Rozdział 23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ranek także nie przyniósł jakichkolwiek dobrych informacji. Jedynie czułem całkowite wyczerpanie, oczy same mi się zamykały i ledwo kontaktowałem. Dopiero podwójna dawka kofeiny była w stanie w końcu mnie trochę rozbudzić. Wtedy także dotarła do mojego opóźnionego w myśleniu mózgu, że Felek nie poszedł dzisiaj do kościoła. Siedział za to naprzeciwko mnie w czystej błękitnej koszulce oraz długich dresowych spodniach, a na kolanach trzymał laptopa. Jakby nigdy nic klikał coś na nim, a jako że znałem go od dawna to pewnie robił coś związanego z projektem do pracy.

– Nie musiałeś opuszczać Mszy z mojego powodu – mruknąłem, na co Fel odwrócił głowę w moją stronę, ale zaraz ponownie wrócił do wpatrywania się w ekran.

– Pójdę na wieczorną, teraz muszę mieć oko na swojego niesfornego męża, który wolał spędzić noc na patrzeniu przez okno i jeszcze kilka minut temu wyglądał, jakby miał zaraz paść – stwierdził, trochę przejaskrawiając rzeczywistość, na co mimowolnie przewróciłem oczami. Nie miałem trzech lat, że potrzebowałem opiekunki, która by mnie pilnowała przez cały czas.

– W takim razie nie tylko twój mąż nie spał, skoro mój mąż zajmował się wpatrywaniem cóż takiego robię przez całą noc – prychnąłem i zająłem się powolnym delektowaniem swojej herbaty, miałem dość kawy przez najbliższą godzinę. Próbowałem mentalnie przygotować się na to, co planowałem za chwilę zrobić. Musiałem w końcu wstać, przeszukać te spodnie i wyjąć stamtąd nieszczęsną kartkę. Po prostu kaszka z mleczkiem, szkoda tylko, że zwykły kawałek popisanego papieru wywoływał u mnie taki strach, że miałem ochotę zamknąć się w piwnicy i nigdy więcej nie wychodzić stamtąd.

Nie miałem sił, żeby chociażby podnieść głowę, którą spuściłem, aby wpatrywać się w środek pustego kubka po herbacie. Fusy przyczepiły się do ścianek, tworząc jakiś karykaturalny rysunek, a może to przez niewyspanie wyobraźnia płatała mi figla, ale przypominały mi smerfią czapkę.

– Obejrzałbym smerfy – mruknąłem pod nosem, ich jedynym zmartwieniem był Gargamel i jego kot Klakier. Też bym chciał bać się tylko starego dziada.

– To jest całkowicie zrozumiałe – odparł Felek, na co spojrzałem na niego, jakby wyrosła mu druga głowa. Nie spodziewałem się, że w ogóle to usłyszał, a jeśli nawet to stwierdziłem, że zignorowałby mój bełkot. – W czasach, gdy byłeś małym dzieckiem miałeś kochającą rodzinę, czułeś się bezpieczny, dopiero jako nastolatek to się zmieniło. Zatem masz dobre skojarzenia z bajkami, czyli w tym przypadku Smerfami i w ten sposób chciałbyś wrócić do czasów, kiedy czułeś się bezpiecznie i kochany – wyjaśnił spokojnym, a jednocześnie poważnym głosem Felek.

– Od kiedy bawisz się w psychologa, że mówisz takie rzeczy? – spytałem, nie ukrywając zdziwienia. Nie dosyć, że rozwiązywał jakieś kryminalne zagadki, świetnie radził sobie na architekturze to jeszcze wychodziło na to, że mógłby być dobrym psychologiem. Jak dobrze, że chociaż mężem nie był idealnym, bo popadłbym w jakieś kompleksy.

– Na terapii to kiedyś usłyszałem. A przypomniałem sobie, gdy zacząłem ostatnio czytać o traumie z dzieciństwa – wytłumaczył swobodnie, a ja z każdym jego słowem miałem coraz bardziej ochotę prychnąć. Cóż za przypadkowy zbieg okoliczności.

– I to wcale nie z mojego powodu się tym zainteresowałeś? – mruknąłem kwaśno, przewracając oczami.

– Masz coś przeciwko temu? – spytał, najwidoczniej uświadamiając sobie, że mógłbym to odebrać całkowicie inaczej i na przykład jako wtrącanie się w moje sprawy.

– Nie, ale... – odparłem spokojnie i z lekkim uśmiechem dodałem: – ...nie miałbym nic przeciwko gdybyś owe artykuły i książki, które znajdziesz mi podsyłał. Z tego co pamiętam nie tylko ja męczę się z traumą.

Musiałem zaskoczyć Felka, bo przez chwilę jedynie wpatrywał się we mnie zaskoczony.

– Ja już swoją przepracowałem na terapii Lotarze.

Jak zwykle użył tego swojego dumnego i spokojnego głosu, w którym próbował ukazać, że to akurat wiedział lepiej ode mnie.

– Ja także, byłem na kilku spotkaniach z psychologiem, a potem gdzieś tam jeszcze i nie dało to żadnego rezultatu – odparłem lekceważąco, wzruszając od niechcenia ramionami. – Babka zaczęła gadać mi o wierzę, abym powierzył swoje troski Bogu. Trochę się wkurzyła, kiedy spytałem się któremu. Na świecie jest ponad cztery tysiące religii, może nie każda ma swojego Boga, ale niektóre są politeistyczne. A też jaką ktoś ma gwarancję, że tylko katolicyzm jest jedyną słuszną religią.

Fel słuchał z powagą wywaloną na twarzy, a gdy zacząłem mówić o czterech tysiącach religii, parsknął, kręcąc przy tym w rozbawieniu głową.

– Masz rację z tymi religiami – odparł ostatecznie, na co od razu skupiłem na nim całkowicie uwagę. Feliks nigdy w życiu nie przyznałby mi racji, a co dopiero, gdy rozchodziło się o jego bożka, zatem to jest pewne, że ktoś musiał go ostatnio podmienić. – A co do terapii to niestety czasem trzeba zmieniać terapeutów i próbować dalej. Musisz znaleźć takiego, który będzie ci pasował, poczujesz się zrozumiany i będziesz chciał mu się zwierzać. Ale przede wszystkim ty musisz tego chcieć, nikt nie jest w stanie cię zmusić do tego. To ty musisz czuć, że potrzebujesz zmienić coś na lepsze, lepiej zrozumieć siebie i naprawić relacje z bliskimi.

Byłem pod wrażeniem jego powagi i to, co mówił. Kiedyś czytałem podobne rzeczy w Internecie, ale dopiero teraz, gdy usłyszałem to od drugiego człowieka, stało się to bardziej realne i zrozumiałe. Wolałem porozmawiać o tym z realną osobą niż z milionem żyjących jedynie w Internecie, które były mi całkowicie obce.

– Dlaczego teraz to mówisz? – spytałem, dziwiąc się, że przez tyle lat, odkąd się znamy nawet słowem się o tym nie zająknął.

– Teraz dopiero widzę całą złożoność twojej osoby. To jak bardzo cierpisz i wołasz bezgłośnie o pomoc. Widzę w tobie osobę, którą byłem, gdy rozpoczynałem studia. Oswoiłem się z informacją, że moi kuzyni odeszli, przyzwyczaiłem się do tego, że ich nie ma. Jednak dalej odczuwałem ból, bardzo cierpiałem, wszystko było takie szare i obojętne, nie widziałem celu, do którego chciałbym dążyć.

Pragnąłem z całych sił zaprzeczyć temu, ale w głębi siebie widziałem, że mówi prawdę. Nadal czułem ból i cierpienie. Może powinienem pozwolić sobie, aby ktoś mi pomógł. Nie chciałem już dłużej pozwolić swojemu popieprzonemu umysłowi, aby mnie karał za to, co się wtedy stało. Nim jednak zdążyłem cokolwiek powiedzieć Oriś zaczął piszczeć pod drzwiami wyjściowymi, co ewidentnie oznaczało, że pragnął wyjść i to jak najszybciej.

– Ja z nim pójdę – zgłosiłem się od razu na ochotnika, potrzebowałem mieć chwilę dla siebie. Musiałem odetchnąć świeżym powietrzem, wziąć głęboki wdech, a potem wrócić i zmierzyć się z sytuacją, którą zesłał mi los.

***

Gdy tylko wyszedłem z bramy, od razu uderzyło mnie jak bardzo rześkie dzisiaj było powietrze. Tego najbardziej teraz potrzebowałem. Wziąłem głęboki wdech i przymknąłem na moment oczy, aby spróbować pozbyć się jakichkolwiek niepotrzebnych myśli. Oriś jednak nie dał mi zbyt długo podelektować się ciszą oraz spokojem. Mocno pociągnął za smycz, ujadając przy tym, jakby właśnie ktoś obrywał go ze skóry. Okazało się, że zauważył wiewiórkę, która weszła na drzewo znajdujące się na trawniku.

Orionek chyba wyczuwał, że coś mnie gryzło, więc na spacerze załatwił mi tyle atrakcji, abym zapomniał na chwilę o tym, co się działo. Początek oczywiście nie zapowiadał się tak źle, chciał po prostu pojeść sobie trawy. Jednak pięć minut później już zaczął brać do pyska wszystko, co tylko napotkał na swojej drodze. Był niczym szczeniak, który próbuje sprawdzić, co było zjadliwe, a co niekoniecznie. Dodatkowo, gdy wyjąłem na kilka sekund telefon z kieszeni, żeby sprawdzić, którą mamy godzinę to Oriś postanowił skorzystać z darmowych, naturalnych perfum. Nim zdążyłem go zabrać stamtąd to przesiąkł cały tym jakże cudownym zapachem. To przesądziło o wszystkim, zaciągnąłem go z powrotem do bramy.

– Mamy mały, niewielki problem, skarbie... – zacząłem, gdy tylko przekroczyliśmy próg mieszkania. Fel stał tuż za drzwiami, opierając się o futrynę ze złożonymi rękoma. Chyba zbyt rzadko (czyli nigdy) mówiłem do niego "skarbie", bo jedna jego brew uniosła się w wyrazie podejrzliwości. – To nic złego, naprawdę, ja i synuś jesteśmy cali i zdrowi, jak zresztą widzisz, a to jest przecież najważniejsze. Nie musisz dłużej na nas tak patrzeć.

Nim jednak zdążyłem powiedzieć coś jeszcze, Felek skrzywił i spojrzał wprost na Orionka, który zaczął merdać entuzjastycznie ogonem.

– Powinieneś przynajmniej wyglądać jakbyś odczuwał jakiekolwiek wyrzuty sumienia – syknąłem do Orisia, ale ten zaczął jeszcze bardziej merdać ogonem i zaczepiał mnie, abym pogłaskał go.

– Wanna – wycedził Fel tylko jedno słowo, po czym wszedł do łazienki, a ja potulnie podążyłem za nim, ciągnąc za sobą Orionka, który chyba właśnie zrozumiał, co się dla niego szykowało i ani trochę mu się to nie podobało.

***

Potem nastąpiło piętnaście minut psiego nieszczęścia, kiedy to musiałem zmywać z Orisia zdechłą, starą rybę. Musiałem przyznać, że te perfumy, mimo potrójnego nakładania szamponu nie chciały zejść. Nawet spokojny i opanowany przeważnie Felek zaczynał tracić cierpliwość, może to przez jego zbyt wrażliwy zmysł węchu.

Ostatecznie Oriś został umyty sosem pomidorowym, sam Feluś przepchnął się poza szereg i dostąpił tego honoru. Po trzeciej kąpieli wyszedł do kuchni, przyniósł ten specyfik i ruchem ręki kazał mi się odsunąć. Aż współczułem naszemu synkowi, że teraz był na łasce zimnego, opanowanego Felka, który na pewno doprowadzi naszą misję do celu i to bez jakichkolwiek strat. Chorował na poważną chorobę, która nazywała się perfekcjonizm.

Zaległem na fotelu, aby móc chwilę sobie odpocząć. Orionek został umyty, jedynie nadal był lekko wilgotny. Zaraz po kąpieli dostał głupawki i szalał po całym domu, aż nie padł wymęczony. Teraz drzemał sobie na kanapie, wyglądał na to, że wybaczył nam tą wielką zbrodnię, jaką była kąpiel i spał spokojnie, co jakiś czas merdając ogonem albo poruszając łapami, jakby chciał gdzieś biec.

Nim jednak zdążyłem się całkowicie odprężyć, podszedł do mnie Felek. Położył na stole przede mną małą, pożółkłą, starą karteczkę. Gdy tylko ją rozpoznałem mimowolnie zaschło mi w gardle, poczułem jak ogromna gula zaczęła tam rosnąć, a widok przed moimi oczami stał się lekko zamazany. Sam nawet nie wiem, kiedy dokładnie moje dłonie mocniej zacisnęły się w pięści i zaczęły delikatnie drżeć. Poczułem jak ktoś łagodnie złapał mnie za moje nadgarstki. Od razu skupiłem się na tych ciepłych, lekko chropowatych dłoniach, które działały na mnie uziemiająco. W końcu byłem w stanie wyostrzyć swój wzrok. Pierwsze, co udało mi dostrzec to Fel klękający przede mną i trzymające moje nadgarstki w delikatnym uścisku.

– W porządku?

Skinąłem tylko głową, a Felek na to zaczął masować kciukami moje przeguby. Jego wzrok naprawdę zmiękł i wydawał się być pełen troski, na co odwróciłem głowę. Czułem jak moje serce niekontrolowanie przyspieszyło. Dlaczego Felek teraz musiał grać takiego dobrego i kochającego męża?

– Nic mi nie jest – mruknąłem tylko, a Felek w końcu puścił moje ręce. Usiadł na drugim fotelu, na co wziąłem głęboki wdech. Potrzebowałem teraz przestrzeni i nie chciałem, aby ktoś ślęczał nade mną, a tym bardziej traktował mnie niczym małe, niezdarne dziecko, na które trzeba chuchać i dmuchać.

Sięgnąłem po karteczkę, od razu ją rozkładając. Nic się nie stało, zatem nie taki straszny był diabeł jak go malowali.

– Mogę zobaczyć? – spytał Felek, wyciągając po nią dłoń, na co od razu mu ją oddałem. – Wydaję mi się, że kartka została wyrwana z jakiegoś zeszytu. Pamiętasz może czy zawsze posiadała taki pożółkły kolor?

– Chyba tak – odparłem niepewnie.

– Zatem możemy wykluczyć, że nie jest to papier kredowy – mruknął z rozmysłem, delikatnie pocierając między palcami strukturę kartki.

– Fel, to tylko zwykły papier jest, dlaczego go tak analizujesz?

Felek spojrzał na mnie, po czym zaczął tłumaczyć:

– Ponieważ może nam to coś powiedzieć o mordercy, jakikolwiek punkt zaczepienia możemy w tym znaleźć.

– To i tak zbyt dużo nam nie powie niezależnie, ile będziesz się w to wpatrywał – stwierdziłem, wzruszając ramionami.

Wziąłem z powrotem karteczkę i próbowałem skupić się na tylko na jej strukturze. Przez lata zmiękła, stała się o wiele bardziej podatna na zniszczenia. Była pognieciona przez to, że kiedyś zgniatałem ją w kulkę. Nie potrafiłem sobie niczego przydatnego przypomnieć, poza tym, że miałem wrażenie, że od zawsze była lekko pożółkła. Wcześniej miałem wrażenie, że została wyrwana z jakieś książki. Odwróciłem ją na drugą stronę, aby się jej przyjrzeć, ale była ona pusta.

– Czy istnieje prawdopodobieństwo, że kawałek kartki mógł zostać wyrwany z książki? – spytałem, chcąc się upewnić, czy ta opcja mogłaby być możliwa.

– Boki są postrzępione, a z tego co wywnioskowaliśmy już, to morderca najwidoczniej lubi czytać książki.

– Musiał też być blisko mnie i Sofii – wywnioskowałem, szczypiąc się w podbródek, aby lepiej mi się myślało. – Wiedział o naszych sytuacjach w domu. Zatem to musiał być ktoś, kogo znamy.

– Ktoś konkretny przychodzi Ci na myśl? – spytał Felek. – Jakiś nadgorliwy sąsiad czy nauczyciel w szkole?

Pokręciłem przecząco głową, ale im dłużej wpatrywałem się w pustką karteczkę, tym bardziej miałem wrażenie, że coś kiedyś się na niej znajdowało. Nie wiem, dlaczego byłem pewny, że pochodziła ona z książki. Zawsze uznawałem to za pewnik.

– Poczekaj, mam pewien pomysł.

Przystawiłem do szafy taboret, który wziąłem z kuchni. Wspiąłem się na niego i wydobyłem z góry świecę. Następnie wyjąłem z szafki zapałki i szybko zapaliłem, dzięki nim świecę. Wziąłem do ręki ponownie karteczkę, aby zagrzała się ona pod płomieniem. Zaczęły pokazywać się litery, które mimo upływu lat nadal dało się je odczytać.

– Atrament sympatyczny – skwitował krótko Felek, a na jego twarzy widać było coś pokroju uznania. Chyba morderca musiał mu tym zaimponować.

„Po tym poznaje się dzieci Boże i dzieci diabelskie. Kto nie postępuje sprawiedliwie, nie jest z Boga, jak też ten, kto nie miłuje brata swego."

Zapanowała chwila milczenia, nikt z nas nie spodziewał się, że po drugiej stronie mógł ktoś napisał jeszcze jakieś słowa, a co dopiero tak poważne.

– Kiedyś już te słowa chyba słyszałem. One chyba pochodzą z Biblii, a przynajmniej tak brzmią, jakby z niej pochodziły – stwierdziłem z lekką wątpliwością w głosie, nie byłem znawcą takich rzeczy. Od religii i wszystkim co miało z nią związek trzymałem się z daleka od kilku dobrych lat. Zawołałem go zatem ruchem ręki, aby się zbliżył. – Spójrz sam na to, Fel.

Podszedł do mnie i zaczął uważnie wpatrywać się w kartkę. Kilka sekund zajęło mu aż pokiwał twierdząco głową.

– Masz rację – przyznał, po czym od razu przeszedł do konkretów. – Czy ktoś w twoim otoczeniu był wierzący? Czytał Biblię?

Przygryzłem wargę, aby móc się lepiej skupić. Im więcej powtarzałem w myślach słowa, które przeczytałem, tym wydawały się one coraz bardziej znajome. Gdzieś już je na pewno słyszałem.

– Tak, babcia. Ona pokazała mi jak działa atrament sympatyczny, wykorzystując na przykładzie sok z cytryny i z tego, co pamiętam to ona kiedyś czytała mi ten fragment, pochodzi chyba z jakiego Listu Jana. Ale, Fel, to nie może być ona, zmarła siedem lat temu.

Milczenie, które zapanowało było jedyną odpowiedzią na to. Najwidoczniej nawet sam wielki Feliks nie miał pojęcia, jakie mogłoby być wytłumaczenie tej sytuacji. Jednak po jego zawziętym wyrazie twarzy byłem pewien, że to tylko kwestia czasu aż rozwiąże, co tak naprawdę stało się w dniach: 26.05.2007 oraz 17.04.2017.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro