Rozdział dziesiąty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Raven położyła Gilana pod drzewem, po czym zawołała Seren. Otworzyła jedną z juk i wyjęła zawiniątko z potrzebnymi rzeczami. Oczyściła ranę zwiadowcy wodą, nałożyła na nią maść z cieplaka, zaszyła ją i zabandażowała. Gilan jęknął.
- Przynajmiej żyje. - stwierdziła i spojrzała na swoje ręce. Zrobiła z swoimi ranami, to co z raną Gilana, z tą różnicą, że użyła czarnego bandaża. Spojrzała na swojego nieprzytomnego towarzywsza, weszła na drzewo i usiadła. Zaczęła się zastanawiać, co zrobić. Z tych nie wesołych myśli wyrwał ją szelest. Ostrożnie wyjęła katanę i kucnęła. Nie patrząc, rzuciła się na postać. Ta złapała ją za nadgarstek i rzekła
- Spokojnie, przecież mnie znasz. - Raven odetchnęła, widząc Willa.
- Gilan został ranny. Zrobiłam wszystko co mogłam, ale nie wiem, co dalej. Jak dobrze, że jesteś. - to ostatnie powiedziała z wielką ulgą. Podeszli do Gilana, ten, niewidzącym wzrokiem krążył po twarzach zwiadowcy i uczennicy. Will sprawdził bandaże, po czym spytał, jakby od niechcenia
- A tobie co się stało? - pokazując na zabandażowane przedramiona.
- Senshi mnie trafił. - odparła, wodząc oczami po krzewach. Zza nich wyskoczyła zziajana Strzała. Raven nakarmiła ją, a Will odczytał wiadomość, która brzmiała następująco:
Do zwiadowców
Wygrywamy, lecz senshi się nie wycofują. Z tyłu mają najlepszych żołnieży. Dacie radę ich przerzedzić?
Król Horace
- Hmmm, dałoby się. - zamyślił się Will
- Fakt. - przytaknęła Raven po zapoznaniu się z treścią listu.
- Dasz radę strzelać? - spytał ją. W odpowiedzi naciągnęła łuk. Zacisnęła zęby. Chciała pomóc. Cóż z tego, że boli. Opuściła łuk i przywiązała z powrotem list do obroży Strzały
- Do Maddy. - rozkazała
- Chodź, zrobimy trochę zadymy. - spojrzała na Gilana.
- Seren, pilnuj. - rzuciła i zniknęła za Willem w gęstwinie.
>>>----------------->
Kiedy znaleźli się na stanowisku, Raven podała Willowi i Maddy dziwne strzały. Na końcówce, zamiast żelaznego grotu miały gliniany.
- Kiedy w coś uderzy, odłamki dodatkowo kaleczą osoby wokół. - wytłumaczyła, widząc ich zdziwione miny. Zwiadowcy pokiwali głowami. Nie ustalając niczego jednocześnie napięli łuki i wystrzelili. Nim senshi się zorientowali, skąd przylatują owe strzały, łuki wypuściły jeszcze po 4 strzały. Wkurzeni senshi bez namysłu rzucili się na tych zuchwałych łuczników. Jakież było ich zdziwienie, gdy jeden z nich wyjął katanę i sparował wszystkie ciosy, czy zadane jemu, czy zamierzone w innych. W między czasie zwiadowcy nie próżnowali. Ich cięciwy zagrały pieśń śmierci, a strzały trafiały do celu. Raven dźgała w słabe miejsca zbroi. Jej bandaże były mokre od potu i krwi, i przeciwników, i swojej. Senshi nie zauważyli, jak za ich plecami znalazł się król z kilkoma wojownikami.
- Do ata... - nim dowódca zdążył dokończyć zdanie, Horace ugodził go śmiertelnie.
- Wreszcie. Jeszcze chwila i byłoby po nas. - rzekł Will, blokując nichońską klingę pomiędzy nożami.
- Fakt. - odparły zwiadowczynie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro