Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ty dewiniaid
Reese

- Aengusie przyjmujesz Reese  jako swą wybrankę- zadaje mu pytanie starszy zakapturzony mężczyzna.

- Tak- odpowiada mój pseudo porywacz, patrząc mi głęboko w oczy.

Jego spojrzenie przeszywa mnie na wkrość. Sprawia, że nagle wszystko sprowadza się do tego momentu.  Odnoszę wrażenie jakby stawał się centrum mojego wszechświata. 

- Reese przyjmujesz Aengusa jako swego wybranka?- tymrazem pytanie zostało skierowane do mnie.

Daję sobie czas na zastanawianie się.  Trwam w małej formie zawieszenia. Do końca jeszcze nie potrafię zatrybić co się tutaj dzieję.

ŚLUB. MÓJ WŁASNY ŚLUB.

- Tak ona przyjmujesz mnie- do moich uszy dochodzi pewny siebie głos Aengusa.

- Kto ci dał kurwa prawo za mnie się wypowiadać!!!- grzmie.

Wokół mnie znikąd zaczęły tańczyć małe ogniki.

Maleńkie istoty stworzone z ognia z gracją lawirują  wokół mej postury. Figlarnie mnie zaczepiają.  Dosłownie zostałam przez nie otoczona. W delikatny sposób co jakiś czas muskają moje ciało.  Nie parzą mnie. Po paru chwilach orientuje się,  że te postacie są skrawkiem mnie samej.

-Nie opieraj się temu. Połączone więzi  pomogą odkryć Ci prawdę - cichy szept subtelnie zakrada się w zakamarki mojego umysłu.

Burzy niewidzialny mur, który stworzyłam.  Świat w jednej chwili nabrał dosłownie innego znaczenia. Kierowana impulsem,  jeszcze raz spoglądam w stalowe tęczówki mężczyzny.  Zdecydowanie przeraża mnie intensywność jego spojrzenia. Sprawia, że czuję się po prostu naga.

- Tak przyjmuję- z moich ust wydobył się nie to szept nie to pomruk.

W chwili gdy wypowiadam te dwa kluczowe słowa Aengus wzdycha z ulgą.  Jego spojrzenie staję się odrobinę łagodniejsze,  a na jego twarzy pojawia się nikły cień uśmiechu. Dopiero po paru minutach zauważam,  że podoba mi się ten widok. Chciałabym się na pewno niejednokrotnie zatracić w tym mężczyźnie. Nie mam pojęcia skąd te nieoczywiste aluzje wzięły się w mojej głowie.

Co się ze mną dzieję? Imbardziej spoglądam na mojego męża tymbardziej czuję jak  niewidzialne węzły łączą nas ze sobą,  jakby tajemnicza zewnętrzna siła na gwałt chciałaby nas ze sobą połączyć.

Aengus nachyla się ku mej twarzy, instynktownie jestem przygotowana na mój pierwszy pocałunków.  To się kuźwa dzieję w tej chwili.  Lada moment przeżyję swój pierwszy buziak. Jak powinnam się zachować? Gonitwa myśli zaczyna niemiłosiernie bombardować mój umysł. 

Przymykam oczy. Chcę pójść z prądem.  Jednak zamiast poczuć delikatne muśnięcie na ustach, mężczyzna subtelnie przygryza płatek mojego ucha. Przez moje ciało przechodzi przyjemne mrowienie.

- Przygotuj się to może trochę zaboleć- wyszeptuje mi do ucha Aengus.

Czar prysł.  W mgnieniu oka ostrząsam się z tego transu.

- Na co niby?!- odpowiadam nie co głośniej niż zamierzałam.

- Przed chwilą zostało wykonane przyrzeczenie (przyjęcie), teraz, aby nasze małżeństwo się dokonało musimy zostać przez siebie nawzajem naznaczeni. W ten sposób będziemy połączeni wiecznością moja iskierko- spokojnie mi odpowiada zachrypniętym głosem.

- Tylko mi nie mów,  że zamierzasz na mnie na sikać? Wszystkiego się mogę się po tobie spodziewać?- ripostuję jego wypowiedź i z przerażeniem na niego patrzę.

Źrenice Aengusa nie co się poszerzyły, a jego stalowe tęczówki dosłownie na moment pociemniały.

- Wypalę Ci tylko moje imię na twoim Cycu- dumnie komunikuje mi.

Dosłownie szczerzy się w tym momencie jak głupi do sera, znacząca gapi się w mój dekolt.  Dobrze chociaż,  że się nie ślini.

- Chyba cię chłopie posrało- odskakuje od niego.

Tajemniczy mężczyzna parska śmiechem, mój świeżo upieczony mąż rewanżuję mu się morderczym spojrzeniem.

- Jest to nieuniknione,  ale pocieszę Cię,  że też będziesz mnie oznaczać Reese- gdy to mówi w tym samym czasie bierze do ręki tajemniczy przedmiot wyglądem przypominający pióro kruka.

Zanim zdążam zaprotestować Aengus przykłada mi narzędzie w okolice obojczyka. Przeszywający ból nawiedza moje ciało. Aengus w zwolnionym tempie wypala pojedyńcze litery swego imienia na moim ciele.  Mam wrażenie,  że ten proces trwa wiecznie. Zranione miejsce strasznie pulsuje. Z trudem powstrzymuję łzy.

W końcu mój mąż z piekła rodem prostuję się i dumnie zaczyna przyglądać się swojemu dziełu. Trwa w tej pozycji przez dobrą chwilę,  aż  w końcu  niespodziewanie całuję obolałe znamię. Przypieczętowuje te magiczna formę  tatuażu pocałunkiem.

- Uwierz mi iskierko to było naprawdę konieczne- tłumaczy się Aengus.

- Teraz moja kolej wypalić Ci swoje imię?- zadaje mu pytanie w głowie obmyślając swój niecny plan.

- Jestem cały twój Reese- znacząco się do mnie uśmiecha- Możesz oznaczyć mnie gdziekolwiek zapragniesz- dodaje po chwili- dodaje po chwili i wręcza mi pióro z rozżarzoną końcówką.

Gwałtownie upadam na kolana i oburącz ściągam spodnie swemu partnerowi. O mały włos a dostałabym jego przyrodzeniem po twarzy. Nie byłam na to przygotowana. Aengus nie nosi kuźwa bielizny. Z resztą nie dziwię się z takim kutasem gacie by mu rozerwało. Nie ma bata, aby jakąkolwiek  guma w majtkach utrzymałaby w ryzach to monstrum. 

Czuję jak moje policzki zaczynają się rumienić. Bezczelnie wpatruję się w krocze Aengusa. Ogromny w jego przypadku byłoby dużym niedopowiedzeniem. Jego kutas jest jakąś anomalią,  wynaturzeniem. Nie ma mowy,  abym pozwoliła mu penetrować mnie tym bydlakiem. Są to co najmniej jak nie więcej trzydzieści sześć centymetrów czystej tortury. Nie ma chuja,  aby nie rozerwał mojej kobiecości.

Nerwowo przełykam ślinę  i przekładam nietypowe narzędzie tortur do jego wzgórka łonowego.

-Kurwaaa jego maaać-Aengus syczy z bólu.

Momentalnie jego silna dłoń ląduję na moim ramieniu, mocno mnie ściska.  Nie zrażona jego reakcją piszę na nim swoje imię. Aengus sapie, ale dzielnie stoi bez ruchu. Pogrubiam litery, aby moje moje imię odznaczało się na tej części ciała.

- Skończyłam- oznajmniam dumnie, podnosząc się z kolan.

- Nie pocałujesz mojej rany żono?- zaczepia mnie Aengus.

- Jesteś dużym chłopcem poradzisz sobie- posyłam mu w powietrzu buziaka.

Aengus gromi mnie swoim spojrzeniem, wygląda tak jakby miał ochotę mnie udusić. Nie robię sobie nic z tego,  ledwo udaję mi się powstrzymać śmiech.

- Ceremonia została zakończona prawda Connel- mój mąż (kuźwa jak do brzmi mąż) zwraca się do mistrza ceremonii.

- Od tej chwili jesteście złączeni wiecznością. Za parę dni nastąpi koronacja was dwojga. Żywioły muszą zaakceptować nowych władców. Obrzęd przejścia potrzebuję chwili odosobnienia- odpowiada radny magiczny.

- W takim bądź razie wszyscy precz mi z oczu. Mam do pogadania z swoją żonką- powrzaskuje Aengus.

Oblewa mnie zimny pot. Kurwa mać obudziłam bestie. Zgromadzeni opuszczają to pomieszczenia.  Zostaję sam na sam z Aengusem.

Chwili gdy zaszczycam go swoim spojrzeniem cała moja pewność siebie wygasa. Moja brawura skulona chowa się wewnątrz mojej duszy. Najchętniej zapadłabym się pod ziemię.  Chaotycznie rozkładam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu drogi ucieczki.

Instynktownie bardzo powoli wycofuję się od niego,  aż w końcu natrafiam na ścianę.  Sama zapędziłam się w te pułapkę.  Głupia, naiwna ja. Jak do tego mogło dojść? Karce się w myślach.

- Jestem zmuszony Cię ujarzmić moja iskierko- chrypie Aengus.

Bliżej do mnie podchodzi. Tak, że nasze ciała dzielą dosłownie milimetry.  Zabiera moją przestrzeń osobistą.  Czuję wibracje jego ciała.

- Nie zastraszysz mnie tym- odpowiadam  twardo.

Następnie zbieram się na odwagę i kieruję wzrok prosto w jego oczy.

- Obawiasz się,  że Cię uderzę?!- pomstuje Aengus i przygląda mi się nieustępliwie.

Jego spojrzenie piętnuje moją duszę.

- Odpowiadaj jak do ciebie mówię Reese!!!- podnosi na mnie głos.

- Sama nie wiem- szepcze najciszej jak tylko potrafię- Całkiem niedawno dosłownie płonęłam. Mało tego zostałam porwana przez jakieś dziwne stworzenia,  zauważmy też,  że pływałam jakieś otchłani. Zaznaczę również,  że tajemniczy głos, który zarzekał się,  że należy do mojej matki i wyraźnie zakomunikował, że mam za ciebie wyjść.  Jak obudziłam się z tego transu, byłam gotowa już do ceremoni. Kompletnie nie pamiętam,  etapu przygotowań. Co tu się tak naprawdę wydarzyło? Jak logicznie możesz mi wytłumaczyć te wyrwę czasową?- bombarduje go mnóstwem pytań.

- Dobrze usłyszałem? Słyszałaś głos matki?- żwawo mi przerywa.

W jego głosie odnajduję małą nutkę przejęcia i niewielkiej troski. Wyraźnie ten fakt, go zaniepokoił.

- Reese spójrz na mnie.  To co mówisz,  nie jest możliwe.  Dusza królowej Gildy twojej matki została unicestwiona. Nie jest w stanie się odrodzić- mówi poważnym tonem Aengus.

Chcę mu nawrzucać za to, że ma czelność oskarżać mnie o kłamstwa.  Wewnętrznie się cała gotuję.  Jak on kurwa śmiał?

Zamierzam już wrzucić przysłowiowy trzeci bieg, gdy Aengus ni stąd ni zowąd chwyta mnie w ramiona i zaczepia wzrokiem moje spojrzenie. Intymność tej chwili znacząca wykracza po za jakąkolwiek skalę.

W głowie buszują mi moje najskrytrze wspomnienia.  Nie jestem w stanie się temu oprzeć,  Aengus grzebie w moim umyśle,  a ja nic nie mogę z tym zrobić.  Czuję jak robi w moim umyśle istny rozpierdol. Przekopowuje się przez jakieś nieistotne pierdoły, ewidentnie szuka czegoś przydatnego dla siebie. Pozostaję w tym wszystkim bierna.

On gwałci mój umysł. Kradnie każdy szczegół najdrobniejszy szczegół mojego życia.  Rozdrapuje nawet jeszcze nie zabliźnione rany.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro