#24#

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

//Nam//

Delikatne promienie słoneczne tańczyły na twarzy śpiącego Jina. Wpatrywałem się w niego zafascynowany uśmiechając się szeroko. Uwielbiałem czuć go obok siebie, wtedy wszystko nagle jakby znów miało sens.

Założyłem część jego luźnych, rudych kosmyków za ucho następnie sunąc dłonią po jego długim warkoczu z uśmiechem. Wyglądał w nim niemal jak wiking. Pragnąłem z nim tutaj zostać jak najdłużej miałem na dziś jednak inne plany.

Podniosłem się powoli tak by nie obudzić młodszego. Nie chciałem by poznał moje plany, pragnąłem by było to dla niego niego niespodzianką.

Sięgnąłem ponownie po książkę, która jak zwykle pozostawił na oparciu fotela w moim biurze. Otworzyłem na odpowiedniej stronie, którą znaczyły serduszka zadowolony sprawdzając czy na pewno mam przygotowane wszystko tak samo jak było zapisane tam.

Dopasowałem nawet mój strój do jednej z postaci po czym ruszyłem do kuchni by sprawdzić czy tam też wszystko układa się idealnie. Zależało mi by młodszy przekonał się do mnie jeszcze bardziej, nie mówiąc o tym, że samo wywoływanie na jego twarzy uśmiechu sprawiło mi cholerną satysfakcję.

Pewny, że wszystko jest jak trzeba posłałem ludzi wraz z książką na małą wysepkę leżąca na pobliskim jeziorze. Wiele lat temu mój ojciec wybudował na niej marmurową altanę, która w końcu po tylu latach na nowo zostanie wykorzystana. Sam natomiast wróciłem do pokoju pozostawiając kartki dla młodszego tak by musiał podążać ich śladem. Wiedziałem, że lubi on zagadki i przygody dla tego pragnąłem dać mu chociaż namiastkę tego co czyta w książkach.

Domyślałem się, że chwilę mu to zajmie dlatego usiadłem na spokojnie w stajni zaczynając czytać jego książkę. Liczyłem, że dowiem się coś więcej z jego notatek.

- Nam?- niepewny głos młodszego wyrwał mnie z mistycznego świata. Spojrzałem na niego szeroko się od razu uśmiechając, kiedy zauważyłem, że ma wiele kartek w dłoniach.

- Widzę, że udało ci się rozwiązać zagadki. - zadowolony schowałem książkę w tobie zawieszonej na koniu tak by młodszy jej nie dostrzegł.

- T-tak ale co one miały znaczyć? - dopytał wyraźnie zbity z tropu. Pomimo zagubienia widziałem delikatny uśmiech na jego twarzy. Zielone oczy błyszczały w wyraźniej ekscytacji. Byłem już pewny, że dobrze zrobiłem planując cały ten dzień.

- Oh, nie mogę zdradzać zakończenia kiedy jesteśmy dopiero na początku przygody. - Zlustrowalem wzrokiem to jak wyglądał w przygotowanym przezemnie zestawie. Jasne, skórzane spodnie opinały jego umięśnione nogi, a biała, lniana koszula delikatnie falowała na wietrze. Bufiaste rękawy sprawiały wrażenie, że jest on szerszy w barkach. Zwróciłem też uwagę, że po raz pierwszy zostawił rozpuszczone włosy, które sięgały mu już niemal talii. Przygryzłem wargę zadowolony z efektu, który był o wiele lepszy niż kiedykolwiek mógłbym przypuszczać.

- Um... To co teraz?- zapytał po chwili robić się nieco czerwony. Jak zwykle gdy był zawstydzony zaczął omijać mój wzrok bawiąc się dłońmi zestresowany. Zawsze tak robił w takich sytuacjach, wyglądał niemal jak zagubiony szczeniak, który po raz pierwszy dostał od kogoś pożywienie.

- Teraz zabiorę cię w pewne miejsce - odparłem sadzając go bez ostrzeżenia na konia. - Dziś oboje odpoczywamy.

- Masz wolne?

- Tak. Dla tego mam zamiar spędzić cały dzień z tobą. - Również wskoczyłem na konia, który był przywiązany luźna liną do śniadej klaczy, na której podróżował młodszy.

Wiedziałem, że nadal nie czuje się jeszcze pewnie jeżdżąc konno dla tego postanowiłem stworzyć tą namiastkę zabezpieczenia dla niego.

- Nie bój się. - Złapałem go za ramię lekko je ściskając podczas kiedy chował moje liściki do torby zawieszonej u boku konia. - Ciągle będę obok i będziemy jechać powoli.

- Obiecujesz? - spytał w końcu podnosząc wzrok tak by spojrzeć mi w oczy na co bez wahania kiwnąłem głową. Złapałem jego dłoń moimi nie przerywając kontaktu wzrokowego.

- Obiecuję.

Młodszy uśmiechnął się lekko spuszczając wzrok na nowo zawstydzony. Dla mnie również była to dość intymna sytuacja, jednak u mnie nie wywoływała wstydu, a niebotyczne natężenie motyli w brzuchu. Puściłem w końcu jego dłoń powoli ruszając w stronę jeziora, które oddalone było o niespełna kilka minut. Leżało ono bowiem nadal na moich ziemiach.

Przyjemny wiatr delikatnie ochładzał nasze ciała dając im wytchnienie od palącego słońca. Nieliczne chmury płynęły po niebie bezdźwięcznie powodując, że otaczający nas krajobraz zielonych pól wyglądał niemal jak z obrazu.

W połowie drogi udało nam się przyspieszyć do kłusu za co od razu pochwaliłem mojego kompana. Nie uczył się długo więc fakt, że już dawał radę niemalże sam jechać kłusem był dla mnie powodem do dumy.

- To tu? - zapytał schodząc z konia przy piaszczystym fragmencie ziemi, który przy połączeniu z tafla wody tworzył płyciznę.

- Jeszcze nie - zaśmiałem się delikatnie - Choć musimy jeszcze fragment przepłynąć.

Przywiązałem konie do drzew pozostawiając im pasze. Zabrałem jedynie mała torbę zawieszoną na moim koniu tak by mieć ze sobą jego książkę. Nie zważając na zgubienie rudowłosego złapałem go za nadgarstek od razu idąc w stronę łodzi.

- Wsiadaj. Ja nas wypchnę - oznajmiłem tak też robiąc.

Kiedy byliśmy już na jeziorze złapałem za wiosła, aczkolwiek młodszy szybko położył dłonie na tych moich.

- Ja mogę wiosłować.

Domyślałem, że może on się czuć głupio, jednak nie chciałem by tego robił, zwłaszcza, że nie wiedział gdzie płyniemy. Po chwili namysłu uśmiechnąłem się podając mu jedno z wioseł.

- Jedyne na co mogę przystać to to, że będziemy wiosłować razem.

Lekkie skinienie rudej głowy wyjaśniło mi wszystko. Zaczęliśmy wiosłować razem w tylko mi znanym kierunku.

*

*    *

- Wooow - wyrwało się z ust młodszego kiedy zza drzew wyłoniła się biała altanka wspierana na zdobionych przeróżnymi wzorami kolumnach. - To twoje?- zapytał niepewny biegając wręcz wzrokiem po całej konstrukcji.

- Tak całkowicie i tylko moje. Tak szczerze to był to prezent ślubny ofiarowany mojej mamie. - Nie mogą się oprzeć pogłaskałem jego głowę kiedy nachylił się lekko w moją stronę by móc się lepiej przyjrzeć wysepce. - Ale teraz kiedy ich nie ma należy do mnie, chciałem się z kimś tym podzielić. Dla tego postanowiłem cię tu zabrać.

- Naprawdę nie musiałeś - głos młodszego podniósł się o jedną oktawę aczkolwiek nie byłem pewny czy to przez stres, czy może ekscytację.

- Ale chciałem. - Wzruszyłem ramionami następnie cumując łódkę na brzegu. - No poza tym stwierdziłem, że to - wskazałem ręką na idealnie ułożone rzeczy piknikowe - ci się może spodobać - dokończyłem zadowolony obserwując jego reakcje. Szyszko co leżało przed nami wyglądało niczym wyjęte z książki, która ode mnie pożyczył.

- Ale skąd ty... Skąd wiedziałeś? - Pomogłem mu wyjść z łodzi dumnie prowadząc ku końcowi i poduszek, które leżały na marmurze.

- Możliwe, że miałem małą ściągawkę - Wyciągnąłem książkę z torby puszczając mu oczko podczas kiedy on cały stał się czerwony ze wstydu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro