2 - Bądź grzeczna

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Po rozmowie z rodzicami i szybkim rozpakowaniu najważniejszych rzeczy poszłam przed dom. Wcześniej rodzice kazali mi przebrać się w jasną sukienkę sięgającą kostek i rozpuścić włosy. Na czubek głowy nasunęłam krwiście czerwoną opaskę. Usiadłam na kilku schodkach, wzięłam głęboki wdech i rozglądałam się wokół, zapoznając z okolicą.

Niebieskooki ciemny blondyn kroczył w moją stronę, sprawiając, że serce biło mi nierytmicznie. To ten sam, co wcześniej, ale nie wiedziałam, jak się zachować.

 W starej okolicy miałam od zawsze tych samych znajomych, a zapoznawanie nowych osób wychodziło jakoś naturalnie. To oni byli nowi, nie ja. Po raz pierwszy znalazłam się w takiej sytuacji. Byłam zupełnie obca, dlatego aż zaschło mi w ustach. Przełknęłam ślinę i oblizałam wargi, gdy starte w miejscu kolan dżinsy znalazły się tuż przed moimi oczami. Nie odezwałam się słowem, nie uniosłam wyżej głowy. Chłopak usiadł obok mnie, bawiąc się źdźbłem trawy.

– Jestem Dylan – powiedział.

– Rebecca – przemówiłam do swoich stóp w sandałkach.

– Wiem – odparł, wydając się doroślejszy niż był z twarzy.

– Ile masz lat? – odezwałam się, bo ciekawość wygrała.

– Czternaście, a ty?

– Jedenaście. Co się właściwie tu robi?

Wzruszył ramionami.
– Pracuje, uczy i chodzi na zebrania.

– Pracujesz w tym wieku? – zdziwiłam się.

– Wedle woli Jego. – Znów wzruszył ramionami.

– Że co? – Przekrzywiłam głowę z lekką kpiną.

Jego wzrok skupił się na mnie, lekko zmrużył oczy, wsadzając źdźbło między wargi.
– Nie powiedzieli ci, prawda?

– O czym?

– Och... – westchnął ciężko, patrząc przed siebie. – Bibi, od dziś wszystko co robisz, jest wolą Bożą.

– Mam na imię Rebecca.

– Wiem. – Uśmiechnął się uroczo. – Wszystko, co powie Ellias, jest wolą samego Boga, więc musisz się go słuchać.

– Bóg nie jest człowiekiem...

Położył palec na moich ustach, kręcąc powoli głową.
– On jest wszechwładny, wszechmocny i nieomylny. Jest wysłannikiem z niebios i lepiej, żebyś nigdy, przenigdy tego nie kwestionowała.

– A co się niby stanie? – Uniosłam brew, uważając, że się ze mną droczył, jak to starsi chłopcy, którzy chcą kogoś nastraszyć.

– Dosięgnie cię gniew Boży.

– Nie wierzę ci – prychnęłam, patrząc w niebo.

Może trochę mnie nastraszył, ale nigdy bym tego nie przyznała.
Czułam, jak na mnie patrzył. Nie chciałam jednak zderzyć się z tym spojrzeniem. Mógłby ze mnie wyczytać, że jednak trochę mu uwierzyłam.

Rodzice stanęli za moimi plecami.
– Dzień dobry – przemówili do Dylana, który wstał ze schodków i ukłonił się grzecznie.

– Dzień dobry – odpowiedział sympatycznie. – Mieszkam obok.

– Miło nam poznać – odezwała się mama. – Rebecco, czas spotkać Elliasa. Po drodze opowiemy ci o nim więcej. Chodź z nami.

Wstałam, po czym otrzepałam sukienkę z niewidzialnego kurzu. Rodzice mnie wyminęli i złapali się za ręce, idąc powoli przed siebie.

– Bądź grzeczna – wyszeptał Dylan, po czym odwrócił się, a ja sprawdzałam, do którego wejdzie domku.

– Beki? – zawołał tata.

Dylan chyba czuł, że na niego patrzyłam, bo zanim wszedł do środka, zerknął na mnie i posłał słaby uśmiech. Zawstydziłam się, więc pobiegłam za rodzicami, żeby nie zniknęli mi z oczu.

Idąc między nimi, nie wiedziałam, czy słuchać tego, co próbują mi przekazać, czy chłonąć wszystkie widoki wokół. Próbowałam poznać nowy, otaczający mnie świat, przyglądając się budynkom, ludziom, każdej charakterystycznej rzeczy.

– Nie słuchasz nas, dziecko – zwrócił się do mnie tata.

– Przepraszam. – Niechętnie odwróciłam wzrok od kobiet wieszających górę prania.

– Mówiłem, że Ellias jest kimś więcej. Kimś, kto doznał olśnienia. Przemawia przez niego sam Bóg, więc my musimy okazywać mu szacunek. Rozumiesz?

– Nie wiem... – Pokręciłam głową. – Jest jakby superbohaterem?

– Można to tak nazwać – zaśmiał się cicho tata. – Ale mu tego nie mów. To po prostu człowiek oświecony. Wszystko, co tu jest, nawet ziemia, po której stąpasz, należy do niego. Możemy tu przebywać dzięki jego gościnności, więc należy mu się specjalne traktowanie.

– Chodzi o to, żebyś...

– Mam być grzeczna – przerwałam mamie, mając przed oczami chłopaka z domku obok.

– Cieszę się, że rozumiesz. – Poklepała mnie po plecach z czułością.

Szliśmy i szliśmy, aż okręgi domków zaczęły pojawiać się coraz rzadziej. Zdążyło mi znudzić rozglądanie. Najchętniej usiadłabym sobie na kanapie i pograła w coś, zajadając lody lub czekoladę. Myśl o czekoladzie sprawiła, że ślinianki dały o sobie znać. Oblizałam usta, wiedząc już dokąd idziemy. Zapewne do wielkiego białego domu, ogrodzonego stalowym płotem i dodatkowo ozdobnymi krzakami zasłaniającymi cały widok na to, co działo się w środku. To już bardziej przypominało zamek.

Zgadłam. Tata zadzwonił do bramy, a po chwili ta się otworzyła. Gdy tylko ją przekroczyliśmy, moje oczy nie nadążały pochłaniać obrazów. Przepiękne kwiaty, drzewa, fontanna (!), dzieci, chodzące wokół ładnie ubrane kobiety. Ci gorzej ubrani to pewnie byli jacyś pomocnicy.

Zapomniałam już o nudzie. Ba! Nawet o czekoladzie zapomniałam.

Przed głównymi przeszklonymi drzwiami stał mężczyzna. Myślałam, że to był ten ważniak, więc grzecznie dygnęłam głową. Tata złapał mnie za rękę, prowadząc dalej. Szliśmy za człowiekiem w niebieskich ubraniach, mijając innych, też odzianych w jasnoniebieskie kolory. Zastanawiałam się, co to oznacza, ale nie zdążyłam nikogo zapytać. Kolejne drzwi się otworzyły. Weszliśmy do środka. Pomieszczenie zdawało się ogromne. Na jego końcu tuż przy wielkich, zdobionych złotymi ramami oknach, siedziało dwóch mężczyzn niczym na tronach. Oni z kolei mienili się śnieżną bielą. Chyba to oni są ważni – przeszło mi przez myśl, gdy się podnosili.

Pochyliłam głowę, bo miałam być grzeczna. Poza tym moi rodzice zrobili to samo.

– Po co przybywacie? – przemówił donośnym, mocnym głosem.

– Po pojednanie z Bogiem – odpowiedzieli równo moi rodzice. Nie wiedziałam, co robić, więc postanowiłam, że będę poruszać ustami, a może nikt się nie zorientuje, jak zagubiona jestem.

– Komu dacie się prowadzić? – odezwał się znów.

– Tobie, Panie, boś błogosławiony Jego darem.

– Czy wierzycie, że Bóg obdarował mnie mocą rozmowy z nim?

– Tak, Panie.

– Odpowiadajcie więc na pytania. – Starszy z nich podszedł bliżej i rozłożył nad nami ręce. – Czy wyrzekacie się grzechów świata zewnętrznego?

– Wedle woli Jego – odpowiedzieli, a ja poruszyłam ustami, zerkając spode łba na rozgrywającą się scenę. Za starszym mężczyzną stał młodszy, a gdy spojrzał mi prosto w oczy swoim ciemnym spojrzeniem, od razu uznałam, że moje sandałki są ciekawsze.

– Czy wyrzekacie się uciech w postaci niezdrowych nawyków, które oferował zepsuty świat?

– Wedle woli Jego.

– Czy wyrzekacie się zgubnych rozrywek sprowadzających na grzeszną ścieżkę?

– Wedle woli Jego – powtarzali z mocą, a ja znów zerknęłam na młodszego. Uciekłam spojrzeniem, gdy mnie na tym przyłapał.

– Czy zgadzacie się przekazać wszystko, co materialne i kuszące, na rzecz Kościoła Prawdy Oświeconej?

– Wedle woli Jego.

– Czy przysięgacie żyć w zgodzie z naszą harmonią, zasadami i obyczajami?

– Wedle woli Jego – rodzice powtórzyli po raz ostatni, ale tym razem ja równo z nimi.

Mężczyzna zrobił krok w tył.
– Noah, podaj dokumenty.

Młodszy odszedł w swoją stronę, machając na nas ręką.

Rodzice ruszyli przed siebie, a ja za nimi. Podeszliśmy do okrągłego białego stołu. Starszy usiadł na krześle po jednej stronie, za jego plecami stanął ten młodszy. Moi rodzice zajęli dwa krzesła naprzeciwko, więc grzecznie stałam obok taty.

– Jestem Ellias. Stwórca przemawia przeze mnie. Wstępując do naszego Kościoła, Bóg was pobłogosławi poprzez moje słowa. A to mój syn, Noah. - Wskazał dłonią na młodszego, lecz prawie dorosłego chłopaka. - Moja prawa ręka i następca. Od dziś jam jest waszym przewodnikiem, a syn mój moim słowem. Przyjmujecie nas do swojego życia?

– Wedle woli Jego? – Od razu się zmieszałam, zagryzając usta. Chyba nie powinnam się odzywać.

W oczach Noah rozkwitło rozbawienie, jednak jego twarz pozostała poważna. Za to Ellias nie uznał tego ani za śmieszne, ani za urocze. Jego spojrzenie paliło mnie błyskawicami tak uderzającymi, że gotowa byłam paść na kolana, żeby mi wybaczył. To dziwne, bo rodzice nie traktowali mnie źle, ale on miał w sobie coś takiego, że stawiał człowieka do pionu.

– Obowiązuje tu dyscyplina – zagrzmiał, choć miałam wrażenie, że i tak się hamował. – Dzieci muszą się uczyć, pracować, być pokorne, posłuszne i oddane woli Jego.

– Oczywiście. – Tata położył dłoń na moich plecach. – Zestresowała się.

Ellias kiwnął głową, naprężając się dumą. Dla niego to był komplement. Ja nie rozumiałam, jak można było karmić się cudzym strachem. Strachem dziecka. To nie było na mój dziecięcy rozum.

– Dlaczego szukacie Boga w swoim życiu? – przemówił znów.

Tata złączył swoje dłonie widocznie zdenerwowany. Spojrzał na mnie, na mamę i na końcu na Elliasa. Odnosiłam wrażenie, że wolałby nie mówić tego przy mnie.
– Wraz z żoną stwierdziliśmy, że to jedyna szansa. Ostatni ratunek nim nasze małżeństwo się rozpadnie. Daliśmy się ponieść uciechom świata zewnętrznego, niszcząc miłość, która nas połączyła.

– Czy macie długi?

– Już nie – odparł tata. – Mieliśmy, bo... – westchnął ciężko. – Źle postępowałem. Uprawiałem hazard, a żona przez to zaczęła wieczorami popijać. Wyszliśmy z tego, lecz wciąż nas ciągnie do przekraczania granic, które sami sobie nałożyliśmy. Potrzebujemy odetchnąć, znaleźć mentora, który pomoże nam ukoić ból. A wiele go sobie wzajemnie zadaliśmy. Kocham swoją rodzinę, chcę o nią walczyć. Mam nadzieję, że właśnie tu odnajdziemy spokój.

– Rozumiem. Czy wiecie, że podpisując dokumenty, zrzekacie się całego majątku na rzecz Kościoła Prawdy Oświeconej, jak również podkreślacie, że wszystko, co znajduje się w dokumencie, podpisujecie z własnej woli? Z woli Jego?

– Tak – przytaknął tata, choć ręka mu zadrżała, gdy podniósł ze stolika długopis.

Noah się wyprostował, Ellias lekko uśmiechnął, tata podpisał, a zaraz po nim mama.

– Czas na rytuał przystąpienia do oświeconej społeczności. – Nasz przewodnik duchowy wstał w o wiele lepszym humorze.

Zaprowadził nas do wielkiej kamiennej misy, mieszczącej się po drugiej stronie pomieszczenia. Szłam za rodzicami, a Noah tuż obok mnie. Gdy podniosłam głowę, wyczuł to, więc nasze spojrzenia się spotkały. Puścił do mnie oczko, na co uniosłam brew ze zdziwieniem. Przed chwilą był taki poważny i tyle ode mnie starszy, a teraz nagle jakby się rozluźnił.
– Weź wdech i się nie bój – wyszeptał, ale nic z tego nie zrozumiałam.

Ellias złapał moje ramię, jego palce były zimne i kościste. Przysunął mnie bliżej siebie naprzeciw wielkiej misy, w której w sumie mogłabym się wykąpać, gdybym podkurczyła nogi. Wpatrywałam się w taflę czystej wody, słysząc za plecami, jak on cicho się modli. W niezmąconej cieczy dostrzegałam zarys czerwonej opaski na czarnych włosach.

– Wedle woli Jego przyjmuję cię do swego Kościoła Prawdy Oświeconej, gdzie będziesz służyć wraz pozostałymi nawróconymi. Posłuszna będziesz słowu Panu, który przemawia przez usta moje. Nigdy Go nie zdradzisz i nie zasmucisz, sprowadzając na nasze zgromadzenie Jego gniew.

Jednym ruchem chwycił moje włosy w pięść. Nie zdążyłam nabrać powietrza, gdy moja głowa znalazła się pod wodą. Ciągnąc w górę, wyłonił mnie na powierzchnię. Otworzyłam usta, nabierając tlenu i szybko przymknęłam powieki, orientując się, że znów zamierza to zrobić. Łącznie nurkowałam trzy razy, a mimo młodego wieku, obudziła się we mnie złość. Mógł uprzedzić, wytłumaczyć. Rodzice zawsze poświęcali mi sporo czasu na tłumaczenie wszystkiego, co mnie czekało. Czy to u lekarza, czy w szkole. Dzięki temu mogłam się przygotować i nie stresować.

– Witaj wśród nas. – Uśmiechnął się, gdy zabierałam kosmyki przyklejone do czoła.

– Wedle woli Jego – powiedziałam to, co chyba zamierzał usłyszeć. I miałam rację, bo uśmiechnął się szerzej, a następnie przywołał ruchem ręki moja mamę.

Odeszłam na bok, Noah stał wyprostowany i już na mnie nie spojrzał, nie skomentował, niczego nie wyszeptał. Czułam, jakby nie był ze mnie zadowolony, ale niby dlaczego? Przecież nic nie zrobiłam.

Rozglądałam się za jakimś ręcznikiem, ale żadnego nie było. Nikt nie zamierzał nam go przynieść.

Gdy skończył z moim ojcem, mogliśmy wyjść. W mig pojęłam, dlaczego nie dano nam możliwości osuszenia się. Każdy mijany człowiek pozdrawiał nas, uśmiechał się i życzył wszystkiego dobrego. Niektórzy nawet podchodzili bliżej, żeby się przywitać i przedstawić. Mokrzy mieliśmy dać dowód przystąpienia do tutejszej społeczności.

W końcu dotarliśmy do domu. Rodzice weszli do środka, a ja usiadłam na schodkach. To nie był mój dom. Chciałam wracać do siebie. Podciągnęłam kolana do klatki piersiowej, oplatając je ramionami. Patrzyłam na drzewo przed sobą, którego liście muskał delikatny wiatr.

– Witaj wśród swoich. – Dylan usiadł obok mnie.

– Chyba mi się tu nie spodoba – odburknęłam, wyraźnie niezadowolona.

– W tym wieku raczej nie masz nic do powiedzenia. Musisz słuchać rodziców. – Pokręcił głową. – A teraz jeszcze Elliasa.

– Od jak dawna tu jesteś?

– Od dawna. Nie pamiętam nic poza tym życiem. Miałem ledwie kilka lat, gdy moi rodzice dołączyli do Kościoła, ale wtedy mieszkaliśmy gdzieś indziej. Tu się osiedliliśmy jakieś trzy lata temu.

– Byliście gdzieś indziej?

– Tak, Ellias mówił, że ktoś chce naszego końca. Zaczęły się nim interesować urzędy i tak dalej. Zmarła jedna z jego żon, matka najważniejszego syna. Za dużo się złożyło, więc szukaliśmy nowego miejsca do życia. Pewnie poznałaś Noah? To właśnie ten syn. Jego następca.

– Mhm. Ile on ma lat?

– Osiemnaście. Niedawno się ożenił. – Uśmiechnął się delikatnie. Złapał moją rękę i przyciągnął bliżej siebie. Po chwili poczułam, że coś do niej wkłada. – Nic nie mów – wyszeptał. – To na pocieszenie.

Rozłożyłam powoli dłoń i okazało się, że dał mi czekoladowy cukierek.
– To zakazane – wyjaśnił. – Więc nikomu nie mów, że ci dałem.

– Słodycze są zakazane? – Kolejny raz okazałam niezadowolenie.

– Słodycze, muzyka, tańce i wiele więcej. Czasem pracuję poza murami, więc wiesz...

– I co się stanie, jeśli ktoś się dowie? – zapytałam z ciekawości.

– Nie zdradź mnie, mała. Oberwę, a ty ze mną.

– Dostaniesz karę?

– Tak.

– Rebecca, chodź do środka, bo się przeziębisz! – Mama zawołała mnie z głębi domku.

Dylan wstał, ale chciałam go zatrzymać.
– Jaką karę byś dostał?

– Ciekawość jest tu grzechem. – Puścił do mnie oczko. – Bądź grzeczna, Bibi.

Odszedł w samą porę, choć bardzo chciałam, żeby został i odpowiedział na wiele moich pytań. Mama stanęła za mną, czekając, aż wejdę z nią do środka. Postanowiłam posłuchać Dylana. Wstałam, jak chciała mama. Będę grzeczna, skoro wtedy dadzą mi spokój.

^^^^^

Kochani, rozdział trzeci wrzucę w następny piątek.
Wcześniej raczej się nie wyrobię. Życzę Wam udanego weekendu ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro