#3#

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

//Jin//

— Jin! — krzyknął jeden z moich młodszych braci. Jego okrągłą, jeszcze dziecięcą twarz pokrywała delikatna czerwień wywołana słońcem. Starając się nie myśleć o tym co się dopiero wydarzyło, od razu odłożyłem wiaderka koło bramy, by móc złapać malucha. Wziąłem go na ręce delikatnie obracając się z nim wokół własnej osi.

— Byliście dziś grzeczni?— zapytałem wzrokiem szukając resztę zgrai.

— Tak, byliśmy tak cicho, że mama nadal śpi — powiedział dumnie. — A teraz bawimy się w chowanego, ale nie mogę nikogo znaleźć. — Naburmuszył się wyraźnie sfrustrowany.

— Ach tak? — poprawiłem go sobie na rękach ruszając w stronę pagórka z tyłu ogrodu. — Pomogę ci.

Po kilkudziesięciu minutach byłem już pewny, że wszyscy są zdrowi i cali, dzięki czemu spokojnie mogłem wrócić do domu, by zająć się resztą moich obowiązków.

— Hej Jin, co ci tak długo dziś na mieście zeszło? — zagaiła jedna z trzech sióstr. Zerknąłem na nie i odetchnąłem z ulgą widząc mięso na blacie.

— A postanowiłem dziś też przynieść wodę, boję się, że przy aktualnej pogodzie może niedługo być z nią problem. Dziękuję, że zajmowałyście się tak długo domem i dzieciakami. — odparłem spokojnie mocząc ręcznik w wodzie. Z takim prowizorycznym schłodzeniem ruszyłem do matki, która dziś ewidentnie miała gorszy dzień niż zazwyczaj.

— Nie odezwała się dziś nawet słowem.

— A wstała?

— Nie — Ines, która dopiero teraz przemówiła dość lakonicznym tonem, była młodsza ode mnie tylko o rok, jako jedyna wiedziała jak wygląda mój główny środek zarobku. Rozmawiałem z nią o wszystkim i byłem pewny, że gdyby nie ona nie dałbym sobie z tym wszystkim rady. Wiedziałem też jednak że zmiany nastroju matki zaczynają ją coraz bardziej wyprowadzać z równowagi. Nie dziwiłem się jej, sam byłem coraz bardziej wykończony zaistniałą sytuacją, ale zdawałem sobie sprawę, że nie mogę zrobić nic prócz przejęcia wszystkich obowiązków.

Klęknąłem przy jedynym łóżku, które stało w głównym pokoju. Ułożyłem na jej czole ręcznik delikatnie gładząc jej skroń.

— Witaj matko... — zacząłem niepewnie, jednak ona nadal patrzyła w sufit. Westchnąłem ciężko i sięgnąłem po pokrojone, już lekko zbrązowiałe jabłko, które leżało w miseczce na ziemi.Chwyciłem mały kawałek podsuwając go następnie matce do ust. Ponowny brak reakcji sprawił, że poczułem jak cały się spinam.

— Zjedz chociaż część — mruknąłem delikatnie naciskając na jej brodę. — Błagam chociaż trochę. — Mój głos był bliski załamania się, ale musiałem pozostać silny. Już kilka razy była w podobnym stanie i zawsze dawałem sobie z tym radę. Nie mając zamiaru się poddać nacisnąłem mocniej na jej brodę i gdy jej wargi się uchyliły wysunąłem między nie cały kawałek jabłka, dzięki czemu automatycznie zaczęła je przeżuwać. Zadowolony z siebie podsunąłem pod jej wargi kubek z wodą delikatnie podnosząc przy tym jej głowę, tak by nie piła na leżąco. Cały proces karmienia zajął mi dłuższy okres czasu, podczas którego moje siostry skończyły przygotowywać gulasz. Zerknąłem na kociołek, wiszący nad dwoma małymi drewienkami.

— Ines, mogłabyś mi pomóc z jedną rzeczą na górze? — zapytałem wchodząc po drewnianych stopniach. Nie oczekiwałem od niej odpowiedzi. Wystarczyło mi, że słyszałem powolne kroki skierowane w stronę schodów.

— Coś się stało? — Jej głos był szorstki i nieco bezbarwny, słychać było jej mentalne wykończenie. Rozumiałem ją całkowicie, miała niemal cały dom na głowie przez większość dnia. Chciałem ją wspierać i robiłem to kiedy tylko mogłem, jednak ktoś z nas musiał też pracować...

— Dziś w nocy mnie nie będzie... T-tak szczerze to nie jestem pewny kiedy wrócę. — wlepiam wzrok w podłogę zestresowany bojąc się jej reakcji.

— C-co? Czemu? Zawsze wracałeś najpóźniej tuż przed świtem. Co się zmieniło? Jin, czy ty robisz coś niebezpiecznego?— poczułem jak jej dłonie delikatnie oplatają te moje.

— Nie wiem, czy słyszałaś, ale dziś przed zachodem wojsko wróciło do miasta, a to oznacza wielu klientów. Wielu bogatych klientów takich, gotowych zapłacić górę złota za nawet kilka dni.

— Jin... Ostatnio jak poszedłeś do wsi obok wróciłeś po tygodniu i to ledwo — zaczęła zmartwiona. — J-ja nie mogę tak po prostu cię-

— To już postanowione. — Przerwałem jej wiedząc co powie. — Potrzebujemy tych pieniędzy, ledwo wiążemy koniec z końcem. Jeden gorszy miesiąc i wszyscy wylądujemy na bruku, dobrze o tym wiesz. Jestem prawie dorosły i muszę wziąć za was odpowiedzialność.

— A co jeśli któryś z tych psychopatów coś ci zrobi? Okaleczy albo co gorsza... Sam wiesz.

— Nic mi nie będzie. Ale muszę kuć żelazo, póki gorące. Rozumiesz prawda? — zapytałem z nadzieją wpatrując się ponownie w brunetkę.

— M-może pójdę tym razem z tobą? Zarobimy dwa razy więcej! Może nawet trzy. Ofiaruję swoją cnotę. Mogę się założyć, że te potwory się wręcz rzucą.

— Nie ma takiej opcji Jennie. Ja to jedno, ale ty? Jeśli po mieście się rozejdzie, że nie posiadasz już cnoty nigdy nie znajdziemy ci męża. Wiesz, jacy ludzie są. Już nawet nie myśląc o tym, że może ci się stać cholerna krzywda, co jeśli zajdziesz w ciążę? Pomyślałaś o tym? — zapytałem stanowczo wtulając jej drobne ciało w swoje.

— A-ale ...

— Żadnych ale, nie dam rady sobie z tym wszystkim jeśli będziesz przy nadziei*. Dodatkowo wtedy będzie nas już trzynaście w tej chacie, a sama przyznasz, że ledwo się mieścimy.

— Po prostu też chce pomóc. — wtuliłem ją mocniej w swoje ciało delikatnie głaszcząc po drżących plecach.

— I pomagasz. Ogarniając dom i dzieciaki, kiedy mnie nie ma, robisz wszystko, czego potrzebujemy. Po prostu sam muszę iść zarobić okay? Ty przez te kilka dni się nimi zajmij.

— J-ja... N-no dobrze, tylko proszę cię Jin. Uważaj na siebie okay? Nie chcę by coś ci się stało.

— Oboje wiemy, że nic mi nie będzie. A nawet jeśli, to ty pomożesz mi doprowadzić się do ładu. Liczmy, że przez ten czas dam radę zarobić na tyle, byśmy mogli część odłożyć na zimę. — Brunetka kiwnęła głowa nie odzywając się już więcej. Wiedziałem, że cała ta sytuacja się na niej strasznie odbija, ale nic nie mogłem z tym zrobić. Nie było aktualnie innej opcji, abyśmy nie pomarli z głodu.

*

*        *

Pod wieczór, kiedy wszystkie dzieciaki już spały, założyłem na siebie najładniejszy gorset, który opinał moją bufiastą koszulę oraz obcisłe skórzane spodnie. Może i nie byłem ubrany jak prostytutka, jednak wiedziałem, że jedynie podkreślając, a nie odsłaniając atuty będę mieć ogromną ilość klientów. Dzięki takiej prezencji mogłem także na spokojnie liczyć więcej za usługi. Gotowy, mając przy sobie jedynie malutki sztylet schowany w wysokim bucie, ruszyłem na jedną z ulic w mieście, znanej jako ulica uciech. Każdy wiedział, że dwa puby tam stojące są tak naprawdę domami publicznymi, aczkolwiek nikt też nic z tego powodu nie robił. Państwo dawało takim osobom jak ja sprzedawać swoje ciało za pieniądze, dopóki dzięki temu było nas stać na czynsz.

*Przy nadziei - w ciąży

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro