#1#

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

//Jin//

Słońce co chwilę chowało się za ciemnymi chmurami, które groziły opadami deszczu. Zazwyczaj ludzie byliby zawiedzeni taką pogodą, jednak po tak długim okresie suszy niemal wszyscy mieszkańcy cieszyli się każdą, nawet najmniejszą kroplą deszczu.

Umiejętnie omijałem większość głównych dróg, które dziś były okupowane przez witających powracających z frontu wojowników ludzi. Każdy podekscytowany pragnął zobaczyć swoich "bohaterów".

Obrzydzała mnie ich ekscytacja, ta chora fascynacja wymieszana z uwielbieniem. Dla mnie ci ludzie nie zasługiwali na podziw i uznanie, nie byli nikim więcej niż zwykłymi mordercami. Potworami karmiącymi się krwią swoich ofiar. Nie uwierzyłbym, gdyby ktoś mi powiedział, iż mieli oni duszę. Kto posiadający w sobie ducha, byłby w stanie brać udział w rzezi tylu osób?

Zerknąłem przez ramię na dowódcę legionu, który z uniesioną dumnie głową jechał przed siebie. Ciary obrzydzenia przeszyły mój kręgosłup, sam ich widok napawał mnie mdłościami. Byli tacy dumni z bycia mordercami, uważali się za lepszych od innych. Niestety z tyłu mojej głowy wciąż pozostawała świadomość, że to właśnie dzięki nim dziś sporo zarobię. Zagryzłem wargę próbując skupić się na swoim celu.

Publiczna studnia na skraju miasta.

Na ten moment to ona jest moim celem, a to, co wydarzy się wieczorem, nie jest teraz ważne. Nie mogę skupiać się na tych konkretnych fragmentach życia. To tylko chwilowy etap, przez który muszę przebrnąć i zapomnieć.

Słońce powoli wychylało się zza chmur, gdy zacząłem nabierać wody do dwóch wiader. Wiosna zaczynała powoli zmieniać się w lato i nawet takie skąpe promienie słoneczne wywołały krople potu na moim karku.

Droga powrotna z dwoma ciężkimi wiadrami nie była przyjemna. Nie byłem cherlawy, aczkolwiek już po kilku minutach moje barki zaczęły pulsować. Drobne krople potu zmieniły się w wąskie strużki cieknące mi po skroniach. Domyślałem się, że w tym roku słońce będzie dużym problemem dla królestwa... Przynajmniej dla jego biedniejszej części.

Wracając koło pałacowego lasu, który nie był odgrodzony pilnowałem się by patrzeć w ziemię. Wolałem nie rzucać się nikomu z wyższych sfer w oczy.

— Witaj — Zimny, dość głęboko ton sprawił, że zastygłem od razu podnosząc wzrok.

Czarna zbroja okrywająca stojącego przede mną mężczyznę nie odbijała popołudniowego słońca, wręcz przeciwnie, pochłaniała je. Ciekawe wzory wykute z metalu pokrywały niemal cały tors powodując, że nim spojrzałem obcemu w twarz minęła dłuższa chwila.

— Ekhem — odchrząknął unosząc brew. Dopiero wtedy zrozumiałem przed kim stoję. Zimny dreszcz przeszył moje ciało powodując, że mój żołądek zamienił się ciasny supeł. Odruchowo zacisnąłem mocniej dłonie na uchwytach wiaderek.

— Co robisz tak blisko pałacu? Nie wyglądasz jakbyś był zaproszony na bankiet — zaczął w końcu rozmowę uświadamiając mnie tym samym, że nie mogę po prostu jej uniknąć. Nie gdy chodzi o dowódcę legionu...

Odchrząknąłem siląc się na spokój.

— Witaj o panie. Nie wyglądam, gdyż zaiste nie uczestniczyłem w bankiecie. Jak widać znoszę wodę do chaty... — Spuściłem wzrok biorąc głęboki wdech tak, aby opanować ton głosu. Wiedziałem, że muszę zwracać się do niego w uprzejmy sposób. — Rodzina na mnie czeka, tak więc pozwól, że się oddalę — powiedziałem spokojnie starając się go wyminąć.

— Zaczekaj — Silny uścisk spoczął na moim ramieniu uniemożliwiając mi jakikolwiek ruch. — Pomogę ci, to wydaje się być ciężkie.

— Ale... Nie trzeba... Ja dam sobie radę. Nie chcę cię zabierać z przyjęcia o panie.

— Ależ proszę, uczyń to. Potrzebuje wymówki by stąd uciec.... Ci wszyscy ludzie doprowadzają mnie już do szału. — Ostatnie słowa szepnął na moje ucho tak jakby się bał, że ktoś nas usłyszy. Zerknąłem na niego zbity z tropu. Nie rozumiałem czemu wielki dowódca legionu miałby nie chcieć pławić się w swej chwale. Moje myśli biegły jak stado oszalałych wilków i nim się zorientowałem obcy zabrał już moje wiaderka z wodą — Prowadź — dodał uśmiechając się szarmancko. Wiedziałem, że w tej sytuacji nie mam już innego wyjścia niż po prostu pozwolić sobie pomóc...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro