1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pov. Niemcy

-to... Hmm... No, tak jakby... - próbowałem coś powiedzieć

-czego?!? - warknął wyraźnie zdenerwowany tym, że w ogóle do niego podszedłem. Od paru dni chodzi taki naburmuszony nie wiadomo od czego. Sytuacja jest jeszcze bardziej zadziwiająca biorąc pod uwagę, że to Rzesza, mój ojciec, który przecież ZaWsZe jest tak bardzo OpAnOwAnY.

-no, hmmm... Tak właściwie... Co będziemy gotować na święta? - z moich niepewnych ust wreszcie padło to dość niewinne pytanie.

-Gówno - odpowiedział, a następnie się zaśmiał - idź bawić się z lichtenstein'em dzieciaku.

Odszedłem, analizując tę podejrzaną sytuację... Nigdy się tak nie zachowywał. Zrezygnowany wszedłem po schodach, pukając w drewniane drzwi mojego starszego brata - Austrii

-czego? - drzwi się otworzyły i z hukiem walnęły o ścianę sprawiając, że się wystraszyłem

-wiesz, co jest może ojcu? - spytałem się wprost - drze się o byle co, nie chce rozmawiać. To do niego niepodobne. Jeszcze kazał mi się bawić z lichtenstein'em...

-nie wiem - chłopak wzruszył ramionami - może wciąż jest zły na typów od choinki. W końcu nawet jak naprawili opony, a nie było znaczka samochowego to nie chcieli przyjechać, gdyż, jak to ojciec określił "modnisie nie przyjadą bez oznaczenia informującego o tym, jak bardzo luksusowe jest to ich głupie auteczko".

-niemożliwe... Przeszłoby mu do tego czasu - odpowiedziałem - święta za parę dni, będziemy mieć gości, a nawet nie wiemy, co będziemy gotować. No świetnie.

-no - potwierdził, a po chwili jego osobiste urządzenie do komunikacji zwane telefonem wydało z siebie dźwięk jakiejś wkurzającej piosenki

-wybacz, muszę odebrać - cofnął się i zamknął drzwi z hukiem, przez co znów wypadła klamka. Usłyszałem zirytowane westchnięcie, a następnie jakieś gadaniny, zapewne do telefonu. I to jakie radosne są te gadaniny! Dam sobie rękę uciąć, że dzwoni Węgry.

Niczym czarny, najmroczniejszy z mrocznych upiór ojciec gwałtownym krokiem przeszedł mi przez drogę, cicho przeklinając. Aż przeszły mnie dreszcze.

Nawet lichtenstein, na co dzień irytujący, głośny i radosny siedział cicho w pokoju. Jak to możliwe, że w ciągu paru dni w tym domu wygasł ten "Vibe" świąt? Ewidentnie coś jest tu nie tak.

I to zdaje mi się, że to coś poważnego...

Ponownie usłyszałem muzykę z przenośnego urządzenia do dzwonienia. Tym razem rozpoznałem tą muzyczkę. Dobiega z mojego telefonu.

Otworzyłem odpowiednie, drewniane drzwi i wszedłem do środka. Nagle zaczęła mnie lekko boleć głowa...

No tak! Nikt nawet nie zaprosił Szwajcarii!

Odebrałem najpierw dzwoniący telefon, uśmiechając się szeroko.

-Co tam u ciebie? - usłyszałem słodki niczym najwspanialsza wata cukrowa świata głos

-aaa, wszystko dobrze... - odpowiedziałem. No, może nie do końca to prawda, lecz nie chcę go martwić - a u ciebie?

-kłamiesz - usłyszałem stanowczy głos. Przejrzał mnie?

-no dobra... Nie jest tak dobrze - przyznałem się - ojciec od paru dni chodzi naburmuszony zupełnie, jakby miał być ofiarą egzekucji. W dodatku w moim domu już nie czuć tego "Vibe'u" świąt. Nudy.

-hmmm... - zastanowił się - co ty na to, bym cię odwiedził? Węgry jest zapatrzony w te swoje głupie giereczki, a Dynamit siedzi pod łóżkiem w moim pokoju.

Na mojej twarzy pojawił się jeszcze szerszy uśmiech, porównywalny do rozmiarów banana.

-Jasne! - zgodziłem się - dawno nie okazywałem tobie oznak czułości poza zwykłymi "kocham cię"... Chyba czas to zmienić, nie?

Jakby stał teraz tutaj obok mnie, to zapewne jego twarz przybrałaby kolor najdojrzalszego pomidora w szklarni.

Nie odpowiedział. Przez chwilę było słychać ciszę, potem krótkie "będę za pięć minut", i rozłączył się. Usiadłem na łóżku, gapiąc się w telefon. A dokładniej w jego zdjęcie. Czyż nie jest słodki?

Tak się zagapiłem, że nawet nie zauważyłem, kiedy minęło 10 minut i mój ukochany zjawił się w pokoju.

Wpuściłem go i zamknąłem drzwi na klucz świadomy tego, co może zrobić moje rodzeństwo i położyłem wspomniany metalowy przedmiot na biurku, w widocznym miejscu. Przywitałem mojego skarba namiętnym całusem w usta, którego odwzajemnił nieśmiałe. Wciąż nie przyzwyczaił się do tego wszystkiego.

Gdy zabrakło nam tlenu, odłączyliśmy się od siebie, a na twarzy Polen'a pojawił się słodki rumieniec, jak zawsze. Te jego nieśmiałe rumieńce sprawiają, że wygląda lepiej~

Nagle usłyszałem krzyki. Krzyki należące do mojego ojca. Wołał mnie.

-wybacz, zaraz przyjdę - otworzyłem kluczem drzwi i wyszedłem, nie zamykając ich. Następnie szybko pognałem do kuchni, czyli do ojca.

-Was? - spytałem się, rezygnując z ogólnego języka i używając naszego rodzinnego

-Wiem wszystko.

Za mną pojawił się zainteresowany lichtenstein. Ojciec nie przegonił go.

-czyli co? - z moich ust znów padło pytanie, lecz tym razem inne

-Wiem od kogoś, że jesteś gejem - powiedział że stoickim spokojem. Rany, czy Ojciec dostał jakiegoś zaburzenia osobowości? Tak szybko z naburmuszonego, złego na świat zmienić się w spokojnego jak dawniej?

Nie odpowiedziałem. Powiedział, że wie to od kogoś... Po chwili lichtenstein zaczął się śmiać. No tak. Podły gnój tak zamierza grać? Przypomniało mi się, że zapomniałem kupić mu te jego robuxy.

-ty podły... - już zamierzałem wylać swoją złość na młodszego brata, lecz usłyszałem tupnięcie nogą Rzeszy.

-nie jestem zły. Wiesz... - odpowiedział Rzesza i się zamyślił - sam kiedyś zakochałem się w osobniku tej samej płci... Ale to już przeszłość. W każdym razie, to nie ważne. Wiedz tylko, że wiem z kim i, że nie jestem zły.

Zaskoczyło mnie to. Rzesza bardzo rzadko opowiadał o swojej przyszłości. Nie wiedziałem, że MÓJ ojciec był kiedyś... Gejem.

-idź - pogonił mnie, a ja wróciłem do swojego skarba. Postanowiłem, że z lichtenstein'em rozliczę się później.

Po raz nie wiem który wszedłem po schodach znajdujących się w moim domu i znów wszedłem do swojego pokoju, lecz tym razem  już nie pustego.

Czekał tam na mnie mój skarb.

-co chciał? - spytał się zaciekawiony Polen, mając na myśli mojego ojca.

-nic...

-znów kłamiesz.

-wiesz, bo... - podrapałem się po głowie - on wie.

-wie co?

-wie, że jesteśmy razem.

-i? - spytał się nie rozumiejąc, o co mi chodzi

-zareagował spokojnie mimo, że niecałe dwadzieścia minut temu był mocno wkurzony. I na dodatek zwykle, jak to mój ojciec, wyrażał się zawsze negatywnie na temat gejów, gdy miał do tego okazję. To więc było... Podejrzane...

-oj daj spokój - odpowiedział - nie przyszedłem tu po to by słuchać, jak twój ojciec się wkurza, w potem jest normalny w ekspresowym tempie jakby miał jakieś choroby psychiczne. Może coś obejrzymy?

-a co?

-Ukryta prawda - uśmiechnął się szeroko. Co jak co, ale mnie nie przekupi.

-nie - odpowiedziałem, również się uśmiechając - Policjantki i policjanci

Polen wyglądał, jakby się zamyślił.

-dobra, może być... Potem nadrobię odcinek ukrytej prawdy, skoro tego nie lubisz. - odparł i przełączył na odpowiedni kanał w telewizorze. Mój serial miał zaczynać się za piętnaście minut. Trzeba było poczekać, aż inny serial o nazwie "zdrady" się skończy.

-czy będzie ktoś jeszcze u was na święta? - spytał się mój Polen

-chyba nie.. - odparłem - jeszcze może szwajcaria. Muszę do niego potem zadzwonić.

-ok - odpowiedział, a następnie skierował swoje błękitne niczym ocean oczy na ekran urządzenia zwanego telewizorem.

Moje łóżko, na którym siedzimy, nie jest zbyt duże. Wykorzystałem to i przysunąłem się do mojego skarba tak, żebym mógł go przytulić. Poczułem, jak ciężej oddycha. Uśmiechnąłem się. Mam szczęście, że jego serce wybrało akurat mnie.

***

-nudy... - zaczął narzekać Polen, leżąc na moim łóżku

-nudy? - spytałem się, leżąc za nim - to pozwól, że umilę ci czas~

-hm? - odwrócił się w moją stronę, ignorując cringowy "kabaret" pana śnieżki na telewizorze

-a tak~ - odpowiedziałem, i pocałowałem go. Był lekko zaskoczony, ale po chwili odwzajemnił pocałunek, cicho mrucząc. Poczułem dziwne ciepło.

-ah~ - odezwał się, gdy się od siebie oderwaliśmy -Niemcy... Dlaczego jesteś taki... Dobry w tym? Na pewno nigdy tego nie robiłeś?

-niewiem - odpowiedziałem, rumieniąc się - i... jesteś pierwszy. Może mam wrodzony talent?

Moja wypowiedź sprawiła, że na twarzy Polen'a pojawił się uśmiech.

Po chwili uśmiech zgasł.

-a-ale... Pamiętasz? - spytał się

-tak, nie jesteś jeszcze gotowy - odpowiedziałem - obawiasz się, że stracę nad sobą kontrolę?

-nie - odpowiedział - po prostu... Dobra, nic.

Dla rozluźnienia atmosfery zabrałem się teraz za jego szyję. Odchylił głowę bardziej do tyłu, dając mi lepszy dostęp. Podoba mi się pozycja dominującego.

Gdy natrafiłem na jego "czuły" punkt, z ust Polen'a wydobył się jęk. Chciał zakryć usta rękoma, ale go powstrzymałem. Zrobiłem mu parę malinek, słuchając jego słodkich jęków.

Po chwili spojrzałem na dół jego spodni. Ewidentnie ma problem. Problem, którego nie mogę niestety rozwiązać.

-c-coś się stało? - spytał się cicho

-nie - odpowiedziałem - wszystko ok. A dlaczego pytasz?

-no jakoś tak... Przestałeś...

-a co, podoba ci się?

Nie odpowiedział, tylko bardziej się zarumienił. Odpowiedzi sam mogłem się domyślić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro