Palermo & Estevez Corporation

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ARIANA

Nowy Jork to miasto, które chyba nigdy nie śpi. W ciągu dnia dzieje się tyle samo, co w ciągu nocy. Prawie dziewięciomiliardowa popula­cja składająca się z ludzi, wilkołaków, wampirów i innych zmiennych. No i oczywiście wśród tych wszystkich stworzeń jestem ja, Ariana Brennan, która dziś zaczyna swój pierwszy dzień w wymarzonej pracy. Dostałam posadę w biurze architektonicznym Palermo & Es­tevez Corporation. Już się nie mogę doczekać, choć trochę się stresu­ję. Poznałam pana Carlosa Palermo. Jest całkiem sympatyczny, wy­gląda na około pięćdziesiąt lat i jest wilkołakiem. Nie poznałam tylko prezesa. Nazywa się Camilo Estevez i też jest wilkołakiem, Alfą. No nic, ja się bardzo cieszę na nową pracę. Mam na utrzymaniu babcię i siostrę, więc pieniądze się przydadzą. Niestety na brata nie mogę liczyć, ale już się do tego przyzwyczaiłam.

Wkładam szarą spódnicę, białą bluzkę, czarne szpilki i z dołu zabiorę jeszcze marynarkę. Brązowe włosy lekko faluję i gotowe. Schodzę do kuchni, gdzie siedzą babcia i moja siostra, Aurelia.

– I jak? – Prezentuję się im.

– Ariano, wyglądasz ślicznie – mówi babcia.

– Dziękuję. – Uśmiecham się.

– A gdzie się tak wystroiłaś? – Moja siostra odrywa wzrok od smartfona.

– Do pracy idę.

– Super – prycha. – To kto się będzie domem zajmował?

– Na przykład ty. Masz piętnaście lat i dwie sprawne ręce – mówię.

– I życie towarzyskie. – Krzywi się.

– Aurelio – upomina ją babcia.

– Jadę – dodaję, wkładając marynarkę.

– A kto mnie zawiezie do szkoły? – oburza się Aurelia.

Wyciągam z portfela pieniądze i kładę je na stole.

– To na autobus.

– Autobus? No świetnie! – rzuca. – A na lunch, obiad?

– Weź z domu, a obiad babcia ugotuje. Lecę.

Wychodzę i wsiadam do samochodu. Aurelia niestety taka jest. Zawsze była oczkiem w głowie rodziców, rozpieszczana, ale teraz musimy liczyć się z każdym groszem. Babcia dostaje jakieś pieniądze, ale to niewiele, dlatego tak bardzo zależy mi na tej pracy. Piętnaście minut później jestem już na miejscu. Wjeżdżam windą na siódme piętro wieżowca, gdzie znajduje się biuro architektoniczne. Pozna­łam już wcześniej sekretarkę, Cecile, i od razu się do niej kieruję.

– Cześć, Cecile – witam się z nią.

– Cześć, Ariano.

Dziewczyna podaje mi jakieś skoroszyty i teczki.

– To od szefa – mówi.

– Od pana Palermo? – dopytuję się.

– Tak. Prosił, byś to przejrzała, i w razie pytań zgłoś się do niego – wyjaśnia.

– Dzięki.

Idę do swojego biura. Każdy pracownik ma własne. Niewielkie, ale to i tak spory komfort. W papierach jest trochę o historii firmy, są projekty, plany wykonanych budynków, szkice. To jest właśnie to, co mnie interesuje i co lubię. Przeglądam te rysunki, aż nagle rozbrzmiewa dźwięk mojego telefonu. Roznosi się po całym pomieszczeniu i dopiero zdaję sobie sprawę, jaka tu panowała grobowa cisza. Zerkam na wyświetlacz. Moja siostra. Jak nie poszła do szkoły, to ją chyba zamorduję.

– Co tam, Auri?

– O czwartej jest dziś wywiadówka – mówi.

– I dopiero teraz mi mówisz?

– Sorry, zapomniałam – rzuca obojętnie.

Nieodpowiedzialna małolata.

– Musisz poprosić Amadea, ja nie wiem, czy się wyrobię.

– Ari, no co ty, wiesz, jaki on jest – marudzi.

– Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej. Przepraszam, ale muszę wracać do pracy.

Rozłączam się, ale dobrze znam siostrę i wiem, że nic nie powie bratu, więc wysyłam mu wiadomość.

Aurelia ma dziś wywiadówkę o 4. Pójdziesz? Ja się nie wyrobię.

Amadeo odpisuje po chwili.

Żeby mi to było ostatni raz.

Nie no świetnie! No ale czego mogę się spodziewać po wielkim Becie. Wiecznie zapracowany i zajęty. Chrzanić to! Zbieram teczki i idę do pana Palermo. Gdy mijam kolejne biuro, słyszę krzyki do­biegające zza drzwi.

– Najprostszą sprawę potrafisz spieprzyć! – Słyszę podniesiony głos mężczyzny.

Podchodzę bliżej, przysłuchując się rozmowie, choć trudno to nazwać rozmową.

– Jeśli nie wykonacie zadania, zostaniecie surowo ukarani!

A kim jest ten gość, żeby się tak wydzierać? Gdy chcę przejść dalej, nagle otwierają się drzwi, z którymi momentalnie się zderzam. Z rąk wypadają mi teczki i czuję, jak na czole rośnie mi guz. Schylam się, by pozbierać papiery, i moje spojrzenie spotyka się ze spojrzeniem sprawcy mojego guza i rozwalonych papierów.

– Przepraszam – mówi mężczyzna, przeszywając mnie wzrokiem.

To ten głos. To on tak krzyczał. Dupek jeden. Czuję dziwny dreszcz. Jego błękitne oczy wpatrują się w moje, hipnotyzując mnie. Wyczu­wam, że to wilkołak.

– Mógłbyś trochę uważać – rzucam.

Podnoszę się, poprawiając spódnicę.

– A ty mogłabyś chodzić prawą stroną, gdzie ma drzwi – kwituje. – Proszę. – Podaje mi jeszcze jedną teczkę.

Nic nie mówiąc, biorę od niego teczkę. Mijam go i idę dalej ko­rytarzem. Czuję na sobie jego spojrzenie tak, jakby był tuż za mną. Odwracam się. Nikogo nie ma. Boże, co to było?

CAMILO

Co to było? Ta dziewczyna... Jest w niej coś intrygującego, coś po­ciągającego, a przy okazji wkurwiającego. Teraz nie mam głowy, by o tym myśleć. Mój głupi brat Cesar odpowiednio podniósł mi ciśnienie. Na nikogo nie można liczyć. Wchodzę do swojego biura i przeglądam teczki ostatnio przyjętych pracowników. Jest. Ariana Brennan. Nie było mnie dwa tygodnie i to Carlos ją przyjął. Niezła jest. Ma takie przenikliwe spojrzenie. Te jej niebieskie oczy... Można by się w nich zatracić. Dobra, wystarczy. Mam na tyle pracy, że nie mam czasu rozmyślać o tej małej, ale najpierw kawa. Nie będę ganiał Cecile, sam sobie zrobię. Idę do naszej kuchni i nastawiam wodę. Wyjmuję filiżankę i sypię dwie łyżeczki kawy. Gdy woda się gotuje, zalewam kawę. Mleko. Otwieram lodówkę i odkręcam mleko. Gdy chcę wlać je do kawy, słyszę głos za plecami.

– Hej.

Aż podskakuję i oblewam się tym pierdolonym mlekiem.

– Kurwa! – syczę i się odwracam.

– Ach, to ty. – Dziewczyna wydaje się zawiedziona.

Ariana spogląda na mnie i się śmieje.

– Masz mleko na marynarce i spodniach – mówi z lekką kpiną.

– Widzę!

– Trzymaj. – Dziewczyna podaje mi ręcznik kuchenny.

– Dzięki – odpowiadam chłodno i wycieram się.

– À propos, nie wiesz, gdzie znajdę tego Esteveza? – pyta, a ja się prostuję.

Masz go przed sobą.

– A co chcesz od niego? – pytam.

– Nie podpisał mi jeszcze umowy.

Kurwa! Faktycznie. Zapomniałem.

– Zostaw umowę u Palermo, na pewno mu przekaże – mówię.

– W sumie. – Dziewczyna wzrusza ramionami.

Mija mnie i otwiera lodówkę. Mmm... Zaciągam się jej zapachem. Pachnie słodko, smakowicie, świeżymi truskawkami.

Po chwili po prostu wychodzi, a ja czuję ucisk w spodniach. Cho­lera jasna! Tak właściwie nie wiem, czemu jej nie powiedziałem, że to ja jestem Estevez. Zrobiłem z siebie kompletnego idiotę przed nią. Ja, wielki Alfa, prezes ogromnej firmy z mokrymi spodniami i marynarką. Nie no, kurwa, świetnie!

ARIANA

Do domu wracam koło szóstej. Dziś miałam więcej pracy, ale nor­malnie będę pracować do trzeciej. Już od progu słyszę awanturę pomiędzy Amadeem a Aurelią.

– Czego wy tak krzyczycie? – pytam.

– O dobrze, że jesteś. – Brat gniewnie się do mnie odwraca.

– Co jest? – Nadal nie wiem, o co chodzi.

– Aurelia jest zagrożona z trzech przedmiotów! – warczy. – Jak ty jej pilnujesz?!

– Nie krzycz na mnie – upominam go.

– Ty jesteś za nią odpowiedzialna! – podnosi głos.

O nie, przeginasz.

– Tak, ja i przypominam ci, że to też twoja siostra, a ty nam wcale nie pomagasz – wyrzucam mu.

– Mam swoje sprawy.

– Więc nie wtrącaj się w nasze – prycham.

– Sama chciałaś, żebym poszedł na wywiadówkę.

– Bo czasem też potrzebuję pomocy od ciebie. Zajmuję się domem, babcią, Aurelią, pracuję i zarabiam, byśmy miały co do garnka wło­żyć, a ty żyjesz jak pączek w maśle i jeszcze masz do mnie pretensje! – wykrzykuję niemalże.

– To widocznie nie najlepiej sobie radzisz – krytykuje mnie.

Unoszę brwi w zaskoczeniu.

– Wiesz co, wyjdź – wyganiam go. – Nie jestem twoją przeznaczoną i nie będziesz mną rządził. Poradzę sobie.

Amadeo się waha, ale odwraca się i wychodzi z domu, trzaskając drzwiami. Całe szczęście babcia jest w ogrodzie i nie słyszała tego. Zawsze się denerwuje naszymi kłótniami.

– Dzięki, że się za mną wstawiłaś – mówi Aurelia.

– Z czego te zagrożenia? – pytam chłodno.

– Matma, hiszpański i fizyka. – Krzywi się.

– Z matematyki i fizyki ci pomogę – mówię. – Popytam, kto mógłby ci pomóc z hiszpańskiego.

– Okej – mówi obojętnie.

– Auri, i proszę cię, ucz się.

– Dobra, ja muszę lecieć! – rzuca, kierując się do drzwi.

– A ty gdzie?

– Do Mili, robimy projekt na lekcję – odpowiada.

– O ósmej masz być w domu!

– Okej!

Boże, co za dzień. Najpierw ten ciamajda z pracy, a teraz kłótnia z Amadeem. Muszę coś zjeść i wziąć kąpiel. Nie mam już dzisiaj sił.

🐺❤️🐺❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro