5 - Ja o tym decyduję, Bibi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rebecca, lat 16


– Dobre?
Dylan włożył mi do ust owoc czereśni. Ciągnąc za ogonek, urwał go, świdrując wzrokiem moją twarz.

– Mhm – przytaknęłam, wypluwając pestkę. – Wszystkiego najlepszego, ulubiony sąsiedzie. – Uśmiechnęłam się lekko kokieteryjnie. – Kończysz dziś dziewiętnaście lat i nadal nie masz żony – zażartowałam, bo wiedziałam, jak na to zareaguje. Tylko na to czekałam.

Zbliżył się, sprawiając, że oparłam się o deski. Położył na nich dłonie, zaciskając palce. Schowaliśmy się między skrzynkami na owoce. Ciągle wymyślaliśmy różne kryjówki, żeby nikt nas nie złapał.

Dylan nie przynosił już cukierków, nie przynosił niczego, bo został odsunięty od poprzednich obowiązków. Teraz karmił mnie owocami.

Przejechał kolejną owocową kuleczką po moich wargach, nie odrywając wzroku od ruchu swoich palców.
– Twoje usta mają kolor czereśni – wyszeptał.

– Więc lubisz ten kolor? – Zagryzłam wargę, grzebiąc w kieszeni. Po chwili wyciągnęłam bransoletkę z muliny, którą zrobiłam specjalnie dla niego. Od razu się odsunął i zbliżył swój nadgarstek, żebym ją zawiązała. – To tylko drobiazg, ale włożyłam w to serce.

– Wiem, Bibi. – Ucałował moje czoło. – To piękny prezent, bo robiąc go, myślałaś o mnie.

– Jak coś, możesz ściągnąć, wystarczy tu przeciąć... – Chciałam mu pokazać, ale gwałtownie zabrał rękę, a ta znalazła się na moich włosach.

– Nigdy jej nie ściągnę – obiecał solennie. – Chyba że za dziesięć lat zrobisz mi nową.

Zaśmialiśmy się cicho, lecz urwaliśmy, gdy nasze spojrzenia się spotkały. Zrobiło mi się gorąco, bo Dylan przejechał nosem po moim policzku. Jego ręka muskała przez materiał sukienki udo, powodując w moim ciele przyjemne dreszcze.

Wziął głośny wdech.
– Na Boga, ożeń się już ze mną... Bądź cała moja.

– Musisz poprosić – zażartowałam wprost w jego usta, a policzki zaczęły mnie parzyć.

Tylko przy Dylanie tak wibrowała mi skóra, ale on nigdy nie posuwał się zbyt daleko.
– Poprosiłem. Byłem dziś u Elliasa, chciałem złożyć wniosek o zgodę na zaręczyny.

– Naprawdę? – zapytałam odrobinę zbyt głośno, przez co się odsunął.

– Tak, chciałem się z tobą zaręczyć – wyjaśnił. – Wtedy może udałoby się zdobyć zgodę na ślub, nim osiągniesz pełnoletność.

– Udało się? – Zrobiłam wielkie oczy w oczekiwaniu. Serce trzepotało mi w piersiach. Też marzyłam o tym, żebyśmy w końcu legalnie do siebie należeli.

– Nie – posmutniał. – Najbliższy sługa Elliasa powiedział, że przekazał, co chciałem, ale Noah nie wyraził zgody na rozpatrzenie wniosku.

– Co on ma do tego? – Zmarszczyłam brwi.

– Nie wiem. Akurat trafiłem na Noah, bo Elliasa nie było. – Wzruszył ramionami. – Podobno mają teraz dużo na głowie, a nasz wniosek nie jest pilny. Tylko tyle się dowiedziałem.

– Przecież on zarządza gdzieś indziej! – zdenerwowałam się.

– Ciii... – Położył palec na moich ustach, żeby mnie uciszyć. – Nie pakuj się w kłopoty takimi tekstami.

Nigdy nie zapomniałam pleców Dylana po chłoście, którą otrzymał przeze mnie. Nigdy więcej też go nie naraziłam.
– Dobrze.

Spuściłam głowę, ale on ją podniósł swoim delikatnym dotykiem.
– Zbierajmy się, zanim zaczną nas szukać. – Ucałował mnie szybko prosto w usta, po czym wypuścił z objęć. Miałam wyjść jako pierwsza, bo lepiej było nie sprowadzać na siebie plotek.

– Jak smakowały czereśnie? – zapytał na odchodne z rozbawieniem.

– Słodziutkie.

– Nie tak, jak ty, Bibi.

Zachichotałam, poprawiając włosy, lecz nagle wyprostowałam się w szoku, jakby ktoś mnie smagnął biczem. Rozchyliłam szerzej powieki i usta, wpatrując się w Noah. Stał dumnie z ręką w kieszeni eleganckich spodni. Czarna koszula opinała jego postawne ciało, a srebrne dodatki odbijały się lekko w południowych promieniach słońca.

Zrobił krok i kolejny, a samo jego istnienie i zbliżanie się do mnie sprawiało, że nie potrafiłam się poruszyć. W nim naprawdę było coś Boskiego. Pierwiastek pierwotnej siły, przed którą nie da się uciec.
– Podejdź, Bibi. – Machnął ręką, chyba wyczuwając moją chęć ucieczki.

Również przesunęłam się o krok, tym samym skracając nasz dystans do minimum.
– Mam na imię Rebecca, Panie – poprawiłam go.

Jego duża, silna dłoń uniosła się, a palce delikatnie przejechały po żuchwie i zadarły wyżej podbródek. Spojrzał mi przeszywająco w oczy.
– Jestem wybrańcem Boga, naprawdę myślisz, że możesz mnie pouczać? – Przekrzywił głowę, nie krzyczał, nie warczał, nie złościł się, a i tak nie sposób było mu się przeciwstawić. Naprawdę miał w sobie moc.

– Nie. Przepraszam, Panie. – Przełknęłam ciężko ślinę, a on nadał mnie trzymał, hipnotyzując ciemnym spojrzeniem.

– Zapomniałaś już kto cię uzdrowił? Kto przybył, gdy twoje drobne ciało trawiła gorączka?

– Wiem, że tobie zawdzięczam zdrowie i nigdy o tym nie zapomnę.

– Więc nie mów mi, jak masz na imię. To ja o tym decyduję, Bibi.

– Wedle woli Jego – odparłam, drżąc ze strachu przed myślą, że właśnie nakrył mnie na schadzce. Musiał nas podsłuchiwać, bo tylko Dylan tak do mnie mówił.

– Ile masz lat? – zapytał.

– Szesnaście.

– Szesnaście – powtórzył po mnie. – A kiedy masz urodziny?

– Dwudziestego dziewiątego maja, Panie.

– Szesnaście, dwudziesty dziewiąty maja – ponownie powtórzył, jakby chciał to sobie zapamiętać.

– Tak – potwierdziłam, modląc się, żeby już sobie poszedł, ale nie zrobił tego.

Zbliżył swoją twarz, a jego nos znalazł się na moim policzku. Bardzo podobnie przed chwilą stałam z Dylanem.
– Lepiej dla niego, żebyś pozostała czysta – wyszeptał w moją skórę, na której od razu pojawiła się gęsia skórka. Do moich nozdrzy wdarł się zapach męskich perfum, a moje ciało zapomniało, jak się oddycha. – Jeśli chce mieć ręce, niech trzyma je przy sobie.

Nie odpowiedziałam. Bałam się odpowiedzieć cokolwiek. Nie mogłabym wydać Dylana, nie mogłam też kłamać. Noah wiedział.

– Obiecaj mi coś, Śnieżko. – Odsunął się odrobinę, żeby znów przeszyć mnie wzorkiem. Przejechał dłonią po moich włosach, przeciągając ten moment w nieskończoność. – Bądź grzeczna.

– Będę, Panie. Obiecuję.

Zerknął na coś za mną. Nie odwróciłam się. Wątpiłam, że Dylan się pokazał, ale Noah chyba chciał mi przekazać, że doskonale wie, że on tam jest.
– Bóg gniewa się na kłamców – przemówił znów. – Nie ma też litości dla tych, którzy sprowadzają niewinne dziewczyny na grzeszne ścieżki. Rozumiemy się?

– Tak – odpowiedziałam pewnie, choć równomierny oddech nadal nie powrócił.

– Oddasz mężowi swój urok, nikomu innemu.

– Oczywiście, że tak.

– Wracaj więc do domu. – Odsunął się, a ja musiałam zwalczyć w sobie chęć obejrzenia się za siebie i sprawdzenia, gdzie schował się Dylan.

Zrobiłam, jak kazał, zaczęłam iść w stronę domu. Tylko w taki sposób mogłam nas z tego wyciągnąć.

Dzięki Bogu Noah szedł o kilka kroków za mną. Dylan tym razem uniknął chłosty.

***

Noah sprawił, że zaczęłam się bać. Nie o siebie, a o Dylana. To, co powiedział, odebrałam jako groźbę. Trzeba przyznać, że celną, bo jeśli pozwoliłabym się dotknąć, to nie ja bym ucierpiała. Noah doskonale wiedział, w jaki punkt uderzyć. Czym innym było ryzykowanie i ewentualne ponoszenie konsekwencji za swoje czyny, a czym innym świadomość, że mnie nie spadłby włos z głowy. W zamian ucierpiałby ktoś, na kim mi zależało.

Dlatego specjalnie usiadłam o dwa rzędy za Dylanem, gdy przemawiał do nas Ellias. Jego syn siedział na królewskim krześle tuż za nim i zerkał na mnie od czasu do czasu. Chyba był zadowolony z mojej decyzji. A może jednak nie do końca? Gdy to on zaczął przemawiać, zwątpiłam, że nam wybaczył.

– Uwierzcie mi – zaczął Noah. – Tam, za tymi murami, dzieją się straszne rzeczy. Odwiedzam wiele miast i staram się naprowadzać ludzi na dobrą ścieżkę. Wolna wola stała się upadkiem ludzkości – zniżył głos, po to, żeby po sekundzie do nas krzyknąć. – Wolą grzeszyć! Spełniać swoje fantazje, zachcianki, kąpać się w doczesnych rozrywkach. Kobiety kuszą, mężczyźni je mamią. Gdzie podziała się moralność?! – Uniósł palec wskazujący. – Przemawiam do was słowem Pańskim... Biada światu z powodu zgorszeń. Muszą wprawdzie przyjść zgorszenia. – Spojrzał wprost na mnie, aż poczułam mdłości. A wtedy przeniósł wzrok na Dylana. – Lecz biada człowiekowi, przez którego dokonuje się zgorszenie. Otóż jeśli twoja ręka lub noga jest dla ciebie powodem do grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie! – Nie wiedziałam już, czy krzyczy na nas wszystkich, czy tylko na Dylana, ale każde jego słowo spływało mi potem po kręgosłupie. – I jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem do grzechu, wyłup je!

Nastała cisza. Noah rozejrzał się po wszystkich, wziął głośny wdech, aż zatrzeszczał jego mikrofon, a później znów skupił się na Dylanie.
– Wstań, chłopcze.

Zrobił to, a ja o mało nie upadłam. Obaj się wyprostowali, a Noah znów przemówił:
– Czy potrafisz odpowiedzieć, jakim cytatem się posłużyłem?

– Ewangelia według świętego Mateusza, Panie.

– Bardzo dobrze. A czy rozumiesz słowo Pańskie, które przekazujemy wraz z ojcem dla waszego dobra i przyszłego zbawienia.

– Oczywiście, Panie.

– Usiądź. – Znów przeszył wzrokiem salę pełną ludzi. – Powiadam wam, nadejdzie koniec. Bóg nie ma sił patrzeć na grzechy zalewające miasta i okolice. Nie po to dał nam wszystko, abyśmy go opluwali. A gdy koniec nadejdzie, błogosławieni, którzy wyrzekli się własnej woli, albowiem oni dostąpią miłości Pańskiej.

– Amen – przemówił stojący za nim Ellias.

– Amen – powtórzyli wszyscy zebrani.

Noah oddał miejsce przy mikrofonie ojcu, a zanim usiadł, ponownie odszukał mnie w tłumie i przeszył wzrokiem.

Będę grzeczna, obiecuję. Tylko nie wyłupiaj oczu Dylanowi i nie odcinaj mu rąk – prosiłam wzrokiem, a Noah się uśmiechnął.

Wedle woli Jego. A może wedle woli Noaha?


^^^^^

Cześć ;) Miłego piąteczku Wam życzę i przypominam, że dziś ostatni dzień "tygodnia z sektami" na moim FB.  O 16 pojawi się ostatnia już prawdziwa historia, choć to tylko kolejna z wielu, wielu. A wierzcie lub nie, ale wybrałam te mniej brutalne. Zarówno Wspólnota, jak i Kościół Prawdy Oświeconej, to przy nich grzeczni, mili i dobrzy ludzie, prawda? Aż tak pokręcona nie jestem, nawet ja bym nie wymyśliła czegoś takiego :D Ślubów z dziećmi też nie będzie, macie moje słowo.
Trzymajcie się i do za tydzień ;)
Chyba, że się uda, to wpadnie coś wcześniej ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro