{Rozdział Dwudziesty Trzeci}

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Wow, co za nagła zmiana -Zygmunt uniósł brwi i zmierzył Juliusza, który ledwo co zjawił się w drzwiach szkoły, od stóp do głów zdziwionym spojrzeniem. Ciemnowłosy zaśmiał się cicho i poprawił opadającą mu na oczy grzywkę. Po raz pierwszy od dłuższego czasu nie miał na sobie zwiewnej, cienkiej, białej koszuli, jego skóra wreszcie nabrała trochę kolorów, a włosy były dobrze uczesane, jednak grzywka co jakiś czas zlatywała mu na oczy. Miał na sobie czarne jeansy i czarny T-shirt, jednak mimo tej ponurej, a wręcz żałobnej kolorystyki, pałała od niego jakaś niepodobna do jego osoby wesołość. A przynajmniej Krasiński nigdy go takiego szczęśliwego nie widział.

-Znudził mi się poprzedni styl -Słowacki wzruszył ramionami.

-W to nie wątpię, ale i tak... Co ci się tak nagle odmieniło?

-W sensie?

-Wyglądasz na szczęśliwego.

W ramach odpowiedzi Julek tylko roześmiał się ponownie, po czym obaj poeci ruszyli pod klasę. Na korytarzu dogonił ich Cyprian.

-Ratunku, błagam... - westchnął. -Oni oszaleli!

-Że Adam i Fryderyk? -spytał go Słowacki.

-Tak, obaj się zabujali. To jakiś koszmar mieszkać z takimi oszołomami.

-A tak, widziałem Adama i Celinę dzisiaj przed szkołą -wtrącił Zygmunt. -A Fryderyk w kim się buja?

-Kojarzysz Ferenca Liszta?

-Franciszka raczej... -mruknął blondyn, na co czarnowłosy wzruszył ramionami. -Ale kojarzę, czemu pytasz?

-Weź się domyśl -Norwid westchnął.

-No to nieźle... Znajdź sobie kogoś, bo jeszcze trochę, a będziesz jedynym forever alone, co nie Julek?-Krasiński spojrzał na ciemnowłosego i zmarszczył brwi. -Julek? Coś nie tak? Czemuś tak zbladł?

-Jaką Celinę? -wydukał po dłuższej chwili Słowacki, którzy rzeczywiście zbladł okropnie.

-Szymanowską bodajże. Ej Juliusz serio, dobrze się czujesz? -dodał Cyprian zmartwionym głosem. - Wyglądasz jakbyś miał zemdleć...

-No co wy chłopaki -Juliusz zmusił się do uśmiechu, po czym dość sztucznie się roześmiał. -Czuje się świetnie.

Zygmunt i Cyprian wymienili porozumiewawcze spojrzenia, ponieważ oboje dobrze zdawali sobie sprawę, że coś się Juliuszowi stało. Norwid odszedł pod swoją salę, a Krasiński, mimo że udawał że wierzył Słowackiemu, całą drogę do klasy trzymał się wystarczająco blisko niego, jakby bał się, że chłopak za chwilę zemdleje.

Jego przypuszczenia nie do końca okazały się mylne, bowiem w pewnym momencie Juliusz zachwiał się i gdyby nie to, że mocno złapał go za ramie, możliwym byłoby że wylądowałby on na podłodze. Zauważywszy, że czarne oczy chłopaka są utkwione w jednym miejscu, blondyn też przeniósł tam wzrok.

Celina Szymanowska siedziała cała zarumieniona na parapecie, co chwila odgarniając wypływające jej na twarz czarne włosy za ucho. Na przeciwko niej stał Adam, z szarmanckim uśmieszkiem szepcząc jej na ucho słowa, przez które dziewczyna rumieniła się jeszcze bardziej.

-O Boże, ale słooodkooo -usłyszał nagle za sobą Zygmunt, a obróciwszy się, zobaczył za sobą uśmiechniętego od ucha do ucha Fryderyka.

-Tak sobie -wzruszył ramionami.

-Em... Juliusz, wszystko ok...? -niebieskooki spojrzał zmartwiony na trupio bladego przyjaciela, który właśnie przyglądał się jak Adam powoli zbliża swoje usta do ust Celiny.

-Tak, wszystko w porządku -odparł szybko i zrzucił z ramienia dłoń Krasińskiego. Zanim Chopin zdążył cokolwiek na to odpowiedzieć, lub jak kto woli, Mickiewicz zdążył pocałować czarnowłosą, zabrzmiał dzwonek. Dziewczyna szybko zeskoczyła z parapetu i dalej zarumieniona pobiegła pod swoją klasę, a brunet obrócił się w drugą stronę i zamarł, widząc bladą twarz Juliusza, który tłumacząc dość dobitnie przyjaciołom, że nie ma zamiaru iść do pielęgniarki, wchodził akurat do klasy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro