10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wielki betonowy bunkier był w samej rzeczy ogromny. Pierwszą jego częścią były rzeczy związane z przyjściem apokalipsy, czyli stroje i maski, zapasy jedzenia, broń, amunicja, polowe łóżka, filtry wody oraz powietrza. W połowie całego pomieszczenia zagradzała mocna, pancerna szyba z włazem. Po stronie, z której wysiedli było spore biurko z mnóstwem guzików, przekładni i lampek. Po drugiej stronie szyby, był spory podest. Do niego podpięte były kable, które wracały do jednostki centralnej, czyli biurka. Przewody były przymocowane przez specjalne kanaliki wycięte w grubej warstwie szkła. Do tego nad podestem było coś w rodzaju głowicy, której początek znikał w betonowym suficie. Koniec głowicy jarzył się ostrym, zielonym światłem. Przy biurku znaleźli też czasomierz. Zostało dziesięć minut.

Do czego?

McWird zawołał Harolda i pokazał mu maskę, przedstawiającą jego samego.

-Już wiemy, jak zakradli się do motelu... Pewnie Huston zrobił skan twojej twarzy, kiedy spałeś pierwszej nocy... Skubany, nawet FBI nie ma takiego sprzętu...

Biurko skrywało coś jeszcze... W szufladzie, na samym dole, Burke znalazł dwie książki oraz latarkę, która świeciła światłem UV. Dziennik #2 Harold poznał od razu, domyślał się też, że drugą książką jest dziennik #1. Oba miały zakładkę na podobnych stronach, z planem projektu BT-826. Połączył strony i zaświecił latarką:

Jak pisałem wcześniej, maszyna jest zbyt potężna, do tego nie wiem, do czego rząd chce jej użyć... I chyba boję się spytać do czego. Wszytko, co odkryłem, przez tyle lat, sprowadzało się do tej jednej maszyny, i kiedy nadchodzi czas ostatecznej próby, chcę ją po prostu zniszyć... Albo chociaż wyłączyć na dobre... Podczas budowy, zawarłem mechanizm bezpieczeństwa, taki, który uśmierci tę abominację... Ta maszyna miała dokonać niemożliwego - podróży w czasie i przestrzeni... Miała nie dopuścić do I i II Wojny Światowej, ale gdyby tak się stało to wielu ludzi by teraz nie było między nami, w tym mnie, gdyż rodzice poznli się na froncie... Ale to nie ma znaczenia... W panelu sterującym są trzy wejścia, na trzy klucze. Ukryłem je dobrze, tylko ja i zaufani ludzie wiedzą, gdzie one są... Chcę, aby Ida była bezpieczna. Nie dopuszczę, by coś jej się stało...

Harold zaczął przetrząsać cały bunkier w poszukiwaniu kluczy, albo choć jakiś wskazówek, gdzie ich szukać, jednak Autor chyba nie ukryłby ich w swoim laboratorium... Tymczasem Mary wertowała pierwszy dziennik, szukając jakiś informacji o jego autorze aż natrafiła na ostatnią stronę.

Dziennik został spisany przez Williama Morrisona, ja byłem jego asystentem... Sprawy się spieprzyły, Morrisona nie ma już wśród nas, rząd depcze nam po piętach, żebyśmy znów odpalili to ścierwo... Merle jest na skraju załamania nerwowego, a Odrin dostał odcisków od ciągłego zmieniania dźwigni w elektrowni...Mam nadzieję, że William jest razem ze swoją żoną gdzieś w Niebie, brakuje go nam... Ale został jeszcze jeden problem - Ida. Mała ciągle ryczy, nie ma ojca ani matki... Czuję się odpowiedzialny za wypadek, który spotkał Williama, w końcu miałem trzymać tylko tę cholerną linę, a nawet coś tak prostego umiem spartaczyć... Muszę to odpokutować... Przygarnę małą... Dam jej fałszywe imię i wcisnę jakąś bajeczkę... Mary to dobre imię... Niedługo wynosimy się z tego bunkra na zawsze, o ile coś się znów nie stanie... niestety nie umiemy wyłączyć BT-826, tylko On umiał tego dokonać... Pozostaje trzymać wartę i mieć nadzieję na lepsze jutro... Niżej podpisany: Martin Hartman.

Mary siedziała w ciszy, podczas gdy towarzysze czytali tekst spisany przez młodego burmistrza Moulton.

-Czyli... Twój ojciec... - Zaczął Olsen. - Jest Autorem dzienników... Niesamowite... A...Ale, co się z nim stało?

-nie chcę wiedzieć, ale jeśli nie chcemy podzielić jego losu, musimy zniszczyć to cholerstwo jak najszybciej... - Harold wskazał na zegarek, który informował, że zostały trzy minuty.

McWird złapał w ręce łom i już miał uderzyć w jednostkę centralną, kiedy kratka windy się odsunęła.

-STÓJ! Nie próbuj... Rzuć to! - Krzyknął Martin. - O, witaj, Burke. Myślałem, że opuściłeś nasze piękne miasto, ale ciągle pakujesz się w kłopoty... Teraz przyjdzie ci za to zapłacić krwią...

Wtem na burmistrza rzuciła się Mary i zaczęła bić go po twarzy.

-TY SKURCZYBYKU! UKRYWAŁEŚ PRZEDE MNĄ CAŁĄ PRAWDĘ, PRZEZ CAŁE ŻYCIE...  JAKIM CUDEM JESZCZE ODDYCHASZ... - Krzyczała do czasu, aż Merle nie przytrzymał jej ust.

-Musiałem... Dla twojego dobra, dla dobra wszystkich! - Powiedział Martin, ocierając krew z rozciętej wargi i wskazał na BT-826. - To jest prawdziwa potęga, i tylko od nas zależy, do czego ją wykorzystamy! Ja postawiłem na dobro Moulton! Te wszystkie morderstwa... To nie żaden psychol, to demon! I tylko jeden człowiek może sobie z nim poradzić...

Nagle głowica błysnęła, odliczanie doszło do zera. Wszystko zawirowało.

-CHOLERA... JEŚLI MIŁY WAM ROZUM, PADNIJCIE I NIE PATRZCIE W ŚWIATŁO... LUDZIE, KTÓRZY NIE POSŁUCHALI, TO W WIĘKSZOŚCI PACJENCI MOULTON ASYLUM! - Ryknął Merle i zamknął oczy. Reszta zrobiła to samo. W całym mieście grawitacja nagle przestała działać. Eliot Hollow poczuł, że jego kołdra podnosi się do góry, Abberman zobaczył na własne oczy, jak kubek z kawą lewituje... Takich przypadków było kilka. Na szczęście anomalia nie trwała długo, toteż ludzie zrzucili winę na brak snu i stres związany z pracą, niż jako prawdziwe zagrożenie...

Nagle piorun strzelił w drzewo nad jeziorem Black, podpalając je, co postawiło na nogi straż pożarną, kiedy jakiś nocny biegacz zobaczył pożar sporej części lasu. Następny piorun trafił w taflę jeziora, przez co następnego ranka na jego powierzchni można było zobaczyć kilkanaście martwych ryb...

W bunkrze pod Back Abby Manor wiele się działo tamtej nocy... Wszystkie kombinezony, maski, broń i notatki latały we wszystkie strony. Z ludźmi działo się to samo. Wszyscy mieli zamknięte oczy, w obawie przez skończeniem w psychiatryku. Po chwili, która wydawała się wiecznością, wszystko opadło. Nagle właz oddzielający Portal od właściwej części bunkra zaczął się powoli otwierać. Stanął w nim wysoki człowiek. Nosił czarny płaszcz, szal zasłaniał mu twarz a na oczach miał porysowane, szkliste gogle. Pochylił się i podniósł nadpaloną książkę, dziennik #1. Ręka mu zadrżała, czy to przez sentyment, czy przez swój wiek... Kiedy zdjął gogle, zebranym ukazały się szare, zmęczone życiem oczy.

-Witajcie. Nazywam się William Morrison. Długo mnie tu nie było...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro