzał rozniósł się po domu echem. Z ust Rainera pociekła strużka krwi, która skapywała na podłogę. Usta przyozdobił zamiast grymasu bólu, uśmiech. Piękny, ciepły uśmiech. Jego koszula w miejscu klatki piersiowej przybrała barwę szkarłatu. Upadł na kolana, a następnie osunął się pod ścianę opierając się o nią plecami.

-D...d...dzię....k...kuję

-Boże...za co? Za co to ja musiałem to zrobić?...Nie....nie....nie....Nie chciałem, aby do tego doszło! - Berlin padł przed nim na kolana i przytulił do siebie płacząc

-N...ni....e...płacz...P...proszę....Ch....chcę...o...sta...tni r...raz ujrzeć t...twój...uśmi....ech...ch...chociaż...w...wiem....że nie...zasługuje

-Niechciałem cię zabić...Kocham cię i wierzę, że wciąż przez ten cały czas prawdziwy ty sprzeciwiał się całemu złu jakie wywołałeś pod wpływem choroby...- płakał i się uśmiechnął dla niego

-K...kocham ci...cię...i z...zawsze byłeś m...moim a...anio....łem....Proszę...nie r...rozpacz...aj za mną. Za...zacznij od nowa...A te...teraz d...dokończ...to...b...błagam. – wsadził mu do ręki nóż i posłał słaby uśmiech

-Żegnaj Rainer. Nigdy nie zapomnę prawdziwego ciebie...kocham cię...- ścisnął nóż w ręku i szybkim ruchem przejechał nim po jego szyi. Gorąca krew wyprysnęła na wszystkie strony, a Rainer odszedł.

 Kiedy życie uleciało z dawnego kraju, a krew zabrudziła jego stolicę nastała dziwna cisza przerywana krzykiem pełnym bólu i rozpaczy. Tulił martwe ciało do siebie załamany. Nie tak powinno być, ale nie miał wyboru. Musiał to zrobić dla dobra wszystkich.

 Niewiedział już jak długo tak siedział na podłodze pod ścianą tuląc już zimne i sztywne ciało. Krew już dawno wyschła, ale nie przeszkadzała mu ani trochę. Nie był nawet w stanie się podnieść i odsunąć się od ciała. Musiał sobie wszystko poukładać w głowie. Ani razu nie pomyślał nawet o głodzie czy pragnieniu, a w dłoni wciąż trzymał nóż. Nie docierały do niego żadne dźwięki czy inne rzeczy wokół niego. Nie dostrzegał, kiedy jest noc, a kiedy dzień. Siedział jedynie patrząc w ścianę. Nie miał siły nawet płakać.

 Czyjeś kroki szły prosto w stronę pokoju Rainera. Janek, Ingrid i Londyn z Pragą szli przed siebie z bronią w godowości. Nie mieli pewności co zastaną i nic nie mogło ich na to przygotować. Gdy dotarli pod drzwi Londyn nie czekając na nic wszedł otwierając z hukiem drzwi, aż uderzyły o ścianę obok. Od razu dotarł do jego nozdrzy smród zgnilizny. Pozostali, aż się cofnęli. Londyn jednak wszedł tam mając w głowie czarny scenariusz, że to ciało jego ukochanego tak śmierci.

 Im głębie wchodził tym mocniej śmierdziało. Jednak to go nie powstrzymało i w końcu stanął przed zakrwawioną ścianą. Kiedy spojrzał niżej, aż upuścił pistolet. Kiedy broń uderzyła o drewniany parkiet pozostali przybiegli szybko. Gdy stanęli za nim zamarli. Londyn ostrożnie kucnął ignorując smród gnijących zwłok i odsunął ukochanego od nich. Wziął go na ręce i wyniósł na zewnątrz budynku. Pozostali poszli za nim i dali znak żołnierzom, aby tam weszli po ciało III Rzeszy.

 Londyn posadził go na swoich kolanach i usiadł na ławce przed pałacem. Tulił go nie zwracając uwagi, że jest cały w zaschłej krwi i śmierdzi zgnilizną. Pozostali stanęli obok patrząc. Londyn próbował jakoś go ocucić, aby zauważył, gdzie jest i co się dzieje. Nie wiedzieli, ile musiał tam tak siedzieć.

-Ber...Ber proszę cię. Odezwij się. Jesteś już bezpieczny. Zabierzemy cię do domu. – jego głos wybudził miasto z zagłębienia we własnych myślach i spojrzał na niego

-L...Londyn?...C...co tu robisz? I wy?

-Wróciliśmy po ciebie. Wybacz, że tyle to trwało...

-Zabiłem go...Postrzeliłem go, ale nie umarł od razu...Błagał, aby dokończyć i....poderznąłem mu gardło...Zabiłem go....

-Shhh. Już dobrze. Zrobiłeś co trzeba. Już po wszystkim

-Londyn...Ja nie chciałem tego zrobić...nie chciałem..., ale pozwolił mi sam na to...Dał mi wolność. Choć serce boli...to chcę zacząć żyć dalej...znów móc pokochać. – patrzył mu w oczy

-Oh Ber...- Pogładził dłonią jego policzki ocierając łzy. – Nigdy nie pozwolę, abyś znowu musiał to przechodzić. Kocham cię.

-Dziękuję...-zasnął nim dodał coś jeszcze kładąc głowę na ramieniu Anglika. Londyn uśmiechnął się i bardziej przytulił.

-Zabierzmy go do Brandenburg. Jutro czeka nasz sporo pracy – powiedział Janek, a pozostali się uśmiechnęli.

 Nim odeszli Ingrid spojrzała jeszcze na ciało ojca, które właśnie wynoszono. Pomimo nienawiści do niego poczuła dziwną pustkę. Był czystym złem, lecz jednak bolało ją, że nie dorastała z ojcem. Chciał być jak inne dzieci i to właśnie była ta pustka. Jej przyjaciel miał rodziców, a jej niedane było mieć takie szczęście. A przynajmniej tak myślała, aż nie zapakowano go do worka i zabrano do ciężarówki. Teraz już była wolna i poczuła ulgę. Wiedziała kto ją wychował naprawdę, więc zdała sobie sprawę, że smutek za biologicznym ojcem był jej własnym wymysłem. Niechciała być sierotą przez co nie dostrzegała, że wcale nią nie była. Uśmiechnęła się, kiedy ciężarówka odjechała i znikła jej z oczy. Ze spokojem oddaliła się z resztą i trzymając śpiąca stolice, która kochała jak ojca za rękę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro