56

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Poranne promienie światła brutalnie wdarł się do pomieszczenie przez szparę między zasłonami i zaatakowały wciąż pogrążone we śnie powieki chłopca. Ten niezadowolony tym nagłym światłem lekko zaczął się wybudzać. Do tego dochodził gwar ulicy o poranku. Trąbiące klaksony samochodów tych co śpieszą się do pracy, ale utknęli w korku, świerkanie ptaków i szum liści.

 To wszystko sprawiło, że chłopiec z niechęcią podniósł zaspane powieki i spojrzał na okno. Lubił wstawać wcześnie, ale tym razem nie miał na to najmniejszej ochoty. Wakacje skończyły się i dzisiaj miał zacząć nową szkołę. W zwykłych amerykańskich miał mnóstwo problemów. Nie umiał się z nikim zaprzyjaźnić, słabo i nie wyraźnie mówił po angielsku, a do tego nauka w takich szkołach skupiała się głównie na tym kontynencie, a nie znał ani jego geografii, ani historii, kultury i stylu życia.

To właśnie z tych powodów jego opiekun postanowił przepisać go po wakacjach do szkoły typowo europejskiej. Ludwig z jednej strony się cieszył, a z drugiej myśl, że znowu będzie nowym uczniem i będzie musiał się zaaklimatyzować budziło w nim lęk i niepokój. Nie cierpiał stać na środku klasy przedstawiać się i przysiadać do kogoś kogo nie znał. Zwłaszcza bał się przedstawiać swoim imieniem i nazwiskiem. Wstydził się i bał, że ktoś skojarzy kim jest jego rodzina, a zwłaszcza ojciec.

 Nim wstał do jego pokoju wszedł jego opiekun z tym swoim typowym wyluzowanym uśmieszkiem. Bill spojrzał na niego i gdy zauważył, że wygląda na smutnego zaśmiał się rzucając mu nowy mundurek

-Dziwak z ciebie. Podobno lubisz naukę, a jak masz iść do szkoły to wyglądasz na załamanego

-To nie tak...- powiedział cicho

-A jak? – zapytał siadając na obrotowym krześle przy biurku

-No....Boję się bycia nowym uczniem. Boję się czy mnie inni nie zaakceptują. Wiem, że ja idę się tam uczyć, ale...chciałbym akceptacji.

-Dam ci dobrą radę. Chcesz akceptacji? To przestań być frajerem. Zachowuj się jak wszyscy. Ludzie lubią osoby wygadane, zabawne i śmiałe. A nie takie typowe ofiary i kujony jak ty. Po za tym pochodzisz z patologicznej rodziny.

-N....nie mów tak...To nie moja wina, że mam taką rodzinę i nie zmienię swojego charakteru, aby ktoś mnie zaakceptował

-Ale taka jest prawda. Tak właśnie wygląda świat. Musisz się dostosować albo zginiesz

-...to okrutne

-Selekcja naturalna. Silni tylko przetrwają. A teraz ubieraj się i chodź na śniadanie

-Dobrze....Bill....Bo...

-Tak?

-Czy mógłbym jakoś porozmawiać z moją siostrą? Chciałbym mieć kontakt z rodziną

-Cała twoja rodzina jest obecnie w bloku wschodnim. Nie ma z nimi kontaktu. Ciesz się, że tobie się tak poszczęściło. Tutaj masz wszystko, a oni nie mają nic w tej całej komunie

-Może mógłbym im jakoś pomóc?

-Absolutnie nie. To nie możliwe i zapomnij o takim nawet pomyśle.

-...Dobrze

 Bill wyszedł, a Ludwig niechętnie założył na siebie nowy mundurek. Była do bordowa marynarka, biała koszula, czarne spodnie i krawat w kratkę. Do tego miał czarne skórzane buty porządnie wypastowane, aż błyszczały. Zaczesał włosy do tyłu i spakował swój tornister schodząc na dół.

 Gdy tylko wszedł do kuchni poczuł zapach tostów, bekonu i jajek. Uśmiechnął się lekko i usiadł od razu smarując sobie tosty masłem orzechowym i dżemem. Lubił takie jedzenie. Ale tęsknił za tym co dostawał mieszkając z siostrą. Chłopiec lubił tradycyjne jedzenie, nie bawiło go jedzenie z sieciówek.

 Jak zjadł spakował kanapki i niechętnie poszedł do windy. Następnie zjechał na sam dół wieżowca i poszedł do samochodu, gdzie czekał na niego kierowca. Plecach wrzucił niedbale na siedzenie i zatrzasnął drzwi. Czuł się źle, a poranna rozmowa wcale mu nie pomogła. Kiedy samochód zatrzymał się na jednych ze świateł zauważył coś czego nie chciał. Na jednym z plakatów zawieszonym na Metropolitan Muzeum zobaczył plakat dotyczące najnowszej wystawy. Dotyczył drugiej wojny światowej w Europie. Na widok znienawidzonej flagi ojca się skrzywił i odwrócił wzrok na druga stronę ulicy.

 Tam znów ujrzał coś czego nie powinien. Często ją widywał, a zdążył zauważyć, że inni jej nie widzą. Blond włosa kobieta z staromodnej sukni i trzymająca ozdobną parasolkę tak aby chroniła ją przed słońcem stała na środku zatłoczonego chodnika, a przechodnie przechodzili jakby jej tam nie było. Patrzyła prosto na młodego Niemca. Ludwig się skrzywił. Bał się, że jakby dał po sobie poznać, ze widzi kogoś kogo nie ma to Bill wyśle go do psychiatryka.

 Kobieta widząc jego skrzywienie, posmutniała. Było to dla niego dziwne. W końcu szyby były przyciemniane i nie mogła go dostrzec. Po chwili zdał sobie sprawę, że ona porusza ustami jakby mówiła coś do niego. Zaczął uważnie przyglądać się ruchowi jej warg z nadzieją, ze zrozumie.

 ''Powodzenia. Dziś jest twój dzień."

 Jak zdał sobie znaczenie słów jakie wypowiadała się skrzywił i spojrzał na przednią szybę. Uratowało go zielone światło. Miał tylko nadzieję, że na zjawa nie raczy się pojawić w jego nowej szkole. Dziwiło go też to co miała na myśli.

' 'Mój dzień? Bzdura. Znowu będę samotny w tej głupiej szkole. Dlaczego Bill tak się uparł, abym chodził do szkoły. Przecież lepiej miałbym na nauczaniu prywatnym w domu. I dlaczego teraz pojawiła się? Nigdy przedtem nie była, jak szedłem do nowej szkoły. Mój umysł robi mi na złość. Chce bardziej mnie zestresować"

 Z zamyślenia wyrwał go kierowca dający znak, że dotarli pod szkołę. Był do duży wiktoriański budynek. Na nim powiewała flaga Unii Europejskiej i kilku innych krajów z tego kontynentu. Niepewnie wyszedł i ruszył do budynku. Nie zdziwił go widok ogromnego holu z wielkimi schodami, rzeźbami i szklaną kopuła pełniąca funkcję sufity. Niepewnie podszedł do stróżówki, gdzie siedział woźny czytający gazetę.

-Przepraszam – ten nawet nie zareagował słuchając muzyki na Walkmanie. – Przepraszam! Halo! – Niemcy gwałtownie zastukał w biurko i woźny aż podskoczył z obawy, że to dyrektor

-Słucham? O co chodzi?

-Szukam sali 134. Jestem tu nowy więc nie znam budynku

-Przepraszam! Ja również szukam tej sali. – odezwał się nagle dziewczęcy głos z nieznanym mu akcentem za jego pleców

-Już wam pokazuję. Zaczekajcie tylko skorzystam z łazienki na szybko. Przerwa jeszcze trwa jak coś. – powiedział woźny i poszedł, a rudowłosa dziewczyna w wieku Ludwiga podeszła do niego z uśmiechem

-Cześć. Też jestem tu nowa. Przyjechałam na razie na jeden rok szkolny. Nazywam się Giselle Viviane Paulette Ivette Adeline. – Uśmiechnęła się, ale widząc jego szok zaśmiała się. -Po prostu Giselle.

-Miło mi. Ludwig jestem. Pochodzisz z Francji prawda?

-Owszem. A ty sądząc po akcencie to z Niemiec.

-Tak...Co cię sprowadza do Ameryki?

-Moja matka. Uparła się abym przynajmniej rok studiowała za granicą. Nie wiem w sumie po co. Wolę mój rodzinny Paryż. A ty? Czemu uczysz się tutaj, a nie w Niemczech?

-Bo...Cóż. To skomplikowane. Przeprowadziłem się do...wujka po śmierci ojca

-Nie umiesz kłamać. Ale nie naciskam. A więc skoro będziemy razem w klasie i oboje jesteśmy nowi to może się zakolegujemy?

-To świetny pomysł – Ludwig jeszcze się z nikim nie zakolegował. Ucieszyło go do, a ta dziewczyna wydawała się naprawdę przyjazna.

 Gdy woźny prowadził ich pod salę całą drogę gali o wszystkimi o niczym. Naprawdę dobrze się dogadywali. Na zajęciach siedzieli ciągle razem. Nawet Ludwig nie czuł się źle przedstawiając przed klasą. Ten dzień wydawał mu się niesamowicie udany, a do tego nie musiał nikogo udawać przed Giselle.

 Na ostatniej lekcji mieli historię ze swoim wychowawcą. Okazał się naprawdę porządnym człowiekiem. Prowadził do tego rewelacyjnie zajęcia. Jednak pod koniec lekcji Niemcy poczuł niepokój, gdy zauważył damę z parasolką na trafię przed szkołą. Patrzyła w okno, w którym przy którym siedział. Starał się ją ignorować skupiając na lekcji.

-No dobrze. Na dziś kończymy, ale zanim wyjdziecie niech każdy z was zabierze ze sobą zgody na wyjście do muzeum jutro w trakcie szkoły. Celem naszej wizyty jest...-niedosłyszał, bo zagadała go Giselle

-Ej Ludwig, a co powiesz na spacer popołudniu po Central Parku? Podobno jest tam pięknie.

-Jasne. Ale najpierw wpadnę do domu się przebrać. I podejdę pod twój apartament. Możemy tez zjeść coś na mieście

-Super. Do widzimy się o siedemnastej.

 Wyszli zabierając zgody i rozeszli się do swoich samochodów, gdy wyszli ze szkoły. Niemcy całą drogę do domu jechał z uśmiechem na twarzy. Nie spodziewał się, że ten dzień może okazać się taki przyjemny.

 Gdy tylko samochód zaparkował wypad z niego biegnąc do windy, następnie po dotarciu do ich prywatnego apartamentu zajmującego całe trzy ostatnie piętra wieżowca pobiegł się przebrać. Bill widząc jego dziwne zachowanie poszedł do jego pokoju i spojrzał jak chłopak się przebiera.

-Co tak pędzisz? Jak było w szkole?

-Dobrze. Ten dzień zaliczam do udanych jak na razie

-Oh. No dobrze

-A tu masz do podpisu. Mamy iść jutro do jakiegoś tam muzeum

-Dobra – wziął i zaczął podpisywać. – To zbierasz się tak już do tego jutrzejszego muzeum?

-Nie. Jestem umówiony

-Umówiony? Ty? Z kim? – to zabolało Niemca

-Dla twojej wiedzy z nowo poznaną dziewczyną. I tak kurwa byłem sobą i mnie polubiła! Wiedz wsadź sobie w duże te swoje rady!

 Niemcy wydarł mu podpisaną zgodę, którą wsadził do zeszytu i nie czekając na reakcję Billa wyszedł z pokoju do windy. Bill dopiero wyszedł z pokoju jak usłyszał, że Niemcy już wyjechał na dół. Tego się nie spodziewał. Nie mógł uwierzyć, że ten dzieciak przeklną do niego. Do tego nagle spojrzał na kanapę, gdzie już siedziała Charlotte.

-Dobrze, że wreszcie ci się postawił. Czekałam na to

-Ah tak? To masz czego chciałaś.

-Nie skrzywdź go. Już tak wiele razy zawiódł się na tych co mieli się nim zajmować

-Nie pouczaj mnie. Ty nie jesteś lepsza. Zabiłaś się...odeszłaś ode mnie. Pozostawiłaś samemu sobie

-Więc co tu robię? Czemu zawsze jestem przy tobie?

-Może sumienie ci każe

-No tak...Biedny Billy. Tak bardzo krzywdzony. Przecięć inni nigdy nie cierpią.

-Twoja śmierć była dla mnie największym ciosem

-Sam do niej doprowadziłeś i dobrze o tym wiesz. Ale prawda za bardzo cię męczy. Twoje sumienie cierpi więc nie umiesz przyznać prawdy. A dopóki się nie przyznać do win nigdy nie zaznasz spokoju. Wiec nie rań go. Będzie o jedna zbrodnia mniej na sumieniu. – nim coś powiedział znikła, a Bill oparł się o ścianę zsuwając się po niej na podłogę i płacząc.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro