Część 37

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Las Vegas

Tristan Haleskin

Rozmowa ze znerwicowanym Monroe'em tylko mnie zirytowała.
Ale tym razem to nie Richard był tego powodem, lecz mała upierdliwa Julia Kane, która jakimś sposobem wie, kim jesteśmy. I tą wiedzą podzieliła się z włoskim mafiozem Asą Colettim.

Chyba że mój wspólnik przesadza z rewelacjami. W końcu nie raz wykazywał się słabymi nerwami. Jednak mimo wszystko muszę być ostrożny i przez jakiś czas udawać przykładnego obywatel.

Wychodzę z gabinetu i idę w stronę schodów prowadzących do piwnicy.
Przed drzwiami do pomieszczenia stoi Cesar, który na mój widok otwiera mosiężne wrota. Wchodzę do środka, gdzie panuje półmrok i idę wzdłuż długiego korytarza. Po każdej stronie jest kilka par drzwi, przypominających tych w więzieniach, z małymi okienkami zamykanymi na metalowe zasuwy.

Podchodzę do numeru osiem, uchylam okienko i zerkam do środka. Widzę drobną brunetkę, która siedzi skulona na łóżku. Pewnie wszystkie tak teraz wyglądają — zrozpaczone i wystraszone.

Sięgam na dół po większy , metalowy bolec i odsuwam go. Uchylam drzwi, a dziewczyna na mój widok jeszcze bardziej odsuwa się w kąt.
Jakby to miało ją uchronić przede mną.

Wkraczam powoli do środka, obdarzając ją uśmiechem.
Staję tuż naprzeciwko łóżka, po czym wskazuję palcem na jego krawędź, mówiąc...

- Usiądź tutaj skarbie. Chcę cię zobaczyć.

Dziewczyna przez moment nie porusza się, a po jej policzkach spływają łzy. Jednak, gdy mój uśmiech znika, postanawia nie igrać z losem i wykonuje moje polecenie.

Gdy siedzi na krawędzi posłania, pochylam się i przeczesuję dłonią jej piękne, lokowane, czarne jak heban włosy.
Meksykanka. Mała , słodka Meksykanka.

- To z tego powodu Susan ci pomogła? Dlatego cię ukryła przede mną?- pytam i kładę dłoń na jej okrągłym brzuchu.

- Nic nie powiedzieć, nic nie wiem...

Jej angielszczyzna jest daleka od poprawnej, ale chyba stara się mnie zapewnić, że będzie współpracować.

- Susan od lat pomagała mi z dziewczynami takimi jak ty. I nadal nie mogę uwierzyć, że złamała zasady, bo zrobiło jej się przykro z powodu Meksykanki w ciąży. Od miesięcy zastanawiałem się, jak udało ci się uciec. Teraz rozumiem wszystko.

Mój dotyk ją ewidentnie brzydzi, stara się nie ruszać, gdy masuję jej brzuch, ale jej wykrzywiona mina mówi wszystko.

Odsuwam się od niej, ponownie się uśmiecham.

- Nie zabiję cię skarbie. W końcu nosisz w sobie nowe życie.

Na te słowa dziewczyna reaguje energią. Zaczyna mówić jak oszalała...

- Nic nie powiedzieć, dziękuję, nie powiedzieć...

- Nowe życie, które również może być dla mnie opłacalne - mówię spokojnie, przerywając jej płaczący bełkot. 
— Jest wiele par, które nie mogą legalnie adoptować dzieci i na pewno szukają innych sposobów. Mogę dzięki tobie skarbie zarobić podwójnie. Zwłaszcza że gdy tylko urodzisz, odpracujesz czas opieki nad tobą w ciąży u jakiegoś miłego pana. Z taką słodką buźką, na pewno znajdę szczodrego  klienta.

Oczy dziewczyny robią się wielkie, więc wychodzi na to, że znacznie lepiej rozumie po angielsku, niż potrafi posługiwać się tym językiem.
I dobrze, niech wie, co ją czeka. Nie ma sensu jej okłamywać prawda?

- A jeśli znowu spróbujesz uciec, jeśli zrobisz coś przeciwko mnie, to przysięgam , że ty i twoje nienarodzone dziecko skończycie na wysypisku śmieci.

Dziewczyna jeszcze głośniej płacze , więc uderzam ją otwartą dłonią w głowę , po czym ruszam do wyjścia.

Wracam do swojego gabinetu i dzwonię do swojej asystentki.

- Kochana Gabrielo, chyba czas na konferencję prasową.

- Czekałam na te słowa Tristan, jestem pewna, że wygraną masz w kieszeni. Nie ma lepszego kandydata na burmistrza . Mieszkańcy wiedzą, ile możesz zrobić dobrego dla tego miasta.

- Zrobię wszystko , co w mojej mocy, aby tak się stało.

***

Julia

Obserwuję Krisa, który cały czas ma opuszczoną głowę i je w pełnym skupieniu lasagne, którą przyrządziłam na obiad.
Następnie zerkam na Franka, który siedzi przy drugim końcu stołu z identyczną postawą.
Naprzeciwko mnie na szczęście siedzi Nelson, który uśmiecha się , dostrzegając moje przyglądanie się upartym Mitchellom.
Tak naprawdę, tylko my rozmawiamy podczas posiłku , a tymczasem dwa gbury udają, że się nie widzą.

Po obiedzie wstaję pierwsza i zaczynam zbierać naczynia. Jednak Kris szybko mnie dogania i zabiera z rąk przedmioty.

- Gotowałaś, więc teraz odpocznij.

- A wy pracowaliście cały dzień na ranczu...

- Ja pozmywam i proszę, nie kłóć się ze mną- mówi , jednocześnie kierując wzrok na mój brzuch.

Czy on oszalał? To, że jestem w ciąży, nie oznacza, że nie mogę pozmywać naczyń. Nic mi nie dolega, ale nie mam zamiaru kłócić się z nim o to, gdy nadal mamy towarzystwo. Dlatego pozwalam mu przejąć pałeczkę i wychodzę z kuchni.

Postanawiam zaczerpnąć świeżego powietrza, więc wychodzę przed dom i zaczynam spacerować po podwórku. Kilku mężczyzn nadal kręci się po ranczu, ale już czuć wieczorny spokój.
To niebywałe, jak szybko poczułam się tutaj swobodnie. Pokochałam to miejsce i mam nadzieję, że relacje Krisa i Franka się poprawią. Chciałabym przyjeżdżać tutaj w wakacje, a skoro spodziewamy się małej istotki, to miejsce jest idealne.

W końcu Frank zostanie dziadkiem i z pewnością chciałby mieć kontakt z wnukiem bądź wnuczką.

Ciekawe czy to będzie dziewczynka, czy też chłopiec. Patrząc na Evę, marzyłam , że kiedyś będę miała tak słodką córeczkę. Ale gdy widzę Jasona , syna Allison, podziwiam, jak bardzo wspiera mamę i z pewnością , gdy dorośnie, będzie wspaniałym mężczyzną.

Kolejny raz na mojej drodze staje mały kotek. Kucam przy nim, głaszczę jego puszystą główkę, po czym chwytam go i unoszę do góry. Przytulam kotka do siebie, który zaczyna mruczeć z zadowolenia.

- Uważaj, aby cię nie podrapał. To mały, zdradliwy dzikus.

Frank mówi z uśmiechem, a potem zbliża się do studni. Chwyta za wiadro przyczepione łańcuchem do drewnianej konstrukcji nad studnią i upuszcza go powoli na dół, kręcąc metalowym uchwytem.

- Ten kotek jest słodki i miły, nic mi nie zrobi.

- Kiedyś siedział na moich kolanach zadowolony, że go głaszczę, a potem ugryzł mnie w palec. Pozory mylą moja droga- mówi z uśmiechem, więc nie biorę jego słów na poważnie.

- Masz rację Frank, pozory mylą i to w wielu przypadkach.

Frank przerywa swoją czynność i przygląda mi się przenikliwie. Nie widzę w nim złości, już dawno tak na mnie nie patrzy. To spojrzenie zdecydowanie zarezerwował dla syna i czas to zakończyć.

Uśmiecham się do niego serdecznie, po czym wraca do swojego zadania. Gdy już napełnia wodę, wyciąga wiadro i stawia je koło swoich stóp. Sięga po kolejne wiadro i przelewa wodę z jednego do drugiego.

- Mogę w czymś pomóc ?

- Nie Julio, tylko zaniosę wodę kaczkom,.  Kris będzie musiał jeszcze oporządzić konie, ale to zajmie chwilę.

- Kris uwielbia pracę przy koniach, aż oczy mu błyszczą , gdy patrzy na Ramzesa.

- Od małego go fascynował...

Frank uśmiecha się pod nosem i to pierwszy raz , gdy widzę, jak mówi coś o synu i to z takim nostalgicznym wyrazem twarzy. Postanawiam pójść za ciosem...

- Tęsknił za tym miejscem.

Mina mężczyzny diametralnie się zmienia. Nie ma śladu po uroczym uśmiechu, teraz widzę tylko gniew.

- A jednak przez lata tu się nie pokazywał.

- Nie wiedział, czy może przyjechać.

- Bzdura.

- Pamiętam pana reakcję , gdy tutaj przybyliśmy i proszę się o to nie gniewać na mnie, ale uważam, że obaj jesteście zbyt dumni i uparci.

- Nie będziemy o tym rozmawiać Julio, nie wiesz wszystkiego, nie znasz mnie.

- To prawda, ale jestem całkiem dobrą obserwatorką. Widzę te małe znaki, które dowodzą waszą wzajemną miłość.

- Dziewczyno co ty...

- Na przykład pokój Krisa, nie zmienił pan w nim nic od momentu jego wyjazdu. Gdybym była na kogoś śmiertelnie obrażona, gdybym nie chciała mieć nic wspólnego z daną osobą, pozbyłabym się wszystkich pamiątek po nim.

- Nie lubię remontów.

- A co z rzeczami , które pan przyniósł dla niego? I do tego kapelusz, powiedział pan, że ma go nosić , bo dostanie udaru!

- Bo dostanie!

- Martwi się pan o jego zdrowie! Kris nie jest panu obojętny.

- Boże, kobiety...

- I przede wszystkim...pozwolił pan nam tutaj zostać na dłużej. Mimo że mamy kłopoty, nie wyrzucił pan nas.

Frank już się ze mną nie kłóci i, mimo że trzyma wiadro z wodą, wygląda, jakby nie wiedział co teraz ze sobą zrobić. W końcu rusza w stronę stajni, aby po chwili zmienić kierunek i udać się do innego budynku.
Chyba nasza rozmowa wytrąciła go z równowagi, ale nie można tak zostawić tej sytuacji. Oni muszą w końcu się dogadać. Muszą szczerze porozmawiać i przepracować swoje problemy.

Może jeszcze kilka tygodni temu nie naciskałabym na kogoś , kto nie chce rozmawiać o swoich problemach, ale od czasu kiedy zbliżyłam się do Krisa, od czasu kiedy mu zaufałam i otworzyłam przed nim serce, a także dałam  wgląd w moją przeszłość, uważam, że tylko szczera rozmowa może im pomóc.

Nie wierzę nawet przez sekundę, że nie darzą się miłością. Co prawda w tej chwili, jest dla nich ona bolesna, ale wszystko można jeszcze naprawić. Wystarczą dobre chęci, po obu stronach.
I tutaj pojawia się problem. Są niezwykle uparci i gdy tylko dochodzi do potyczki słownej między nimi, odchodzą w przeciwne strony.

- Nie mogą odejść...

Myślę na głos, po czym spoglądam na kotka, który prawie zasypia na moich ramionach.

- O to chodzi mały dzikusie, nie mogą odejść...

***

Zaparzam kawę dla siebie i Nelsona, który wchodzi do kuchni uśmiechnięty, mówiąc , że już zapomniał, ile ciężkiej pracy na ranczu jest do wykonania.

- Jakieś starcie Frank kontra Kris?- pytam, podając mu kubek z gorącym naparem.

- Nie, a szkoda, to mogłoby być ciekawe- mówi żartobliwie, ale gdy widzi moją minę , szybko się poprawia i zapewnia mnie, że nic złego nie działo się dzisiaj podczas pracy.

- Może wyjdziemy na ganek?

- Pewnie, panie przodem.

Po wyjściu przed dom siadam na ławce z wygodnym oparciem , obitym poduszkami, a Nelson zajmuje miejsce na wiklinowym krześle bujanym.

- To krzesło po naszej babci, ma już z milion lat- mówi zadowolony, a potem popija kawę.

W oddali zauważam Krisa, który chodzi z wiadrem wody, a wokół jego nóg kręci się kotek.
Gdy o mało co nie wylewa wody, próbując nie nadepnąć na zwierzaka, parskam śmiechem.

Nelson opowiada mi o latach spędzonych na ranczu i o tym, jak Frank był wspaniałym starszym bratem, chociaż nie należał nigdy do rozrywkowych ludzi.

- Pozycję klauna w rodzinie jednogłośnie otrzymałem ja- mówi rozbawiony, wskazując palcem na siebie.

- Nelson?

- Tak?

- Musimy im pomóc. Oni sami się nie dogadają, są za bardzo narwani.

- Próbowałem rozmawiać i z Frankiem i z Krisem...

- O to chodzi, rozmowy z nimi nic nie dają. Oni sami muszą się dogadać, ale przy pewnej pomocy z zewnątrz.

- Mam dziwne wrażenie, że wpadłaś na jakiś pomysł i coś czuję, że cholernie mi się on spodoba - mówi zaciekawiony, po czym poprawia się na krześle i pochyla się w moją stronę, by lepiej usłyszeć .

- Ich każda dłuższa rozmowa kończy się awanturą i zniknięciem sobie z oczu.

- Tak, to prawda.

- A gdyby nie mogli zniknąć sobie z oczu? Gdyby nie mogli odejść w przeciwne strony? - pytam.

- Byliby zmuszeni do przebywania ze sobą w jednym miejscu...

- I wtedy musieliby porozmawiać...

- I byłaby szansa, że dojdą do porozumienia- kończy moją wypowiedź z szyderczym uśmiechem.

- Dokładnie, musimy tylko stworzyć im dobre warunki do spędzenia ze sobą nieco więcej czasu. Powiedzmy...w zamknięciu.

- Oj wkurwią się na nas...

- Warto zaryzykować- mówię poważnie, a uśmiech Nelsona jeszcze bardziej się poszerza.

Kochani, w niedzielę zapraszam na akcję pt. "Schwytać Mitchell'ów" ❤️❤️❤️ Pozdrawiam  serdecznie ❤️❤️❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro