12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następnego dnia odbył się pogrzeb. Nie był huczny, ani z pompą. Mary Morrison została zakopana w lesie, obok posiadłości. To było ciche miejsce, bez gapiów czy innych przeszkadzajek. To był miły zagajnik.

Potem wszyscy wrócili do posiadłości. W pewnym momencie William odciągnął Harolda w głąb pomieszczenia.

-Chciałem ci podziękować... Za to, że mnie uratowałeś. Dziękuję.

-Proszę. - Odparł nieco zaskoczony Burke.

-Dzięki... Ale jest coś jeszcze... Te podróże w czasie... Zniszczyły moją duszę... Może na to nie wygląda, ale jestem stary... I tak się też czuję. Nie wiem, ile jeszcze wytrzymam... Ale chcę pozostawić po sobie ślad. Ty będziesz moim śladem. Chodź za mną.

Zjechali windą do bunkra. Głowica BT-826 jarzyła się zielonym światłem.

-Widzisz? Nie mogę jej wyłączyć bez kluczy. Poza tym, ten kto ma klucze, może ją z powrotem obudzić do życia. Będzie misiał minąć długi czas, ale się to uda. Nie mogę do tego doprowadzić. Chcę się dostać w przeszłość i niedopuścić do stworzenia tej maszyny. Utknę tam... Ale chyba tam jest moje miejsce... Chciałem to zrobić z Idą, ale... Miałem kiedyś rodzinę... Dwuch synów i kochającą żonę. Musiałem ich zostawić. Chciałbym zobaczyć jak rosną, jak poznają świat...

-Jak mogę ci w tym pomóc? -Spytał Harold.

-Przetrwasz. Będziesz moim następcą, tu, w Moulton. Dokończysz pisać dziennik... I opowiesz prawdę.

-No... A co do tej rodziny... Jak się nazywała? Nazwisko.

-Wszystko jest w pierwszym dzienniku. Użyj światła UV. Ukryłem tam wiele faktów z mojego dawnego życia... Żegnaj, Harold. -Powiedział William, założył gogle i ruszył przez właz.

Głowica nabrała kolorów. I wypuściła wiązkę promieni. Morrison jeszcze raz się odwrócił, spojrzał na dziennikarza. W tym spojrzeniu coś było... Błysk. Harold został sam w bunkrze. Sięgnął po dziennik #1 i zapalił latatkę UV:

Jest rok 1979. Właśnie przyjechałem do posiadłości, to miejsce jest niesamowite... Jak cała dolina. Poznałem nowy zespół, wydają się w porządku... Brakuje mi Catherin i synów, szególnie Sama... Drugi smyk też jest dobrym dzieciakiem. Mam nadzieję, że mi wybaczą, tak nagle wyjechałem i nie wrócę przez kilka najbliższych lat... No nic, jutro zaczynam pracę. Jestem taki podekscytowany! Od teras muszę używać innego nazwiska, ale przedstawię się jeszcze ostatni raz:

Wilson Burke.

Dobranoc.

Harold spojrzał jeszcze raz na właz. Czy to był jego ojciec? Nie poznałby go, minęło tyle lat... Jednak to coś w spojrzeniu... Czyżby wiedział, że mu się nie uda, i potrzebował wymówki, by zniknąć z tych dziwnych, jak dla niego czasów? Na koniec wszystko pozostawił swojemu pierwszemu synowi... Jemu.

Na górze zorbił się ruch, nawet pod ziemią było słychać. Winda zaszumiała. Był to Olsen, a z nim grupa ludzi.

-Co tu się dzieje, co to za ludzie... -Zaczął Burke.

-Zamykamy dzieło twojego tatuśka, Harold. Odsuń się. -Zagrzmiał Gabriel.

-Co... Kim wy jesteście... -Burke był przerażony.

-FBI. Agent McWird. To agent Dent i reszta mojego oddziału. -Oznajmił Olsen, trzymając coś w dłoni. Klucze.

-NIE... Zostaw to... ZOSTAW! -Ryknął Harold i uderzył dowódcę w twarz. Dwuch opancerzonych wojskowych przytrzymało go. McWird wypluł krew.

-Niech popatrzy, jak jego umysł płonie... -Zaśmiał się dowódca po czym przekręcił klucze w panelu. Maszyna wydała przeciągły jęk i zaczęła wypuszczać coraz jaśniejsze promienie. Mrok.

Wszyscy się schylili, albo zasłonili oczy okularami z filtrami. Harold chcąc nie chcąc musiał patrzeć w Otchłań, gdyż był trzymany przed tych drabów za powieki tak, by nie mógł ich zamknąć. I wtedy Ją zobaczył.

Kobieta promieniała ciemnością, nosiła czarny płaszcz oraz białe jak mleko włosy.

-TY! -Wysyczała, po czym "weszła" w umysł Harolda Burke'a tak mocno, że ten wybałuszył oczy jeszcze bardziej i stracił świadomość.

Jak przez mgłę pamiętał wjazd windą, egzekucję Merla, podczas gdy Martin kulił się pod ściną otoczony przez komandosów.

-Szefie, co z nim? -Spytał jeden z ludzi, wskazując na Hartmana.

-Przyda się... Nie możemy tak od razu zabić burmistrza, co nie? -Spytał sarkastycznie Olsen, po czym wyjął dzienniki, zapalił zapałkę i podpalił książki. -Zniszczcie to miejsce. Tak, by nie pozostało żadnego śladu...

-Ta jest... A co z Burkiem?

-Nieszkodliwy... Wyrzućcie w lesie i zadzwońcie do azylu, niech kogoś po niego wyślą. Spędzi tam resztę życia wsłuchując się w krzyki szaleńców...

-Tak jest, szefie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro