Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ty dewiniaid
Aengus

4 godziny wcześniej

Widok cierpiącej przez sen Reese niemal pozbawił mnie oddechu.

Chociaż jej ból został na razie zakorzeniony w jej wspomnieniach, nie mogę zdzierżyć tego, że jako młoda kobieta musiała przejść przez takie okropieństwo.

Nienawiść jaką darzyłem jej rasę w jej konkretnym wypadku zamienia się w coś,  czego jeszcze do końca nie mogę pojąć.

Długo się zastanawiałem w jaki sposób mógłbym pomóc zemścić się Reese  na jej oprawcy. Skoro on już nie żyję.  Kulka w łeb jaką raczyła obdarować go moja iskierka zdecydowanie nie wystarczało.  On zdecydowanie zasługiwał na o wiele większe cierpienie.

O mej decyzji zawyrokował moment,  w którym śpiąca Reese przy moim boku zaczęła niepohamowanie wyć i błagać przez sen, aby jej nie dotykać.

Obróciłem się twarzą w jej stronę,  najdelikatniej jak potrafiłem musnąłem opuszkami palców jej aksamitną twarz.  W swój dotyk oddałem te delikatną część siebie, którą rzadko ujawniałem na światło dzienne.

Przepełnione cierpieniem jęki Reese w tamtym momencie ucichły,  a z zamkniętych oczu zaczęły płynąć łzy. Blask księżyca rozświetlał jej przepiękną twarz, jedynie łzy kaleczyły jej wizerunek.

Niczym zaklęty pochyliłem się ku jej twarzy i zrobiłem coś co na zawsze zawsze przyoięczetuje naszą więź. Z całowuje jej łzy, stopniowo, jedna po drugiej.

Sam nie mogłem pojąć co pchało mnie do tak absurdalnych czynów.  Jedynie co w tamtym momencie czułem to chęć zabrania od Reese całego jej bólu.

W pewnym momencie połączyłem nasze usta w delikatnym pocałunku. W chwili, gdy moje wargi doknęły jej soczystych ust zimny prąd przeszył całe moje ciało.  Jak oparzony odsunąłem się od niej, aby następnie wybiec z komnaty.

To nie powinno się wydarzyć. Źle postąpiłem całując ją przez sen. Poczucie winy w powolnym tępie zaczęło pożerać mnie od środka.

Cicho zatrzasnąłem drzwi i przez moment nasłuchiwałem tego, czy przypadkiem jej nie obudziłem.  Gdy usłyszałem subtelne chrapanie mimowolnie się uśmiechnąłem.

Usiadłem na podłodzę i tułowiem oparłem się o mur pałacu.  Przymknąłem oczy i zacząłem myśleć o tym, co się ze mną dzieję przy obecności Reese. Poczucie winy w stosunku do mojej rodziny coraz bardziej rosło w mojej podświadomości. Bezsilność zdominowała mnie. Pierwszy raz odkąd żyję nie byłem wstanie wybrać.

- Mamo, siostry wybaczcie mi, ale w stosunku do Reese zaczynam czuć coś przeciwnego niż nienawiść.  Jest ona pół człowiekiem,  pół czarownicą, wychowaną w ludzkim świecie, przez ludzi. Ludzka rasa odebrała mi was w najbardziej okrutny sposób.  Przez tyle stuleci pielęgnowałem  nienawiść do ludzi, za to, że was po prostu zamordowali. Skazali mnie przy tym na wieczną samotność.  W obrazach przeszłości widuję jak ogień zabiera wasze życia,  a ja nie byłem w stanie z tym nic zrobić.  Miałem uchronić brata,  lecz od dawna nie miałem od niego żadnych wieści.  Nie mam pewności nawet czy on nadal żyję. Zawiodłem was, czuję całym sobą,  chociaż bardzo tego nie chcę,  że moje serce otwiera się na Reese- w myślach zaczynam przepraszać moją zmarłą matkę i siostry.

Z transu wybudził mnie Dillion,  który właśnie przechadzał się przez korytarze pałacu. Znacząco odchrząknął i podał mi rękę. W ten sposób pomógł mi wstać.

Dillion jest pół magiem- pół elfem. Nikt tak naprawdę nie wie skąd się wziął. Dla niego tak jakby czas przestał płynąć. Pamięta czasy świetności magicznych ras w wymiarze ludzkim. Pogłoski chodzą,  że jest pierwszą i ostatnią hybrydą dwóch magicznych gatunków.

Jeśli chodzi o wygląd jakim mógłbym go opisać,  zdecydowanie mógłby ujść za Azjatę. Jakby to ludzie opisali, Dillion ma wschodnie rysy twarzy.  Długie do ramion, gęste czarne włosy,  przeplecione  blond pasemkami na grzywce, zasłaniają lewą połowę jego twarzy. Wąskie oczy wyglądają tak jakby przez cały czas je mrużył. Blada cera kontrastuje z głęboką czernią jego źrenic. Szczupły, wysoki około sto osiemdziesiąt siedem centymetrów wzrostu. Zawsze nienagannie ubrany. Jedynie szpiczaste, duże elfie uszy zdradzają, że pochodzi z magicznego wymiaru.

- Nie wiesz co masz począć Aengusie- rozpoczął ze mną rozmowę.

- Nie mam pojęcia co sugerujesz- wyminąłem go.

- Ciebie i Reese wbrew tobie zaczyna łączyć silna więź. Silniejsza od twojej nienawiści. Wyczuwam to. Twoje myśli zdradzają mi, że zamierzasz udać się do piekła po pewnego niegodziwca.  Zdajesz sobie sprawę,  że piekło nawet od magów oczekuje zapłaty? Jesteś gotowy na takie poświęcenie?- wierny sługa korony zaczyna prawić mi morały

- Jestem Aengus arlwydd y gwynt,  poświęcenie od wieków krąży w moim krwiobiegu- rzekłem i spojrzałem mu prosto w oczy.

Nie miałem nic do ukrycia.

- Pomogę Ci otworzyć przejście do świata umarłych- Dillion zaoferował mi swoją pomoc.

Skinąłem jedynie  głową na znak zgody. Ten pół elf- pół mag rzadko kiedy jest skłonny do pomocy. Z racji tego, że jest starszy od mnie o tysiące lat, a wygląda jak dwudziestoparolatek przystałem na jego pomoc.

Dillion zmrużył delikatnie oczy, albo je zamknął, za każdym razem ciężko jest mi to odgadnąć. Następnie gestem pokazał,  aby szedł za nim. Prowadził mnie, przez labirynty korytarzy zamku, co chwilę schodziliśmy po schodach do podziemi. W tym labiryncie na pewno nie jeden by się zgubił.  Gdy przeszliśmy przez jakiś korytarz, droga powrotna automatycznie się zamykała, by po chwili otworzyć kolejny z labiryntu korytarzy.

Ta podróż minęła nam w zaskakującej ciszy. Tylko Dillion od czasu do czasu nucił nieznaną mi dotychczas melodię. W końcu znaleźliśmy się w miejsce co od wewnątrz wygląda jak krater wulkanu.

- Nie mogliśmy się po prostu tu przenieść?- burknąłem na niego.

- Mogliśmy,  ale wtedy nie mógłbym spędzić z tobą czasu.  Ostatnio samotność mnie nie opuszcza- wyjawił,  a po chwili znika w złotym pyle.

Dillion od zawsze był zwolennikiem spektakularnych wyjść.

Rozejrzałem się po otoczeniu i z wyraźnym zaciekawieniem odkryłem,  że Dillion zaprowadził mnie do hynt y meirw. Przejścia zmarłych portalu łączącego piekło z innymi wymiarami.  Przejście to było niczym innym jak ogromną wyrwą w ziemi w środku uśpionego wulkanu w podziemiach zamku. Wyrwa ta stworzona jest z magicznych, księżycowych i wulkanicznych kamieni. Na powierzchni przejścia kamienie tworzą ostre krawędzie,  aby nikt nie mógł zbliżyć się do źródła lawy, która stanowiła bramę do uffern odpowiednika piekła.

Postawiłem pierwszy krok ku otchłani. Gwałtownie przede mną wyłonił się z lawy ogromne stworzenie z mamy. Głowę miał diabła z rogami barana. Na jego tułowiu, plecach umiejscowione były ogromne skrzydła przerośniętego orła.

-  Kto śmie zakłócać spokój Lucifera- zaryczał tak głośno, że podmuch powietrza z jego ust pchnęło moje ciało na skały.

- Jestem magiem. Zwą mnie Aengus arlwydd y gwynt, przyszedłem tu po to, aby wskrzesić życie człowieka,  który zdecydowanie zginął zbyt łaskawą śmiercią.  Lorenzo Fornerro zasługuje na bolesną śmierć.  W imieniu córki magicznej królowej pragnę zemścić się na tym człowieku.- wytłumaczyłem swoje zamiary Panu Piekieł.

- Chcesz ukraść to co należy już do mnie!!!- Lucifer jeszcze głośniej zawył.

Tym razem spętał mnie łańcuchami stworzonymi z magmy.  Ból jaki w tamtej chwili odczuwałem stawał się niemal nie do opisania. Czułem jak ogień spalał mnie od środka,  a ostre krawędzie pułapki boleśnie raniły mą skórę.  Mimo cierpienia nie błagałem o litość.

- Ból mnie nie ujarzmi- powtórzyłem sam do siebie.

Niespodziewanie zostałem uwolniony  objęć nieprzeniknionej agonii.  Unoszę swe zbolałe spojrzenie ku Luciferowi, który przybierał właśnie ludzką postać. Omal nie padłem  wrażenia. Zza złotej mgły w miejscu, w którym stał Lucifer wyłonił się Dillion.

- Co tu się u diabła dzieję Dillion? Co to za szemrane sztuczki?- krzyknąłem na niego.

Odpowiedział mi śmiechem, sugestywnie uniósł jedną brew do góry.

- Ludzie i magiczne rasy od pokoleń są przekonani, że pan piekła może mieć tylko jedną postać,  ewentualnie ukrywać się w ludzkim ciele. Nie przyszło im do głowy, że ja jako Lucifer mogę również należeć do magicznego świata.  Nadal możesz nazywać mnie jak dawniej Dillion. Zapomnieliście o tym, że Lucifer stworzył magiczne rasy, oddaliście się od Pana Piekieł.  Królowa Gilda wiernie służyła mi jako Luciferowi, nie znała mojego drugiego oblicza. Dillion w oczach królowej stał się wiernym sługom korony. Swoją postawą udowodniłeś, że jesteś wart zabrania z uffern ciała i duszy Lorenzo.  Jednak ten wymiar będzie oczekiwał zapłaty.  Czy ty Aengusie jesteś gotów poświęcić jedno z twoich cennych żyć w imieniu dobra Reese? Córki nieskalanej królowej Gildy. Pamiętaj jednak,  że po upływie doby twoja żona osobiście musi ponownie go zabić. W przeciwnym razie, piekło samo zabierze o wiele więcej dusz.

- Poświęce swoje ostatnie życie,  tylko po to, aby zemsta się dokonała- oznajmiam.

W chwili gdy wypowiadam ostatnie słowo poczułem ostre ukłócie w sercu, tak jakby wyrwano mi jego część.

Przymykam oczy, a gdy je otwieram znajduję się w pokoju tortur, którego sam stworzyłem. Na kamiennym stole leżał nie kto inny jak sam Lorenzo, który był nieprzytomny.

Korzystając z chwili chciałabym zachęcić Was moi drodzy czytelnicy do czytania wspaniałych dzieł, cudownych dziewczyn. Wierzę,  że nie zawiedziecie się, gdy sięgnięcie po te pozycje na Wattpadzie. Mam nadzieję,  że tak samo jak mnie zaczarują was te opowieści. ❤️❤️❤️❤️

Jo___anna "Skandal na pierwszej stronie"

kuczynskaola "Esencja"

thegirlfromstarsxox "Spalona"

elessmere " Ekipa wygnańców-Anioły piekieł"

atriabooktok "Pomóż mi odejść"

JWrotters "Ratters"

MiriaMaddie "Pieśń mroku i gniewu"

Więcej moich polecajek w kolejnych rozdziałach mojej powieści.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro