Rozdział 11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Przed tobą niczego nie da się ukryć. Prawda, Halt? - zapytał uśmiechając się krzywo. Starszy zwiadowca ponownie się zaśmiał, po czym stwierdził....

-Złożyłeś mi obietnicę, więc to oczywiste, że ją usłyszałem - wyjaśnił, po czym dodał - Poza tym nie trzeba być jasnowidzem by zauważyć, że Will wciąż zajmuje ważne miejsce w twoim sercu - dodał. Gilan zmarszczył czoło i wlepił spojrzenie w fakturę stołu. Nagle zwyczajny drewniany mebel stał się wyjątkowo interesujący.

   I dopiero te słowa ożywiły jego umysł. Zrozumiał co się stało. Przyswoił sobie wszystkie informacje, a po jego policzkach zaczęły płynąć łzy.

   Radosna iskierka rozpaliła się w jego sercu. Znów widział Halta. Swojego mentora, przyjaciela i ojca. Był pewny, że mrukliwy zwiadowca zginął, ale teraz dostał szanse na ponowne spotkanie się z nim. Nigdy - nawet w najśmielszych snach - nie liczył na tą chwilę. Wiedział, że Halt umarł i wiedział, że już nigdy go nie zobaczy. A teraz...

   Rzucił się z płaczem na mentora i z całych sił złapał go w objęcia.

-Halt! Ty żyjesz! - zawołał mu do ucha, co na pewno nie było przyjemnym odczuciem, ale Gilan się tym nie przejmował. Ważne było, że znów mogli się spotkać. Halt odwzajemnił uścisk i sam wypuścił parę łez. Tak się cieszył na to spotkanie.

   Od paru dni czekał na ten odpowiedni moment. Czekał na chwilę, w której znów spotka swojego byłego ucznia. I pomimo że był pewny, że jest gotowy na to spotkanie, to tak naprawdę nie był przygotowany ani po części. Nigdy nie wyobrażał sobie jakie szczęście można czuć w takiej chwili. Nie umiałby niczego porównać do tego szczęścia. Tej nadziej i miłości rozsadzającej jego serce. Była tylko jedna osoba, która zajmowała w jego sercu tak samo ważne miejsce, ale nikt nie mógł zastąpić mu Gilana.

   Gilan mieszkał z nim przez pięć lat. Później często odwiedzał go w chatce. Zawsze rzucał tymi swoimi żarcikami i nigdy nie splamił swojej opinii u niego. Gilan był człowiekiem godnym zaufania, jak nikt inny. Nigdy by nie zdradził kogoś dla swoich celów. Nie wydałby nikogo nawet, gdyby poprosił go oto sam Halt. I to było to co go kształtowało - on potrafił dotrzymać każdej obietnicy.

   I właśnie dlatego był pewny, że i tej obietnicy nie złamie. W momencie, kiedy Halt zszedł na ziemie, by zobaczyć Willa nie spodziewał się tego, co zobaczy. Nie spodziewał się, że zobaczy człowieka zmęczonego tym wszystkim i załamanego własnymi uczynkami. Co prawda minęło już trochę czasu od ich ostatniego... spotkania, ale nie spodziewał się takiej zmiany.

   Na polanie Will był pewny siebie. pewny swoich uczynków. Nieustępliwy - czyli taki jak zawsze, a jednak tym razem wybrał sobie zły cel. Z powagą patrzył na Halta i bez wahania wypuścił strzałę. A w lesie był kimś innym. Wciąż w jego oczach były jakieś minimalne oznaki tej zaciętości, ale były tylko marnymi resztkami zasłoniętymi przez poczucie winy i ból.

  Halt uśmiechnął się lekko. Ciekawe było, że pomimo tego wszystkiego, niektóre rzeczy się nie zmieniały. Wszyscy zauważyli zmianę w ich stylu bycia, zachowaniu czy w ich sposobie patrzenia na świat. To było widoczne na pierwszy rzut oka. A jednak w każdym z nich było coś takiego, co zawsze pozostawało takie samo.

   Jakiś znak mówiący, że byli, są i będą tymi samymi ludźmi.

   Horace od zawsze był silny. W trakcie, kiedy inni się załamywali on trzymał głowę w górze i szykował się na kolejny bój. Nigdy nie pozwalał sobie na wstrzymanie tempa. Był jak rycerz - po nie trafionym ciosie, szykował się do zadania kolejnego. Tak jak prawdziwy rycerz, którym przecież był. Halt zawsze uważał tą cechę za jego atut. Dlatego lubił jeździć z nim na misję. Bo czasami są ważniejsze rzeczy od umiejętności.

   Will i Horace byli pod tym względem podobni. W końcu nie ma większej różnicy pomiędzy nieustępliwością, a siłą umysłu. Jedyna różnica polega na tym, że Horace walczył do końca. A Will dopóki nie odniósł sukcesu. I to zawsze się sprawdzało. Ta zażartość doprowadziła ich do tego momentu. Do porażki, ale przepełnionej mnóstwem sukcesów.

   Przecież wszystko zaczęło się od ścieżki samych radości. Całe życie Willa było nią przepełnione! No może prawie całe... Ale jakby się nad tym zastanowić to można zauważyć jedną rzecz... Nic tu nie działo się przypadkowo. Wszystko było następstwem jakiś wydarzeń i ich decyzji.***

   Sam początek nastąpił, kiedy Will trafił do sierocińca. Tam żył gnębiony przez Horace'a. To był ten smutny początek, który musi nastąpić by później mogło być szczęście - czyli coś w stylu tej równowagi pomiędzy dobrem, a złem. Żył tam przez piętnaście lat, aż w końcu Halt wybrał go na swojego ucznia.

   Wtedy zaczęły się jego wszystkie szczęśliwe chwile. Pogodził się z Horace'm, poznał Gilana, dostał brązowy i srebrny liść dębu, ratował Araluen tyle razy, że ciężko było to zliczyć... I zawsze wychodził z każdej bitwy zwycięsko, bez szwanku.

   Aż w końcu przyszła zapłata. Bo czym były kłótnie z Horace'm w porównaniu do tych wszystkich ludzi, których uratował? Wszyscy wiedzieli, że Will był niesamowitym człowiekiem - a przynajmniej wszyscy, którzy go znali. Wiele razy w trakcie rozmów Halt wychwalał go wniebogłosy. Nie mógł być z nikogo tak bardzo dumny. 

   Will był w stanie ocalić życie ludzi, których przeznaczeniem było zginąć. Igrał z losem - nieświadomie, ale jednak - i po wielu latach się to na nim odpłaciło. Jego decyzje sprawiły, że przeznaczenie obróciło się przeciwko niemu. Zginęła Alyss i to zapoczątkowało cały łańcuch tych złych wydarzeń. Wszystko co tu się wydarzyło było drogą, którą wybrali. Wszystko to było zaplanowane, zapisane w ich przyszłości. I to już od bardzo dawna...

   Teraz - po śmierci - zyskał nowe spojrzenie na wiele aspektów życia. Lepiej zrozumiał znaczenie przeznaczenia i wyborów. I dlatego teraz to wszystko wydawało się dla niego oczywiste, a całe jego życie zdawało się być w jego oczach jedynie naiwną gierką, w którą grał. Nad wyraz oczywiste wydawało mu się przewidzenie tej historii. I żałował, że wcześniej nie zwrócił na niej swej uwagi.

   Żyli jakby szczęście miało ich nigdy nie opuścić - to była dobra strategia, cieszyli się póki mogli, ale na dłuższą metę sprawdzała się nie za dobrze. Wszystkie te dobre zakończenia osłabiły ich czujność i sprawiły, że Will mógł się złamać. Ale nie mieli już na to wpływu.

   Halt dopiero w tej chwili zrozumiał, że minęło jakieś trzydzieści, a może czterdzieści minut (ciężko było to określić z miejsca, w którym byli). Oderwał się od swojego ucznia i poprosił go by zasiadł na krześle przed nim. Nie bez powodu go tu wezwał. Musiał mu pomóc przejść przez to wszystko. Kiedyś stwierdził, że Gilan odegra najważniejszą rolę w tym wszystkim. I jego spostrzeżenie wciąż się nie zmienił.

-Dobrze, Gilanie - zaczął poważnym głosem - Mamy coraz mniej czasu. Więc opowiadaj... Co takiego tym razem zrobił nasz drogi przyjaciel...

...

Ciekawostka - ta rozmowa pomiędzy nimi miała trwać jeden rozdział. Eh...Jak widać trochę się rozpisałam :)

***A nie mówiłam?

Bo nic nie dzieje się przypadkowo (Halt potwierdzi). Pisz, Joel Carter

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro