#20#

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

//Jin//

Zagryzlem wargę czując jak sakiewka ciążyła mi coraz bardziej w drżących dłoniach. Nie powinienem był przyjąć tych pieniędzy. Nie mogłem zgodzić się na tak nieuczciwe zachowanie.

To była kradzież, jednak nie chciałem zaogniać sytuacji. Pragnąłem jedynie jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznym miejscu.

— Cały drżysz — westchnął nieco wyższy mężczyzna otaczając mnie swoim płaszczem. Złapałem delikatnie za końcówkę materiału okrywając się nim szczelniej.

— Znów mnie śledziłeś prawda?— zapytałem nie mając zamiaru owijać w bawełnę. Wiedziałem, że taki był niezaprzeczalny fakt, jednak chciałem usłyszeć to z jego ust.

— Nawet jeśli to co?— zaczął, a przez ton oraz fakt, że to już nie było tylko moimi domysłami przeszedł przez moje plecy zimny dreszcz. Organizm dawał mi głośne sygnały o zagrożeniu, w którym się znajduje. Pragnąłem uciekać, posłuchać instynktu ale wiedziałem, że nie mogę. Nie musiałem się nawet domyślać co stanie się, gdy tylko spróbuje uciec bądź nie dotrzymać umowy z nim zawartej.

— Nie możesz tak robić. Wiesz o tym prawda? — Cisza, która zapadła po moim pytaniu nie należała do tych komfortowych. Był to raczej rodzaj ciszy, którego pragnie się uniknąć. Taki, który wwierca się w myśli zatruwając coraz bardziej mózg. — Nie możesz nachodzić mnie gdy pracuje w dzień. Nie możesz po prostu ciągle za mną chodzić. To... To jest ch- — przerwałem czując spięcie mięśni obcego na moich ramionach. Musiałem przy nim ważyć swoje słowa. — To może być źle odebrane przez ludzi. Możemy mieć przez to problemy. Zarówno ja jak i ty. Rozumiesz?— zapytałem z nadzieją wpatrując się w czerwony materiał sakiewki.

— Ta — odparł w końcu po dłuższej chwili rozluźniając uścisk.

— To dobrze... Mimo wszystko jestem ci potwornie wdzięczny za pomoc tam w izbie. Gdyby nie ty... Nawet nie chcę o tym myśleć.

— Uwierz mi. Pragnę cię chronić i choć może tak teraz nie myślisz to zawsze będziesz przy mnie bezpieczny. — Długie westchnienie zakończyło jego wypowiedź. Zebrałem się w sobie podnosząc w końcu wzrok na twarz ciemnowłosego.

— Wiem, że na pewno jestem bezpieczniejszy niż tam. Nie mam zamiaru też zrywać naszej nowo powstałej umowy. Jedynie pragnę ustalić zasady dotyczące tego wszystkiego.

— Jestem otwarty na negocjacje. Powiedz na czym ci zależy, a postaram się to spełnić. — wiedziałem, że jego słowa były szczere. Sam nie rozumiałem dlaczego ale zdawałem sobie sprawę, że starszy pragnie mojego dobrobytu.

Nie byłem na tyle ładny, czy miły by było to spowodowane czymkolwiek z mojej strony. Nigdy też z nim nie spałem więc te nalegania, potrzeby i chęci musiały się wywodzić z jakiś innych pobudek. Tylko jemu znanych powodów.

Martwił mnie ten aspekt niewiedzy aczkolwiek to nie był ani czas ani miejsce na pytania z tym związane. Nie byłem też nikim kto w ogóle powinien się tym interesować.

— A więc zacznijmy od tego, że nie możesz mnie śledzić.

— Chce być po prostu pewny, że jesteś bezpieczny. Pragnę wiedzieć co robisz...

— Jeśli tak bardzo tego potrzebujesz mogę zdawać ci raport gdzie będę pracować czy przebywać. Czy to by cię zadowoliło?

— Na początek może być. Ale za to pragnę też byś przestał spotkać się z innymi klientami. Będę ci dużo płacił. Jestem wręcz gotowy przejąć koszty życia i karmienia twojej rodziny jeśli tylko będę mieć pewność, że nigdy więcej nie pojawisz się w nocy na ulicy w takim stroju. — Zaborczy ton wypowiedzi sprawił, że zesztywniałem. Nie zatrzymałem się jednak podążając u jego boku bocznymi uliczkami. Świeże powietrze nieco koiło moje nerwy, a ciągły ruch pozwalał na zbieranie myśli.

— Dobrze — westchnąłem po przemyśleniu tej propozycji. Pomimo blokady etycznej sam wolałem ten układ. Był dla mnie dużo wygodniejszy, o bezpieczeństwie już nie wspomnę.

— Cieszę się, że się zgodziłeś na tą umowę — Jego ramię na nowo otoczyło moją talię zaciskając się na niej mocno. Wziąłem głęboki wdech nie wiedząc jak zareaguje na następne rzadanie.

Nim jednak je postawiłem przeszedłem kilka ulic rozglądając się po domach. Pozwalałem by dźwięk muzyki wpływał mi do głowy zagłuszając stres wymieszany ze strachem. Adrenalina powoli opuszczała mój krwiobieg przez co senność zwolniła mój krok.

W końcu, po dłuższej chwili wiedząc, że już bardziej nie mogę odciągać tego co musi paść spojrzałem na niego.

— Nadal nie zgadzam się na całowanie się, chodzenie za rękę czy inne czule gęsty, które są z reguły zarezerwowane dla par — powiedziałem wszystko na jednym wdechu, a gdy złapałem z nim kontakt wzrokowy od razu odwróciłem twarz w stronę ceglanej ściany jednego z domów.

— Ale jak to? — słyszałem po jego głosie, że taka opcja bardzo mu nie leżała. Nie miałem zamiaru jednak łamać swych zasad.

— Tak postanowiłem już dawno temu i nie mam zamiaru tego zmieniać.

— A jeśli zapłaciłbym jeszcze za coś dodatkowego?

— Tu nie chodzi o cenę — odparłem oburzony marszcząc brwi.

— Ale musi być coś czego pragniesz na tyle by choć czasami zaginąć tą zasadę. Może... Może pomyśl o rodzeństwie. Nie chciałbyś by mieli dostęp do edukacji? — jego pytanie zbiło mnie z tropu i sprawiło, że musiałem się aż zatrzymać. Wryty w ziemię spojrzałem mu na nowo w oczy.

Nigdy nawet nie marzyłem by być w stanie zapłacić za edukację mojego rodzeństwa. To zmieniło by całe ich życia. Otworzyło nowe drogi i zapewniło poziom, który nigdy nie był nam nawet pisany...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro