#14#

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

//Nam//

Wiedziałem, że im dłużej będę przeciągać pożegnanie tym trudniej będzie mi od niego odejść. Właśnie dlatego niemal od razu od niego odjechałem kłusując w stronę lasu.

Nie oglądałem się za siebie, nie chciałem, nie mogłem. Westchnąłem ciężko kiedy byłem już osłonięty paroma metrami drzew. Łzy napłynęły mi do oczu, wiedziałem, że to nie mój dobry druh, wiedziałem, że nie go kocham. Mimo wszystko to uderzające podobieństwo koiło moje złamane serce.

Nie zatrzymując się wróciłem myślami do polany, do tego jak spał w moich objęciach. Czułem wtedy, że nie jestem sam, że odzyskałem utraconą niegdyś część siebie. Pociągnąłem nosem pragnąc powstrzymać narastający we mnie żal.

Tego dnia już nic nie jadłem. Nie byłem w stanie nawet myśleć o posiłkach. Zamknąłem się jedynie w pokoju zasłaniając wszystkie okna. Potrzebowałem ciszy i spokoju, nieco ciemności i samotności, żeby przemyśleć to wszystko co się wydarzyło. Większość dnia spałem niemal cały czas myśląc o młodszym. W stan jego obraz mieszał się z ukochanym, stawali się nie raz jedną osobą, jednym ciałem i myślami.

Były momenty kiedy oboje stali przy nie tylko po to by po chwili zlać się w jedną zjawę, której nigdy nie umiałem dogonić. Zawsze gdy byłem już blisko dotknięcia tych ognistych włosów nagle nie mogłem się ruszyć. Utykałem w miejscu krzycząc, płacząc, a nawet błagając by zaczekali na mnie.

Moje modły nigdy jednak nie były wysłuchane. Oboje znikali w oddali nie odwracając się za siebie ani razu.

Z rana przebudził mnie śpiew ptaków oznajmiający, że nie mogę już dłużej spać. Przekręciłem się powoli na drugi bok, aby promienie słoneczne nie raziły mnie w oczy. Domyślałem się, że ponownie osłonięte okna były sprawka mojej słóżby, jednak nie miałem im tego za złe. Wiedziałem, że muszę wstać by robić dziś rzeczy. Miałem kilka obowiązków jak na przykład zdanie raportu królowi z wojny. Dodatkowo wiedziałem, że młodszy dziś pracuje, domyślałem się też, że mój przyjaciel wie gdzie. On zawsze wiedział kto gdzie jest, taka w końcu była jego praca. Musiał znać ludzi.

Po dłuższym momencie leżenia z twarzą wtuloną w tunikę Jimina podniosłem się ruszając do łazienki, gdzie się oporządziłem. Nie byłem głodny, aczkolwiek wiedziałem, że po wczoraj muszę coś zjeść.

Wykonałem wszystkie swoje obowiązki dość szybko, napisałem kilka listów i niezwłocznie udałem się do króla. Nie lubiłem go, był zbyt wyniosły, a dodatkowo nie sądziłem by grzeszył inteligencja. Dodatkowo jego popęd do opowiadania ciekawostek doprowadzał mnie do szału. Mimo wszystko moim obowiązkiem było zdać raport dla tego uczyniłem go i po kilku dłużących się godzinach wyszedłem na ulicę oblane skwarem słonecznym. Nie przepadałem za słońcem dlatego idąc ku pubowi mojego dobrego druha starałem się trzymać cienia.

Nie było to łatwe zadanie dlatego też na miejscu od razu zamówiłem kufel wody siadając na jednej z ław w rogu izby.

— Jak tam? Znalazłeś to czego tak szukałeś ostatnio? — zapytał bezzwłocznie przechodząc do setna. Kiwnąłem głową lekko uśmiechając się przy tym na wspomnienie pijanego ognistowłosego. — I jak? Spełnił twoje oczekiwania?

— A nawet więcej. On jest naprawdę inteligentny — odparłem popijając zimną wodę.

— Nie uwierzę, że nawet go nie dotknąłeś. — Lekki śmiech rozniósł się po piątym wnętrzu.

— No może kilka razy dotknąłem, jednakże nic poza tym. Pragnąłem po prostu spędzić z nim trochę czasu... Wiesz, pewnie w sumie sam zauważyłeś. Oni są dość podobni. — Uciekłem od niego wzrokiem za bardzo się wstydząc tego wyznania.

— Skrajnie, kilka lat temu nawet ich pomyliłem. Ale wiesz Nam, nie możesz żyć przeszłością. To cię wykończy.

— Właśnie dlatego z nim rozmawiałem...

— Tylko, on jest zamiennikiem. To nadal życie przeszłością.

— Każdy na moim miejscu by tak postąpił. Póki co... Ja... Ja po prostu chce mieć chociaż namiastkę. — Pilnowałem by mój głos się nie załamywał. By był pewny i stanowczy tak by nie zdradzał tkwiących we mnie emocji.

— No okay, okay. Po prostu się o ciebie troszkę. Jak zawsze — zakończył swój wywód otulając mnie ramieniem. — Dobrze wiesz, że zawsze byłeś dla mnie jak syn.

— Wiem, w ty dla mnie jak ojciec pomimo, że do niedawna go jeszcze miałem.

— Słyszałem, słyszałem co się wydarzyło na froncie.

— No cóż. Na każdego przychodzi czas.

— A to święta racja. Powiedz mi Nam, co cię dziś do mnie sprowadziło? Bo nie uwierzę, że pragnąłem jedynie kufla wody. — Westchnąłem ciężko, a uśmiech na nowo pojawił się na moich ustach.

— Masz mnie — przyznałem się nie walcząc nawet z jego stwierdzeniem. — Wiesz może gdzie ten młody pracuje?— zapytałem w prosty wiedząc, że owijanie w bawełnę nie ma najmniejszego sensu.

— Nam... Nie możesz -

— Błagam cię Brim, nie pouczaj mnie. Nie w tym temacie bo z moim pragnieniem nie wygra żaden logiczny argument — przerwałem mu nie chcąc wracać do poprzedniego tematu

— No dobrze, postaram się, aczkolwiek nic nie obiecuję. Nie wiem gdzie konkretnie dziś pracuje ale są trzy stałe posiadłości w których jest pomagierem. Zapisze ci nazwy ulic ale nie jestem pewny czy śledzenie kogoś niemalże obcego będzie pozytywnie postrzegane.

— Nie interesuje mnie ta kwestia. Pragnę podążać za tym co mi podświadomość mówi.

— Rozumiem, w takim razie daj mi chwilę. — Mój dobry przyjaciel wstał ruszając do jednego z pokojów i pozostawił mnie przez to samego z własnymi myślami.

Wziąłem głęboki wdech wlepiając wzrok w pusty, drewniany kufel. Czułem jak motyle na nowo wracając do moich wnętrzności na samą myśl o spotkaniu Jina. Chociażby na ułamek sekundy, po tych snach pragnąłem ujrzeć go chociaż przez chwilę. Pragnąłem sprawdzić czy będę w stanie go dogonić, dotknąć.

Pragnąłem uwierzyć, że te koszmary były tylko tym... Koszmarami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro