2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pov. Niemcy

Wreszcie zaczęły się przygotowania do świąt. Mamy choinkę i teraz lichtenstein ją ubiera, za to reszta zajmuje się przygotowywaniem dań. Po chwili usłyszałem, jak coś się stłukło.

Podbiegłem szybko do Lichtenstein'a. Stłukł jedną bombkę

-nie tłucz niczego, bo knecht ruprecht* do ciebie wróci - wystraszyłem go

-wszystko, tylko nie on... Błagam - był na granicy płaczu. Nie jestem Austrią, by czerpać radość z straszenia go, lecz nie powinien bawić się bombkami, tylko ubierać choinkę.

-to bądź grzeczny. Wtedy nie przyjdzie - odpowiedziałem.

-co się stało? - do pokoju wszedł Austria - dlaczego się obijacie?

-on stłukł bombkę - wytłumaczyłem

-a on mówi, że knecht ruprecht do mnie przyjdzie! - krzyknął Lichtenstein. Austria się zaśmiał.

-ty myślisz, że jak Nikolaus (Św. Mikołaj) przyszedł do ciebie w Nikolaustag (Mikołajki) i dał ci słodycze to znaczy, że Knecht Ruprecht nie może do ciebie wrócić w święta gdy zobaczy, że jesteś niegrzeczny? - zaczął Austria

Lichtenstein się popłakał. To tak, jak straszenie Słowian Babą Jagą.

-oj weź, przesadzasz - zwróciłem się do Austrii - zaraz ojciec przyjdzie i będziemy mieć przechlapane

-oj tam oj tam - Austria machnął ręką, śmiejąc się - nic mu nie będzie.

I wyszedł.

-lichtenstein, on... - próbowałem go uspokoić

-idź - odpowiedział wrogo i rzucił we mnie dużym, brązowym nożem wykonanym w 100% z metalu. Całe szczęście, że nie trafił

-dobra... - zrezygnowałem z planu pocieszenia go. Podniosłem nóż i wyszedłem z pomieszczenia, w którym przebywał Lichtenstein.

Wyszedłem na chwilę na dwór siadając na schodach, by trochę ochłonąć. Wciągnąłem trochę zimowego powierza do płuc, i odetchnąłem z ulgą. Mam dość ich wszystkich.

-ahoj! - usłyszałem kogoś głos. Skądś kojarzę ten głos...

Podszedłem do furtki nie martwiąc się tym, że wciąż mam na sobie ciepłe kapcie i potem wniosę błoto do domu.

-o, Hallo - przywitałem się. Przed furtką stał Czech, mój sąsiad

-jak tam życie? Ostatnio rzadko się widzimy mimo, że nie mieszkamy daleko od siebie

-jest dobrze. Wyszedłem na chwilę, bo w domu istny harmider. - odpowiedziałem

-przygotowujecie się do świąt?

-no - potwierdziłem

-ja i Słowak jedziemy do kogoś, ale drzewko też ubraliśmy. A jak lichtenstein?

-dziś stłukł bombkę, a potem się popłakał, gdyż Austria przestraszył go mówiąc, że knecht ruprecht do niego przyjdzie

-KTO? - zdziwił się

-to tak, jakby wystraszyć cię Babą Jagą w dzieciństwie - wytłumaczyłem

-aha.. to współczuję mu. Wiem, jaki jest Austria...

-no, i obrał sobie za cel Lichtenstein'a

Po chwili drzwi od mojego domu się otworzyły. Wyszedł z nich jeden z synów Rzeszy

-Znowu się obijasz?!? - krzyknął w moją stronę. To Austria

-oh... To ja chyba już pójdę. Ahoj! - odpowiedział Czech i poszedł

-tschüss - pożegnałem się i podszedłem do Austrii stojącego przy drzwiach

-czego chcesz?!?

-my tu ciężko pracujemy, a ty się obijasz? Nie pozwolę na to. Wracaj i pomagaj - odezwał się Austria zirytowany

-rozmawiałem z Czechem, naszym sąsiadem

-tak długo? - spytał się

-no. A co cię to obchodzi?

-wkurzasz mnie - stwierdził

-ty mnie bardziej - odpowiedziałem i wszedłem do domu, mijając go. W sieni oczyściłem jakoś te kapcie z błota i śniegu, a następnie wszedłem do kuchni, gdzie był ojciec

-gdzie byłeś? - spytał się

-rozmawiałem z naszym sąsiadem

-Polen? - uniósł jedną brew

-nie, Czech

-aha - odpowiedział i wrócił do roboty - postawisz na stole plätzchen?

-jasne - chwyciłem do ręki talerz i opakowanie imbirowych ciasteczek, czyli wspomnianych plätzchen. Wsypałem je na talerz, a następnie talerz ustawiłem na stole w pokoju gościnnym.

-nawet nie warz się ruszyć tych ciastek - powiedziałem do siedzącego w kącie Lichtenstein'a

-dobra, dobra - odpowiedział niechętnie.

Wyjąłem z szafki Weihnachtsgurke, czyli bombkę w kształcie ogórka i zawołałem Rzeszę.

-co chciałeś? - odezwał się, gdy wszedł

-musisz powiesić ogórka tak jak co roku - odpowiedziałem

-jasne... Zrobię to jutro rano, gdyż znając Lichtenstein'a będzie szukał tego dziś.

-dobra - schowałem go znów do szafy. Lichtenstein już skończył ubierać.

Weihnachtsgurke to bombka w kształcie ogórka, którą dorosła osoba musi ukryć, wieszając go gdzieś na choince. W trakcie świąt zadaniem dzieci będzie znalezienie go. Ten, kto go znajdzie jako pierwszy Otrzyma dodatkowy prezent lub słodycze. Będzie też mieć powodzenie przez najbliższy rok. Taka tradycja.

Już jutro Wigilia. Jako prezent dla Lichtenstein'a, mam kartę podarunkową z robuxami. Czyli to, co go ucieszy najbardziej. Nawet, jeśli wartość tej karty to 4,18 zł, czyli dostanie tylko 80 robuxów.
Austria za to kupił mu model jednego z jego wymarzonych aut, Subaru impreza. Mimo, że dzieciak nie będzie wiedział, że prezenty są od nas, to jednak Austria chciał wiedzieć który prezent lichtenstein uzna za lepszy.

***
Pov. Polska

Węgry zatęsknionym wzrokiem wędrował po podwórzu okrytym śnieżnym, puszystym dywanem. Mimo, że na oknie już pojawiło się trochę szronu, to jednak dało się coś jeszcze ujrzeć. Ledwo, ale się dało.

Czekaliśmy na przybycie jednej, znanej nam dobrze osoby. Znanej dobrze lecz jednocześnie takiej, której od dawna nie widzieliśmy.

Czekaliśmy na Rzeczpospolitą Obojga Narodów, naszego ojca.

Znudzony przekręciłem przy użyciu dużej drewnianej łyżki smażące się pierogi z kapustą i grzybami na czarnej, teflonowej patelni. Również zamierzaliśmy przynieść coś na święta u Niemca. Zamierzaliśmy wzbogacić typowe niemieckie święta o wyśmienitą i niezapomnianą polską kuchnię.

Nagle usłyszałem szczekanie psa. Pierwsza myśl, która pojawiła się w mojej głowie mówiła o tym, że Ron już tu jest, więc szybko podbiegłem do wyjściowych drzwi, otwierając je.

Nic bardziej mylnego. Nikt nie stał przed furtką, nikt nie stał przed drzwiami. Ba, nawet nikt nie przechodził po ulicy! Cała okolica wydawała się być martwa.

Fakt, że otworzyłem drzwi postanowił wykorzystać pies, który od razu prawie doprowadzając do mojego upadku prześlizgnął się pod moimi nogami i wyszedł na dwór, tarzając się w śniegu będącym niemal tak wysokim jak on. A pies rozmiarów małych nie był. Nawet nie był średnich rozmiarów - był duży. A to świadczyło o tym, że śniegu jest bardzo dużo.

Zrezygnowany zamknąłem drzwi i przypomniałem sobie o pierogach. Przypalą się! W mig pobiegłem i nałożyłem lekko przypalone pierogi z patelni do metalowej miski. Następnie chwyciłem w dłoń drugą metalową miskę, lecz tym razem z ugotowanymi pierogami i wrzuciłem trochę z nich na patelnię. Podejrzewam, że trafiły się ruskie.

Wcześniej razem z moim bratem zrobiliśmy parę rodzajów pierogów: z kapustą i grzybami, z mięsem i ruskie, czyli z serem. Nie robiliśmy pierogów z owocami, ponieważ mi nie smakują.

Węgry westchnął i oderwał swój wzrok od szyby. Usłyszałem drapanie drzwi.

"To pewnie Dynamit" - pomyślałem. Położyłem drewnianą łyżkę na patelnię i skierowałem się w stronę drzwi wpuszczając psa, który zwinnie wszedł do środka i otrzepał się ze śniegu, brudząc podłogę i drzwi. Następnie szybko pobiegł do pokoju gościnnego, trzymając coś w pysku... Chyba jakąś kartkę papieru.

-Dynamit! - podszedłem do niego, wołając go. Chciałem wyrwać mu kartkę z pyska, jednak gdy tylko się do niego zbliżyłem, warknął. Zirytowany i świadomy, że jak mu tego nie zabiorę to zaraz odłamki będą latały po całym domu poszedłem po "śmierdziuchy", jak to określił Węgry. Te śmierdziuchy to nic innego jak naturalne gryzaki, a dokładniej wołowe płuca które Dynamit kochał, jednak śmierdziały na kilometr.

Gdy pies zauważył co trzymam, szybko wstał i wyskoczył z kanapy, zostawiając kartkę lekko obślinioną. Rzuciłem mu "przysmak", a następnie wziąłem kartkę zauważając, że widnieje na niej jakiś tekst.

Odczytałem tekst i mnie zmroziło.

"24.12.2022 - twój koniec jest blisko"

Data wskazywała na jutrzejszy dzień...

-hej, co trzymasz? - podszedł do mnie Węgry - fu, co tak śmierdzi?

-śmierdziuchy - odpowiedziałem - pies przyniósł jakąś kartkę z dworu

Węgry wziął ode mnie kartkę i starał się rozczytać nieczytelne pismo podobne do hieroglifów.

-24.12.2022 - twój koniec jest blisko - powiedział, gdy wreszcie się rozczytał - to pewnie jakieś dzieciaki z sąsiedztwa. A jak już, to zapewne nie miało być skierowane do nas, lecz zostało tu przytargane przez wiatr. Nie ma się czym martwić. Głupie żarty.

W sumie to logiczne wytłumaczenie.

-A, i umyj ręce, strasznie od ciebie śmierdzi, wiesz? - skomentował na koniec, a następnie udał się do kuchni i

-aha - odpowiedziałem bez emocji.

Ponuro udałem się do łazienki, by starannie mydłem przemyć ręce. Gdy skończyłem, wróciłem do kuchni. Zapewne Węgry nawet nie tknął pierogów, i się przypalają.

Gdy zszedłem na dół zdałem sobie sprawę, że myliłem się. Na patelni smażyła się ostatnia porcja pierogów, o czym informowała pusta miska, w której wcześniej były pierogi przeznaczone do smażenia.

Usiadłem na krześle czekając na Ron'a i myśląc o tym, czy aby na pewno pies nie polazł z tymi płucami na moje łóżko...

***

* - "Knecht Ruprecht" to postać, która odwiedza dzieci razem z Mikołajem 6 grudnia w północnych i środkowych Niemczech. Grzecznym dzieciom Mikołaj przynosi prezenty, a Knecht Ruprecht niegrzecznym dzieciom węgiel lub ziemniaki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro