#16#

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

//Jin//

Nienawidziłem zajmować się sprawunkami domostw, a już zwłaszcza nie w taką pogodę jak ta. Znoszenie kilowych worków mąki wraz z innymi "niezbędnymi" rzeczami podczas gdy słonice wręcz paliło mój kark było cholernie męczące. Wykorzystywałem każdy, nawet najmniejszy cień, by zaznać choćby kilka sekund ukojenia. Pomimo tego nie narzekałem, ciągle uśmiechałem się do ludzi, a zwłaszcza do moich pracodawców wiedząc, że muszę utrzymać tą pracę.

Kiedy skończyłem zajmować się jednym z mniejszych, aczkolwiek bogatszych domów na skraju centrum miasta ruszyłem prosto do kolejnego klienta.

Z okazji wygranej wojny niemal każdy pragnął świętować, a co za tym szło ponownie byłem zmuszony wysprzątać całą posiadłość i iść po sprawunki.

Tym razem byłem pewny, że na raz wszystkiego nie zniosę. Nie dałbym rady zabrać się z tak ciężkimi pakunkami. Na szczęście to domostwo, a może już nawet wręcz dworek, był bliżej centrum dzięki czemu pójście dwa, czy trzy razy w tą i z powrotem do sklepów nie sprawiało mi problemu.

Mimo, że słońce nie dawało mi nawet chwili wytchnienia bardziej martwiło mnie co innego. Niemal nieustannie czułem się obserwowany. Jakby ktoś śledził każdy mój najmniejszy ruch. Bałem się, że napary mojej siostry tracą moc choć z całych sił odsuwałem tą myśl. Dopiero kiedy ujrzałem czarna bufiaste koszulę wsunięta w skórzane spodnie zrozumiałem, że to nie było jedynie wrażenie.

Idąc za pierwszym razem po mąkę co chwilę kątem oka wychwytywane Nama. Moje mięśnie spinały się otaczając w żelaznym uścisku żołądek wraz z przełykiem. Czego on mógłby dziś ode mnie chcieć? Czemu mnie śledził zamiast podejść.

Stałem się go ignorować licząc, że to tylko zbieg okoliczności, że z jakiegoś magicznego powodu postanowił akurat dziś sam zająć się sprawunkami kupując je w dokładnie tych samych miejscach co ja.

Niestety, gdy ja wracałem obładowany workami on nadal miał puste ręce podążając za mną. Co gorsza wiedziałem, że dom moich pracodawców był w przeciwną stronę do jego ziemi, czy czegokolwiek co mogłoby go interesować.

Nie miałem go zamiaru jeszcze konfrontować. Wszedłem na posiadłość licząc, że sobie teraz odpuści. Kiedy jednak wyszedłem udając się po mięso on ponownie ruszył za mną. Sfrustrowany kiedy był już niebotycznie blisko odwróciłem się trzymając zakupy obiema rękami w jego stronę.

— Coś nie tak o panie?— spytałem próbując zapanować nad własnym głosem, który i tak przepełniony był stresem. Starszy stał niemalże przede mna nawet nie próbując ukryć faktu, że mnie śledzi.

— Oh Jinie, może ci pomogę z tymi zakupami? Wydają się ciężkie. — Krew zabuzowała w moich żyłach, a supeł w żołądku zacisnął się jeszcze mocniej powodując, że śniadanie podsunęło się ponownie tuż pod mój przełyk. Przelałem obrzydliwą mieszankę biorąc głęboki wdech.

— To moja praca. Poradzę sobie o panie. Dziękuję za troskę — odparłem mechanicznie licząc, że ta konfrontacja spowoduje, iż zostawi mnie w spokoju.

— Ależ to dla mnie żaden problem, uwielbiam pomagać ludziom za których walczyłem — odparł niemalże wyrywając moje sprawunki z dłoni. Widząc, że grupa ludzi nas obserwuje postanowiłem nie robić sceny i oddałem mu zawartość ciężkich siat. Niektórzy zaczęli szeptać, a kilka dam zrobiło do niego maślane oczy. Zapewne myślały o nim jak o cudownym bohaterze ratującym biednego mieszczanina. Ja jednak wiedziałem, że za tym cudownym wyglądem i miłym gestem kryje się coś innego. Coś chorego, pewna obsesja, która była spowodowana nie znanym mi faktem.

Zdawałem sobie sprawę, że nie był niebezpieczny. W innym przypadku już dawno bym nie żył. Aczkolwiek nie życzyłem sobie, aby moi mocno klienci interagowali ze mną podczas dnia, a zwłaszcza nie podczas mojej normalnej pracy.

Kiedy byliśmy już z dala od tłumu zerknąłem na niego, na jego błyszczące oczy oraz szeroki uśmiech. Coś było nie tak i dobrze o tym wiedziałem. Nie wytrzymując odezwałem się:

— Czemuż mnie śledziłeś o panie? — Za pewne nie musiałem zwracać się do niego oficjalnie po ostatnim spotkaniu. Mimo to postanowiłem ukazać mu, że stawiam pewna granicę.

— Nie musisz mnie tak nazywać. Dobrze wiesz, iż nazywam się Kim NamJoon — odparł z uśmiechem zerkając na mnie.

— Podejrzewam, o panie, że mnie z kimś pomyliłeś. Jestem zwykłym wieśniakiem. Nie mogę zwracać się do panicza imieniem.

— Jin... Nie mów tak. Ten dzień był przyjemny prawda?

— Jak już mówiłem. Musiałeś mnie paniczu z kimś pomylić. Ja nawet panicza nie znam. Doceniam pomoc, aczkolwiek była ona zbędna. Moja praca jest znoszenie sprawunków. — Pragnąłem jak najbardziej nakreślić granicę. Chciałem jasno przedstawić mu granicę tak by nie było żadnych niedomówień.

— Jin... Powiedz o której kończysz swoją pracę. Z chęcią znów bym spędził z tobą czas.

— Niestety dziś nie mam w planach pracować w nocy — powiedziałem wprost nie umiejąc już wytrzymać.

— Nie interesuje mnie ta usługa.

— W takim razie czemuż mnie śledziłeś o panie?

— Nie śledziłem. Wpadłem na ciebie przypadkiem i postanowiłem po prostu -

— Oboje wiemy, iż nie jest to prawda o panie. Czyż to nie ty pragnąłeś szczerości?

— Masz rację — westchnął ciężko tracąc swój uśmiech. — Podążałem za tobą nie chcąc ci przeszkadzać. — Wiedziałem, że ta odpowiedź również mijała się z faktami, jednak postanowiłem mu nie przerywać. — pragnąłem po prostu spędzić z tobą chwilę dziś jak skończysz pracować. Jestem gotów zapłacić. Wiesz, że mnie na to stać.

— Jak już poinformowałem panicza wcześniej. Dziś w tej formie nie mam zamiaru pracować.

— Obiecuję, że wrócisz na noc. Jeśli pragniesz nie martwić rodziny możesz ich początkowo poinformować. Nocą ponownie wrócisz do swego łoża. Proszę cię Jin, zgódź się. Wiem, że potrzebujesz tych pieniędzy. — Jego głos stał się nieco niespokojny, wręcz paniczny. Spuściłem wzrok wiedząc, że ma rację. Potrzebowałem pieniędzy. Wiedziałem również, że zgodzenie się na wyjście z nim byłoby nieetyczne.

— Niestety, dziś nie mogę — powiedziałem w końcu stanowczo zatrzymując się przed drewniana furtką.

— Jin... Nie odmawiaj mi.

— Boję się paniczu, że nie mam innego wyboru. Dziś nie dam rady. — Spojrzałem mu prosto w oczy by wiedział, że mówię z powagą. Starszy odwrócił głowę biorąc głęboki wdech. Widziałem jak walczy sam ze sobą oddając mi w końcu sprawunki.

— W takim razie do zobaczenia w inny dzień. — Na jego ustach ponownie pojawił się uśmiech. Ten jednak był inny, dość mroczny, powodujący ciarki na moich plecach. Wiedziałem, że jest to obietnica, która ma zamiar wypełnić. Wziąłem głęboki wdech próbując dalej utrzymać kontakt wzrokowy.

— Być może — mruknąłem na co czarnowłosy pogładził moje ramię.

— Na pewno. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro