#17#

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

//Jin//

Dziś pomimo wysiłku był ten jeden z lepszych dni w pracy. Na koniec dostałem nie dość, że zapłatę to jeszcze nieco ciasta i bochenek chleba. Większość ludzi była w tak dobrych humorach, że pragnęła się dzielić wszystkim co dobre z innymi.

Dumny z siebie wróciłem do domu pragnąc jak najszybciej podzielić się dobrymi nowinami z domownikami. Wiedziałem, że dzieciaki będą bardzo szczęśliwe mogąc zjeść kawałek słodkiego wypieku z owocami.

— Wróciłem! — oznajmiłem otwierając drzwi. Czekałem aż przywita mnie moje rodzeństwo, jednak tak się nie stało. Głucha cisza wypełniona była jedynie echem mojego własnego głosu.

— Halo?!— krzyknąłem ponownie wystraszony zaczynając rozglądać się po izbie. Wyglądała na nienaruszoną, by mieć pewność, że nikt nas nie ograbił sprawdziłem za piecem czy nadal jest tam nasze złoto. Widząc, że nie ma tam naszego worka z pieniędzmi krew odpłynęła mi z twarzy. Przerażony zacząłem go w panice szukać. Czy jest możliwe, aby ktoś miał aż takiego pecha?

— Jin? — usłyszałem słaby głos mojej najmłodszej siostry i od razu ruszyłem w stronę jej pokoju. Wszedłem szybkim tempem do skromnego pokoju wypełnionego głównie przez cztery duże łóżka na których spala najmłodsza ósemka mojego rodzeństwa.

— Ophelia? Coś nie tak? Ktoś się włamał? Gdzie są wszyscy?— Opanowując własne nerwy klęknąłem przy leżącej siostrzyczce. Zdawała się być bardzo blada, a jej oczy nieco nieobecne. Przyjrzałem się bardziej jej twarzy marszcząc brwi. Delikatne zaczerwienienia w kącikach jej oczu oraz nosa uświadomiły mi, że musi być chora. Nim zdążyła odpowiedzieć położyłem wierz dłoni na jej czole. Była rozpalona...

— Nikt się nie włamał. Sophie zabrała wszystkich ze sobą do miasta. Mówi, że potrzebuje leków — odparła słabo zaczynając kasłać. Nakryłem ją szczelniej szybko się odsuwając. Dobrze, że resztę stąd zabrała. To wyglądało na coś poważnego, a co gorsza zakaźnego. Wziąłem głęboki wdech wpatrując się w nią że zmartwieniem. Nie stać nas było na lekarza czy leki, nie przy tych długach. Dodatkowo termin zapłaty daniny był już za niespełna tydzień.

Czułem narastające w sobie wyrzuty sumienia w związku z odrzuceniem propozycji dowódcy. Wiedziałem jednak, że zaczynał on zachowywać się jakby miał co najmniej nie po kolei w głowie dlatego by nie ryzykować i pozostać bezpiecznym musiałem ukrócić nasze spotkania jak najszybciej. Westchnąłem ciężko zaczynając trzeć spalony słońcem kark. Cholera. Kurwa.

Dźwięk otwieranych drzwi wraz z szmerem wesołej gromadki rozniósł się po domu. Natychmiastowo ruszyłem na dół pragnąc pogadać z Sophie by dowiedzieć się co się dzieje.

— Oh Jin! Już wróciłeś? Jak było? — zapytała jedna z najstarszych sióstr.

— Dobrze, mam nawet chleb oraz niespodziankę ale... Co się stało Ophelii? — Mój wzrok wędrował od Irys do Sophie podczas gdy najmłodsze rodzeństwo zaczęło wieszać się na moich rękach i nogach. Podniosłem ich cały czas starając się pozostając pozytywny tak by najmłodsi nie zaczęli panikować.

— Dziś rano ciężko było ją dobudzić. Kazała głośno nie miała siły wstać — Irys tłumaczyła całą sytuację podczas gdy Sophie zaczęła rozpakowywać zioła w kuchni. Podszedłem do niej niepewnie.

— Co teraz? — zapytałem, jednak ona bez słowa oddała mi lżejszy o grubo ponad połowę woreczek.

— Sophie powiedziała, że nic. Zrobi jej napary i będziemy ją leczyć. Musieliśmy kupić trochę ziół ale wszystko drożeje.

— To prawda... Wszystko drożeje — zgodziłem się samemu zaczynając przygotowywać naczynia oraz moździerz na blacie stołu. Tylko tak mogłem pomóc.

— Najmłodsi dziś muszą spać w naszych pokojach, wiecie o tym?

— Tak Jinie. Nie musisz mnie pouczać. — W końcu do głosu dotarła Sophie. Słychać było, że sama również zdaje sobie sprawę z tego jak ciężka jest to sytuacja. Zetknąłem na matkę, która dalej leżała. Mijał już prawie rok... Zacisnąłem szczękę pragnąc opanować frustracje.

— Po prostu chce pomóc.

— To nie przeszkadzaj. Poradzę sobie, nie wiem na ile to wszystko pomoże bo musiałam też spłacić długi. Mimo wszystko nadal brakuje nam na daninę. Przepraszam... — Zerknąłem na Sophie, a potem na Irys by finalnie skupić się na Sophie.

— To nic siostrzyczko. — Pragnąłem ja nieco uspokoić. Wrzuciłem do woreczka dzisiaj zarobione pieniądze. Nadal na pewno brakowało do daniny aczkolwiek na pewno nie więcej niż dam radę zarobić pracując co noc przez następny tydzień. Muszę się po prostu odbić i mieć trochę szczęścia. Najłatwiej byłoby się zgodzić Na kolejna spotkania z Namem. Pomimo, że był miły i zdawał się być do pewnego stopnia zrównoważony to wolałem nie ryzykować bo to zaczynało iść za daleko.

— Ale Jin... Danina -

— Wiem, wiem. Po prostu teraz przez tydzień mnie prawie w domu nie będzie. Dacie sobie radę we dwie zająć się wszystkim? Zarobił bym w tedy na- — kaszel przerwał moja wypowiedź. Zerknąłem na jednego z braci czując jak krew odpływa mi z twarzy. Nie. Nie. NIE!

Cała nasza najstarsza trójka zastygła w bezruchu i całkowitej ciszy. Wszyscy przestaliśmy już nawet się łudzić, że to co złapało Ophelie nie jest zaraźliwe. Zerknąłem na Sophie i po chwili na niewielką ilość ziół. Dobrze wiedziałem, że nie ma mowy na zarobienie na zapas. Jeśli w ten tydzień udałoby mi się wyciągnąć wystarczająco pieniędzy by wyjść na zero miałbym farta.

— Irys. Zajmij się matką ja przygotuje pokój dla dzieciaków. Niech na razie ta dwójka oraz ci co spali w nocy z nimi będą w jednym pokoju, a reszta... reszta może być u mnie. Ja dziś wyjdę jeszcze przed zmierzchem. Sophie, wydaj na zioła i wszystko co potrzebuje tyle ile uznasz za stosowne. Pieniędzmi się nie przejmujcie. Zarobię je — powiedziałem nie przestając się krzątać po kuchni podczas, gdy one zawiązywały na swoich twarzach chusty.

— Myślisz, że to ktoś z frontu coś do nas przyniósł? — odparła Sophie mieląc zioła w moździerzu.

— Możliwe, kilku wojowników mieszka niedaleko. Dodatkowo nasze rodzeństwo czasami bawi się z ich dzieciakami.

— Jeśli tak jest to niedługo część dzieciaków mieszkających do koła będzie chora — Westchnąłem samemu wierząc na swojej twarzy opaskę. Ale to nic, to na pewno nic bardzo poważnego — skłamałem głaszcząc braciszka tak by nie był wystraszony. — Na pewno sobie poradzimy.

Już po chwili niemal każdy z nas miał chustę na nosie, nawet matka. Sam poszedłem się obmyć i doprowadzić do porządku nasmarowujac na koniec kojącym kremem spaloną w słońcu skórę. Musiałem dziś naprawdę się postarać by zarobić na podrzędne składniki do wywarów mojej siostry.

Dlatego też założyłem mój najładniejszy komplet sznurując na koniec kwiecisty gorset Sophie tak by podkreślić talię. Nie lubiłem tak się nosić. Zdawałem sobie sprawę, że wyglądam jednoznacznie, aczkolwiek w tym przypadku to dobrze. Zwłaszcza, że nie wyglądałem najgorzej. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro