#15#

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

//Jin//

Wiedziałem, że na skraju lasu nigdy nikogo nie było. Wiedziałem też, że musiało być już ze mną naprawdę źle. Musiałem jak najszybciej wrócić do domu, do siostry. Ona będzie wiedziała co zrobić...

— Jin? — przepełniony strachem głos mojej siostry rozlał się po głównym pokoju izby kiedy tylko zamknąłem drzwi. Niemal od razu ruszyłem w stronę kuchni pragnąc jak najszybciej ja ujrzeć.

— Tak Sophie, to ja. — Starałem się mówić jak najciężej ale i zarazem jak najpewniejszym tonem aby tylko ukoić jej nerwy.

— Boże, jesteś cały! — łzy pociekły po lekko czerwonych policzkach mojej siostry. Byłem pewny, że już dziś płakała. Bez chwili wahania podbiegłem do niej od razu obejmując jej blad ciało. Zdawała się być taka krucha oraz wymęczona.

— Tak, jestem cały ale czemu ty nie śpisz?— zapytałem biorąc ją na ręce by udać się z nią na drewnianą ławę.

— Dziś nie mogłam już usnąć. Nie wiedziałam gdzie jesteś... Ja, j-ja... Ja nawet nie wiedziałam czy ty żyjesz — odparła wybuchając na nowo płaczem. Delikatnie zacząłem gładzić jej plecy. Potrzebowałem jej pomocy, jednak póki co wolałem jej nie martwić jeszcze bardziej. Przynajmniej jeszcze nie teraz.

Spokojnie gładziłem jej plecy oraz głowę czekając aż się uspokoi na tyle by móc w stanie ze mną rozmawiać. Trwało to dłuższą chwilę ale finalnie przestała chlipać i spojrzała mi w oczy.

— Cieszę się, że jesteś cały. Czemu tak długo cię nie było? — Sięgnąłem bez słowa po sakiewkę od razu ją podając do nadal delikatnie drżących dłoń Sophie.

— Przelicz — poinstruowałem ją dość dumny z siebie. — Przepraszam, że zniknalem, na aż tak długi okres czasu aczkolwiek możemy być teraz nieco spokojniejsi o nasze życie.

— J-jin... Co ty... Jak ty to... Co? Skąd aż tyle? Czy ty znów kradniesz? — troska na nowo pojawiła się w jej głosie. Nie przejmowałem się tym, rozumiałem jej zmartwienie mimo to byłem zbyt dumny z ilości pieniędzy by być przejęty jej myślami z tym związanymi.

— Nie, nie kradnę Sophie — powiedziałem do niej jak do dziecka. — Miałem wielu klientów no i ostatni zażyczył sobie cały dzień ze mną. Początkowo nie chciałem się zgadzać ale, kiedy zaproponował miesięczną daninę wiedziałem, że nie mam wyboru. Wiesz, że mamy długi w sklepach.

— Wiem bracie ale to było bardzo ryzykowne. Wiesz, że niektórzy klienci to całkowite popaprańce.

— Wiem, ale jestem cały czyż nie?

— Tak ale-

— Nie ma żadnego ale. Nawet takiego najmniejszego. Posłuchaj Sophie, nie musiałem nawet z nim spać. Musiałem jedynie spędzić z nim ten dzień, a my dzięki temu mamy spokój.

— No tak ale- — Złapałem jej drobne dłonie w te moje patrząc jej głęboko w oczy przerywając jej tym samym.

— Już ci mówiłem, że nie żadnego ale. Nic się nie stało i do tego mamy górę pieniędzy.

— Masz rację. Cieszę się, że tak się to skończyło. — Uspokoiła się nieco na co sam odetchnąłem z ulgą. Schowałem pieniądze do sakiewki zakładając następnie kosmyk jej włosów za ucho. Byłem dumny z siebie, że wytrzymałem te ostatnie dwa dni bo dzięki temu teraz nie musiałem się martwić o nadchodzące opłaty, czy jedzenie.

Podniosłem się zaczynając powoli ogarniać w kuchni, która była lekko brudna od gotowania.

— Zostaw, ty powinieneś iść spać. Zajmę się tym.

— Spokojnie, ty też powinnaś odpocząć tylko... — zacząłem niepewnie stojąc do niej tyłem kiedy wycierałem blat.

— Tylko co? — Troska na nowo pojawiła się w jej głosie.

— Potrzebuje znów twojego naparu — wyrzuciłem z siebie bardzo szybko czując wyrzuty sumienia. Nienawidziłem tego, że potrzebuje tej mikstury. Wiedziałem, że moja siostra nienawidzi używać swoich umiejętności. Oboje wiedzieliśmy, że mogłaby za nie zostać spalona na stosie.

— Znów? Ostatnio potrzebujesz ich coraz częściej. Co tym razem widziałeś?

— Jedynie jakąś postać. Był dość podobny do mnie ale sam nie wiem co to było, był bardziej wyraźny niż inni zazwyczaj. To nic takiego, udawałem, że nie istnieje. Wiem, że to coś jest jedynie w mojej głowie i pojawia się pewnie tylko dlatego, że jestem bardzo zmęczony ale wolę nie ryzykować — zacząłem się tłumaczyć bagatelizując całą sprawę tylko po to by ją jak najlepiej uspokoić.

— Być może tak, a być może nie. Faktem jest, że nudzisz wypić wywar. Zrobię go nieco więcej tak byś i jutro rano mógł go wypić od razu jak się obudzisz. — zaczęła tłumaczyć zbierając potrzebne jej składniki ze słojów. Kiwnąłem jedynie głową kontynuując ogarnięcie kuchni.

— Dobrze, że udajesz, że nic nie widzisz. Pamiętaj, że zawsze jestem obok i nie ważne co się dzieje masz moje całkowite wsparcie. — jej delikatne ręce objęły mnie od tyłu w kojącym przytuleniu.

— Pamiętam Sophie. Nie będę jak ojciec, nie mam zamiaru udawać, że wszystko jest okay bo wiem jak się to kończy.

— Mam taką nadzieję. Nie dałabym sobie rady sama z tym wszystkim. — Uśmiechnąłem się delikatnie gładząc jej dłonie, które dopiero teraz powoli przestawały drżeć. Wiedziałem, że pomimo jej opanowania bała się, że zrobię to co ojciec, że zostawię ją samą z tym wszystkim. Nie miałem zamiaru tego robić, byłoby to skrajnie samolubne i dość bezsensowne. Nie kłamałem mówiąc, że dałaby sobie radę ale jednocześnie z tyłu głowy byłem świadomy, że ona, by zarobić na życie musiałaby pracować w dokładnie ten sam sposób. Nie byłem też pewny jak w tedy pogodziłby z tym wszystkim jeszcze opiekę nad dziećmi. Dla tego właśnie cieszyłem się, że byliśmy w tym wszystkim oboje.

Po chwili, kiedy się odsunąłem odwróciłam się tak bym mógł wpatrywać się w jej oczu.

— Nie oszukujmy się, dałabyś radę i to na spokojnie. Mówię to z czystym sumieniem pomimo, że mam zamiaru nigdzie znikać, jestem tu i nigdy nie opuszczę twojego boku. To zawsze byliśmy i będziemy my razem kontra cały świat. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro