Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   -On oszalał! - zawołała już po raz tysięczny Jenny chodząc w kółko - Jak on mógł?! - dodała wściekłym głosem i przyśpieszyła kroku. Gniew wyraźnie malował się na jej twarzy, a zaciśnięte pięści sztywno bujały się na wszystkie strony wraz z rytmem jej chodu. Jej jasne włosy, które chwilę wcześniej były spięte w idealnego koka, teraz opadały na jej plecach całe ,,postrzępione". Po raz kolejny złapała się dłońmi za głowę i pociągnęła za jasne pukle.

   -Uspokój się - upomniał ją Gilan nerwowo ściągając brwi.

   -Jak mam się uspokoić?! Will stracił rozum, a wy zachowujecie się, jakby nic nigdy się nie stało! - wrzasnęła i ruszyła dalej. Dowódca korpusu posłał błagalne spojrzenie w kierunku Horace'a, jakby licząc, że ten znajdzie jakieś wyjście z tej sytuacji. Ten jednak tylko wzruszył ramionami.

   -To twoja dziewczyna - stwierdził. Pomimo swojej luźnej postawy był cały spięty. Rozumiał gniew przyjaciółki, jednak swój próbował utrzymać na wodzy. Dlatego niby spokojny, a wewnątrz się gotował.

   -I zgadzam się z nią - dodał - Musimy mu pomóc się nawrócić. To wszystko wychodzi już spod naszej kontroli. Wciąż nie rozumiem, jak Will mógł zarzucić cokolwiek Georgowi. To nie ma choćby najmniejszego sensu! Przecież są przyjaciółmi! I to nawet dłużej niż ja i Will!

   -Właśnie - zgodziła się, nieco już spokojniejsza Jenny - Przecież George był już jego przyjacielem, kiedy ty się jeszcze z niego naśmiewałeś! - dodała na koniec i usiadła na krześle, by dwie sekundy później ponownie zacząć chodzić po ,,wybitej przez siebie ścieżce". Tym razem robiła to nie ze złości, a z powodu, że tak było jej łatwiej myśleć.

   Cały czas próbowała wymyślić co takiego Will mógł próbować osiągnąć. Co go pchało do tych złych czynów, jakie popełniał. ,,Zemsta?". To było pierwsze co jej wpadło do głowy i najbardziej prawdopodobne. Co mógł od nich chcieć? Od George'a? Czy naprawdę było aż tak ważne by ten wylądował za kratkami?

   George'a opatrzył uzdrowiciel z zamku, a następnie mężczyzna został postawiony przed sądem. By później zostać posłanym do więzienia. W końcu głos na niego postawił sam Królewski Zwiadowca. To była wielka niesprawiedliwość. A co najgorsze wszyscy byli przekonani, że morderca został złapany, a w tu on wciąż był na wolności! Chyba, że to jednak George postanowił zmienić strony, ale było to niemożliwe.

   -Ustalmy jedno - zaczął Halt spokojnym tonem - Pora zacząć działać. Na razie jedyne co robiliśmy to rozmawialiśmy między sobą. A przecież tak nic nie osiągniemy. Dlatego uważam, że jedyne co możemy zrobić w danej chwili to wszyscy wspólnie z nim porozmawiać. Może to odsunie tą maskę z jego oczu - dodał bez przekonania w głosie. Musieli coś zrobić, tutaj Halt miał rację. Ale nikt z nich nie wiedział co.

  -To nie wystarczy... - stwierdziła Jenny - Will jest bardzo uparty - dodała.

   -Więc przestańmy wreszcie gadać i wymyślmy coś! - krzyknął Gilan, po czym opuścił pokój. Drzwi z trzaskiem zamknęły się za nim. Ale jego kroki wciąż były niesłyszalne.

   Halt, Jenny i Horace patrzyli długi czas w miejsce, gdzie jeszcze chwilę wcześniej siedział ich przyjaciel. Jenny już miała pójść za ukochanym, gdy zatrzymał ją głos Halta...

   -Zostaw go - rozkazał poważnie - Dla niego to trudniejsza sytuacja niż dla kogokolwiek z nas...

   -Jak ,,kogokolwiek z nas"? - wtrącił Horace - Chce zauważyć, że my znamy Willa o wiele dłużej niż Gilan czy nawet ty sam - dodał.

   -A jednak tylu rzeczy nie wiesz - westchnął zwiadowca. Podniósł wzrok na rycerza i stwierdził - Jakbyście faktycznie byli tak dobrymi przyjaciółmi jak mówisz to chyba być wiedział, a więzi pomiędzy tą dwójką - może to co mówił nie było za miłe, ale nie mógł pozwolić żyć mu w niewiedzy i kłamstwie. Horace musiał wiedzieć na czym stoi. Nie mógł wciąż wierzyć w takie brednie. Rycerz popatrzył wściekłym spojrzeniem na Halta i pewnie, gdyby to nie był Halt to już leżałby martwy na ziemi. Horace obrócił się i już miał pójść w ślady Gilana, gdy ten otworzył na oścież drzwi do komnaty.

   Na jego twarzy malowało się jawne przerażenie. Nie mógł uwierzyć w informacje, które dopiero co dostał. To było wręcz niemożliwe. Niemożliwy był taki ciąg zdarzeń. I że akurat On musiał być w ich centrum.

   Zwiadowca z trudem nabierał powietrza do płuc. Musiał im przekazać wieści, ale przed tym sam musiał sobie je uzmysłowić. Popatrzył w oczy każdemu z obecnych w pokoju (w czym o sekundę dłużej patrzył na Jenny) po czym zaczął drżącym głosem...

   -Nie uwierzycie co się stało... - musiał przerwać z powodu braku tlenu w swoich płucach. Jego oparta o framugę drzwi dłoń cała drżała. Zamknął oczy i opuścił głowę w dół, a parę łez spłynęło po jego policzku, jednak starł je szybkim ruchem ręki - Zabójca Barona się znalazł...

   -Kto to jest? - zapytała Jenny robiąc krok w stronę chłopaka. Chciała go pocieszyć. Pomóc mu. Objąć go i nigdy nie puścić. Ale nie była w stanie się więcej ruszyć. Ten krok to był jej limit. Wszystko stało się z jednego powodu. Znała odpowiedź na swoje pytanie. Gilan nabrał już oddechu by odpowiedzieć, ale ubiegła go jasnowłosa. Jako pierwsza powiedziała to co oboje już wiedzieli i czego reszta się domyślała.

   -O mój Boże... Will...

...

   Moja wena ostatnimi czasy się wyczerpała, ale wciąż staram się dla was, tym bardziej, że nie zamierzam zostawić tego fanfiction w spokoju. Nawet na to nie liczcie... Będę go pisać. I od razu mówię - W niedziele wyjeżdżam na narty do Austrii i nie wiem czy będę tam mieć internet. A przede wszystkim nie wiem jak będzie u mnie z czasem, dlatego przygotujcie się (tak na wszelki wypadek) na brak rozdziałów.

   Bo nic nie dzieje się przypadkowo. Pisz, Joel Carter.

   PS. Jak myślicie? Dlaczego Will to zrobił? Piszcie w komentarzu :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro