11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wszyscy stali jak zaczarowani.

Przybysz miał nieogolony od długiego czasu zarost, siwe włosy, noszące jeszcze ślady młodości, w postaci ciemnych pasemek. Na oko miał około sześćdziesiątki...

-T...Tato... - Spytała drżącym głosem Mary.

-Ida... Merle, Martin... Tak dawno was nie widziałem... Cholera... Dwadzieścia lat. To, co tam jest... To ZŁO... Wiele widziałem, wiele słyszałem... Byłem wszędzie, gdzie się da... Byłem nawet w cholernym 2290... I nie podoba mi się to, co rząd mógłby zrobić przy pomocy tej maszyny... O, was nie znam...

-Jestem Harold Burke, a to Olsen McWird z policji stanowej...

-Burke, mówisz... Znałem jednego takiego, dawno temu... Ale co tu robi policja stanowa?

-Doszło do komplikacji... -Zaczął Hartman. -Kasyuta się przebudził, zaczął mordować, jako burmistrz muszę coś z tym zrobić, bo nie powiem ludziom, że po mieście grasują demony i potwory, nie?! Postanowiłem wykorzystać maszynę, by cię sprowadzić... Tylko ty masz na tyle rozległą wiedzę, by pokonać to ścierwo... Tu chodzi o niewinnych ludzi... Dostaniesz wszystko, czego potrzebujesz...

-Dobrze, pomogę wam... Ale po wszystkim świat ma się dowiedzieć, co się dzieje w cieniu, gdzie wzrok nie sięga... Wszyscy mają się dowiedzieć, jasne Martin? -Powiedział William.

-No... Dobrze. -wyjąkał Hartman. -Tylko pozbądź się tego demona z mojego miasta...

-Pomożecie nam? -Spytał Morrison Haolda, Olsena i Mary.

-Tak. -Odparli chórem.

-No, to do roboty... - Zatarł ręce naukowiec. -Potrzebuję...

KILKA GODZIN PÓŹNIEJ

Harold znosił ciężki ładunek owinięty w prześcieradło. Pomagał mu Olsen, który prowadził w dół drogi, do jaskini, gdzie zamierzali przyzwać demona.

Na miejscu mieli się spotkać z Merlem i Martinem, którzy przygotowywali resztę na przybycie Morrisona, który siedział w bunkrze razem z córką.

-Wiesz... Miałem kiedyś poprzednie życie, rodzinę, ale byłem zaślepionym idealistą... -Mówił William, pisząc coś w dzienniku. -Rząd obiecywał pieniądze, tytuły, nagrody... Byłem tylko biednym inżynierem z ambicjami... Zostawiłem rodzinę i przeniosłem się do Moulton. Tu poznałem szczegóły projektu BT-826. Mieliśmy wynaleźć coś, co rozgromiłoby Ruskich, to były czasy Zimnej Wojny, nie wiedzieliśmy, czego się po nich spodziewać... Musieliśmy być gotowi na to, że polegniemy, ale właśnie nie! Moglibyśmy cofnąć czas, i do tego nie dopuścić, zresztą mogliśmy nie dopuścić do całego pasma wojen i pogromów! Tylko ,rząd miał swoje zachcianki. Jednak, zanim w ogóle zacznie się korzystać z maszyny, trzeba ją zbudować. Przyjechałem ty pod koniec lat siedemdziesiątych, poznałem cały zespól inżynierów i naukowców... Poznałem pewną kobietę, z którą miałem dziecko, Ciebie... Niestety zdarzył się wypadek... Spojrzała w Mrok. Już nigdy nie była taka sama. Została zamknięta w Moulton Asylum. Nie mogłem nic zrobić... W przerwach od pracy badałem anomalie tego miasta, jego tajemnice i przeszłość... Wszystko opisałem w dziennikach, jednak im coraz dłużej pracowałem, tym więcej widziałem. Widziałem, co ta maszyna robi z ludźmi, kiedy tylko na nią spojrzą, więc co mogła robić, gdyby ktoś tam wszedł?! Na początku eksperymentowaliśmy trochę z kukłami, potem przyszedł czas na zwierzęta... Ale to nie było nawet zbliżone do tego, co chcieliśmy osiągnąć - co się dzieje z ciałem człowieka w takiej materii? Doszliśmy do porozumienia z sekciarzami z bagien, oddawali nam niektóre ciała, w zamian rząd tolerował ich wybryki... Potem zaczęliśmy odbierać żywych... Nie jestem z tego dumny, ale byłem innym człowiekiem.

-Co się stało, że skończyłeś w Portalu? - Spytała kobieta.

-Nieporozumienie z jednym z dawnych zwierzchników... Nie było rezultatów, więc zagroził, że zabije jednego z naukowców, jeśli coś się nie ruszy. Chciał wiedzieć, co TAM jest. Stanąłem w obronie tego pracownika. Wszedłem tam. Martin mnie ubezpieczał... Potem... Obudziłem się w epoce kamienia łupanego... Reszta to historia na inny moment. Chodź, mamy demona do zabicia...

Wszyscy czekali w grocie. Morrison odsłonił prześcieradło. Ukazało się okaleczone ciało o kredowej skórze. Nie miało oczu oraz dłoni. Rozstawił naokoło świece, zapalił je. Polał ciało benzyną. Zaczął coś mruczeć pod nosem. Po chwili pomruk przerodził się w cichy śpiew, by w najpodnioślejszym momencie rzucić płonącą zapałkę w benzynę. Ogień buchnął pod sklepienie. William otworzył dziennik #2 i zaczął inkantować:

-PRZYBĄDŹ PRZEKLĘTY, NIENAZWANY, POGROMCO OJCÓW! PRZYBĄDŹ, WZYWAM CIĘ JA, TEN CO MA IMIĘ I SIĘ GO NIE WSTYDZI! UKARZ SIĘ I PRZYJMIJ TO, CO CI RZEKNĘ, ALBOWIEM RZEKNĘ CI PRAWDĘ, KTÓRA JEST UKRYTA PRZED ŚWIATEM. PRAWDĘ SCHOWANĄ W CIENIU. PRAWDĘ O MROKU. ZWIĘDŁYM MROKU, W KTÓRYM PANUJESZ TY, I TOBIE PODOBNI! 

Powietrze zaszumiało, zgasły świeczki, płonące ciało nieco przygasło. Wszyscy wstrzymali oddech. I nagle ukazał się On. Kasyuta. A właściwie jego ciemna masa, bez fizycznej powłoki. Długa głowa, róg, oczy, kły...

-Sssssss... Przybyłem, śmiałku, ale już cię widziałem... Dwadzieścia lat temu... Ja wiem wszystko, co się dzieje w tej dolinie, nie uszło mojej uwadze to, żeś zniknął... Ale już jesteś... Więc? Co zrobisz, panie naukowcu?

-Zniszczę cię.

-Zabijesz własną córkę? - Spytał przeciągle demon.

-Co... Ida?! Uciekaj...

-za późno! - Wyszczerzyła się Mary, błyszcząc czerwonymi oczyma i modulując głęboki głos. - Już tu jestem! Zrobisz krok, a ją zabiję! Ostrzegam cię, mózgowcu... Zostaw mnie w spokoju.

-Mordujesz ludzi! - Ryknął William, a ręka mu zadrżała. - Przestań... Jeśli już musisz kogoś zabijać, zabij mnie... Zostaw ją...

-Hmmm... Skrzywdzę cię w inny sposób. - Uśmiechnął się demon ustami kobiety, która skuliła się z bólu, kiedy z oczu, nosa, uszy i buzi zaczęła lecieć czarna krew. - CO TERAZ ZROBISZ?!

Olsen rzucił się w kierunku Mary, ale niewidzialna moc cisnęła nim o ścianę to samo zrobiła z Merlem i Hartmanem. Harold był niezauważony, ukryty za wystającym głazem. 

tymczasem niewidzialna ręka uniosła Williama w górę, dusząc.

-co zrobisz?! - Ryknął Kasyuta, który wyszedł z martwego ciała kobiety i patrzył swoimi oczyma na naukowca.

-On nic, ale ja tak! DRŻYJCIE CI, CO MNIE USŁYSZYCIE, GDY BURZA NADEJDZIE, TYLKO JA SIĘ OSTANĘ, JA BĘDĘ TRWAŁ WIECZNIE, PRZEPĘDZIWSZY WSZELKIE ZŁO I PLUGASTWO Z POWIERZCHNI ZIEMI... PRZEPĘDZAM CIĘ Z TEGO CZASU, PRZESTRZENI I MATERII NA WIEKI WIEKÓW, DO KOŃCA ISTNIENIA MEGO I PIĘTNASTU POKOLEŃ WPRZÓD! ODEJDŹ I PRZEPADNIJ! - Krzyknął Burke, który trzymał dziennik. 

Sylwetka demona zadymiła, zaskwierczała i rozerwała się na połowy, które zniknęły w ciemności jaskini. I już nigdy nie odbudowały swojej dawnej potęgi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro