Zaproszenie na kawę

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Przepraszam, czy my się znamy? - Spytała, cofając się bliżej Jamesa, który odwrócił głowę i szybko zdążył włączyć urządzenie maskujące jego prawdziwą twarz.

Pantera nie wiedziała, kogo może spodziewać się o tak późnej porze i to jeszcze przy grobie swojej matki. Z gardła nieznajomego wydobył się chichot.

- Możesz mnie nie pamiętać - Powiedział ciepłym tonem.

Powoli podszedł do oświetlonego miejsca przez lampę - która stała niedaleko od nich - ukazując swoją osobę. Posiadał kilkudniowy zarost w tym samym kolorze co jego brązowe, krótko strzyżone włosy. Miał na sobie długi, szary płaszcz, zakrywający większość ciała. Jego ciemno-zielone tęczówki analizowały wygląd dziewczyny, a później jej towarzysza.

- Minęło dużo czasu od naszego ostatniego spotkania w domu twoich dziadków, przed pogrzebem Vivian. - Dodał tym razem przygnębionym głosem.

- Chwila - Hybryda otworzyła szerzej oczy po złączeniu kilku faktów oraz wrażenia, że skądś zna mężczyznę. - Nate?!

- Zgadłaś - Zaśmiał się. - Wiem, że trudno mnie poznać, bo trochę się postarzałem, ale cieszę się, że jednak mnie pamiętasz.

Pantera podeszła bliżej znajomego, nie mogąc uwierzyć w takie spotkanie po latach. W głowie szybko obliczyła, że brunet ma już ponad czterdzieści lat, co również o tym świadczyły pojawiające się zmarszczki na jego twarzy oraz gdzieniegdzie siwiejące włosy.

- Ale co ty tutaj robisz? - Szok oraz radość przejęły kontrolę na czarnowłosą.

- Wracałem z delegacji do mojej rodziny na święta i przejeżdżałem niedaleko - Wyjaśnił, będąc podobnie zafascynowany jak dziewczyna. - Nagle wpadła mi do głowy myśl, aby odwiedzić grób Vivi, ponieważ dawno tego nie robiłem. Cóż za nieprawdopodobieństwo, że akurat na siebie wpadliśmy, co nie? - Zagadnął.

- Zgadzam się - Odparła, nadal będąc zaskoczoną. Spojrzał za siebie, zauważając zmieszaną minę Barnes'a. - A to jest Bucky - Podeszła do niego, łapiąc ukochanego za dłoń, następnie zaciągnęła go bliżej dawno niewidzianego bruneta. - Bucky to jest Nathaniel Kane, były partner mojej mamy.

Mężczyźni na powitanie uścisnęli sobie dłonie. Wzrok Jamesa przykuła jedyna rzecz, jaką Kane miał przy sobie, czyli laska ortopedyczna, na której się częściowo opierał.

- Dwa miesiące temu miałem wypadek samochodowy. - Oznajmił Nate, widząc zaciekawione spojrzenie Białego Wilka. - Złamałem prawą nogę w kilku miejscach i lekarz po zdjęciu gipsu kazał mi jej nie nadwyrężać.

- Dobrze, że nie stało Ci się nic poważniejszego - Powiedziała z troską czarnowłosa.

Pomiędzy nimi zapadła krótka cisza.

- Dawno temu wróciłaś do domu? - Zapytał, przerywając niezręczne milczenie.

- Wczoraj wieczorem przyjechaliśmy - Odpowiedziała z uśmiechem. - To dzięki Bucky'emu mogłam po tylu latach spotkać się z rodziną. - Spojrzała z ukosa na ukochanego, który przybrał kamienny wyraz twarzy. - Wcześniej nie miałam takiej możliwości. - Dodała.

- A na długo zostajesz, jeśli mogę spytać?

- Na razie planujemy zostać u dziadków do końca świąt, a później wracamy do Wakandy.

- Naprawdę cieszę się, że mogłem Cię spotkać po tylu latach. - Oświadczył, robiąc krok do przodu w jej kierunku. - I pewnie ciągle to słyszysz, ale jesteś strasznie podobna do Vivian - Przeniósł wzrok na nagrobek, jednocześnie smutniejąc. - Była najlepszą osobą, jaką mogłem poznać. O dobrym sercu, przepełnionym miłością do swojej córki. - Ponownie spojrzał na dziewczynę. - Jeśli postanowisz zostać w Bronx dłużej, to może się spotkamy i powspominamy dawne dzieje albo opowiesz mi o swoim teraźniejszym życiu? Jeśli oczywiście tylko będziesz chciała i znajdziesz czas.

- W sumie czemu nie? - Wzruszyła ramionami.

- Świetnie - Jego kąciki ust uniosły się do góry, tworząc szeroki uśmiech. Wyciągnął z jednej kieszeni małą karteczkę - Tutaj masz wizytówkę mojej firmy, ten drugi numer to mój prywatny. Zadzwoń, jeśli będziesz chciała się spotkać na kawę lub herbatę.

- Tak zrobię - Zapewniła, odbierając od mężczyzny kartkę z numerami.

- Życzę wam wesołych i spokojnych świąt, a tobie Azuro wszystkiego najlepszego z okazji urodzin - Puścił do niej oczko.

- Dzięki i tobie również życzymy wesołych świąt.

Nate odwrócił się, następnie zniknął, utykając na jedną nogę w mroku na cmentarzu. Hybryda miała mieszane uczucia co do tego nieplanowego spotkania, tak samo, jak Barnes. Z jednej strony cieszyła się, że udało jej się spotkać mężczyznę, ale z drugiej strony uważała to za nieprawdopodobne.

- Niesamowite co nie? - Zagadnęła, spoglądając na podejrzliwą minę partnera.

- Raczej dziwne - Wycedził. - Że akurat zjawił się na grobie twojej mamy w tym samym czasie co my.

- To czysty przypadek - Zbagatelizowała.

- I po tylu latach wie, kiedy masz urodziny - Dodał dociekliwie.

- Mam urodziny w dniu Bożego Narodzenia, to raczej nie jest trudna data do zapamiętania - Ostatni raz spojrzała na nagrobek rodzicielki, następnie objęła ramię bruneta swoim i razem pokierowali się w stronę wyjścia z cmentarza. - W dzieciństwie bawił się i opiekował się mną. Był z mamą podczas jej choroby do końca. Nate to dobry człowiek.

- Może masz rację - Westchnął. - Może to ja za bardzo nie ufam ludziom i we wszystkich widzę coś wątpliwego? Ale mam takie dziwne przeczucie...

- James - Przerwała mu. - Kocham to, jak się o mnie troszczysz, ale chyba doskonale wiesz, że z każdym sobie poradzę, jakby naszła taka potrzeba. Prawda?

- Prawda - Przystanął, aby złożyć na czole ukochanej krótki pocałunek. - Spotkasz się z nim?

- Jeśli będę miała czas, to nie zaszkodzi - Stwierdziła.

- Myślisz, że znajdziesz czas do końca jutrzejszego dnia?

- A co powiesz na to, żebyśmy przedłużyli sobie wakacje w Stanach do Sylwestra? - Popatrzyła na niego błagalnie, oczekując, aż się zgodzi, zostać jeszcze siedem dni.

Prawda była taka, że Azura nie chciała tak szybko wracać do Afryki, ponieważ to wiązało się z powrotem do rzeczywistości związaną z planem Bast. Kiedy ponownie poczuła się komfortowo w domu rodzinnym dziadków, myśl o opuszczeniu tego miejsca wzbudzało w dziewczynie przygnębienie. Barnes rozumiał powód, dla którego Hybryda chciała wydłużyć ich pobyt w Nowym Yorku i widząc jej szczęście, nie chciał go odbierać ukochanej.

- Chociaż męczy mnie już ciągłe ukrywanie mojej prawdziwej twarzy pod tą maską i udawanie tej cholernej choroby, to dla ciebie jestem w stanie wytrzymać jeszcze te kilka dni.

~*~

Nastał dwudziesty piąty grudnia - Wigilia Bożego Narodzenia. Tego samego dnia dwadzieścia dwa lata wcześniej przyszło na świat zgoła normalne dziecko, na które w przyszłości czekało wiele cierpienia oraz trudu, ale także chwile szczęścia i miłości.

Azurze tej nocy nie przyśnił się żaden sen, chociaż po ostatnim koszmarze obawiała się zamknąć oczy i oddać dusze w ramiona Morfeusza. O poranku, kilka minut przed ósmą, półprzytomna obróciła się na lewy bok, z zamiarem wtulenia się w ukochanego, ale zamiast jego ciepłego torsu, natknęła się na zawiniętą pościel. Leniwie uniosła powieki, przekonując się, że faktycznie James'a nie ma w łóżku. Przeniosła ciało do pozycji siedzącej, szukając bruneta wzrokiem po pokoju. Zdziwiło ją, że była w pomieszczeniu całkiem sama i to o tak wczesnej porze. Nagle do jej uszu napłynęły dźwięki stłumionych głosów po drugiej stronie drzwi, które otworzyły się, zanim dziewczyna zdążyła wstać z posłania. Wszyscy mieszkańcy domu na czele dziadków czarnowłosej, weszli do sypialni z tortem, śpiewając głośno piosenkę urodzinową. Na twarzy dziewczyny od razu powstał wielki uśmiech oraz lekkie zawstydzenie, ponieważ większość z tych ludzi poznała ledwie dwa dni wcześniej, a oni zrobili dla niej niespodziankę urodzinową i cieszyli się, jakby byli rodziną od zawsze. Hybryda w tłumie domowników odnalazła zamaskowaną twarz ukochanego, który tylko cicho nucił słowa wesołej melodii. Kiedy skończyli, dziewczyna stała już przed nimi, a Zoella podeszła bliżej z pięknie wyglądającym ciastem z napisem wykonanym z lukru dwadzieścia dwa i jedną świeczką, wbitą na środku.

- Bardzo wam dziękuję - Zachichotała. - Kiedy go upiekliście?

Pantera dokładniej przyjrzała się tortowi, po którym było widać, że nie kupili go w cukierni, ale zrobili własnoręcznie w domu. Tynk na torcie wykonali z białej masy o śmietankowym smaku, a pomiędzy trzema warstwami biszkoptu znajdował się kokosowy krem.

- Pracowaliśmy nad nim z mamą i Amber do trzeciej w nocy, ale było warto, żeby zobaczyć twoją zszokowaną minę - Oświadczyła rozbawiona Diana.

- Naprawdę się nie spodziewałam, dziękuję.

Zaczęła po kolei przytulać wszystkich z osobna, nawet nadal naburmuszoną Madie, która stała w progu pokoju i opierała się znudzona o futrynę. Na końcu podeszła do Jamesa i ucałowała go w policzek.

- Wiedziałeś o tej niespodziance - Domyśliła się po jego usatysfakcjonowanej minie. - Dlatego wczoraj wmawiałeś mi, że jestem zmęczona i żebyśmy wcześniej poszli spać.

- To twoja babcia wciągnęła mnie w ten spisek - Zaśmiał się.

- A teraz zdmuchnij świeczkę i pomyśl życzenie kochanie - Nakazał Hank.

Dziewczyna odwróciła się na pięcie w stronę babci, trzymającej tort. Jej wzrok utkwił na niewielkim płomyku, falującym na knocie świeczki. Zastanawiała się nad swoim życzeniem. Miała pustkę w głowie, ponieważ w tym jednym momencie miała wszystko, czego pragnęła - wspaniałą rodzinę, nowych przyjaciół oraz ukochanego. Czuła się wolna, szczęśliwa i bezpieczna. Właśnie to było to, czego chciała sobie życzyć, żeby zawsze miała przy sobie te cudowne osoby oraz te piękne uczucia towarzyszyły jej już na zawsze. Przymknęła oczy, a z ust wypuściła powietrze, które zgasiło mały ogień, cały czas powtarzała w głowie swoje marzenie, wierząc, że się ziści.

Azura wtedy nie zdawała sobie sprawy, że życie można porównać do paraboli - kiedy idzie w górę, zdarzają się te piękne chwile, a kiedy w dół nadchodzą te okropne. Ta parabola dotarła do najwyższego punktu jej szczęścia i powoli, zaczynała spadać, zwiastując nadchodzące cierpienie.

~*~

Po kilku godzinach, gdy wszyscy zeszli do salonu oraz do kuchni z zamiarem przygotowania uroczystego obiadu. Pod pięknie ustrojoną choinką czekało już mnóstwo kolorowo zapakowanych pudełek oraz zawiniątek. Najmłodsi krzyczeli, że w nocy odwiedził ich Święty Mikołaj i zjadł wszystkie ciastka oraz wypił mleko. Dzieci chciały od razu rozpakować podarunki, ale w ich domowej tradycji trwała zasada, że wszyscy wspólnie sprawdzali swoje prezenty po popołudniowym posiłku. Pięknie pachnące potrawy pojawiły się na stole i gdy praktycznie wszystko było gotowe, aby zasiąść do stołu, mieszkańcy usłyszeli głośne pukanie. Zaczęli patrzeć na siebie pytająco, nie wiedząc, kogo mogą spodziewać się w tym dniu. Dziadek pewnym krokiem wyszedł na korytarz, aby dojść do głównych drzwi.

- Everett?

Zoella słysząc to imię, wyszła szybko z pomieszczenia, z zamieram przekonania się, czy naprawdę przyjechało jej najstarsze dziecko.

- Synku - Powiedziała z zaskoczeniem, widząc mężczyznę ubranego w grubą zimową kurtkę, stojącego w progu ich domu.

- Dzień dobry mamo - Wymusił u siebie lekki uśmiech. - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam w obiedzie.

- Oczywiście, że nie przeszkadzasz - Oświadczyła, po czym podeszła do niego bliżej, aby zamknąć go w utęsknionym uścisku.

- Jesteśmy po prostu zaskoczeni, bo nigdy nie przyjeżdżasz na Święta - Wytłumaczył Hank, klepiąc syna po ramieniu.

- O dziwo dostałem w tym roku wolne na ten czas i naszła mnie myśl, żeby was odwiedzić.

- Wchodź do środka i zjedz z nami - Rozkazała starsza kobieta, pomagając mu zdjąć dodatkową część odzieży.

- Jeśli znajdzie się dla mnie miejsce - Wymamrotał. - Wiem, że w tym domu mieszka teraz dużo ludzi.

- O to się nie martw synku, dla ciebie zawsze znajdzie się miejsce - Odparła entuzjastycznie. - To naprawdę prawdziwa magia Świąt! - Zaśmiała się Zoi. - Nie przeżyj szoku, ale nie tylko ty postanowiłeś wrócić do domu.

- Cześć - Na korytarz wyszła Hybryda z kamiennym wyrazem twarzy.

- Witaj Azuro - Odpowiedział, stając w miejscu i nie odrywając wzroku od dziewczyny.

Dziadkowie najpierw błądzili spojrzeniami po sobie a później po mężczyźnie i czarnowłosej. Byli zdziwieni ich reakcją, ponieważ nie wiedzieli, że Everett spotkał już Panterę wcześniej.

- Cieszę się, że udało Ci się dotrzeć do Nowego Jorku - Wydusił z siebie.

- Ty też miałeś w tym udział. - Przypomniała.

- Chwila - Wtrącił się dziadek. - Czy ty pomogłeś Azuri wrócić do domu? - Zapytał, na co agent kiwnął potwierdzająco głową. - Czyli znałeś dokładną jej lokalizację i nic nam nawet o tym nie wspomniałeś?! - Jego głos przybrał oburzony ton.

- Jak długo widziałeś? - Tym razem pytanie zadała Zoella.

- Prawie dwa miesiące - Rzucił, widząc wymalowaną złość na twarzy rodziców. - To skomplikowane.

- W takim razie pozwól nam, chociaż spróbować zrozumieć - Zażądała. - Jak ją odnalazłeś?

- To był przypadek - Odpowiedziała nerwowo Hybryda, patrząc na dziadków.

- Rząd wysłał mnie do Wakandy w służbowych sprawach i zrządzenie losu sprawiło, że trafiliśmy na siebie.

Ross skłamał ze sprawą, w jaki sposób znalazł się w Afryce, ale co do ich spotkania mówił prawdę. Nie szukał jej, to zwykły zbieg okoliczności, który wydarzył się w nie najlepszych chwilach życia Hybrydy.

- W ostatnich dwóch miesiącach działy się bardzo złe rzeczy i nie wiedziałam, czy w ogóle kiedykolwiek uda mi się przylecieć do Ameryki. - Ponownie przeniosła wzrok na wujka. - Everett bardzo pomógł mojemu państwu i pomógł mi. Proszę, nie bądźcie na niego źli, że wam nie powiedział, gdzie jestem, ani na mnie, że wcześniej się z wami nie skontaktowałam.

- W porządku - Westchnął po długich sekundach Hank.

- Nie jesteś zadowoleni z tego faktu, ale w końcu są Święta i nie ma potrzeby ponosić się złości - Dodała jego żona. - I to naprawdę wspaniale, że oboje jesteście tutaj w tym cudownym dniu.

Starsze małżeństwo wraz z agentem i Hybrydą przeszli do salonu. Wszyscy obecni zaczęli witać się z nowo przybyłym gościem. Chociaż Rossowie posiadali jeszcze syna, to niektórzy z nich widzieli go może dwa razy w życiu na oczy, a niektórzy nawet ani razu, ponieważ prawie w ogóle nie odwiedzał rodzinnego domu. W końcu siwowłosy stanął naprzeciw zamaskowanego Barnesa, którego z początku nie rozpoznał.

- Bucky - Rzucił bez emocji agent.

- Everett - Przybrał podobny ton.

Łączyła ich dość napięta przeszłość z czasów, kiedy James był oskarżony o zamach w Wiedniu. Pomimo tego, co wydarzyło się później w Wakandzie oraz na Wyspie, to nadal nie darzyli się zbytnią sympatią.

- Wesołych Świąt - Wydusił z siebie Ross, następnie podszedł do niego bliżej. - Niezłe przebranie, aż prawie nie kusi mnie, aby Cię nie aresztować i nie dostać za to premii. - Wyszeptał.

- Dzięki, że pomogłeś mi z tym adresem, chociaż myślałem, że będzie czekała na mnie jakaś zasadzka i znowu wpakujesz mnie do tego żelaznego pudła jak zwierze - Powiedział opryskliwie i równie cicho, aby nikt nie usłyszał, o czym rozmawiają.

- Obiecałem Azurze, że Cię nie aresztuje, no, chyba że zajdzie taka potrzeba - Prychnął.

- Może usiądziecie, zanim zabijecie się wzrokiem? - Zjawiła się między nimi Hybryda, słysząc każde ich słowo dzięki swojemu nadludzkiemu zmysłowi.

- Wesołych Świąt - Burknął Bucky do mężczyzny, po czym udał się z czarnowłosą do stołu, zajmując miejsce obok niej.

Cały uroczysty obiad minął im w bardzo miłej atmosferze dzięki rozmowom na różnorodne, przyjemne tematy. Wszelkie codzienne spory oraz zawiści na ten jeden dzień odłożyli gdzieś na bok. Nawet Madie, która nadal była obrażona, udzielała się w dyskusjach w kulturalny sposób. Nie raz przez natłok mieszkańców powstawał głośny gwar, ale nikomu on w tym momencie nie przeszkadzał. Kiedy każdy miał już pełny żołądek, nadszedł czas, na który najbardziej oczekiwali najmłodsi. Domownicy porozsiadali się wygodnie na sofach, fotelach lub po prostu na podłodze. W tym roku przydzielanie podarunków spadło na Darena. Ubrał więc czerwoną czapkę gwiazdora i pierwsze prezenty wręczał najmniej cierpliwym dzieciakom, które cieszyły się z nowych zabawek. W dłoniach chłopaka znalazło się małe pudełko zawiązane kokardką oraz z kartką z napisem "Azura". Wręczył prezent dziewczynie, która siedziała wraz z Barnesem na podłodze przy ścianie.

- To ode mnie - Oświadczył Bucky.

Pantera zmarszczyła brwi, zastanawiając się, kiedy mężczyzna znalazł czas, aby kupić jej prezent.

- Naprawdę nie musiałeś - Odparła zawstydzona. - Ja nic dla Ciebie nie mam.

Zanim dwudziestodwulatka zdążyła rozwiązać białą wstążkę, brunet odebrał jej pudełko i sam zaczął je rozpakowywać.

- Wiem, że tych samych prezentów nie daje się dwa razy, ale... - Otworzył wieczko i pokazał zawartość ukochanej.

Hybryda przez chwilę cała otępiała, nie mogąc uwierzyć, że ponownie widzi ten sam podarunek, który dostała od mężczyzny w święto Abathandi. Na małej poduszeczce w pudełeczku leżała znajoma bransoletka z onyksowych i jaspisowych koralików oraz z ozdobami składającymi się z rzemykowej chwostki w kolorze bieli, oraz złotego elementu w kształcie głowy pantery. Z tą biżuterią dziewczyna wiązała wyjątkowe wspomnienia, gdy ona i James pierwszym raz zbliżyli się do siebie swoim pierwszym pocałunkiem oraz zaczęli jawnie okazywać swoje uczucia.

- Myślałam, że straciłam ją już na zawsze - Przyznała, kiedy mężczyzna założył jej bransoletkę na nadgarstek.

- Cały czas miałem ją przy sobie, po tym, jak Okoye znalazła gdzieś na korytarzach w laboratorium, ale jakoś nie było dobrej okazji, żebym Ci ją zwrócił.

- Kocham Cię - Wyznała, zbliżając swoje usta do jego.

- Błagam, możecie się nie migdalić przy ludziach?! - Przerwała im Made, siedząc niecałe dwa metry od nich.

Para zaczęła się cicho śmiać, uświadamiając sobie, że faktycznie okazywanie sobie czułości w miejscu publicznym, może być dla niektórych niekonfrontowanie.

- Lucas - Ze swojego miejsca wstała Diana, zwracając uwagę na siebie wszystkich obecnych. - Chciałabym osobiście wręczyć Ci prezent ode mnie.

Blondynka podeszła do choinki i sięgnęła spod niej podłużne, pięknie opakowane pudełko, które następnie wręczyła mężowi. Po jej twarzy można było poznać, że jest podekscytowana oraz jednocześnie zdenerwowana. Zainteresowany Mike wstał z dywanu i wdrapał się na kolana ojca, aby również zobaczyć, co dostał. Luke rozerwał kolorowy papier przy ciszy wszystkich zaciekawionych. Kiedy podniósł wieczko, jego mina zrzedła i cały pobladł. Wzrok mężczyzny naprzemiennie wędrował między zawartością prezentu a żoną.

- Co to za patyk tato? - Skrzywił się sześciolatek.

- Proszę, powiedz coś - Głos Diany zadrżał.

- Naprawdę? - Zapytał z niedowierzaniem, a w jego oczach zebrały się łzy.

- Tak - Odpowiedziała, potrząsając przy tym energicznie głową.

Mężczyzna wstał, odstawiając syna na podłogę, szybko podszedł do blondynki, uniósł i zaczął obracać wokół siebie, po czym zaatakował jej usta namiętnym pocałunkiem.

- No nie wierzę kolejni! - Jęknęła zdegustowana Madelaine.

- Ale o co chodzi?! - Krzyknął oburzony Michael.

Rodzice ukucnęli przed swoim dzieckiem, oboje szeroko się do niego uśmiechając.

- O to, że będziesz miał albo młodszego brata, albo młodszą siostrzyczkę - Oświadczyła Diana, łapiąc chłopca za rączkę.

- Ale ja nie chce! - Zrobił wściekłą minę.

- Skarbie to cudowne! - Wzruszona Zoella podeszła do swojej adoptowanej córki, zamykając ją w uścisku.

- Gratulacje - Hank uścisnął Lucasowi dłoń.

Powstało ogromne poruszenie związane z wiadomością o ciąży Diane, wszyscy zaczęli winszować młodemu małżeństwu. Azura oglądając tę cudowną scenę, wtuliła się mocniej w swojego ukochanego, a w jej serce ukuła igła lekkiej zazdrości, kiedy pomyślała, że pomimo marzenia właśnie o takiej przyszłości, może się ona nigdy nie spełnić przez jej przeznaczenie, które nie wiadomo jak się zakończy. Nagle stanął przed parą Ross.

- Możecie wyjść ze mną na chwilę na zewnątrz? - Zapytał, na co oni niepewnie pokiwali głowami.

Niepostrzeżenie wymknęli się z salonu i w korytarzu założyli na siebie kurtki. Wychodząc na zewnątrz, zaatakował ich chłodny wiatr. Podeszli do czarnego auta należącego do agenta, który otworzył tylne drzwi, następnie sięgnął po czarne, prostokątne pudełko.

- Nie zdążyłem zapakować, ponieważ nie miałem czasu ani jestem w tym dobry - Przyznał, wręczając siostrzenicy podarunek. - Wesołych Świąt i wszystkiego najlepszego Azura.

Dziewczyna otworzyła tajemniczy prezent, a pierwsze jej oczom ukazał się czarny ekran.

- Telefon? - Zagadnęła, wyciągając płaskie urządzenie, wyglądające na najnowszy model.

- Nie jest taki zwykły - Napomniał. - Używani ich w agencji, ponieważ nie da się ich prawie namierzyć.

- Prawie? - Zaintrygowana podniosła jedną brew.

- W kontaktach masz już mój numer - Zaczął tłumaczyć.- Z tyłu masz przycisk - Czarnowłosa na jego słowa odwróciła telefon. - Niepozornie wygląda jak czytnik linii papilarnych palca do odblokowania, ale gdy szybko naciśniesz go dwa razy, lokalizacja telefonu zostanie natychmiast przysłana do mojego. Tę opcję używamy, gdy dzieje się zagrożenie i nie mamy czasu na dzwonienie, a natychmiast potrzebujemy pomocy. Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć Azuro.

- Dziękuję - Wydukała, spuszczając głowę.

Ross uśmiechnął się blado, następnie przeniósł wzrok na Białego Wilka.

- Dla ciebie też coś mam - Rzucił, przez co na twarzy bruneta pojawiło się zaskoczenie.

- Bilet w jedną stronę do więzienia? - Burknął, splatając ręce na klatce piersiowej.

- Bardzo kuszące, ale nie. - Parsknął krótkim śmiechem. Everett sięgnął z tylnego siedzenia większe pudło. - Twoje rzeczy osobiste, te, które udało się odnaleźć po wojnie, od wielu lat kurzą się w archiwach nowojorskiego muzeum i pomyślałem, że może chciałbyś je odzyskać, skoro należą do Ciebie.

Bucky jeszcze bardziej zdziwiony jego gestem, odebrał od agenta karton, rozmyślając, co takiego historyką udało się odnaleźć po tylu latach jego domniemanej śmierci.

- A w czym jest haczyk? - Spytał podejrzliwie.

- Nie ma go - Wzruszył ramionami. - To oczywiste, że się nie lubimy Barnes i raczej długo się to jeszcze nie zmieni, ale jestem wdzięczny za to, co robisz dla Azuri. Są Święta, czyli dzień, w których zapomina się o wszelkich sporach. I lepiej doceń ten prezent, bo nie łatwo było, w tajemnicy wynieś te rzeczy. Ale od czego ma się te specjalne przywileje oraz znajomości?

- Dzięki - Brunet wyciągnął w jego kierunku otwartą dłoń, na co Ross ją uścisnął.

- James mógłbyś nas zostawić na chwilkę? - Zapytała niepewnie Hybryda.

Mężczyzna, widząc jej poważny wyraz twarzy, skinął głową, po czym odwrócił się i wszedł z powrotem do domu. Stali na mrozie w ciszy przez około dwie minuty, gdy w końcu Pantera nabrała powietrza do ust, a następnie wydusiła z siebie pierwsze słowa.

- Należą Ci się ode mnie przeprosiny - Wymamrotała z trudem, spoglądając Everettowi w oczy.

- Niby dlaczego?

- Ponieważ nie traktowałam Cię dobrze w Wakandzie ani na wyspie, chociaż uratowałeś mi życie - Powiedziała na jednym tchu, przypatrując się jego reakcji. - Ale nadal chowam żal o to, że nie było Cię, kiedy ona umierała, kiedy najbardziej Cię potrzebowała. - Twarz Rossa od razu posmutniała. - Pamiętam jej smutek podczas jej ostatnich Świąt, gdy obiecałeś, że przyjedziesz, a Ty nawet nie zadzwoniłeś z wytłumaczeniem. Jak ja teraz mam wierzyć, że mogę liczyć na Twoją pomoc w każdej chwili, skoro ona nie mogła?

Czuł okropne przygnębienie oraz poczucie winy, które towarzyszyło mu już od kilkudziesięciu lat, lecz w tym momencie jeszcze bardziej się ono nasiliło, widząc, jak w oczach siostrzenicy zbierają się łzy.

- Azuro... - Chciał coś powiedzieć, ale ona mu na to nie pozwoliła.

- Daj mi dokończyć - Przerwała mu. - Doskonale pamiętam ostatnie słowa mamy, abym potrafiła przebaczać. Wybaczam Ci wszystko. I chcę Ci dać szansę na naprawę błędów oraz oczyszczenie sumienia.

- To najlepszy prezent, jaki bym mógł dostać - Odetchnął, czując na sercu ulgę.

Dziewczyna bez zastanowienia podeszła do mężczyzny i wtuliła się w jego tors. Everett przez pierwsze sekundy był oszołomiony jej bliskością, ale po chwili otulił Panterę swoimi ramionami.

- Dzięki, że jesteś wujku - Wyszeptała, ale na tyle głośno, aby ją usłyszał.

- Pierwszy raz mnie tak nazwałaś - Napomniał. - Dziękuję.

Jeszcze przez moment trwali w uścisku, po czym oboje wrócili do środka. W salonie Hybryda rozglądała się za Bucky'm, ale go tam nie znalazła. Postanowiła sprawdzić w ich pokoju. Przeczucie dobrze jej podpowiedziało, bo gdy tylko przeszła próg pomieszczenia, dostrzegła swojego ukochanego przy łóżku, na którym leżał otwarty karton z jego starymi rzeczami. Brunet wpatrywał się w jego zawartość.

- I co tam masz? - Zapytała, stając obok niego.

- Kilka drobiazgów - Odchrząknął.

Czarnowłosa widziała po jego przygnębionych oczach, że wspomina swoje dawne życie z czasów wojny. Barnes włożył rękę do pudła i wyciągnął z niego kulkowany łańcuszek z dwiema blaszkami, na których wygrawerowane niegdyś zostały dane jego tożsamości.

Sierżant Barnes, James Buchanan. Jednostka 107.

Hybryda ułożyła sobie zawieszkę na dłoni i z dokładnością analizowała grawery.

- Chciałbym być tym samym człowiekiem, którym wtedy byłem - Wymamrotał, na co dziewczyna spojrzała w jego smutne oczy.

- Ale ja kocham Cię takiego, jaki jesteś teraz - Wyznała, łapiąc go za dłonie. - Jesteś cudownym człowiekiem i nadal posiadasz w sobie te wspaniałe cechy sprzed HYDRY.

Azura wzięła od niego nieśmiertelni, następnie zawiesiła mu go na szyi. Spojrzeli sobie w oczy, w ciszy zatracając się w swoich spojrzeniach.

- Jesteś jedną z niewielu osób, które potrafią dostrzec we mnie dobro. - Przerwał ich milczenie.

- Tak samo, jak ty we mnie. - Ułożyła swoje dłonie na jego policzkach, czując na skórze kilkudniowy zarost mężczyzny. - Dlatego potrzebujemy siebie, żebyśmy wzajemnie przypominali sobie, że nie jesteśmy potworami. - Wbiła się w jego usta. - Bez siebie nie przetrwamy - Szepnęła między pocałunkami.

Kiedy oderwali się od siebie, dziewczyna kątem oka dostrzegła coś interesującego na wierzchu rzeczy. Bez pytania sięgnęła po notes ze skórzaną okładką.

- Co to takiego? - Spytała, odwiązując supeł, który zamykał dziennik.

- Czasami w wolnych chwilach zapisywałem coś z dnia w wojsku dla potomnych - Wytłumaczył.

Pantera otworzyła notes, a spod dolnych stron niespodziewanie wypadło kilka mniejszych kartek, które wylądowały na podłodze. Bucky wybałuszył oczy, ukucnął i zaczął je szybko zbierać.

- A to, co takiego? - Zaśmiała się, zamierzając się chylić, aby pomóc mu sprzątać.

- Poradzę sobie - Powiedział zestresowany.

Azura jednak dostrzegając na jednej z kartek jakiś krótki napis, podniosła z ciekawości i przeczytała.

- Nie mogę się doczekać następnego spotkania mój żołnierzyku. Twoja Marry - Odwróciła na drugą stronę, gdzie znajdowało się czarno-białe zdjęcie szeroko uśmiechniętej dziewczyny. Brunet popatrzył nerwowo na rozbawioną ukochaną. Był zdziwiony, ponieważ obawiał się jej innej reakcji. - Co to za Marry? - Zachichotała.

- To nikt taki - Rzucił oschle.

Pantera zwinnie odebrała mężczyźnie resztę kartek, na których również widniały zdjęcia innych kobiet.

- Ej! Oddaj to - Zażądał, ale czarnowłosa go nie posłuchała.

- Dla seksownego żołnierza od zalanej za nim w utęsknionych łzach Isabella - Zaczęła czytać dalej dedykacje, unikając przy tym rąk Barnesa, który chciał odebrać jej zdjęcia. - Czekam na nasz kolejny taniec, Dolores. Ooo a ta jest prawie naga - Pokazała mu fotografie kobiety, zsuwającej ramiączko stanika. - To też zostawiłeś dla potomnych? - Wybuchła śmiechem.

- Nie jesteś zła? - Przymrużył podejrzliwie powieki.

- O twoje wielbicielki, które jeśli jeszcze żyją, są stare i pomarszczone? Nie - Uwiesiła ramiona na jego szyi, a ich twarze dzieliły ledwie centymetry. - Jestem nawet zadowolona, bo to ja, a nie te emerytki, skradły serce seksownego sierżanta Barnes'a. - Przegryzła uwodzicielsko dolną wargę.

- Masz rację - Tym razem to on obdarował ukochaną namiętnym pocałunkiem, wplatając palce w jej włosy.

Byli tak sobą pochłonięci, że nie usłyszeli dźwięku otwieranych drzwi.

- No żeż na nowo Narodzonego Chrystusa Pana! Dlaczego to akurat ja trafiam na cudze umizgiwania?! - Wykrzyczała obrzydzona Made, zwracając tym uwagę pary, która odsunęła się od siebie, przez zepsucie atmosfery przez nastolatkę. - Jeśli nie chcecie, żeby ominęły was składanie szczerych życzeń - Wypowiedziała z ironią w głosie. - to schodźcie na dół.

Po tych słowach trzasnęła za sobą drzwiami.

- Może faktycznie już schodźmy, zanim każdy zacznie nas szukać - Zasugerował rozbawiony brunet.

- Zgoda

Biały Wilk podszedł do pudła i odłożył notes z powrotem do środka. Nagle coś przykuło jego uwagę, przez co spoważniał.

- Wszystko w porządku? - Spytała, zauważając jego szybką zmianę nastroju.

- Nie wierzę, że to tutaj jest - Wyszeptał, sięgając po niewielkie pudełeczko, pokryte zamszowym materiałem.

Odchylił górną część i oboje ujrzeli pierścionek, wykonany z żółtego złota, na którym po tak długim czasie pojawiła się rdza oraz przebarwienia. Centralny punkt ozdoby stanowił ciemnoniebieski szafir w szlifie owalnym, a blasku wokół dodawały mu dwanaście małych diamencików.

- Jest przepiękny - Skomentowała Hybryda zafascynowana widokiem biżuterii.

- Należał do mojej matki - Bucky oznajmił ponownie przygnębionym głosem. - Ten pierścionek jest w mojej rodzinie przekazywany z pokolenia na pokolenia. Miała go dostać Rebecca, ale matka dała go mi w ramach obietnicy, że wrócę z wojny i oddam go siostrze. Niestety ona go nigdy nie dostała - Zamknął energicznie pudełeczko.

- To nie twoja wina James - Wtuliła się w niego, chcąc go jakoś pocieszyć. - Nikt nie może składać obietnicy, że wróci z wojny, która jest nieobliczalna i zostawia po sobie wielkie żniwa. Ty ją przeżyłeś i przetrwałeś o wiele więcej złego. Nie zasługujesz na to, żebyś się jeszcze dodatkowo obwiniał.

- Może masz rację - Wymamrotał.

- Chodźmy na dół - Złapała go za dłoń. - Spędźmy ten wspaniały czas jak najlepiej i zapomnijmy o rzeczach, które nas przygnębiają.

~*~

Święta Bożego Narodzenia dla wszystkich były czasem odpoczynku od codziennych zmartwień i zakończyły się za szybko. Bucky i Azura tak, jak wcześniej postanowili, zamierzali przedłużyć pobyt w rodzinnym domu Rossów do Nowego Roku.Dziadkowie dziewczyny nie mieli nic przeciwko, żeby para została dłużej, nawet bardzo się z tego faktu ucieszyli. Everett również po namowach swoich rodziców zgodził się spędzić z nimi czas jeszcze kilka dni. Wolne chwile spędzali na lepszym poznawaniu się z mieszkańcami domu oraz na spacerach i rozmowach. Nie myśleli o okropnej przeszłości ani o niewiadomej przyszłości. Cieszyli się sobą oraz tym, co dzieje się aktualnie. Po dwóch dniach Pantera natknęła się w kieszeni swojej kurtki na wizytówkę, którą dostała od Nathaniela. W końcu po długich namysłach zdecydowała, że do niego zadzwoni.

Nadszedł trzydziesty grudnia.

Po południu na korytarzu Hybryda zakładała na siebie kurtkę, szykując się do wyjścia. Sprawdziła, czy na pewno ma przy sobie kartkę z zapisanym adresem mieszkania mężczyzny, z którym umówiła się na spotkanie.

- Może jednak pojadę z tobą, albo Cię odwiozę? - Po raz kolejny James rzucił propozycją.

- Ale taksówka stoi już przed domem - Zaśmiała się, patrząc na bruneta, który opierał się o ścianę ze splecionymi rękoma na klatce piersiowej. - Gdybyś pojechał ze mną, zapewne zanudziłbyś na śmierć.

- A tutaj mi to niby nie grozi? - Podniósł wysoko jedną brew.

- Będę za jakieś dwie albo trzy godziny - Oświadczyła, podchodząc bliżej ukochanego. - Powspominam z Nate'm dawne czasy oraz mamę i od razu wrócę do domu - Ucałowała krótko jego usta na pożegnanie.

- Masz ten specjalny telefon od Everetta? - Dopytał.

- Tak, ale nie sądzę, żeby mi był potrzebny. - Powiedziała, kierując się w stronę wyjścia. - Miłego nudzenia się Bucky - Rzuciła zanim przekroczyła próg domu i zamknęła za sobą drzwi.

Tego dnia na dworze było szaro i ponuro, jednak dziewczyna nie chciała się tym przejmować i psuć sobie dobrego humoru. Wsiadła do taksówki, podając kierowcy miejsce zamieszkania Nate'a. Po dwudziestu minutach przemieszczania się centralnymi ulicami Bronx samochód wjechał w teren, którego głównymi zabudowaniami były identyczne bloki z czerwonej cegły. Dziewczyna po zapłaceniu taksówkarzowi opuściła jego auto, rozglądając się po osiedlu. Niedaleko dzieciaki ślizgały się po zamarzniętych kałużach, wesoło się przy tym śmiejąc, a dwie grubo ubrane staruszki głośno narzekały na wszystko, co się dało. Hybryda podeszła pod drzwi bloku o numerze trzynaście i po zlokalizowaniu domofonu, zaczęła szukać guziczka, przy którym powinno znajdować się mała tabliczka ze znajomym jej nazwiskiem. Czarnowłosej nie zajęło to długo, ponieważ napis "N.A Kane" w odróżnieniu od pozostałych był bardzo wyraźny i wydawał się nowszy. Pantera długo się nie namyślając, wcisnęła przycisk, a z głośnika wybrzmiał charakterystyczny dźwięk połączenia.

~ Halo? ~ Dwudziestodwulatka usłyszała cichy głos należący do kobiety.

- Dzień dobry - Przybliżyła się do domofonu, aby osoba po drugiej stronie dobrze ją słyszała. - Nazywał się Azura Ross, przyjechałam do Nathaniela Kane'a, podał mi ten adres.

~ Tak...tak Nate jest w domu ~ Wydukała niepewnie. ~ Możesz wejść.

Drzwi wydały z siebie długie brzęknięcie, co znaczyło, że nieznajoma z mieszkania odblokowała zamek. Dziewczyna wzięła głęboki wdech, po czym weszła do wnętrza budynku. Pokonała schodami trzy piętra i stanęła przed numerem ósmym. Zacisnęła pięść w dłoń z zamiarem zapukania w grube drewno, ale w tym samym czasie drzwi mieszkania się uchyliły, a w progu stanęła niska szatynka o drobnej posturze.

- Dzień dobry - Kobieta uśmiechnęła się blado do Hybrydy.

- Kochanie zaprowadź naszego gościa do salonu, ja skończę przygotowywanie kawy - Ze środka przebił się znajomy, męski głos.

- Dobrze - Odparła cicho, uchylając szerzej drzwi i odsuwając się na bok, aby wpuścić ją do środka.

Czarnowłosa znalazła się na wąskim korytarzu. Jej zainteresowanie przyciągnęło po prawej stronie otwarte wnętrze pokoju, w którym siedział na dywanie chłopczyk niewyglądający na więcej niż siedem lat. Dziecko nawet nie zwróciło uwagi, że ktoś ich odwiedził, ponieważ był za bardzo zajęty układaniem plastikowych klocków. Niespodziewanie szatynka energicznie zamknęła drzwi od pomieszczenia. Wyglądała na bardzo spiętą oraz zestresowaną.

- Proszę za mną - Zaczęła iść do końca korytarza, a następnie skręciła w lewo.

Azura rozejrzała się po ich niewielkim salonie, po którym prawie w ogóle nie było widać, że jeszcze kilka dni temu świętowano Boże Narodzenie. Tylko na parapecie stała mała, ubogo przystojna, plastikowa choineczka.

- Dzień Dobry Azuro - Kobiety równocześnie odwróciły się w stronę głosu, a im oczom ukazał się stojący w wejściu brunet, który trzymał w dłoniach kubki z gorącym napojem. - Cieszę się, że zdecydowałaś się mnie odwiedzić. - Uśmiechnął się serdecznie.

- To ja dziękuje za zaproszenie Nate - Odparła.

Mężczyzna, kulejąc, podszedł do niskiego stolika i położył na nim kawy. Następnie stanął obok szatynki, obejmując jej ramiona.

- Poznałaś już moją przepiękną żonę Ava'ę? - Wskazał na nią otwartą dłonią.

- Tak, chociaż dopiero teraz poznałam pani imię - Wyciągnęła do niej rękę, a ta bardzo lekko ją uścisnęła. - Bardzo mi miło.

- Musisz jej wybaczyć, jest bardzo nieśmiała - Zaśmiał się, po czym spojrzał na bladą twarz żony. - Kochanie weź Ben'a i pojedzcie do apteki po leki, które przepisał mi lekarz. - Kane wyciągnął z kieszeni spodni złożony kawałek papieru - Tutaj masz listę. Poradzę sobie z ugoszczeniem Azuri. Jest jeszcze to ciasto, które wczoraj upiekłaś?

- Zostało kilka kawałków - Odpowiedziała, odbierając od niego kartkę.

- Wspaniale - Klasnął dłonie, puszczając ją z uścisku. - Ubieraj naszego synka i tylko jedzcie ostrożnie, bo na drodze jest bardzo ślisko. - Ucałował ją czule w policzek.

- Dobrze - Wyszeptała, po czym po raz pierwszy Pantera widziała, jak Ava spogląda mu w oczy. - Dziękuję. - Dodała jeszcze ciszej.

Kiedy kobieta wyszła z pomieszczenia, brunet ponownie przeniósł wzrok na Hybrydę.

- Siadaj Azuro i napij się kawy, póki jest ciepła. - Nakazał ciepłym tonem, a po mieszkaniu rozniósł się hałas trzaśnięcia drzwiami, co znaczyło, że szatynka wyszła wraz z dzieckiem. - W sumie to powinienem się spytać, czy chcesz kawy, ponieważ nie każdy ją pija. Mogę szybko uszykować herbatę.

- Nie jest w porządku - Uśmiechnęła się lekko, następnie usiadła na jednym z dwóch skórzanych foteli.

- To ja szybko skoczę po szarlotkę Ava'y - Oświadczył, wychodząc powoli z pokoju, przez nie do końca sprawną nogę.

- Lekarz nie kazał Ci chodzić o kulach? - Napomniała, niemalże krzycząc, aby mężczyzna ją usłyszał.

- Kazał, ale w tak małym mieszkaniu są one bardzo uciążliwe - Wytłumaczył, także donośnym głosem.

Azura kiwnęła głową, uświadamiając sobie, że faktycznie taki dodatkowy balast może być dość problematyczny. Sięgnęła po kubek z kawą i wzięła do ust spory łyk. Zmarszczyła brwi, czując na języku jakiś dziwny, lekko piekący posmak.

- Dodałem cynamon - W pomieszczeniu ponownie pojawił się Nate. - Mam nadzieje, że go lubisz, bo twoja mama uwielbiała, jak robiłem jej kawę z cynamonem.

- Bardzo dobre, chociaż pierwszy raz piję taką kawę - Przyznała, biorąc kolejny łyk.

Brunet jeszcze szerzej się uśmiechnął, następnie położył talerz z pokrojonymi kawałkami ciasta na stolik i zajął miejsce w sąsiednim fotelu. Dziewczyna, pomimo że nie była głodna, z grzeczności wzięła do ręki porcję szarlotki i zaczęła powoli ją jeść.

- Twoja żona ma prawdziwy talent - Mruknęła z przyjemności, czując na podniebieniu samą słodycz.

- Wiem - Zaśmiał się. - Ale tak między nami Azuro, to Vivian robiła o wiele lepsze wypieki. Tylko nie mów Ava'e - Puścił do niej oczko.

- Spokojnie nie zdradzę jej tego - Zachichotała, wpychając do ust resztę ciasta.

Oboje przez następne pół godziny wspominali mamę dziewczyny oraz chwile, które spędzili we troje. Czarnowłosa była tak zaangażowana rozmową z mężczyzną, że nawet nie zwróciła uwagi, kiedy pochłonęła kolejne dwa kawałki szarlotki oraz żeby nie zapchać nią sobie gardła, wypiła cały gorący napój.

- Cieszę się, że ułożyłeś sobie życie na nowo. - Rzuciła, zmieniając temat ich konwersacji. - Masz żonę i syna. To cudowne.

- Nie było to łatwe, ponieważ nie znałem lepszej kobiety od Vivian - Odparł. - Była bardzo dobrą i niewinną osobą.

Hybryda chciała skupić się na słowach Nate'a, ale niespodziewanie poczuła ścisk w żołądku, jednak próbowała to w sobie stłumić.

- Wszystko w porządku Azuro? - Spytał z troską, widząc jej skwaszoną minę.

- Chyba za dużo zjadłam tej szarlotki - Zbagatelizowała. - Jest bardzo słodka i mój brzuch się buntuje. - Zaśmiała się nerwowo. - Pewnie zaraz mi przejdzie - Wypuściła powoli powietrze z ust. - O czym mówiliśmy? - Spytała, chcąc pomimo dolegliwości kontynuować tok rozmowy.

- Tak jak mówiłem, Vivi była bardzo dobrą i niewinną osobą, aż czasami dotyka mnie chwilowe poczucie winy - Mówił bardzo spokojnie z nutką tajemniczości.

- Niby dlaczego miałbyś czuć się winny? - Wzięła głęboki wdech, gdy zakręciło się jej w głowie. Ułożyła łokieć o oparcie fotela i położyła czoło na otwartej dłoni, pragnąc nie zważać na złe samopoczucie. - Przecież zależało ci na niej - Wymamrotała, tym razem walcząc z migreną.

- Twoja mama była dobrą osobą - Powtórzył, patrząc przed siebie i nie zwracając uwagi na pogarszający się stan dziewczyny. - Bardzo uwielbiała moją kawę - Prychnął. - Właśnie przez to, że była tak dobra, mam poczucie winy, ponieważ mogłem pozwolić jej szybciej umrzeć, żeby tak długo nie cierpiała. - Miły ton Kane'a diametralnie zmienił się z na złowrogi. - Ale, tak czy inaczej, musiała zdechnąć jak pies.

- O czym ty mówisz Nate? - Jęknęła, czując potworny ból, który ogarniał całe jej ciało.

- Słabość do kofeiny oraz słodkości odziedziczyłaś po głupiutkiej Vivian, tak samo, jak naiwność - Zarechotał.

Azura nie widziała czy czasem przez nagłe problemy ze zdrowiem nie uroiła sobie w głowie tych okropnych zdań bruneta. Napadł ją strach, gdy walczyła, aby nie zsunąć się ze swojego miejsca na podłogę. Coraz ciężej było jej oddychać. Trzęsącą ręką sięgnęła do kieszeni po telefon, który dostała od Ross'a, ale zanim zdążyła położyć palec na specjalnym przycisku, poczuła na nadgarstku mocny zacisk. Spojrzała na dłoń, która należała do Nate'a. Stał nad nią z szaleńczym uśmiechem. Odebrał Hybrydzie urządzenie, następnie rzucił nim na boczną ścianę.

- Co ty robisz? - Wypowiedziała z trudem.

- Chyba nie chcesz już mnie opuścić? - Tym razem jego palce wylądowały kurczowo na policzkach Pantery. - Przecież tak dobrze nam się rozmawia o twojej zasranej mamusi i o tym, z jaką łatwością pozbyłem się jej z tego świata.

- Coś ty mi zrobił?! - Załkała.

Azura czując, nagły napadł mdłości, ostatkiem siły wyrwała twarz z jego uścisku i schyliła ciało w bok, wymiotując na podłogę. Strach dziewczyny wzrósł jeszcze bardziej, gdy na podłodze wraz z resztkami jedzenia dostrzegła krew, a w ustach pozostał jej metaliczny posmak. Nie była w stanie już dłużej walczyć z wycieńczeniem oraz ciężkimi powiekami. Ostatnie co usłyszała przed utratą przytomności, to przerażające słowa, należące do Nathaniel'a Kane'a.

- Spokojnie Azurko, zrobię jeszcze więcej. Nasza zabawa dopiero się zaczyna. Sprawie, że będziesz cierpieć gorzej niż twoja matka.




















Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro