5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pov. Polska

-hej, przynieść coś na sylwestra? - spytałem się przez telefon

-nje, mam fódkę i fszystkó - odezwał się głos z telefonu. Po mowie mogłem poznać, że znów się upił...

-dobra, to pa - odpowiedziałem i rozłączyłem się, przestając dzwonić do Rosji.

-chodź - znów się odezwałem, lecz tym razem nie do telefonu, lecz do leżącego pod moimi nogami psa - idziemy na spacer.

Dynamit słysząc to zaczął skakać z radości, prawie mnie przewracając. Nie ma dziś śniegu, więc co zaszkodzi się przejść?

Poszedłem do pomieszczenia zwanego sienią i wziąłem do ręki smycz automatyczną o długości sześciu metrów. To jeden z prezentów, jaki dałem mu na święta. Tak, pies to też rodzina.

Gdy pies zobaczył, że trzymam w ręce jego świąteczny prezent, od razu grzecznie usiadł pomachując lekko ogonem. Zaraz, chyba o czymś zapomniałem...

Szelki!

Odłożyłem na chwilę smycz widząc rozczarowanie psa, a po chwili jego ponowny powrót radości, gdy wziąłem do ręki szelki, a następnie zapiąłem mu je. Założyłem kurtkę i buty, wkładając smycz do kieszeni. Na ogół to Dynamit umie chodzić bez smyczy, jednak zawsze się ona przyda, np. Gdy będzie dużo osób w jakimś miejscu. Nawet jeśli Dynamit by nikogo nie ugryzł, to i tak nie marzy mi się mandat za psa bez smyczy w zatłoczonym miejscu.

Szczęście psa nie jest moim jedynym obecnym celem. To też jest ważne, ale moim głównym celem jest coś innego. Nagła ochota na Chipsy. Postanowiłem jak zwykle zostawić psa przed sklepem wiedząc, że nie ucieknie. Mimo, że będzie grzecznie siedział, to na wszelki wypadek przywiązałem go do słupa. Nieprzywiązanego psa w końcu jest łatwiej ukraść niż przywiązanego, gdy ten wykazuje sprzeciw poprzez użycie zębów. Tak na wszelki wypadek.

W sklepie nie było dużo osób. W końcu to malutki sklepik, a w dodatku jest tu drogo. Gdy znalazłem się przy dziale z chipsami, niemal dostałem zawału. Powód? Lays'y w dużej paczce za 10,99... To drożej niż na stacji benzynowej! Chyba...

Zrezygnowany wziąłem mniej znanej marki, ale za to trochę gorsze w składzie chipsy marki "Chrupaski" za 5,99 oraz przysmak dla psa marki "Alpha spirit" za 80 groszy, a następnie zapłaciłem. Oczywiście gotówką, gdyż nie lubię płacić kartą.

Gdy skończyłem i się pożegnałem, odwiązałem Dynamit'a i skierowałem się w stronę domu, jak zwykle.

-Mogę pogłaskać pieska? - usłyszałem nagle głos jakiejś dziewczynki. Szła obok mnie najprawdopodobniej z mamą, lecz co ja tam wiem?

-możesz - odpowiedziałem i zatrzymałem się w miejscu, by pozwolić tak na oko 5-letniemu dziecku pogłaskać stworzenie stojące obok mnie. Gdy dziewczynka wyciągnęła rękę, Dynamit sam podstawił głowę, machając ogonem. Po chwili dorosła osoba zawołała dziewczynkę, która ciepło się pożegnała i skręciła w prawo, podczas gdy ja szedłem prosto.

Nagle usłyszałem, jak pies zaczął uporczywie warczeć i szczekać na drzewo znajdujące się na poboczu. Myśląc, że to wiewiórka próbowałem go zawołać, a nawet przypiąć smycz, lecz reagował agresją. Wreszcie znudzony spojrzałem się w górę aby zobaczyć, co AŻ TAK przykuło jego uwagę.

Ujrzałem dwoje dzieciaków, i to bardzo mi znanych. Tak, strzał w dziesiątkę. Lichtenstein i Luksemburg.

-co wy tu robicie? - spytałem się

-Sheiss... - usłyszałem, jak Luksemburg coś cicho powiedział - znalazł nas ten kundel...

-ej! - przerwałem - nie żaden kundel, tylko Dynamit. Obrażać mi go nie będziecie. Złazić mi tu, ale już! - rozkazałem.

Dwoje dzieciaków spojrzeli się na siebie, a po chwili na mnie niepewnie. Co za debile...

-nie umiecie zejść? - spytałem się będąc pewny, że odpowiedzą "tak"

-tak... - odpowiedział cicho Lichtenstein

-to po co tu właziliście? Gdyby nie Dynamit, to byście tu spali. A Rake* na pewno nie pogardziłby samotnymi, bezbronnymi dzieciaczkami na drzewie...

Uśmiechnąłem się wrednie widząc panikę w ich oczach.

-dobra, zawołam pomoc - odezwałem się znów i zostawiłem ich samych.

Oczywiście mógłbym użyć skrzydeł, by ich stamtąd ściągnąć, ale nie chcę ich pokazywać, a po za tym... Nie chce mi się.

-Niemcy! - zawołałem, gdy otworzyłem drzwi do domu mojego Chłopaka. Całkowicie zignorowałem możliwość obecności Rzeszy w kuchni...

-Czego się drzesz debilu? - usłyszałem krzyk wspomnianej osoby. Ojciec Niemca.

Niepewnie stałem jak słup, czekając na Niemca, który zjawił się po około minucie

-co? - odpowiedział - przyszedłeś mnie odwiedzić?~

-umm... Nie - odpowiedziałem lekko zawstydzony, gdy dotknął moich ust, trzymając rękę na mojej twarzy

-hm? To po co?

-wiesz... Jacyś debile mają problem - odpowiedziałem, lecz tym razem z wyrazem lekkiej irytacji.

-debile? - spytał się zdziwiony

-ZAMKNIJCIE TE DRZWI BO JEST PRZECIĄG! - odezwał się zdenerwowany Rzesza w kuchni sprawiając, że niemal dostałem zawału

-jasne - odpowiedział mu Niemcy i zamknął drzwi. Wyszliśmy na dwór.

-Lichtenstein i Luksemburg. Drzewo. Wysoko. Mówi ci to coś? - spytałem się chłopaka

-Nie gadaj, że wleźli na drzewo i boją się zejść!

-bingo! - odpowiedziałem - chodź, musimy ich zdjąć

-ale ja... - zatrzymał się - no bo.. - wlepił wzrok w ziemię

-co? - spytałem bez pozytywnych emocji

-mam lęk wysokości - ułożył z rąk gest wskazujący na to, że to dla niego wstydliwy temat

-Aha - skomentowałem

Po chwili dynamit znalazł się przy mojej nodze. Pogłaskałem go lekko po głowie, a po chwili znów zacząłem:

-A Austria? Albo ktoś inny?

-on nie - odpowiedział - to debil

-w sensie?

-ma arachnofobię.

-oh...

Po chwili zauważyłem dwójkę "debili z drzewa" otwierających wesoło furtkę i wchodzących, a następnie zatrzymujących się i z szoku upuszczających cukierki z dłoni

-wy? Skąd, jak- - miałem wiele pytań

-wiesz... - zaczął brat Niemca - spotkaliśmy takiego miłego pana który nam pomógł i dał nam cukierki! - wskazał podekscytowany na cukiereczki w dłoni, które wcześniej podniósł owinięte w biały papierek bez wzoru

-O MÓJ BOŻE ODDAWAJ TO! - Niemiec nagle ruszył w ich stronę i wyrwał im z dłoni "cukiereczki"

-Ej, to nasze! Kup sobie sam! Albo weź Chipsy Polski, które przyniósł ze sklepu - odezwał się oburzony kolega Lichtenstein'a

Skąd on wie? Dobra, to nie ważne. Co to za cukierki?

-Dzieci, w tym mogą być narkotyki! Albo jakieś środki nasenne, pigułki gwałtu! - Niemcy zaczął panikować

-gościu, uspokój się - uspokoiłem go. Nie wiem, czy zadziałało, ale ma taką nadzieję

-ale jakby to zjedli...

-O wow, ale faza! Wszystko jest takie niebieskie... Nie, czekaj, czerwone... O wow, Luxemburg, ale jesteś dziwny! Masz trzy ręce, pięć nóg i dwie głowy! Wow!- odezwał się Lichtenstein, przerywając nam nagle i trzymając w dłoni pusty papierek po "cukiereczku", a następnie upadł  i złapał się za głowę, mówiąc "ojeju, Dynamit, nie musiałeś tak mocno.. Ah-"

Problem w tym, że Dynamit jest przy budzie Hugo, która znajduje się na drugim końcu podwórka, a co z tym idzie - dość daleko. Więc nie mógł przewrócić Lichtenstein'a...

-O matko, co ty zażyłeś? Lecę po ojca, pilnuj ich! A to gówno spuszczę w kiblu - powiedział w moją stronę, mając na myśli cukierki-narkotyki.

-woooow, Unicorn! - lichtenstein zaczął wskazywać ręką na niebo, wciąż leżąc.

-ummm... Ale... Tu nie ma żadnego jednorożca... - odezwał się niepewnie Luksemburg

-Widzę go! Aby go zobaczyć, musisz zjeść cukiereczka! - rozmawiał, jakby mnie nie było, a następnie wyjął z kieszeni narkotyki zatopione w karmelu i cukrze (jeśli można to tak nazwać). Szybko wyrwałem mu to z ręki i przeszukałem jego kieszenie, znajdując jeszcze jednego w kieszeniach od spodni

-masz jakieś? - spytałem się stronę Luksemburg'a - to niebezpieczne. Narkotyki powodują uzależnienie, depresję,bóle głowy, utratę płodności... Czekaj, nie chciałem mówić tego ostatniego... Po prostu to jest niebezpieczne!

-nie mam... Oddałem wszystkie Lichtenstein'owi - odpowiedział smutno dzieciak.

Po chwili z domu germańskiej rodziny wyszedł wyraźnie wkurzony Rzesza. Świadomy tego, że teraz nic do Lichtenstein'a nie dotrze, wziął go po prostu na ręce, jakby miał jakieś dwa lata i zaniósł do domu, przeklinając pod nosem i mówiąc, że o karze dla luksemburg'a zadecydują jego rodzice, których powiadomi.

-yyyy to ja będę się zbierał, nie chcę, by mnie zaraził - odpowiedział luksemburg i wyszedł. Nie wiem czy on wie, ale narkotykami nie da się "zarazić", gdyż to nie choroba. Nie mówimy tu o uzależnieniu.

-chodź - odezwał się nagle z nikąd Niemcy - mam już dość, głowa mnie rozbolała. Wejdziesz do mnie?

Na mojej twarzy pojawił się uśmiech.

-a co, jeśli nie? - postanowiłem się z nim podroczyć

-to nie dostaniesz całusa - odpowiedział niewzruszony

Na samą myśl o tym nieświadomie się oblizałem.

-wiem, że tego chcesz - szepnął mi do ucha chuchając w nie, a następnie złączył nasze usta w czułym pocałunku, pełnym miłości. Wreszcie jedyna pozytywną rzecz tego dnia. Najpierw ceny z kosmosu w sklepie, potem ten incydent z drzewem, później te "cukiereczki"...

Powoli oddałem pocałunek, chcąc nie chcąc akceptując rolę uległego i się rumieniąc, gdy nogami dotknął mojego krocza.

-uhm... - wydałem z siebie cichy dźwięk, gdy odłączyliśmy się od siebie.

-chodź do pokoju - pociągnął mnie za kurtkę - tu może nas ktoś zobaczyć.

Fakt, siatka z natury jak siatka, pełna małych dziur, nie zapewnia żadnej ochrony przed zaciekawionymi bądź wścibskimi spojrzeniami przechodniów.

-co z lichtenstein'em? - spytał się Niemcy, gdy byliśmy na górze, zaglądając do pokoju "poszkodowanego" przez uchylone drzwi

-nie wiem, wyliże się. Nie dzwoń po karetkę bo będzie, że jeszcze handlujemy narkotykami, a więcej problemów raczej nie potrzebujemy - odpowiedział Rzesza i wstał, wzruszając ramionami.

Niemcy odpowiedział krótko "ok", następnie zaciągnął mnie do swojego pokoju zamykając drzwi na klucz i przypierając mnie do ściany, nie dając możliwości ucieczki.

-no, i co teraz zrobisz? Jesteś mój - zaczął swoją zawstydzającą, lecz i podniecającą gadkę świadomy, że to on dominuje w tym związku

-o-oh... Mhm~ - odpowiedziałem cicho, gdy znów mnie pocałował, lecz tym razem jeszcze bardziej romantycznie, niż wcześniej, a następnie dotknął ręką mojego krocza przez spodnie sprawiając, że mocniej się zarumieniłem i poczułem, że Uh... no... Mi staje.

-a cóż tu mamy? Chyba problem~ - odezwał się znów tym swoim "uwodzicielskim" głosem, gdy zabrakło nam tlenu i oderwaliśmy się od siebie

-j-ja... - próbowałem coś wydusić z siebie, oddychając ciężko i wciąż czując rękę Niemca na swoim wiadomo jakim miejscu

-naprawdę się nie skusisz? Nie muszę od razu wkładać, wystarczy, że popatrzę... albo dotknę...

-Niem... Niemcy! - odezwałem się nagle, zakrywając czerwoną twarz rękoma. Dlaczego on taki jest? To takie zawstydzające...

***
*Rake - potwór z creepypasty

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro