Plagi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— No Proszę! Kto do nas wrócił? — Powiedziała z rozbawieniem Shuri, wstając od swojego stanowiska.

Do labolatorium pierwsza weszła Okoye, a tuż za nią podążał Barnes obok Hybrydy, która szeroko uśmiechnęła się na widok księżniczki i T'Challi.
Król podszedł do dziewczyny.

— Miło Cię widzieć Azura — Na krótko skrzyżował ręce nad klatką piersiową i ścisnął pięści. Był to ich przyjazny  powitalny gest.

— Wzajemnie — Odparła, również wykonując to samo powitanie.

— Dobrze, że jesteś. — Stanęła obok nich siostra króla. — Czas chyba sprostać przeznaczeniu.

— Na to wychodzi — Westchnęła. 

Dziewczyna zaczęła błądzić wzrokiem po swoich przyjaciołach. Nie miała siły ponownie tłumaczyć gdzie była i co robiła. Ale na jej szczęście żadno z nich nie chciało o to spytać, chociaż byli bardzo tego ciekawi.

— Pamiętaj, że masz wsparcie — Bucky mówiąc to, położył dłoń na jej plecach, a ta tylko lekko się uśmiechnęła.

— Okoye wspomniała, że jest coraz gorzej. — Splotła ręce na klatce piersiowej. — Co tym razem się dzieję?

— Rolnicy w całym kraju skarżą się, że ich plony usychają i wspominają o szarańczy. — Oświadczył nerwowo król. — To wszystko zaczęło się w jednym dniu i w bardzo szybkim tempie. Nawet jutro może grozić nam brak zbiorów i tym samym głód.

— To kolejna plaga z przepowiedni. — Wtrąciła się księżniczka. Nawet ona już uwierzyła, że słowa proroctwa o zagładzie Wakandy zaczynają się wypełniać.

— Jakie są kolejne? — Hybryda czuła jak jej serce przyśpiesza na wieść, że to nie koniec problemów w kraju.

T'Challa wziął z biurka skórzaną księgę, w której od pokoleń zostały ilustrowane prorocze sny władców. Otworzył ją na stronie gdzie widniała tajemnicza postać z rozlożonymi rękoma i lewitująca w powietrzu nad klęczącym ludem. Podał księgę dziewczynie, aby ta mogła dokładnie przyjrzeć się ilustracji. Jakoś ciężko było jej uwierzyć, że tą osobą, — której wakandyczjcy oddają hołd — może być ona. Nie rozmyślając nad tym dłużej, przewróciła kartkę. Tam widniał kolejny obraz. Melunek przedstawiał krajobraz polan, a na głównym planie znajdowała się rzeka. Nie miała ona jednak naturalnych barw. Była czarna i zasyfiona nieznaną substancją. Najgorszy jednak był widok martwych ciał nad brzegiem. Setki trupów. Ta wizja się sprawdziła.
Azura na chwilę wstrzymała oddech, bojąc się zajrzeć na kolejną stronę. Pomimo trwogi, zrobiła to. Kolejna plaga — Suche pola, bez ani jednej rośliny, a wokół wychudzone postacie. To proroctwo zaczynało się spełniać. Głód.
Na trzeciej kartce figurowała postać. Nie wyglądała ona jednak jak normalny człowiek. Zaczerwieniona skóra była pokryta pęcherzami, zadrapaniami oraz strupami. Miała suche wargi, jakby nie piła od kilku dni. Przez ciało przebijały się kości przez brak jedzenia przez co przypominała kościotrupa ze skórą. A wokół niej leżały martwe zwierzęta.
Tylko na tej stronie było zapisane jedno słowo — ISIBETHO. Co oznaczało zarazę.
Następna strona obrazowała niszczące wszystko na swojej drodze tornado. Gdzieniegdzie widniały zniszczone chaty miszkanców.
Destrukcja.

— Jest pięć plag — Przerwała ciszę Okoye, spotykając się z zdenerwowanym wzrokiem dziewczyny. — Ostatnia jest najbardziej niepokojąca.

Azurze na te słowa zadrżała ręka. Widziała, że i tak przyjdzie jej się z tym zmierzyć, prędzej czy później. Wzięła głęboki wdech, przywracając stronę.
Był to obraz miasta. Wysokie budynki stały w płomieniach. Gęsty dym unosił się nad stolicą. Niebo przybrało krwistoczerwony odcień, a słońce zakrywał jakiś dziwny cieniem. Wszystko było w ruinie. To oznaczało apokalipsę Wakandy. Królestwo miało przestać istnieć. Hybrydzie na ten widok zacisnął żołądek. Nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa.

— Połowa naszych kapłanów uważa, że na pierwszej stronie jesteś ty i masz uratować Wakandę przed apokalipsą. — T'Challa próbował w jakiś sposób podnieś przyjaciół na duchu.

— A druga połowa co twierdzi? — Popatrzyła na króla z ukosa.

Ten przed odpowiedzią ciężko westchnął.

— Że wraz pojawieniem się Białej Pantery czeka nas zagłada, której nie da się zapobiec. Drugiej tezie sprzyja ułożenie obrazów. — Dodał cieszej.

Bucky popatrzył na ilustracje. Ostatnia przepowidnia wyglądała identycznie jak w jego śnie. Miasto pochłaniał ogień, a Azura zawiodła. Tylko nie potrafił zrozumieć w jaki sposób odejście Białej Pantery miałoby pomóc królestwu? Próbował nie dopuścić do siebie myśli, że to ona jest powodem tych katastrof i jedynym rozwiązaniem jest opuszczenie przez nią Wakandy.

— Ale jakoś nikt mi nie oddawał pokłonów. — Burknęła na myśl, jak przed ucieczką do Krainy Wodospadów została okropnie potraktowana przez swoich poratymców.

— No właśnie — Potwierdziła z wymuszonym entuzjazmem Shuri. — Dlatego musimy zacząć działać zanim wszystko trafi szlag.

— To jaki jest plan? — Spytała niewinnie, patrząc na każdego z osobna.

Ci tylko obdarzyli ją zaskoczył wzrokiem.

— Mieliśmy nadzieję że Ty masz jakieś rozwiązanie. — Powiedziała księżniczka z lekko oburzonym tonem.

Nie wiedziała czego się po niej spodziewali. Że wróci i jednym pstyknięciem palców uratuje Wakandę? Za dużo od niej oczekiwali. A ona nawet nie miała pojęcia od czego zacząć.

— Byłaś w Krainie Wodospadów, w świętym miejscu. — Napomniała Okoye.— Nie dostałaś żadnej wskazówki? Dusze nic nie wspomniały o tym co możemy zrobić?

— Dusze? — Shuri zmarszczyła brwi, patrząc pytająco na Hybrydę.

— Później wyjaśnię. — Rzuciła odczepnie. — Nic nie przychodzi mi do głowy. Mówiły tylko, że jestem gotowa i będę wiedziała jak uratować Wakandę, ale na razie nie mam zielonego pojęcia jak to zrobić.

Nastała między nimi grobowa cisza. Wszyscy głeboko myśleli nad rozwiązaniem. Panowało nerwowe napięcie. Mieli bardzo mało czasu, a nie wiedzieli nawet od czego zacząć.

— W takim razie wyjaśnijmy coś innego. — Księżniczka mówiąc to podeszła do panelu sterujacego i wyświetliła na dużym ekranie zdjecie wycięte z nagrania kamery monitorującej.

Na wyświetlaczu znalazło się ujecię z klatki schodowej z poprzedniego miesiąca w momencie gdzie zamaskowany mężczyzna był najlepiej widoczny. Serce Azuri ponownie przyśpieszyło widząc oprawcę.

— Znasz go? — Spytał T'Challa. — Wiem jakie wywołuje u Ciebie przerażenie. Po powrocie z twoich wspomnień, on jest w każdym moim koszmarze. Teraz i ja czuje przed nim ten sam strach.
Był on w czyścu. Jest jak demon największego strachu dla Ciebie.

Dziewczyna zamknęła oczy, pozwalając aby traumatyczne wspomnienia wróciły do jej myśli. Bucky patrzył na czarnowłosą z troską. Gdyby tylko mógł, zabrałby ją gdzieś gdzie by już nie musiała tego przeżywać i w końcu zaznać spokoju.
A ona najbardziej na świecie pragnęła zapomnieć o istnieniu mordercy w masce, ale nadszedł dla niej czas aby się z tym zmierzyć.

— To nie Ulysses Klaw mnie porwał i zabił moich dziadków, tylko właśnie ten mężczyzna. — Przyznała, mówiąc z trudem każde słowo.

— To dlaczego po powrocie od Szakali twierdziłaś, że zrobił to Klaw? — Shuri popatrzyła na nią podejrzliwie i przymrużyła powieki.

— Ponieważ wtedy naprawdę tak uważałam. — Przeniosła wzrok na księżniczkę. — Rok po porwaniu zaprowadzli mnie do niewielkiego pokoiku. Tam odbywały się moje rozmowy z Campell. — Jej nazwisko wypowiedziała z jadem w głosie, który ukazywał jak bardzo nienawidzi tej kobiety. — Na początku wypytywała się tylko o moje życie, następnie tłumaczyła jaka to jestem wyjątkowa przez to, że mam w sobie błękitny i normalny, ludzi gen. Była miła. Do czasu kiedy kazała mi opowiadzieć o swoim porwaniu. Gdy tylko wspomniałam o mężczyznie w masce, wściekała się. Zakładała mi na szyję metalową obrożę i raziła prądem. — Zadrżał jej głos. Zagryzła mocno wargę, aby powstrzymać łzy. Nikt z obecnych się nie odezwał. To o czym mówiła było okropne i nie ludzkie. Na dodatek te całe tortury zaczęły się gdy dziewczyna miała zaledwie dziesięć lat.

Bucky poczuł ukucie w sercu na jej słowa. HYDRA stosowała na nim tę samą metodę. Gdy przypominał sobie fragmenty ze swojej przeszłości lub przygotowywano go do misji, używali prądu i rosyjskich słów, aby stał się im stuprocentowo posłuszny oraz zapomniał kim był przed wypadkiem.

— Nazywała to tresurą lub terapią wstrząsową. — Mówiła dalej. — Po pewnym czasie wyprała mi mózg i sama zaczęłam wierzyć, że wymyśliłam sobie mężczyznę w masce. Pamiętałam o nim, ale uważałam go za uosobnienie moich największych lęków. Za zjawę, która w rzeczywistości nie istnieje. Zmieniło się to jednak, gdy zobaczyłam go wtedy na klatce schodowej. Przyglądał mi się tym samym nienawistnym wzrokiem. Jego szaleńcze oczy były przepełnione mordem. — Patrzyła zamyślona w pustą przestrzeń, przypominając sobie wszystko co czuła kiedy ponownie stała przed nim. Mówiła o nim jakby opisywała potwora lub najstrasznniejszego demona. — Bije od niego mordercza energia przez co jeszcze bardziej jesteś przerażony jego osobą. Nie potrafiłam mu czytać w myślach. Nawet nie mogłam się ruszyć i uciekać. Stałam jak posąg, nie mogąc uwierzyć, że jest prawdziwy.

T'Challa doskonale wiedział co czuje dziewczyna. Jej lęki niczym wirus przeniosły na niego w postaci tegoż zamaskowanego mężczyzny. Nie mógł spać, ponieważ widział go w swoich koszmarach.

— Powiedziałaś, że nie mogłaś przeczytać mu w myślach. — Zauwarzyła generał. — Może to jest jakiś robot, albo humanoid? Jego ogromna postara oraz wzrost nie wyglądają na ludzkie.

— Nie sądzę żeby to była maszyna. — Hybryda podeszła do komputera i włączyła nagranie. — Przypatrzcie się. — Nakazała, co wszyscy uczynili.

Na filmie nieznajomy zaczyna iść w jej stronę i ją atakować. Jednak nie do końca wiedzieli na co mają zwrócić uwagę. Azura zatrzymała nagranie, gdy ten przyparł ja do ściany i cofnęła scene ataku.

— Utyka na jedną nogę. — Oświadczyła ponownie włączając scenę.

— Faktycznie — Potwierdził Barnes.

— Może to jakiś uszkodzony humanoid?— Zagadnęła Okoye, trzymając się swojej wersji.

— W dniu porwania dostałam od W'Kabiego sztylet. — Imię ojca wypowiedziała bez emocji, jakby był kims nie istotnym. Nieumkło to jednak uwadze reszcie. — Wbiłam ostrze w kolano mężczyzny po tym jak zabił dziadka. Jak widać nie odzyskał pełnej sprawności.

— I nadal jest niebezpieczny — Upomniała Shuri. — Jako jedyny uciekł.

Białą Panterę nie zdziwił fakt, że zamaskowany mężczyzna nadal jest na wolności. Wewnętrznie czuła, że zbiegł i nie ustąpi dopóki jej nie zabije.

— W każdej chwili może tu wrócić. — Dodał Bucky. — Wtedy najważniejsze będzie ochronić Azurę.

Shuri i Okoye obdarzyli bruneta zmieszanym wzrokiem. Tak jakby Barnes zapomniał o tym, że królestwo czeka zagłada, a dla niego  najważniejsze było, aby dziewczynie nie stała się najmniejsza krzywda. I na prawdę tak było. On miał inny priorytet. Był gotów zabrać Hybrydę nawet siłą z Wakandy, gdy tylko sytuacja stanie się nie do odratowania.

— Jeżeli nie ocalimy królestwa, to zamaskowany mężczyzna nie będzie miał do czego wracać. — Burknęła dwudziestojednolatka.

— Dlatego trzeba szybko coś wymyśleć

W pomieszczeniu odezwał się inny, kobiecy głos. Wszyscy jednocześnie odwrócili w się w stronę drzwi, przez które weszła Nakia. Hybryda nie mogąc powstrzymać radości, ruszyła w stronę przyjaciółki i mocno się w nią wtuliła. Wakandyjka odwzajemniła jej uścisk równie mocno.

— Bardzo tęskniłam. — Oznajmiła Nakia.

Azura oderowała się od przyjaciółki.

— Ja też — Odparła.

Jej uśmiech znikł, gdy zauważyła blizny po ugryzieniu na obojczyku kobiety. Poczuła okucie w sercu przez to, że ją zaatakowała i oszpeciła.

— To nic — Stwierdziła, dostrzegając smutną minę dziewczyny.

— Przepraszam — Szepnęła.

— Nie przejmuj się. — Odparła i ponownie ją przytuliła, utwierdzając Azurę w tym, że nie chowa urazy. — Ludzie panikują. Niedługo mogą zacząć się zamieszki. — Zwróciła się do reszty.

— Boją się i nie trudno im się dziwić. — Król wtłumaczył burzliwe zachowanie poddanych. — Niedługo skończy się woda pitna i jedzenie. Musimy natychmiast wykonać jakieś kroki.

Nagle do głowy Barnes'a wpadł pomysł. Nie było to jednak związane z nadchodzącymi plagami.

— Shuri — Podszedł do ksieżniczki z poważnym wyrazem twarzy. — Wspomniałaś kiedyś o wynalazku, który wychodowałby całe pole kukurydzy w dwie godziny.

Siostra czuła napierający na nią wzrok swoich przyjaciół i pierwszy raz życiu zaczęła się stresować.

— Tak... — Jeknęła niepewnie. — Ale to tylko projekt. Poza tym jest potrzebny bardzo duży obszar. Jeżeli zacznę działać na naszych polach to, szarańcza zniszczy wszystko zanim zdążymy coś zebrać, albo roślina samoistnie uschnie.

— A magazyny podziemne? — Wspomniał T'Challa. — Wynosłoby się skrzynie z Vibranium, zabezpieczyło przed robactwem i przeniosło ziemie z powierzchni za pomocą kolejek.

— Czy taka uprawa jest w jakimś procencie możliwa? — Barnes ponownie skierował się do Shuri.

— W jakimś procencie jest, ale... — Nie mogła dokończyć, ponieważ brunet na to nie pozwolił.

— Podobno jesteś największym geniuszem w całym któlestwie. Czy się myślę?

— Nie podobno, tylko na pewno jestem najlepszym geniuszem i nie w królestwie, tylko na świecie. — Zaczęła się przechwalać.

Bucky specjalnie użył zdania, które nie do końca wierzy w możliwości  księżniczki, aby napędzić ją do działania. Co mu się udało. Shuri od razu wpadła na pomysł jak ulepszyć swój projekt, żeby po skontuowaniu go działał sprawniej i wydajniej.

— Podszepuje wszystkich naszych naukowców, ton Vibranium i wolnego labolatorium. — Popatrzyła na nich znacząco. — Spadać mi stąd. Dajcie mistrzowi pracować w spokoju.

— W takim razie działaj. — Powiedział jej brat z optymizmem. — Niech Wakandyjszycy wiedzą, że nie stoimy w miejscu.

~*~

Wszyscy oprócz Shuri przenieśli się do sali obrad. Siedzieli tam w nerwowej ciszy ponad trzy godziny. Panowała nerwowa atmosfera. Kiedy ktoś już odezwał się z jakimś pomysłem, to był on odrzuany z różnych powodów. Nic nie przychodziło im do głowy jak mogą zatrzymać plagi przed zniszczeniem królestwa. Najbardziej liczyli na Azurę, która najrzadziej się odzywała. Bezsilność i brak postępów była dla nich przytłaczająca.
Hybryda siedziała jak na szpilkach. Złość wypełniła całe jej ciało. Nie mogła znieść, że tak wiele osób na nią liczy, a ona sama nie ma bladego pojęcia, co ma zrobić. Nie mogąc już usiedzieć w miejscu, dziewczyna energicznie wstała i nie zwracając uwagi na uporczywe spojrzenie przyjaciół, podeszła do wielkiego okna, które zastępowało ścianę. Z tego miejsca miała idealny widok na całą stolicę. Uliczki, które zwykle były wypełnione ludźmi i straganami, tego dnia opustoczały. Mieszkańcy bali się wychodzić z własnych domów. Samo otoczenie miasta zdawało się jakby było opanowane przez złe moce. Pierwszy raz od dawna na wakandyjskim niebie zagościły gęste, ciemne chmury, które zakrywały słońce. Powiewał mroźny wiatr. Nawet normalny człowiek był w stanie poczuć i dostrzec, że to królestwo umiera.
Na ten przykry widok oczy Białej Pantery zaszły łzami. Tak bardzo nie chciała płakać, ale emocje brały nad nią górę. Szybko otarła mokre krople z policzków. Wzięła głeboki wdech, aby odpędzić swoją słabość, którą nie mogła w tamtej chwili ukazać. Musiała pokazać innym, że jest silna i dac im nadzieję, że ich uratuje.

— Nie wstydź się swoich łez, ponieważ to one odzwierciedlają twoją miłość do osoby lub rzeczy, na której Ci najbardziej zależy.

Hybryda dopiero po zdaniu króla zauważyła, że stoi obok niej. Mężczyna  patrzył pustym wzrokiem na krajobraz swojego królestwa. Nie wiedziała jak ma mu odpowiedzieć. Dostrzegła jego smutek na widok ponurej stolicy.

— Te słowa powiedział mi kiedyś ojciec.— Dodał, przenosząc na nią swój wzrok. — Kilka lat temu czułem się tak samo jak dziś. Byłem bezradny gdy szaman G'Ralman, mój największy mentor, odchodził do świata przodków. Powtarzał, że jako następca tronu powinienem być silny, ale strata osoby, z którą stworzyło się więź, nie jest łatwa.

— Wiem — Rzuciła oschle.

Przez pewien czas stali obok siebie z niezręcznej ciszy, do czasu, gdy Azura postanowiła ją przerwać.

— Jak to znosisz? — Spytała, spoglądając na niego z ukosa.

T'Challa posłał jej pytający wzrok, nie wiedząc o co chodzi czarnowłosej.

— Jak znosisz tak wielką odpowiedzialność? — Sprecyzowała. — Jako król masz obowiązek chronić tyle istnień ludzkich. Nie boisz się, że zawiedziesz?

Dziewczyna czekała z niecierpliwością na jego odpowiedź. Każda sekunda dla niej była jak wieczność, która nie ma końca.

— Boję się każdego dnia. — Wyznał po chwili milczenia. — Najgorsze były pierwsze dni po koronacji. Nie okazywałem tego, ale w środku drżałem ze strachu na myśl ile odpowiedzialności noszę na barkach. — Przełknął głośno ślinę, aby nawilżyć zaschnięte gardło. Po czym jego kąciki ust uniosły się do góry, tworząc szczery uśmiech. — Ale zmieniło się to, gdy zrozumiałem, że nie jestem sam. Teraz boję się mniej. Prawda jest taka, że król nie do końca jest za wszystko odpowiedzialny. O ogólne dobro królestwa dba każdy z nas. Bo kim bym był, gdyby nie ludzie, którzy razem tworzą to państwo? — Jego wzrok ponownie przeniośł się na panoramę stolicy. — My wszyscy jesteśmy jak jeden organizm. Musimy ze sobą współpracować, bo inaczej nie przetrwamy. Teraz kiedy plemię wojowników zostało podzielone, to tak jakbyśmy stracili nogę. Nadal jakoś funkcjonujemy, ale jesteśmy osłabieni. — Król odwrócił się do Hybrydy, aby skupiła na nim całą uwagę. — Musimy walczyć o własne dobro, ale nie jako osobne jednostki, ale jako wspólna całość.

Azura zaczęła głeboko myśleć nad każdym słowem, które powiedział do niej mężczyzna. Miał rację. Dopiero teraz zrozumiała, że w tym wszystkim nie jest sama. Każdy na swój własny sposób pragnie pomóc królestwu. To jest ich wspólny cel.
Jesteśmy jak jeden organizm. Pomyślała.
Nagle jej tęczówki rozszerzyły się i mocno podniosła powieki. To jedno słowo — ORGANIZM. To jedno proste słowo wzbudziło u niej pomysł, który może być nakierowaniem do znalezienia przyczyny rozpoczęcia plag.

— To jest to! — Wypowiedziała na głos, zwracając na siebie uwagę wszystkich. — Masz rację T'Challa — Popatrzyła na króla z nadmiernym entuzjazmem, wywołując u niego zmieszanie. Nie wiedział o czym dokładnie myśli dziewczyna. Ta widząc jego dezorientacje, od razu postanowiła mu wytłumaczyć. — Wszyscy jesteśmy jak jeden organizm. Wakanda też jest jak organizm!

Podeszła do przyjaciół, którzy siedzieli na swoich miejscach i obdarowywali ją tym samym wzrokiem co T'Challa.

— W Krainie Wodospadów nauczyłam się jak łączyć się z naturą królestwa. Kiedy to robiłam czułam, jak Wakanda oddycha oraz jak bije jej serce. To wszystko działa w swój własny piękny i zarazem niewyjaśniony sposób. Czułam jej siłę oraz potęgę. — Mówiła szybko, chcąc dojść do sedna. — Gdy tu wróciłam, połączyłam się w ten sam sposób. Wtedy już zrozumiałam, że Wakanda umiera. Nie czułam przepełniającej mnie siły, tylko śmierć atakujące królestwo. Zawsze jest jakiaś choroba, przez którą czlowiek kończy swoje życie. Jeżeli znajdziemy powód, przez który Wakanda umiera, to może uda nam się temu zapobiec i ją wyleczyć.

Przyjaciele błądzili po sobie zmieszanym wzrokiem. Nie do końca byli w stanie zrozumieć o czy mówi dziewczyna. Dla ich ludzkich umysłów było to niepojęte.

— Brzmi irracjonalnie, ale zawsze to jakiś pomysł. — Skwitowała Okoye.

— Jedyny jaki mamy — Poprawiła ją Nakia. — To co mamy robić? — Dodała, patrząc na przyjaciółkę.

— Pomóżcie Shuri w przygotowaniu magazynów do upraw. — Przeniosła swój wzrok na króla. — A ty T'Challa pójdziesz ze mną. — Uśmiechnęła się do niego serdecznie.

Mężczyzna nie wiedział po co był jej potrzebny, ale nie protestował. Postanowił pierwszy raz w życiu szczerze zaufać dziewczynie. Ptrzytaknął więc na jej rozkaz skinieniem głowy.

— Pójdę z wami — Powiedział stanowczym tonem Barnes.

Brunet nie chciał puszczać ukochanej z oka. Caly czas miał przeczucie, że w każdej chwili może stać się jej krzywda. Nie darowałby sobie gdyby tak właśnie się działo, a on by nie był przy niej i nie próbował uratować. Pragnął być nieustannie przy dziewczynie, mając tym samym pewność, że nie dzieje jej się krzywda.

— Nie — Zaprotestowała. — Do tego potrzebuje dużo skupienia i spokoju. Postronne osoby są zbędne.

James skrzywił się gdy Hybryda nazwała go zbędnym i potronną osobą. Myślał, że są w tym wszystkim razem oraz że zawsze będzie go potrzebować. Poczuł dziwne ukucie w sercu i niezrozumienie, dlaczego T'Challa miał z nią iść, a jemu samemu na to nie pozwoliła.

— To dlaczego on ma iść z Tobą? — Warknął, wskazując ręką na króla.

Wakandyjszyk zmarszczył brwi, odczuwając ze strony Bucky'ego negatywne nastawienie.

— Ponieważ T'Challa również potrafi połączyć się z naturą królestwa. — Wyjaśniła w skrócie.

— Jak to? — W koncu odezwał się zdziwiony król.

Biała Pantera zbliżyła się do niego. Miała dziwnie zafascynowany wyraz twarzy, a w jej oczach można było dostrzec błysk.

— Niegdyś Czarne Pantery potrafiły się połączyć Wakandą. Jednakże zaprzestano tego robić, ponieważ jest to bardzo ciężkie i wymaga pełnego skupienia. Ta więź wytwarza się za pomocą płynących naszych żyłach owocu z Kwiatu Serca i dlatego na ten moment tylko my jestesmy w stanie dowiedzieć się co dolega królestwu.

— Dlaczego nigdy o tym nie słyszałem? — Burknął, mając do tej informacji wielki dystans.

T'Challa nie ufał czemuś czego nie znał. Całe życie studiował o niezwykłych właściwościach ich magicznego kwiatu, ale nigdzie nie było nawet wzmianki o tym, że jego właściciel posiada takie umiejętności. Teraz ciężko było mu przyjąć do wiadomości, że jego przodkowie potrafili dokonać tak niesamowitą rzecz, a on sam nawet o tym nie wiedział.

— Tego obrzędu nie ma zapisanego w żadnych zwojach ani ksiegach. Uczono tego z pokolenia na pokolenie przyszłych władców. Aż do momentu gdy jeden z króli nie miał w sobie tylu siły i cierpliwości, aby tego dokonać. Wtedy ta nić została przerwana, a o samej więzi Pantery z królestwem zapomniano.

Azura sama była zaskoczona swoją wypowiedzią. Nie wiedziała skad ona to wszystko wie. Te słowa jakby same wydostawały się z jej ust. Ale Była pewna tego co mówi. Miała wrażenie, że po powrocie z Krainy Wodospadów zna całą przeszłość królestwa i jego władców.

— O księdze proroctw też nic nie wiedzieliśmy. — Wspomniała Niakia, podkreślając tym samym prawdomówność przyjaciółki. — A jednak istnieje.

— Racja — Mruknął T'Challa. — W takim razie nie zwlekajmy.

Wszyscy oprócz Barnes'a przytakneli królowi skinienien głowy. Brunet chciał zrobić coś więcej niż szykowanie podziemnych magazynów do uprawy plonów. Pragnął w jakiś sposób pomóc ukochanej w znalezieniu przyczyny, która niszczy królestwo.
Azura zauwarzyła naburmuszoną minę mężczyzny i wiedziała, że musi z nim o tym porozmawiać.

— Zaraz do was dołączymy — Oświadczyła reszcie, która już kierowała się w stronę wyjścia, dając im tym samym do zrozumienia, że na chwilę chce zostać z Buckym sam na sam.

Kiedy tylko wyszli z sali obrad, dziewczyna podeszła do mężczyzny patrząc mu prosto w oczy. Mogła od razu wkraść mu się do myśli i poznać opowiedź na pytanie co to męczy, ale nie chciała tego robić. Nie na tym miał polegać ich związek. Obiecali sobie mówić o wszystkim.

— Co jest? — Spytała, splatając ręce na klatce piersiowej.

James przewrócił oczami, aby po sekundzie ponownie zatracić się w jej ciemnych tęczówkach. Patrzyła na niego swoim pochłaniającym wzrokiem, oczekując konkretnej odpowiedzi.

— Na prawdę nie chcesz, abym poszedł z Tobą? — Spytał zrezygnowany.

— Bardziej przydasz się tutaj — Odparła. Ten ponownie przewrócił oczami.  — Nie martw się. Poradzę sobie. — Zapewniła, kładąc rękę na jego zdrowym ramieniu.

— Tak samo mówiłaś, gdy poszłaś sama przesłuchać Killmongera i wiesz co się wtedy wydarzyło. — Burknął.

— Teraz to co innego. Nic mi nie będzie — Próbowała go uspokoić.

— Ledwo co do mnie wróciłaś i już ponownie gdzieś uciekasz.

Bucky nadal miał nadzieję, że czarnowłosa pozwoli mu ostatecznie iść z nimi.

— Nigdzie nie uciekam! — Podniosła ton, czując irytację na zachowanie bruneta. — Po prostu do tego podszebuje dużo skupienia i koncentracji.

— A ja Cię będę w tym przeszkadzał. — Rzucił zły. — Przy mnie nie możesz się skupić?

Dziewczyna nagle uśmiechnęła się figlarnie, co zdezorientowało Barnes'a.

— Po ostatniej nocy nie. — Przegryzła uwodzicielsko dolną wargę.

James w końcu zrozumiał dlaczego nie mógł z nią iść. Gdy byli blisko, nie myśleli o niczym innym niż o tej drugiej osobie. Oddziałowywali na siebie idetycznie — Pragnęli się nieustannie tylko w sobie zatracać. Brunetowi zrobiło się w  tamtym momencie głupio za to jak zareagował. Ale jego wytłumaczenie było proste — Nie chciał ponownie jej stracić.

— Kocham Cię Azura. — Tylko to potrawił powiedzieć, ale te trzy piękne słowa były dla dziewczyny wystarczające.

— Ja ciebie również

Splotła palce od dłoni na jego karku i złożyła na wargach ukochanego krótki lecz czuły pocałunek.

— Kiedy ten cały chaos się skończy, będziemy tylko my. — Obiecała. — Będziemy ze sobą cały czas, aż w końcu będziesz miał mnie dość. — Zaśmiała się słodko.

— Wiesz, że tak się nie stanie. — Jego kąciki ust uniósły się do góry, tworząc przy tym lekki uśmiech. — Już nie wyobrażam sobie życia bez Ciebie. Bo bez ciebie...

— Nie przetrwam — Dokończyła za niego.

Dość często mówili sobie właśnie to zdanie, które niegdyś zapoczątkowało ich niezwykłą relację. Wtedy właśnie oboje utwierdzali się w fakcie, że są sobie wzajemnie potrzebni i już nie potrafią bez sobie żyć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro