15
Harold obudził się. Leżał zakopany w starych liściach i patykach. Już świtało. Nagle Harold został oślepiony przez blask latarki.
-Hej, proszę pana! Szeregowy Ryan Young, to teren prywatny... Poproszę pańskie dokumety.
-Tak, tak, już... -Mamrotał zaspany Burke, udając, że szuka papierów w liściach, gdy niespodziewanie zdzielił policjanta kamieniem w głowę, zabijając go na miejscu.
-NIEŹLE! TERAZ WSKOCZYMY W JEGO CIUCHY, NIKT NAS NIE POZNA,I TAK JESTEŚ STRASZNIE ZAROŚNIĘTY, MINĘŁO TYLE CZASU... ZAPOMNIELI O TOBIE... ALE MY NIE ZAPOMNIELIŚMY O NICH... - Pomyślał Zły Harold, zdejmując mundur policyjny z trupa. - NIE, ZOSTALIŚMY ZAPOMNIANI, ALE NIE NA DŁUGO!
Mężczyzna podrapał się po nieogolonym od wielu miesięcy zaroście, przeczesał tłuste włosy i ruszył w stronę miasta. Kiedy po godzinie marszu dotarł na rynek, słońce stało już wysoko. Harold wszedł od razu do ratusza, nie zatrzymując się w recepcji, pokazał tylko legitymację pana Younga i poszedł na koniec korytarza. Upewnił się, że nikt go nie widzi i zapukał do gabinetu burmistrza. Otworzył mu człowiek z nosem w papierach.
-Gabriel Dent? - Spytał pokazując mężczyźnie legitymację.
-Tak... A pan?
Burke zamiast odpowiedzieć uderzył go pałką teleskopową w głowę i wepchnął z powrotem do gabinetu. W fotelu siedział Hartman, który na widok zajścia cofnął się pod ścianę.
-T... Ty... - Wyjąkał Gabriel mrużąc oczy. - Myślałem...
-Że nie żyję? To się przeliczyłeś! Gdzie McWird? - Spytał Harold.
-On... Opuszcza Moulton na zawsze... Sprawa BT-826 zamknięta. Za pół godziny ma pociąg, już go nie złapiesz! - Krzyknął Dent. Nie zdążył powiedzieć nic więcej, gdyż pałka wbiła mu się prosto w oko, uśmiercając go od razu. Harold schował pałkę i ruszył w stronę wyjścia.
-Poczekaj... Twój ojciec, on nie był jedynym takim podróżnikiem, było ich więcej, wszystko jest udokumentowane... Niejaki Frey, McTurk... Treg... Wielu innych... Możliwe, że ma gdzieś spokojne życie, tak jak tego chciał...
-To nie ma już znaczenia... Jedyne, czego chcę to zniszczyć Olsena. Za wszelką cenę. Reszta się nie liczy... - Oznajmił człowiek w uniformie podnosząc pistolet Gabriela.
-Jeśli cię złapią, nie będę mógł ci pomóc...
-Trudno... Ja już mam własny plan. Żegnaj, Martin.
-Żegnaj, Haroldzie.
Kiedy Burke wyszedł, od razu złapał taksówkę, wywalił kierowcę na zbity pysk i popędził w stronę dworca.
O tej porze prawie nikogo nie było na peronie. Tylko jeden człowiek. Niecierpliwił się, miał pojechać do Waszyngtonu odebrać nagrodę honorową, od samego prezydenta. Nigdy jej nie odebrał.
-OLSEN! DŁUGO SIĘ NIE WIDZIELIŚMY... - Rozległ się krzyk.
-Nie... NIE! Zostaw mnie! - McWird zerwał się z ławki i trzymając teczkę pognał na skraj peronu. Usłyszał Dwa strzały. Dopiero przy torach zorientował się, że kule dosięgły celu. Zachybotał się, wyciągnął pistolet i już chciał go odbezpieczyć, gdy kolejna kula przestrzeliła mu dłoń i rewolwer upadł na ziemię. - Nie fajne zagranie... ECH... ZOSTAW MNIE...!
-NIE MA TAKIEJ OPCJI. - Kolejna kula trafiła Olsena w brzuch, a następna w ramię. - BĘDZIESZ CIERPIAŁ... ALE ZA JEDNO MUSZĘ CI PODZIĘKOWAĆ... WYZWOLIŁEŚ HAROLDA BURKE'A, I ZA TO JESTEM CI WDZIĘCZNY!
Rozległ się gwizd nadjeżdżającego pociągu.
-Ha... A myślałem, że już cię nigdy nie zobaczę... - McWird kaszlnął krwią. - Ale się myliłem... Kiedy już cię złapią, będziesz żałował, że nie odpuściłeś... umrzesz, i znów się spotkamy...
Nie dokończył. Ostatnia kula z magazynka przeszła na wylot.
Ha Ha... Ha... Zabawne... - Mruknął Olsen i runął na tory, prosto pod koła lokomotywy.
Burke wyjął wszystkie papiery z teczki McWird'a i spalił je doszczętnie. Tak by nie było żadnego śladu. Odrzucił broń i spokojnie poczekał na przyjazd policji, która została zaalarmowana przez jednego z przechodniów i konduktora.
Uśmiechał się, gdy zakuwali go w kajdanki, uśmiechał się gdy jechał radiowozem z powrotem do Moulton Asylum. Był zadowolony. Jego plan się powiódł, ale to była tylko jego mała część...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro