Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Szybciej!- kobieta krzyczy na swojego syna.

- Nie mogę już- dyszy chłopak z ledwością poruszając nogami.

- Tak na pewno nie odkryjesz swoich zdolności. Rusz się!

Chłopak ze zrezygnowaniem zrobił kolejne z kolei kółko, lecz po nim padł jak nieżywy na trawę, oddychając szybko jakby mu płuca miały zaraz wypaść.

- Nie leż! Będziesz miał jutro zakwasy. Chodź po wodę- Sava obraca się do niego tyłem i podchodzi do ławki chwytając plastikową butelkę.

Zachęcony blondyn z ledwością się unosi i na trzęsących nogach zbliża do matki.

- Za dziesięć minut widzę cię w pokoju Wanessy- po tych słowach obraca się i odchodzi.

Chłopak krzywi się na myśl, że znowu będzie musiał ćwiczyć hipnozę. Nie chce tych wszystkich zdolności. Chce się w końcu szkolić na wilkołaka. Zmieniać postać i gonić swój ogon. Jednak niestety zmiana w zwierzę nastąpi dopiero w jego osiemnaste urodziny, jak u wszystkich wilkołaków.

Po wypiciu całej butelki wody idzie we wskazane przez matkę miejsce.

Pokój Wanessy znajduje się na parterze małego domku rodzinnego na wyspie, jakich tu pełno. 

Nikogo niema, gdy wchodzi do środka, więc podchodzi do okna by przyglądać się morzu. Chciałby w końcu wyrwać się z tej wyspy i poznać inny świat, ten, na którego matka posyła zahipnotyzowane przez niego osoby.

Można było by to uznać za marnotractwo stada, bo nie każdy wraca, ale jest ich na tyle dużo, że alfie, czyli jego mamie to nie przeszkadza.

Z westchnięciem zasłania okno grubą zasłoną, gdyż właścicielka lokum nie przepada za słońcem.

Na dźwięk otwieranych drzwi blondyn obraca się. Do pokoju wkracza Sava wraz z Bilem, na którym zwykle ćwiczy hipnozę, oraz Wanessą, jego nauczycielką, która nie jest wilkołakiem.

- No to zaczynamy- zaciera ręce brunetka o bladej, prawie białej skórze.

Bill siada na czerwonym fotelu ustawionym na przeciwko kanapy w tym samym kolorze, gdzie zasiada reszta.

- Dajesz młody, skup się na jego oczach i jak najszybciej przejmij kontrolę. Ale tylko kontrolę, nie zamieniaj go w sługę- mówi Wanessa dotykając jego ramion.

Chłopak marszczy brwi przyglądając się brązowym źrenicom starszego już człowieka, powoli odnajdując w nich jego uczucia i emocje, a potem niwelując je zostawiając na wierzchu tylko nieczułą kopie dawnego wilkołaka, który spełni każdy jego rozkaz.

- Źle! On miał być chwilową zabawką, a nie twoim niewolnikiem! Cofnij to i od nowa!- krzyczy brunetka, podczas gdy jego mama patrzy na niego zawiedzionym wzrokiem.

Blondyn niestety niezbyt radzi sobie z hipnozą chwilową. Woli mieć kontrolę nad umysłem i uczuciami, niż tylko nad ciałem.

Skupia się z powrotem na Bilim i powraca mu to, co zabrał. Ten gwałtownie nabiera powietrza.

- Nienawidzę tego uczucia młody demonie- macha na niego palcem.

No tak, całkowita kontrola nad tobą nie jest przyjemna, myśli blondyn, patrząc przepraszająco na Billa. Potem próbuje znowu, tym razem prawie mu to wychodzi, jednak rozprasza go dźwięk bzyczenia muchy, która jak na złość zaczęła koło niego latać.

Zwija dłoń w pięść, i próbuje powrócić myślami do wilkołaka siedzącego przed nim, jednak nie udaje mu się to i z krzykiem wycieńczenia i psychicznego i fizycznego wybiega z pokoju a potem z domku, by z łzami w oczach uciec do małego lasku w północnej części wyspy, gdzie siada na przewróconym drzewie i oddaje się płaczu.

Nienawidzi, gdy mu coś nie wychodzi i gdy widzi zawiedziony na nim wzrok matki.

Po kilku minutach uderza się w policzek za swoją głupotę. Przez płacz boli go teraz głowa.

Powoli wstaje. Szurając nogami ze skwaszoną miną wraca do matki do ich wspólnego domku. Znajduje ją w kuchni.

- Przepraszam- mówi cicho, na co kobieta obraca się w jego stronę kręcąc głową.

- Musisz się jeszcze wiele nauczyć synku- otwiera lodówkę wyciągając z niej kubek z czerwoną cieczą i podaje go synowi.

- Fuj, ja tego nie chcę- chłopak chowa ręce za plecy.

- Nie dyskutuj ze mną. Wypij to grzecznie. Przynajmniej raz w tygodniu musisz pić życiodajną ci ciecz.

- Ale to niedobre! Jak to pije to czuję się jak dziwak- robi smutną minkę, mając nadzieję, że przekona mamę, jednak tak się nie dzieje, więc z niechęcią sięga po kubek. Pijąc robi zdegustowaną minę, a potem wyrzuca pusty kubeczek i od razu biegnie do łazienki przepłukać usta.

Gdy patrzy w lustro na swoje świecące pomarańczowe oko jedna łza wypływa z niego, jednaj szybko ją zciera, nie chcąc, by mama złapała go na tym, że pokazuje swoją słabość.

Blondyn ma już w końcu dziesięć lat, dlatego nie może już płakać.

W tym samym czasie w głębi ogromnego lasu na kontynencie sąsiadującym z wyspą małe, pięcioletnie bliźniaczki bawią się w berka z tatą.

- Nie złapiesz mnie- śmieje się Mery, a Tanya korzystając z tego, że tata goniąc jej siostrę nie zwraca na nią uwagi biegnie za wyznaczoną strefę zabawy i na drobnych nóżkach skrada się do kuchni. Staje cicho za mamą, która wyciąga z piekarnika pysznie pachnące babeczki i stawia je na blat. Potem nie zauważając córki myje dłonie upaćkane z ciasta, a w tym samym czasie mała Tanya wspina na taboret i wyciąga swoje małe rączki po babeczkę.

Po chwili w kuchni słychać krzyk i płacz dziewczynki, która oparzyła sobie dłonie gorącą blaszką.

- Kochanie co ty tu robisz?- jej mama chwyta się za serce i szybko podbiega do dziecka schładzając jej rączki w letniej wodzie.

- Ała- czka przez płacz Tanya, gdy do kuchni wpada tata z jej siostrzyczką na rękach.

- Co się stało?- pyta zmartwiony, widzą skrzywioną w bólu twarz swojej małej księżniczki.

- Ten urwis próbował zjeść babeczkę przed obiadem- kobieta kręci głową na boki a potem lekko osusza dłonie dziewczynki i sadzając ją na blat wyciąga z szafki apteczkę.

- Pokaż mi te twoje chciwe malutkie łapki- mówi spokojnie mama do Tanyi, która już trochę się uspokoiła.

- Boli- jęczy, gdy Rebeca smaruje jej rączki kremem.

- Za chwilę przestanie moja ty dzielna pacjentko- uśmiecha się do niej i obraca ze zdenerwowaną miną do Jeffa.

- A ty nie miałeś czasem pilnować naszych córek?- pyta.

- Bawiliśmy się w berka mamusiu- uśmiecha się na śmieszną minę mamy mała Mery.

- Czyli pięciolatka prześcignęła staruszka?- śmieje się kobieta z ciągając córkę z blatu.

- Nie. To przez Mery! Zacząłem ją gonić, a ta mała złośnica przewróciła się prosto do błota- marszczy czoło, kiedy brudnymi rączkami córka bawi się jego włosami.

- Och czyli przyznajesz, że dwie córki to już dużo, i więcej ci dzieci nie trzeba?- robi zadowoloną z siebie minę Rebeca.

- Co?! Nie!- odpowiada mężczyzna.

- Jak to nie? Przecież ty się dwójką zająć nie potrafisz to co by było gdyby była ich trójka czy więcej.

- Jesteś straszną zołzą żono moja- podchodzi do niej odkładając po drodze córkę.

- A ty kiepską nianią- śmieje się, wyciągając przed siebie dłonie- Nie podchodź do mnie ty błotny potworze!- cofa się, jednak natrafia na kuchenkę.

- Widzę, że jesteś w potrzasku królowo. Idealnie dla twojego potwora, który zaraz cię pożre.

Jeffery chwyta swoją żonę za biodra i przyciąga do siebie namiętnie całując, a w tle słuchać niezadowolone szepty córek.

- Tata fuj, nie jedz mamy- po chwili krzyczą razem, atakując Jeffa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro