13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pov. Polska

Wszystko na tym świecie ma swój cel. Tak, jak celem istnienia telefonów była możliwość kontaktu z innymi z konkretnego miejsca, a współcześnie też i możliwość zapewnienia rozrywki, tak też cel samochodów to zapewnienie szybkiego transportu. A cel zwierząt...

Właściwie to co jest naszym celem w życiu? Rozmnażanie?...

Nie wiem, ale ostatnio te myśli nawiedzają mnie w nocy. Razem z Niemcem jeszcze nie próbowaliśmy zrobić "tego" (choć prawie do tego doszło), jednak dość często próbujemy "to" w moich myślach...

-nie śpisz? - spytał się Niemcy, odwracając się. W odpowiedzi szybko zamknąłem oczy udając, że śpię.

-wiem, że nie śpisz - powiedział, nie widząc jakiejkolwiek reakcji z mojej strony na poprzednie pytanie

-co chcesz? - spytałem się

-nic. Chciałem spytać się...

I w tym momencie przerwał nam mój telefon. Ktoś ewidentnie zaczął do mnie dzwonić.

-halo? - zaspany odezwałem się nawet nie patrząc, kto dzwoni

-Lengyelország, ważna sprawa! Nie ma Dynamit'a! - odpowiedziała osoba dzwoniąca. To definitywnie Węgry.

-co? - od razu zerwałem się do pozycji siedzącej

-nie ma Dynamit'a. Nie wiem jak to się stało, że uciekł. Szukałem wszędzie, nawet w piwnicy i na poddaszu...

-Nie wiesz?!?? - krzyknąłem - czekaj, zaraz będę!

Po chwili rozłączyłem się. Nie ma go? Mimo, że wcześniej nie miałem psa, to teraz nie potrafię sobie wyobrazić bez niego życia... Pieniądze wydane nie tylko na jedzenie dla niego, ale i kontrole zdrowia u weterynarza, zabawki, przysmaki i wszelkie inne rzeczy przestają być ważne, gdy jest on przy mnie...

-co się stało? - spytał się Niemcy - ruszyłeś się tak nagle, uderzając mnie w ramię...

-o, to przepraszam. Węgry dzwonił i powiedział, że nie ma Dynamit'a! I teraz wybacz, ale powiedziałem, że będę zaraz. Muszę się przebrać z powrotem w wczorajsze ciuchy, przejdź...

-a nie możesz przebrać się tutaj? Przecież już widziałem cię nago...

Jego słowa sprawiły, że na mojej twarzy pojawił się dość mocny rumieniec na wspomnienie tego pamiętnego dnia...

-nie! - krzyknąłem - idę do łazienki

Gdy to powiedziałem, wyszedłem z pokoju razem z moimi wczorajszymi ciuchami do łazienki, zamykając się. W domu zmienię ciuchy na świeże.

Gdy się przebrałem, naturalnie wyszedłem z łazienki i mijając zdezorientowanego Lichtenstein'a na korytarzu, znów poszedłem do Niemca, oddając mu piżamę.

-czekaj, pójdę z tobą - powiedział, a następnie wyjął z szafy pierwsze lepsze ciuchy i zaczął zdejmować koszulkę, a po chwili spodnie od piżamy...

-czekaj, co ty robisz?! - spytałem się zszokowany

-no co, przebieram się? - odpowiedział, a po chwili chwycił za materiał bokserek, wykręcony do tyłu.

-czekaj, wyjdę! - krzyknąłem zestresowany, jednak on mi przerwał i złapał mnie za ramię.

-możesz zostać, nie przeszkadza mi to - powiedział, a następnie czule złożył krótki pocałunek na moich ustach, mieszając mi w głowie

-wybacz, wolę wyjść - odpowiedziałem po chwili, a następnie wyszedłem na korytarz, zostawiając "smutnego" Niemca samego. Po pięciu minutach również był już ubrany, a więc wyszedł z pokoju.

-chodź, idziemy - powiedziałem, a następnie zszedliśmy po schodach na dół. Tam czekał na nas najmłodszy (oprócz psa) członek rodziny germańskiej.

-gdzie idziecie? - spytał się, zagradzając nam drogę

-do Polen'a, jego pies zaginął. - odpowiedział Niemcy

-naprawdę? Szkoda... - odpowiedział młodszy cicho, a następnie z lekko spuszczoną głową wrócił do swojego pokoju. Wyszliśmy z domu nie informując o tym Rzeszy (bo po co?), a następnie już po  sześćdziesięciu dziewięciu sekundach byliśmy przed moim domem.

-jestem! - krzyknąłem, gdy wszedłem do środka

-dobrze, że jesteś... Znaczy jesteście. Ja naprawdę nie wiem, jak on wyszedł...

-ja też nie, ale weź smycz z szelkami i pójdziemy go szukać po okolicy. Jak go nie znajdziemy to wydrukujemy ogłoszenia i rozwiesimy po okolicy - odpowiedziałem

-dobra - odpowiedział znów Węgry. Niemcy się nie odezwał. Po chwili wszyscy we trójkę (w tym Węgry z szelkami i smyczą) wyszliśmy na dwór.

-mam! - krzyknął po chwili Niemcy. Ja i Węgry spojrzeliśmy się na niego.

-widzicie? - spytał się Niemcy - ten pies nie jest głupi.

Podeszliśmy ja z Węgrem do niego zastanawiając się, o co mu może chodzić...

-tu, gdzie od góry jest rozwalona siatka, jest podstawione psie legowisko, a potem jeszcze stara poduszka, a na samej górze zepsute wiadro - wyjaśnił Niemcy - musiał w nocy spryciarz ustawić sobie wieże z tego i jakoś wyskoczyć

-rzeczywiście... - odezwał się Węgry - później w piwnicy poszukam drut i naprawie tą siatkę. A teraz chodźmy... Niemcy?

-tak? - odpowiedział mój chłopak

-Weźmiesz swojego psa? Może znajdzie go po zapachu

-dobra - zgodził się Niemcy - chodźmy.

I tak razem skierowaliśmy się w stronę domu Niemca, gdzie ten z pomocą szelek i smyczy wziął swojego psa poza swoje podwórze. Pies niemal natychmiast zaczął węszyć i ciągnąć smycz w jedną stronę.

Zaczęliśmy wszyscy iść w stronę, w którą ciągnął i zgadnijcie, do czego nas zaprowadził.

Tak jest, do starych skarpet z postaciami z gry Among us leżącymi w rowie. Obok nich była psia kupa.

-Hugo, chodź, zostaw to! - krzyknął Niemcy. Pies w odpowiedzi zaczął warczeć, a następnie lekko ugryzł Niemca w rękę.

-ała! - krzyknął boleśnie chłopak. Pies niczym głupi obwąchał tą kupę, a następnie wziął skarpetę do pyska i zaczął się nią bawić.

Węgry to naprawdę ma mózg. Wybrał do pomocy najbardziej bezużyteczne w tym momencie stworzenie...

Po chwili usłyszeliśmy huk. I to dość głośny. To może oznaczać tylko jedno...

-FAJERWERKI! - krzyknęliśmy jednocześnie. Wierzcie lub nie, ale wciąż istnieją debile, którzy puszczają fajerwerki już ponad tydzień od sylwestra. A w dodatek już jest ciemno, grubo po 17...

Wystraszony Hugo puścił skarpetę i oblizując się, z podkulonymi ogonem poszedł pod nogi Niemca.

-chodź, nie bój się - powiedział Niemcy do psa głaskać go. Aż strach pomyśleć, co może przeżywać biedny Dynamit...

Jestem za tym, aby puszczanie fajerwerek po nowym roku było zabronione. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, kiedy ktoś będzie puszczał petardy po nowym roku, więc nikt nie trzyma do tej pory podwórkowych psów i niestety kotów w domu...

Zaczęliśmy iść prosto, w poszukiwaniu mojego i Węgra psa. Drugi wspomniany opiekun miał przy sobie latarkę... Dobrze to przemyślał. Po chwili zauważyliśmy, jak ktoś szedł. Postanowiliśmy się go zapytać o psa.

-przepraszam - zacząłem - widziałeś może takiego czarno-białego dość dużego psa? Możliwe, że miał papier w pysku

-psa? Hmmm... - kraj się zamyślił - widziałem, ale był to labrador. Należał do mojego byłego sąsiada, który ma słabe ogrodzenie i mimo próśb nadal tej siatki nie naprawił.

-aha... - poczułem się zawiedziony - dobra, to dzięki za chęć pomocy.

-ale czekajcie - zatrzymał nas - jestem Łotwa. Moja dziewczyna ostatnio widziała jakiegoś czarno-białego psa na ulicy, zapytam się jej o szczegóły. Jakiś numer telefonu?

Podałem chłopakowi swój numer telefonu, a następnie się pożegnaliśmy i zaczęliśmy szukać dalej.

Gdy po trzydziestu minutach nie było po psie śladu i nawet nikt z napotkanych osób po drodze nie widział psa, odpuściliśmy i skierowaliśmy się w stronę domu. Jest duża szansa, że poszedł na łąkę, jednak lepiej nie chodzić tam, gdy jest ciemno, gdyż są dziki. Nawet nie wiadomo, czy jeszcze żyje...

-przepraszam, widziałaś może takiego czarno-białego psa? - odezwał się Węgry w stronę dziewczyny obok naszego domu

-nie, ale widziałam czerwoną obrożę o tam, na tej bocznej ulicy - wskazała ręką na ulicę prowadzącą na łąkę

-dzięki za pomoc - odezwał się Węgry, a następnie zaczęliśmy biec w tamtą stronę. Już w nocy tam nie możemy iść, ale czy faktycznie ta obroża należała do psa?

Ujrzałem ją na początku drogi pod krzakiem. Dokładnie, należała do mojego psa. Wziąłem ją do ręki i dałem psu Niemca, by powąchał. Po chwili znów zaczął węszyć. Mam nadzieję, że tym razem znajdzie coś pożytecznego...

Parę metrów dalej Hugo wywęszył zawieszkę od obroży z napisem "Dynamit" i rozerwaną na strzępy kartkę. Rzeczywiście tu był...

-chodźcie, wracamy - odezwał się Węgry  - lepiej nie chodzić tam w nocy. Możemy przyjąć jutro w razie czego.

-dobra - zgodziłem się razem z Niemcem zrezygnowany.

Teraz pozostało tylko czekać na telefon on nieznajomego.

-zostaniesz się u mnie? - spytał się Niemcy do mnie przyciszonym głosem, gdy byliśmy już obok naszych domów

-słyszałem to! - krzyknął Węgry

-no i? - odpowiedziałem na wypowiedź węgra, a następnie kiwnąłem głową na "tak" do Niemca. Przed naszymi domami rozdzieliliśmy się. Węgry poszedł do naszego domu, a ja do Niemca.

-jak myślisz, znajdzie się? - spytałem się ponuro, gdy byliśmy przed drzwiami

-na pewno - odpowiedział, a następnie stanął jak wryty, gdy otworzyliśmy. Po chwili zrozumiałem, dlaczego. Było słychać głos nienależący ani do Rzeszy, ani do Austrii, ani do Lichtenstein'a, i też nie do Luksemburg'a...

Po chwili minął nas Austria.

-ktoś jest? - zaczepił go Niemiec

-taaa, pan pseudohydraulik. Idę do Węgra - odpowiedział, a następnie wyszedł.

"Pan pseudohydraulik"? Czy znam jakiegoś hydraulika?

Ah.... ZSRR!

-ZSRR tu jest? - spytałem się

Wychyliłem się stojąc przed kuchnią, niezauważony gapiąc się w to, co zobaczyłem.

Zgadza się, znów. ZSRR z ojcem Niemca...

-chodźmy może lepiej na górę... - zaproponowałem

-ale oni chyba nie... - zaczął Niemcy

-nie wiem - odpowiedziałem - chodź.

Tak jak powiedziałem, tak poszliśmy na górę. Ciekawe, gdzie teraz może być Dynamit...

***
Rozdział spóźniony, ale zawsze coś

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro