22 lata wcześniej...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nowy Jork.

- Teraz tak po prostu wyjeżdżasz?! - spytała zrozpaczona czarnowłosa, patrząc na mężczyznę, który jak poparzony pakował walizkę.

- Muszę - mruknął osiemnastolatek, nawet nie spoglądając na swoją ukochaną.

- Jeszcze wczoraj mówiłeś o wspólnym życiu, a teraz po prostu uciekasz!

- Nie uciekam.- mężczyzna podszedł do szafy, wyciągając z niej kolejne ubrania- Po prostu muszę wrócić do domu.

- Przestań przez chwilę się pakować i porozmawiajmy! - podeszła do niego łapiąc go za nadgarstki.

Czarnoskóry popatrzył w czarne niczym noc oczy osiemnastolatki. Była ona piękną studentką, o anielskim głosie i wyglądzie. Jej ciało było idealne, a skóra delikatna i łagodna niczym płatki róży.

Białoskóra amerykanka patrzyła błagalnie na swojego chłopaka, który przybył z daleka na wymianę jako student. Nie wiedziała jednak, że w ciągu pół roku pokocha kogoś tak bardzo, jak jego i tak szybko będzie musiała się z nim pożegnać.

- Vivi - szepnął, spuszczając wzrok- Mój ojciec ciężko zachorował i muszę wracać.

- Tak nagle? - jej głos zadrżał.

Już znała powód tego nagłego wyjazdu i dlaczego czarnoskóry był tak poruszony. Kocham swoich rodziców nad życie i nie raz o nich opowiadał.

- Może pojadę z Tobą? - zaproponowała. - W końcu ich poznam.

- Nie możesz.- odpowiedział krótko.

- Dlatego że jestem biała? - zaśmiała się ironicznie.

- Nie o to chodzi. Muszę pojechać tam sam.

- Nie chcesz mnie tam? Przecież mówiłeś, że chcesz mi pokazać Afrykę i jej piękno, więc kiedy będzie lepsza okazja? - spytała z wymuszonym optymizmem.

- Vivian! - jego ton głosu się podniósł, aż dziewczyna lekko podskoczyła. Nie rozumiała nagłego napadu agresji u swojego partnera - Ja już nie wrócę.

Jej oczy znów się zeszkliłu. Musiało minąć kilka sekund, zanim dotarło do niej, co właśnie usłyszała. Po jej policzkach zaczęły spływać kropelki łez.

- Jak to nie wrócisz? - załkała.

Chłopak zamknął walizkę i stanął przed dziewczyną.

- Nie będę mógł już wrócić - oświadczył, zbliżając się do amerykanki - przykro mi Vivi.

Dziewczyna stała osłupiała, nie dowierzała co się właśnie dzieje. Afrykanin podszedł do niej bliżej, otulając ją ramionami.

- Żegnaj i pamiętaj, że zawsze będę Cię kochać.

Pocałował dziewczynę w czoło na pożegnanie.
Z wielką niechęcią oderwał się od swojej ukochanej, wziął do ręki niewielką walizkę i jak najszybciej wyszedł z mieszkania.

- W'Kabi czekaj! - odwróciła się w stronę drzwi, ale jego już nie było.

Wybiegła za nim na klatkę schodową i widziała tylko, jak wsiada do windy. Zanim zdążyła zatrzymać drzwi przed zamknięciem, winda zaczęła jechać w dół. Załamana oparła się o ścianę, następnie zjechała ciałem na podłogę. Podkurczyła nogi i schowała twarz między kolanami, cały czas płacząc.

- Nie zostawiaj mnie.

~*~

W'Kabi wyszedł z windy i od razu skierował się w kierunku drzwi. Mimo iż nie było tego po nim widać, to bardzo cierpiał. Nie powinien się zakochwać. On nie szukał miłości, to ona go znalazła. Teraz miał za zadanie wrócić do swojej ojczyzny. Wychodząc na zewnątrz, przeszył jego ciało marcowy, chłodny wiatr. Stanął przed obskurnym blokiem, czekając na transport.

- Ushiya ngoku. (Już wyjeżdżasz.)

Zza jego pleców odezwał się znajomy, kobiecy głos. Gdy się odwrócił, jego oczom ukazała się starsza, czarnoskóra kobieta pochodząca z Wakandy.

- Njalo (Tak.)

- Minął dokładnie rok, spełniłeś swoją misję, więc powinieneś być zadowolony. - kobieta przybliżyła się do swojego sąsiada, mówiąc już po angielsku.

- Jakoś nie czuje tej satysfakcji. - przyznał, zakładając rękawiczki.

- Jak ona to zniosła? - spytała matczynym tonem.

- Nie najlepiej. - mruknął, zaciskając usta w wąską linię - podałem jej fałszywy powód mojego nagłego wyjazdu.

- Nie martw się - kobieta położyła rękę na ramieniu Wakandyjczyka-pomogę jej.

- Gdyby coś jej zagrażało... - zaczął łamać mu się głos - proszę mnie poinformować pani Romain.

- Tak zrobię. - obiecała z wymuszonym uśmiechem, aby dać swojemu pobratymcowi otuchy.

Nagle zerwał się wiatr. Oboje spojrzeli w stronę opustoszałego boiska od koszykówki, na którym pojawił się quinjet.

- Twoja rola psa wojny dobiegła końca W'Kabi. Wracaj do ojczyzny i bądź zdrów.

- Wakanda w moim sercu. - wyszeptał, całując z szacunkiem pomarszczoną dłoń kobiety.

- Wakanda w moim sercu. - powtórzyła, odprowadzając wzrokiem mężczyznę do Wakandyskiego quinjeta.

~*~

Romain wyszła z windy. Usłyszała łkanie i obróciwszy się w stronę dźwięku, dostrzegła skuloną dziewczynę. Podeszła do nie kładąc delikatnie dłoń na jej plecach.

Vivian energicznie podniosła wzrok i spojrzała zapłakanymi oczami na starszą sąsiadkę.

- Co się stało kochanie? - spytała, udając swoją niewiedzę o wydarzeniu, które miało miejsce przed chwilą.

- Bo on... bo on...- zaczął łamać jej się głos.

Amerykanka nie potrafiła wypowiedzieć tych okropnych słów, które tak bardzo ją raniły. Wiedza o tym, że już nigdy nie zobaczy swojego ukochanego, było dla niej jak zmiażdżenie serca w proch.
Jej serce nie było rozbite na tysiące kawałków, aby ktoś przyszedł i kiedykolwiek skleił w całość.
Było jak proch, przy którym wystarczy lekki podmuch wiatru, aby jego resztki rozsypały się po całym świecie.

- Już dobrze skarbie. - kobieta przytuliła do siebie roztrzęsioną Vivian - Zobaczysz, kiedyś będzie lepiej. Może teraz jest to dla Ciebie nie możliwe, ale kiedyś odnajdziesz jeszcze szczęście...lepsze szczęście.

Wakandyjka pomogła wstać zrozpaczonej czarnowłosej i razem udały się do mieszkania starszej kobiety.

Romain pomogła usiąść młodszej sąsiadce na krześle w kuchni.

- Chcesz może kawę kochanie, a może herbatę malinową? - zaproponowała gospodyni.

- Herbatę. - odpowiedziała krótko, jakby każde słowo wydobyte z jej ust było dla niej największym wysiłkiem.

Kobieta po kilku minutach odwróciła się z dwoma kubkami herbaty, podchodząc do stolika.

Vivian zaczęło się kręcić w głowie, a w uszach powstał nieprzyjemny szum. Powstał również dolegliwy ból brzucha, a oczy stały się senne.

Gospodyni położyła przed czarnowłosą kubek herbaty malinowej. Para z zapachem świeżych malin przedostała się do nozdrzy dziewczyny. Po chwili pojawił się nagły ból w żołądku i nudności.

- Vivian wszytko w porządku, cała pobladłaś. - zauważyła.

- Muszę do toalety. - oświadczyła, zakrywając usta dłonią.

Wstała energicznie i pobiegła w stronę toalety, aby tam zwrócić wszytko, co znajdowało się w jej żołądku.

Kobieta po chwili weszła do toalety, aby sprawdzić stan młodej sąsiadki, która skoczywszy wymiotować, usiadła na rogu wanny, łapiąc się za bolący brzuch.

- Nie czuje się najlepiej. - poinformowała, jęcząc.

Szum w uszach zastąpił drażliwy pisk. Wszytko, zdawało się kołysać, aż w końcu dla Vivian zapadła ciemność z powodu zemdlenia.

~*~
Obudziła się, leżąc na jakimś niewygodnym łóżku. Próbowała otworzyć oczy, ale kiedy do zrobiła, poraziły ją jaskrawe lampy karetki. Kiedy oczy już przyzwyczaiły do światła, zaczęła się rozglądać. Nad nią stało dwóch ratowników, a ona sama była podłączyła do urządzeń informujących o jej stanie.

- Co się dzieje? - spytała z trudnością, wypowiadając każde słowo.

- Spokojnie.- nakazał jeden z ratowników- Jedziemy do szpitala. Zemdlała pani, ale jest już wszytko w porządku.

- Nic nie jest w porządku. - szepnęła, uświadamiając sobie, że to wszytko co dziś się wydarzyło było prawdą.

~*~

Vivian leżała wykończona i cała obolała na łóżku szpitalnym. Przydzielono ja do osobnego pokoju po pobraniu krwi i kilku mniejszych badaniach. Niedawno dołączyła do niej starsza sąsiadka, która przyjechała samochodem za karetką.

Obie kobiety milczały, oczekując na przyjście lekarza i zdiagnozowanie stanu dziewczyny. Jednak Vivian nie przejmowała się zbytnio swoim zdrowiem, jej myśli cały czas krążyły wokół byłego. Nadal nie mogła uwierzyć w to, że już go nigdy nie zobaczy.

Ciszę przerwało skrzypnięcie drzwi i wtargnięcie do środka młodego lekarza.

- Dobry wieczór paniom. - szatyn obdarzył obie miłym uśmiechem - Pani Vivian po kilku badań stwierdzam, iż twoje omdlenie nie było niczym poważnym. Pewnie powodem był stres lub wykończenie, lecz tego nie możemy być do końca pewni, więc najlepiej będzie przeprowadzić jeszcze kilka badań, które potwierdzą o braku jakieś groźnej choroby.

- Zgoda. - mrukneła, nawet nie spoglądając na lekarza.

Leżała głowę mającą skierowaną na okno. Patrzyła na gwiazdy, zatracając się w myślach i bólu, który nosi w swoim sercu.

- Dobrze, tylko zadam kilka podstawowych pytań.- lekarz wyciągnął z kieszeni fartucha długopis, a z teczki wyjął kartę pacjenta - Czy choruje pani na jakąś przewlekłą chorobę?

- Nie. - odpowiedziała z trudem.

Lekarz zanotował, przechodząc no następnego pytania.

- Czy są przyjmowane jakieś stałe leki? - Vivian pokręciła negatywnie głową - Czy jest Pani w ciąży?

W sali zapadła cisza. Vivian przewróciła głowę w stronę lekarza. Szatyn i Romain oczekiwali na odpowiedź ciemnowłosej. Lecz ta nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. W sumie się nad tym nigdy nie zastanawiała.

- Ja...ja sama nie wiem. -odpowiedziała wstydliwe.

- A kiedy ostatni raz miała Pani okres?

Dziewczyna zaczęła się głębiej zastanawiać i szukać w pamięci do czynienia z miesiączką, ale przez studia, prace oraz masę innych rzeczy po prostu nie zwróciła na to uwagi.

- Nie pamiętam- Vivian przetarła spocone czoło- ale było to dawno.

- Rozumiem.- lekarz schował z powrotem długopis do kieszeni.- Zanim rozpoczniemy dalsze badania, zlecę USG. Pani doktor powinna zjawić się za godzinkę.

Kiedy mężczyzna wyszedł ciemnowłosa wybuchła histerycznym śmiechem, a po jej polikach spływały łzy.

- To jest jakiś jebany żart. - stwierdziła, rozpaczliwie nie mogąc przestać płakać ani się śmiać.

- Dziecko spokojnie, nic nie jest pewne. - kobieta złapała dziewczynę za ramię, próbując ją uspokoić.

- Nie rozumie pani.- białoskóra spojrzała na kobietę, ocierając łzy- Ja od ponad dwóch miesięcy nie dostałam okresu.

~*~

Tak jak lekarz uprzedził po godzinie czekania, do pokoju weszła niska blondynka w białym fartuchu. Przywitała się miłym uśmiechem.
Usiadła między łóżkiem a ekranem.

- Podciągnij bluzkę kochanie. - nakazała miłym głosem lekarka. Vivian zrobiła, jak kazała, cały czas głęboko oddychając. Serce waliło jej jak oszalałe. Miała nadzieję, że to wszytko nie okaże się prawdą- Żel jest trochę zimny, ale samo badanie nie boli.

Kobieta rozsmarowała żel powodujący gęsią skórkę na brzuchu ciemnowłosej. Blondynka przyłożyła głowicę i zaczęła jeździć po skórze. Vivian nie mogła znieść milczenia kobiety ani napięcia. Odwróciła wzrok, aby nie patrzeć na monitor.

- No mamy to. - mruknęła- Gratulacje jest Pani w ciąży.

Po policzkach dziewczyny znów zaczęły spływać łzy. Bała się spojrzeć na ekran i tego nie zrobiła.

- Widać serduszko, więc jest to około szósty...może siódmy tydzień.

Vivian nie pewnie odwróciła wzrok, spoglądając na trójwymiarowy ekran.

- Patrz.- blondynka wskazała palcem w środek ekranu- To nasionko to właśnie twój maluszek, a ta mała kropka w środku to jego serduszko.

Studentka zaczęła łkać. Nie były to jednak łzy szczęścia, lecz rozpaczy. Była za młoda na bycie matką, a co gorsza na zostanie samotną matką.

- Widzę, że musisz to przetrawić.- oznajmiła, wycierając brzuch dziewczyny i wyłączając monitor- Mamy kogoś poinformować. Rodziców...ojca?

- Sama do niego zadzwonię. - oznajmiła zdenerwowanym tonem- A rodzice już są w drodze.

Lekarka kiwnęła głową i wyszła z pokoju. Vivian, gdy tylko usłyszała, że drzwi się zamknęły, sięgnęła po telefon i wybrała odpowiedni numer.

Sygnały dzwonienia zdawały się robić coraz bardziej denerwujące. Aż w końcu odezwał się kobiecy głos, informujący, aby pozostawić wiadomość głosową.

- W'Kabi ja...- dziewczyna przerwała.

Nie potrafiła wypowiedzieć tych słów na głos. Nacisnęła czerwoną słuchawkę. Nie była już w rozpaczy, lecz ogarnęła ją fala złości. Wkurzona rzuciła telefon o ścianę, powodując roztrzaskania się urządzenia na kilka elementów.

W tym samym momencie do środka weszła para. Kobieta o czarnych jak nocy włosach, ubrana w elegancki strój oraz lekko posiwiały mężczyzna. Stanęli obok siebie, patrząc na swoje dziecko.

- Mamusiu. - mruknęła Vivian, wyciągając ręce do rodzicielki, chcąc się przytulić jak małe dziecko.

- Ohhh Vivi. - kobieta usiadła obok swojego dziecka, wtulając w siebie córkę. - Nie martw się, jakoś sobie poradzimy.

- Ja nie chce tego dziecka. - wyszeptała, roniąc łzy- Nie bez niego.

- Dziecko chyba nie mówisz o aborcji. - odezwał się oburzony ojciec.

- Gdy je urodzę, oddam je do adopcji - wyszlochała - nie chce, aby wychowywało się bez ojca.

- To twoja decyzja skarbie. - oświadczyła jej matka.

- I bez względu na to, co postanowisz, będziemy z Tobą. - dodał ojciec.

Całej rozmowie przysłuchiwała się przy uchylonych drzwiach pani Romain. W ręku trzymała telefon z wybranym numerem do W'Kabiego.

Vivian nie chciała zatrzymać dziecka, więc po co miała go o tym informować? Niemowlę trafi do innej rodziny, prawdopodobnie nie pozna biologicznej matki, ani ojca. A błękitny gen, który przechodzi z pokolenia, jest mało prawdopodobny, jeżeli jedno z rodziców nie pochodzi z Wakandy. Kobieta wyłączyła telefon, nie informując W'Kabiego, że Vivian spodziewa się dziecka.

Może wszytko potoczyłoby się inaczej gdyby wiedział?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro