13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Harold otworzył oczy i natychmiast tego pożałował. Ostre światło zmusiło go do zamknięcia oczu, twarz mu się skurczyła... I nagle usłyszał głos. Ale nie z zewnątrz, nie z ambulansu... W swojej głowie.

-HEJ, HAROLD! DAWNO SIĘ NIE WIDZIELIŚMY... WIESZ KIM JESTEM?

-Nie... Zostaw mnie... - Mruknął Burke, kręcąc głową. - Nie...

-TAK! TAK! JESTEM TOBĄ, TYLKO BARDZIEJ ZWIERZĘCĄ WERSJĘ... BARDZIEJ SZALONĄ... ALE TO NIE JEST CHOROBA... TO NOWE SPOJRZENIE NA ŚWIAT... POMOGĘ CI WSZYSTKO ZROZUMIEĆ... ALBO MNIE ZAAKCEPTUJESZ, ALBO CIĘ DO TEGO ZMUSZĘ! 

-NIE! - Ryknął  Burke, kiedy zobaczył sylwetkę "kobiety" z bunkra trzymającej kosę i idącej w jego stronę. Kiedy wbiła mu wyimaginowaną kosę w brzuch, mężczyzna poczuł paraliżujący ból.- ODEJDŹ... NIE... Błagam...

-JEŚLI NIE CHCESZ POWTÓRKI, TO WPUŚĆ NIE DO SIEBIE! - Ryknął głos.

-D... Dobrze... - Jęknął wyczerpany człowiek i znów zemdlał.

JAKIŚ CZAS PÓŹNIEJ

Harold obudził się leżąc na łóżku w kaftanie bezpieczeństwa. Nad jego ciałem pochylało się kilku doktorów.

-Co... Gdzie ja jestem... -Zaczął.

-Spokojnie, znaleźliśmy pana w gęstym lesie. Ma pan złamaną rękę i kilka zadrapań... Ale najbardziej zszokowało nas to, co pan mówił. Dlatego przewieźliśmy cię tu, do Moulton Asylum. Tu jesteś bezpieczny.

Wtem Burke jakby odzyskał pamięć.

-CO?! NIE, NIE... TEN DOM, TA KOBIETA... ONI WSZYSCY... NIE IDŹCIE DO TEGO DOMU! TO, CO TAM WIDZIAŁEM... NIE... NIE.... ZOSTAWCIE MNIE...

-O tym mówiłem. -powiedział doktor do asystenta. -Ekstremalny przypadek, jak Hollow. Bredzi od rzeczy. Do izolatki...

-NIEEEEEEEE....! -Krzyczał jeszcze długo Harold.

Grube ściany szpitala dla psychicznie chorych wytłumiły jego wrzaski nader dobrze... Został wrzucony do izolatki wyłożonej materacami. Pod sufitem były zamontowane głośniki, przez które leciała ścieżka dźwiękowa specjalnie przygotowana pod agresywnych pacjentów. Po wsłuchaniu się w "muzykę" człowiek robił się ospały, a mięśnie odmawiały mu posłuszeństwa.  

Tak właśnie stało się w tym przypadku. Głos w głowie Harolda ucichł, a on sam wiedziony okrutnym zmęczeniem położył się w rogu pokoju najwygodniej jak potrafił, zważywszy na kaftan bezpieczeństwa, i zasnął.

Następnego ranka czuł się jeszcze gorzej, niż kilkanaście godzin wcześniej. Męczyły go koszmary i ciche szepty, których źródła nie mógł odnaleźć. Na czas lunchu pracownik zakładu rozpiął mu kaftan i zaprowadził do wielkiej stołówki. Jedzenie było, co tu mówić, stołówkowe, ale mimo to były dziennikarz usiadł przy stoliku z zjadł porcję papki oraz popił szklanką wody. Światło, wpadało przez wysokie okna, więc było jasno. Nagle, przy stoliku naprzeciw Burke'a coś się stało. 

Jakiś rudzielec, chodzący o kuli trącił przypadkowo jednego z tak zwanych "trudnych pacjentów". Człowiek-Góra od razu zareagował i złapał rudego za kark, podnosząc go w górę i rzucił na stolik Harolda.

-POMÓŻ MU! - Usłyszał w głowie, tak więc zrobił. Mięśniak złapał nóż i kierował się w stronę rudego. tymczasem w tle inni pacjenci blokowali drogę ochroniarzom, czekając na wodowisko.

Kiedy Harold podszedł do oponenta, pożałował. Dostał pięścią wielkości bochna chleba prosto w nos. Wykorzystał to, że się schylił, i wbił pięść w krocze przeciwnika, następnie złapał jego głowę i uderzył w nią kolanem, tak mocno, że tamten padł bez zmysłów. Ochrona i pielęgniarze przebili się w końcu przez tłum pacjentów, pochwycili nieprzytomnego i zawlekli go do skrzydła szpitalnego. Doktor Leo Powerst, wysoki blondyn w okularach w drucianej oprawie, zaproponował to samo Haroldowi, lecz ten odparł, że czuje się dobrze, musi tylko ochłonąć.

Po chwili do Harolda podszedł nierównym krokiem pierwszy poszkodowany, ten rudy.

-Dziękuję ci... Nazywam się Eliot. Hollow. - Powiedział.

-Burke. Harold. Nie ma za co.

-Też ich słyszysz? Bo ja tak... To przeznaczenie... ONI tego chcą... - Rzekł Eliot i przysiadł na ławie.

-Co... Kto... - Harold z wysiłkiem się skupił, gdyż głos w jego głowie się przebudził.

-SŁYSZYSZ?! MÓWI O MNIE! NIE JESTEŚ JEDYNY! MÓWIŁEM, BY MU POMÓC... ON NAM POMOŻE... WYJDZIEMY Z TEGO! - Odezwał się Zły Harold.

-Mam pytanie... Czego najbardziej pragniesz? - Spytał nagle Hollow.

-Wyjść stąd.

-To wiem. Ale poza tym. Wiadomo, że nie chcesz spędzić tu reszty życia, ja też... ilekroć zamknę oczy, słyszę wrzaski szaleńców... Mam plan, jak stąd wyjść... Ale jeszcze nie czas... I może chciałbyś odejść ze mną?

-Tak, jest ktoś, kogo muszę zabić... - Powiedział Harold swoją drugą osobowością i zaczął się śmiać. - Będzie cierpiał, tak jak ja cierpię teraz!

-Popieram. Dobrze jest odreagować cały doznany stres, szczególnie na kimś, kto jest jego przyczyną... Preferuję relaksacyjne upuszczanie krwi, ale każdy ma inne wymagania... - Zaśmiał się Eliot.

Zadzwonił dzwonek, oznajmiający koniec przerwy i wzywający na spotkania z psychologiem.

-Czekaj na właściwy moment, ONI mnie wzywają. Przedwieczni... Pomogę im się tu dostać, w zamian zostanę ich Prorokiem... To będą piękne czasy... Ale jeszcze nie czas... Jeszcze nie czas... - Powtarzał cicho Hollow patrząc za oddalającym się Burkiem. - Tak... Jeszcze trochę. Tylko trochę...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro