1931r.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czwartek, 30 lipca 1931r.

  Obudziły mnie promienie słońca, wkradające się do mojego pokoju. Poczułam zapach mleka. Czas wstawać. Leniwie przeciągnęłam się w wykrochmalonej, pachnącej pościeli. Wyhaftowane na niej kwiaty, przypominały mi nasz ogród.

  Zeszłam do jadalni. Służąca Marysia właśnie wnosiła gorące mleko i tacę z pachnącymi bułeczkami. W naszym domu podawano je z konfiturami z róży.

  Dzisiejszy dzień jest wyjątkowy. Są moje szesnaste urodziny. Na moją cześć Tatuś i Mamusia wyprawiają przyjęcie. Przygotowania trwają już od tygodnia. Uroczystość ma się odbyć w ogrodzie - w pawilonie ukrytym za krzewami jaśminu. Mamusia będzie przygrywać na fortepianie, a Papcio zabawiać towarzystwo.

  Z powodu spotkania ominą mnie zajęcia z tańca, którego tajniki zgłębiam w każdy czwartek. Do dziś nie mogę się pogodzić z tragiczną śmiercią Isadory Duncan. Przed czterema laty zginęła uduszona własnym szalem, który wkręcił się w koła odkrytego automobilu, gdy udawała się na przejażdżkę. Biedaczka! Kochałam jej taniec! Od tamtej pory nienawidzę szali...

  Postanowiłam się przejść. W ogrodzie trwają ostatnie przygotowania.

  Nasza najlepsza, angielska porcelana lśni na tle ciemnego obrusu. Srebrne sztućce, wyciągane tylko na wyjątkowe okazje, czekają przy wykrochmalonych serwetach. Jako danie główne zaplanowano duszone kapłony oraz szparagi zapiekane pod beszamelem. Marysia układa piwonie w wazonach. Ogrodnik Bogumił jeszcze rozstawia krzesła. Mamusia nadzoruje całą pracę. Biegając w tę i z powrotem dyryguje wszystkimi.

  Zadzwonił dzwonek do bramy. To goniec z moją nową toaletą. Dwa tygodnie wcześniej, byłyśmy u krawcowej Majewskiej i mamusia zleciła uszycie białej, klasycznej sukienki z koronką na rękawach.

  „Suknia jest już gotowa i czeka na panienkę w holu". – powiedział zdyszany chłopiec, ukłonił się i zamknął za sobą furtkę.

  Jest śliczna. Idealna na przyjęcie urodzinowe.

  Wybiła osiemnasta. Goście zaczynają się schodzić. Pierwsze docierają moje przyjaciółki z kursów haftu - Sabinka i Zosia. Czekam z niecierpliwością na pozostałe koleżanki i kolegów mojego starszego brata. Tadeusz chodzi do jedynego polskiego gimnazjum w naszym mieście. Tak mu zazdroszczę.

  Nagle rozlega się krzyk:

  „Patrzcie, patrzcie tam!" – głowy zebranych zwracają się ku niebu.

  Daleko, w oddali unosi się biały sterowiec. Powoli sunie na południowy zachód. Czytałam o nim w gazecie. To Zeppelin! Nad naszym miastem! Co za wydarzenie! 

  Akurat w dzień moich urodzin...

Zawirował mi świat. Jestem taka szczęśliwa!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro