51

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Chłodny listopadowy wieczór dawał o sobie znać. Jednak Ingrid nie zamierzała wracać do środka domu. Patrzyła na puste miejsce, w który jeszcze do dzisiejszego popołudnia stał mur. Jej jasne włosy do ramion powiewały na chłodnym wieczornym wietrze. Dziewczyna była pogrążona w swoich myślach.

 Powoli docierało do niej wszystko co się wydarzyło i zmieniło w jej życiu. Przez tak wiele lat żyła w przekonaniu, że jest sierotą. Potem to przekonanie legło w gruzach, gdy pojawił się jej ojciec, a teraz? Teraz już naprawdę została sierotą i to za sprawą jej opiekuna, który własno ręcznie zabił ojca.

 To wszystko sprawiało, że nie była wstanie się otrząsnąć z szoku. Wciąż doznawała mieszani uczuć. Raz płakała z radości innym razem ze smutku. Do tego osoba, która ją wychowała popadła w poważne załamanie. Nie chciał rozmawiać i jeść. Już sama nie wiedziała co ma robić. Potrzebowała go, ale wiedziała, że teraz to on potrzebuje wsparcia od niej, lecz nie umiała mu go dać w tym stanie. Ale wiedziała czyja to wina. Wszystkiemu winny był Rainer.

 To on zniszczył rodzinę. To przez niego trafiła do sierocińca. To przez niego gniła w komunizmie przez lata. To on doprowadził ją to takiego stanu. To on rozkochał i zranił jej stolice. To on wszystko zniszczył. Ale były też pozytywy. To dzięki nie mu trafiła pod opiekę kogoś kogo mogła nazwać prawdziwym ojcem. To dzięki niemu poznała swoich przyjaciół i chłopaka. To dzięki nie mu zaznała w życiu tak wiele przyjemności.

 Wiedziała, że nie powinna żałować tego wszystkiego, ani uciekać myślami do nurtujących ją od lat pytań. A co, gdyby jej ojciec nie przegrał wojny? Nigdy jej nawet nie rozpętał? A jakby jej rodzice ją wychowywali? Jakby wygląda życie w pełnej rodzinie? Na ostatnie pytanie już znała odpowiedzieć od dawna, lecz dopiero teraz stojąc tak samotnie na chłodzie odpowiedziała sobie.

 Co dziennie rano budzi cię dłoń głaszcząca po głowie. Kiedy wstajesz widzisz uśmiech i słyszysz słowa powitania. Im bardziej się wybudzasz wyczuwasz zapach świeżego chleba i gorącej czekolady. Przy dość głośnym śniadaniu w gronie bliskich i w ciasnej kuchni zaczyna się bitwa o łazienkę. Później zawsze przychodzą twoi przyjaciele jeszcze bardziej zabierając miejsce w i tak ciasnym mieszkanku. Jest tak wesoło i przyjemnie w gronie bliskich. Kiedy się rozchodzą i nastaje cisza, a każdy już zdążył się wymyć, zasiadacie razem na kanapie rozmawiając i śmiejąc się wspólnie, a kiedy pora spać towarzyszy ci kołysanka i pocałunek na dobranoc.

 To właśnie było życie w pełnej rodzinie. Jej prawdziwej rodzinie. Tak rzadko to doceniała przez tęsknotom, za życiem które mogła mieć. Lecz dzisiaj pojęła, że to był błąd. Uświadomiła ją w tym przekonaniu Helena. Ona również tak wiele lat rozmyślała jakby potoczył się jej los, gdyby nie została zabrana ojcu albo gdyby jej matka nie umarła. Czy byłaby księżniczką? Nosiła klejnoty, piękne suknie i tańcowała z oficerami na balach? Lecz Helena powiedziała jej wprost. Nie jest powiedziane czy zaznałaby szczęścia jak teraz. Nie poznałaby pewnie swojego męża i nigdy nie miała Janka i Anastazji. Nie umiała też powiedzieć czy kiedykolwiek byłaby krajem.

 Ingrid zrozumiała jej przekaz. Zrozumiała już wszystko. Gdyby żyła z rodzicami na pewno nie miałaby swoich obecnych przyjaciół, nigdy by nie pokochała Victora, nie przyjaźniłaby się z Jankiem ani innymi, ani nie traktowała stolicy jak członka rodziny. Jej obecne życie nie istniałoby. Więc od tej chwili całkowicie odrzuciła tamte pytania i tęsknotę za życiem, które nie dane jej było mieć.

 Zaczynało się ściemniać, a przez chłodny wiatr na jej skórze zrobiła się gęsia skórka. Nim jednak zdążyła iść do drzwi balkonowych ktoś objął ją w talii i przytulił. Był tak ciepły, że dziewczyna się wtuliła w niego.

-Czemu tak tu stoisz? Jeszcze się przeziębisz, a w środku wszyscy wciąż świętują. -powiedział Victor.

-Nie mam ochoty na alkohol. Ani na przyjęcia. Cieszę się, że mur upadł, ale sam wiesz, że nie dam rady się cieszyć w pełni, dopóki moja stolica nie dojdzie do siebie.

-Cóż. Myślę, że jest już mu lepiej niż przed zburzeniem muru. Widziałaś jak mu oczy zaświeciły na widok setek dzikich królików?

-Tak. Musiałam z Jankiem kilka nawet złapać, a by miał co tulić. Ale pomaga mu to.

-To dobra wiadomość. Swoją drogą zabawne to z tymi królikami. Ciężko uwierzyć, że pomiędzy murem żyły przez lata całe ich pokolenia.

-Tak. Kto by pomyślał, że słynna strefa śmierci jest domem króliczej rodziny. Szkoda ich. Teraz kiedy nie ma muru rozbiegły się po całym mieście. Już nie zaznają spokoju z dala od ludzi.

-Przystosują się. Tak jak my, jeśli komuna upadnie. Czyż nie są one takim symbolem?

-Zgadza się. Są jak my. Uwięzieni za murem, odcięci od reszty świata. Lecz i nam kiedyś mur upadnie i będziemy musieli się przystosować. – powiedziała całując go, na co odwzajemnił

-Ingrid...- powiedział patrząc chwilę w nocne listopadowe niebo pokryte setkami gwiazd. Po chwili przeniósł wzrok na bursztynowe oczy dziewczyny.

-Tak? -zapytała łagodnym, dźwięcznym głosem

-Już dawno chciałem cię o to zapytać, ale bałem się jak zareagujesz, zwłaszcza że zawsze powtarzałaś, że masz tak wiele obowiązków w swoim kraju... ale skoro masz brata sądzę, że to czas na to pytanie.

-Jakie pytanie? – zdziwiła się mając podejrzenia co do treści pytania. Jednak, kiedy klęknął przed nią upewniła się do tego o czym myślała. Na widok małego pudełeczka zaniemówiła.

-Ingrid. Kocham cię i nie chcę żyć dłużej bez ciebie. Wyjdziesz za mnie? - otworzył pudełeczko ukazując śliczny pierścionek z bursztynem przypominającym kolor jej oczu.

-Boże....jaki piękny.

-Znalazłem tego bursztyn na naszych pierwszych wspólnych wakacjach. Postanowiłem na pamiątkę go zachować a z czasem zaniosłem do jubilera, aby zrobił z niego pierścionek dla ciebie.

-Oh Viktor...ja....

-Jeśli odmówisz zrozumiem.

-Ale ja nie zamierzam odmówić- uśmiechnęła się do niego – Kocham cię i z radością wyjdę za ciebie

 Chłopak założył jej na palec pierścionek i podniósł całując. Ingrid odwzajemniała szczęśliwa. Od kiedy zaczęli razem chodzić w tajemnicy marzyła, że taki dzień jak ten nadejdzie. Do tego spisywała się doskonale jako ciocia dla maluchów swoich przyjaciół i zapragnęła sama zostać mamą. Teraz to wszystko było możliwe.

 Razem, gdy weszli do saloniku, gdzie wszyscy świętowali upadek muru przywitali ich wiwatami co znaczyło, że musiał ktoś ich podsłuchać. Ale nie zasmuciło to Ingrid wręcz przeciwnie. Z radością słuchała wszystkich gratulacji. W jednej chwili zapomniała o jej do niedawna problemie w postaci ojca.

. . .

 Minął miesiąc i zbliżały się święta. Helena i Grigorij szykowali się na wizytę dzieci i wnuków. Do tego jak co roku zapraszali Ingrid, a teraz z narzeczonym. Berlin, Kraków, Hucię, Warszawę, Moskwę i Alusia również. I jak co roku wbrew Griszy jego teścia zapraszali.

 Grigorij na wieść o tej całej zgrai w jego domu zaczął chować telewizor, radio i wiele innych cennych dla niego rzeczy takich jak słoiki ogórków kiszonych. Wiedział, że jego dzieci to lubią, a wnuki to już w ogóle wiec wolał się zabezpieczyć, a do lata jeszcze kawał drogi.

  Jak co roku wniósł ogromną choinkę do starego pałacyku teściów, bo tylko tam mogli się pomieści wszyscy. Gdy większość przyjechała każdy wziął się za strojenie jej i pomaganie Heli w gotowaniu. Każdy miał zajęcie w związku z przygotowaniami. Każdy za wyjątkiem Aleksandra.

 Imperium nie zamierzał jak co roku nic a nic robić. W końcu był szlachta nie pospólstwem jak to zawsze mawiał. Doprowadzało to wiecznie do awantur i bójek z Griszą, które były już tradycją rodzinną.

Jak co roku również przebrali najmłodszych w tradycyjne rosyjskie stroje ludowe w świątecznym stylu. Lili w stroju śnieżynki zawsze radowała serce Griszy, a chłopcy z roku na rok coraz bardziej niechętni do tego zwyczaju robili psikusy.

 Zawsze święta były dla nich magicznym czasem w gronie najbliższych i w tym roku było tak samo. Po uroczystej kolacji z potrawami charakterystycznymi dla polskiej i rosyjskiej tradycji usiedli przy choince, aby dzieci otworzyły prezenty.

 Dla małego Ludwika były to pierwsze święta. Rainer i Ricardo nie praktykowali tego. A w dniu świąt wyjeżdżali do drogich restauracji i lokali, gdzie pili i dobrze się bawili, a on zostawał zupełnie sam w posiadłości płacząc w koncie. A tutaj zaznał wspaniałej atmosfery, przepysznych dań, zabawy z nowymi znajomymi i dostał prezenty. Był naprawdę szczęśliwy.

 Jednak to szczęście nie trwało wiecznie. Ktoś przerwał rozmowy przy kominku pukaniem do drzwi. Grigorij niechętnie stał i poszedł, aby otworzyć. Na widok dwóch ważnych członków partii w tym samego sekretarza

-Ah, Michaił Siergiejewicz Gorbaczow. Jak miło. Wejdźcie panowie. Co was tutaj sprowadza? Czemu nie jesteście z rodzinami? Święta są przecież.

-Witaj Grigoriju Fiodorowiczu. Wybacz, że zakłócamy wam świata, ale...to sprawa niecierpiąca zwłoki. Ah Jelena Aleksadnrowna. Wyglądasz przepięknie. -powiedział, kiedy podeszła i ucałował jej dłoń.

-Ah Misza nie słodź mi tutaj. Chodźcie panowie do gabinetu mego męża. Jak widzę to dość ważne, skoro sam pan sekretarz nas zaszczycił. – powiedziała idąc do schodów, a oni ruszyli za nią

 Kiedy cała czwórka znalazła się w gabinecie usiedli na fotelach, a Helena na biurku przy mężu. Oboje zastanawiali się co się mogło stać. W końcu sekretarz Gorbaczow przemówił nerwowo nie wiedząc jak zacząć.

-Cóz...nie wiem jak mam to powiedzieć...

-Normalnie. Mów, reszta na nas czeka, a dzisiaj mam wolne. – odparł Grisza

-Chodzi o tego małego Niemca.

-O Ludwika? Co rząd obchodzi ten chłopiec? - zapytała podejrzliwie Helena

-Ambasador Stanów Zjednoczonych osobiście przybył do mnie i powiedział, że...-zastanawiał się chwile jak ma to powiedzieć. W końcu wziął wdech i przemówił. – RFN nie żyje, a była to część należąca do Amerykanów.

-I co z tego? Nie odpowiadamy za mord dokonany na tej dziewczynie przez jej stukniętego ojca. Zresztą Berlin i Ingrid złożyli już dawno zeznania w których wiadomo kto jest winny. To nie nasz problem.

-Tak, zgadza się. Stolica NRD opowiedział to z makabrycznymi szczegółami. Ale...Uważają, że po jej śmierdzi miejsce Madeleine zajmuje Ludwik. Żądają odesłania go do Waszyngtonu.

-Że co proszę?! Po miesiącu skapnął się o istnieniu chłopca?! Nie ma mowy, że go oddam! Jest pod opieką siostry i jej stolicy! – krzyknęła Helena w myślach przeklinała Billa

-Zgadza się. Nie ma opcji, aby dać mu to dziecko. Ten drań chciał się dogadywać z nazistą, aby Niemcy i Ameryka miały sojusz. Na pewno w tym celu jest mu chłopiec potrzebny. Wytresuje go na sojusznika. - Odparł ZSRR

-Ale on grozi, że nie odpuści tej sprawy. Twierdzą, że dziecko mu się należy. My mamy już swoje Niemcy, a zgodnie z prawem to Ludwig jest teraz jego Niemcami. Nie zgadzam się z oddaniem chłopca, ale Griszo, Jelko....nie mamy wyboru....

-...A alianci? - zapytała Helena

-Prawo jest prawo i zgodnie z tym, że są sojusznikami jego musza go w tym poprzeć. Jesteśmy zmuszeni go oddać...-powiedział Gorbaczow spuszczając głowę. Nastała cisza, w której Helena i Grigorij wymienili się spojrzeniami.

-Jutro powiem co zrobimy. -odparł w końcu Grigorij. Gorbaczow słysząc to pożegnał się szybko i wyszedł ze swoim towarzyszem. A Helena i Grisza spojrzeli po sobie. Po chwili ciszy i krążenia po pokoju postanowili się odezwać.

-Co teraz?...Wiesz przecież, że nie mamy wyboru. – powiedział smutno

-Wiem....Ale nie mam serca tego powiedzieć dziecku...Oh Grisza....dlaczego on zawsze musi wszystko niszczyć? - zapytała smutna

-Shh...Kiedyś zapłaci za wszystko. A Bill ma wiele na sumieniu. Powiemy im z rana. A dzisiaj spróbujmy nacieszyć się rodziną puki jest w komplecie.

-Dobrze...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro