59

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Ten wieczór zdecydowanie nie należał do udanych. I chyba każdy mógłby to przyznać. No prawie. Hiszpania paradował po hotelowych korytarzach w szlafroku i z uśmiechem na twarzy, a w ręce trzymał butelkę wina. Już dawno tak dobrze się nie bawił. Widok ośmieszonego Brytyjczyka paradującego bez spodni i wrzeszczącego, bo przez własną głupotę dotknął proszek wywołujący swędzenie był cudowny. Nie spodziewał się takiego wydarzenia. A wieczór był jeszcze młody więc miał jeszcze szanse ujrzeć lepszy finał dnia.

 Założył słuchawki i odpalił swojego walkmana. Spacerując po korytarzach zaczął na cały głos ze swoim hiszpańskim akcentem śpiewać nie zwracając uwagi, że szlafrok mu się odwiązał i łaził z odkrytą włochatą klatą i w samych bokserkach w panterkę i śpiewał głośno nie licząc się z tym, że ktoś może już spać.

-They can beg and they can plead but they can't see the light. Cause the boy with the cold hard cash Is always Mister Right. Cause we are living in a material world And I am a material girl You know that we are living in a material world And I am a material girl

 Schodząc po schodach zaczął tańcować i wywijać na wszystkie strony butelka wina. Helena, Berlin i Grigorij akurat szli na górę, ale na widok dziewie ruszającego się i śpiewającego Hiszpana stanęli jak wryci.

-Living in a material world. Ał! Living in a material world. Ooooo. Living in a material world. Living in a material wooooorld!

-Cholera, a mówiłem ci, żeby zabrać Janka. Napatrzyłby się na cyrk zachodni

-Grisza. Może on jest jakiś...no niespełna normalny? No zobacz. Może prąd go poraził. No patrz, jak się rusza

-Chyba zaczynam się bać zachodu – szepnął Berlin widząc jak tamten zaczął ocierać się o kolumnę w holu

-Tropical the island breeze. All of nature wild and free. This is where I long to be. La isla bonita!

-Może jest pijany. Lepiej chodźmy. Grigorij idziemy nie gap się na niego.

 Grisza zaczął iść za nimi, gdy nagle Hiszpan złapał ich miasto zmuszając go do tańca, jeśli można to tak nazwać. Grisza zaczął się śmiać widząc te wygibasy.

-Oj nasze dzieci to by tu od razu wyleczył z zachodu. Hahaha!

-Grisza! Nie śmiej się tylko mu pomóż!

-Pomocy! Ała! To boli puść!

-Y aserejé-ja-dejé. De jebe tu de jebere seibiunouva majavi an de bugui an de güididípi. Aserejé-ja-de jé! – Hiszpania śpiewał na cały regulator

 Nagle rozległ się głośny huk tłuczonego szkła. Grisza i Hela patrzyli jak wino z rozbitej na głowie butelki spływał, bo milczącym Hiszpanie. Chłopak puścił miasto i chwiejnym krokiem poszedł w swoją stronę nawet się nie odwracając.

 Londyn zaczekał aż Hiszpan zniknie im z oczy. Gdy tak się stało od razu złapał Ber za ręce i spojrzał mu w oczy.

-Nic ci nie jest?

-N...nie. Co to miało być?

-To...sam nie wiem. Po prostu Hiszpania.

-Oh...Pamiętam poprzednie Hiszpanie. Zdecydowanie tacy nie byli. Dziękuję za pomoc.

-Nie ma za co... Słuchaj

-Ah tu jesteś. Wszędzie cię szukam. Czemu nigdy cię nie ma, jak jesteś mi potrzebny!? – Powiedział Jack, który szedł w ich stronę. – Dobrze go załatwiłeś. Drań mnie ośmieszył.

-Oh tak...Już cię nie swędzi My Lord?

-No. Na szczęście lekarze mi pomogli. A ty to? Hmm. Kojarzę cię skądś.

-Raczej się nie znamy musze już iść.

-No, no, no. Przecież ewidentnie cię kojarzę.

-Jack. – wtrąciła się Helena

-Oh God. Tylko nie ty. Zawszę jak się spotykamy Dostaję migreny

-Mi również milo cię widzieć. Nic się nie zmieniłeś.

-Dziękuję. Dbam o siebie jak najlepiej się da

-O siebie to może i dbasz, ale nie o innych. Pewnie dla tego jesteś samotny

-Nie wiem co sugerujesz. Chyba nie chcesz mi tylko zarzucić kawalerskie życie

-Nie. Tego ci nie zarzucam Jack. Bardziej to, że myślisz tylko o sobie. Czekaj jak to szło... Ah no tak. Anglia nie ma przyjaciół, tylko sojusze.

-Phi. Nie wypominaj mi takich rzeczy kobieto

-Bo co? Boli jak ktoś ci mówi prawdę w oczy?

-No. Po prostu boli mnie jak chłopak się do mnie odzywa

-...Wolę być chłopką, niż być jak ty. Berlin chodź. Nie siedź tu z tym jaśnie wielmożnym panem

 Jack się skrzywił, a Berlin złapał za dłoń, którą do niego wyciągnęła. Zerknął jeszcze smutno na Londyn, że nie jest im dane zwyczajnie porozmawiać i zaczął iść za Heleną i Griszą

-No ładnie. Najpierw nazista, teraz komunista. Co będzie następne? Chociaż może powrót do nazisty. Ładny piesek. Ciekawe, ile razy zabawiał się z Rainerem.

-Nie zabawiał się z nim. Nie jest psem ani zabawką. – powiedział nagle Londyn

-What? Jakim prawem się wtrącasz?

-Nie pozwolę ci go obrażać

-Oj pogadamy sobie! Marsz do naszego apartamentu! A wy obrzydliwi komuniści nie pokazujcie mi się nawet na oczy! -powiedział odchodząc wściekły

-Danke London...Cieszę się, że znowu się spotkaliśmy – odezwał się nagle Berlin z uśmiechem, a Londyn odwzajemnił i odszedł

-Mówię wam. Zachód jest popierdolony – powiedział Grisza, kiedy weszli do pokoju.

-Masz rację. Aż bałabym się dzieci chować w takim środowisku.

-Tak....albo wnuki...

-Co? Oh Grisza już rozmawialiśmy o tym. Nie myśl o tym co będzie. Po za tym nasze dzieci są silne. Zadbają o swoje pociechy nawet jeśli opadnie żelazna kurtyna i nadejdą zmiany. Musimy być silni i wszytko się ułoży.

-Oby...

-Ostatnio za bardzo się wszystkim martwisz. Będzie dobrze, Zobaczysz. Wszystko się ułoży.

-Dobrze. Ej Niemczyk. Dziękuje. Jestem ci wdzięczny za pomoc. W końcu, gdyby nie ty nie wyszłoby jaką suką jest Saszka

-Grisza! To nadal mój ojciec

-Oh no niestety wiem. Te, ale tak sobie myślę, że on to by się tutaj nadawał.

-Do łóżka. Ale już

-Boję się trochę, że ta franca stoi za ścianą ze szklanką i słucha

-Nie no ja nie mogę. Śpisz na kanapie

-Co? Ej, przecież nie zepcham Niemczyka na podłogę.

-Nie. Nie zepchasz go, bo jak ty będziesz spał na kanapie, to Berlin będzie spał ze mną. Dobranoc Griszka, miłej nocy. Chodź Ber.

 Poszli nie dając Griszy nic powiedzieć. Grisza tylko westchnął z uśmiechem. Położył się na niewielkiej kanapie, z której wystawały mu nogi i zasnął natychmiast zmęczony tym wszytkim.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro