2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rano Harold poszedł do miasta, a dokładniej do biblioteki. Usiadł przy komputerze i włączył pocztę. Ostatnią wiadomością było potwierdzenie rezerwacji od Michaela. Wydrukował dokumenty, opuścił gmach czytelni i skierował swoje kroki do sklepu wielobranżowego.

-Witam, nowa twarz. - Uśmiechnęła się ekspedientka. - Nazywam się Mary Hartman.

Kobieta była młoda i bardzo ładna. Miała krótkie, czarne włosy i miłą twarz. Nosiła dżinsy oraz czerwony sweter. Od razu spodobała się Burke'owi.

-Ja nazywam się Harold Burke, jestem dziennikarzem śledczym, przyjechałem w sprawie tych morderstw...

-No nareszcie mój ojciec posłał po kogoś kompetentnego...

-Ojciec? - Spytał mężczyzna.

-Burmistrz naszego miasta, Martin Hartman. Strasznie przeżywał tą sprawę, ale wszyscy nasi policjanci nie nadają się do pracy, a przynajmniej większość. Ciągle są zajęci porządkowaniem papierów po panu Harperze...

-Twój ojciec jest burmistrzem, więc czemu pracujesz w sklepie? 

-Lubię to. Mogę trochę dorobić, poznać różnych ludzi, zresztą studiuję zaocznie na uniwersytecie, jest tylko kilka ulic dalej, więc mam blisko. Poza tym... W tym mieście się coś dzieje... Coś dziwnego. Dwadzieścia lat temu moja matka zaginęła... sprawa została od razu wyciszona, kogoś musiało to słono kosztować... Do tego ta sekta Cthulhu oraz mafia. To nie jest normalne. Chcę się dowiedzieć co, a praca Sklepikarki otwiera niektóre drzwi, można kogoś podpytać, tu coś usłyszeć... Chcę się dowiedzieć, co się stało z moją mamą...

-To niebezpieczne hobby, lepiej się nie wychylaj, ale wiem ile dla niektórych znaczy rodzina... - Powiedział Harold wspominając swojego brata narkomana, który popełnił samobójstwo skacząc pod pociąg. - Czasem trzeba zapomnieć...

-Też kogoś straciłeś? - Spytała cicho Mary patrząc mu w oczy.

-Tak. To nie łatwe, ale trzeba żyć dalej... o cholera, ale późno a muszę jeszcze coś kupić. - To mówiąc Burke oddalił się w głąb regałów.

Wtem ktoś wszedł do sklepu. Człowiek ten nosił kominiarkę i trzymał pistolet.

-KASA NA LADĘ, JUŻ! - Krzyknął na sprzedawczynię i wycelował w nią broń.

-D.. Dobrze, nic się nie musi stać... - Oznajmiła roztrzęsiona Mary i zaczęła wyjmować pieniądze. Harold wszystko słyszał. Wolno kluczył między regałami z artykułami spożywczymi, starając się robić jak najmniej hałasu. W końcu doszedł za plecy mężczyzny i silnym ciosem w głowę ogłuszył. Następnie podniósł pistolet który okazał się atrapą.

-Zadzwoń na policję, ja do tego czasu przypilnuję naszego niedoszłego złodzieja...

Kiedy kilka minut później przyjechał patrol i skuwał kajdankami Victora Muerta, do Burke'a podszedł niski i chudy mężczyzna. Przedstawił się jako Henrik Abberman, komisarz.

-Dziękuję panu, panie...

-Burke. Harold. Miło mi pana poznać.

-Burke, ten dziennikarz... Czytałem pańskie artykuły, podobno pracował pan z Andrew Marshem... Wie pan, co się z nim stało prawda?

-Niestety... Musiałem poinformować jego rodzinę... Był moim najlepszym przyjacielem ze studiów. Ale przed śmiercią daleko zaszedł... Ale nie o tym chciałem rozmawiać... Chciałbym zbadać miejsca zabójstw i przeprowadzić sekcję zwłok...

-Ach, w samą porę, utknęliśmy z tą sprawą... Jeszcze kilka dni, a posłałbym po Marka Harpera

Chwilę później policjanci wyszli i Harold został sam z Mary. Kiedy już miał wyjść z torb pełną zakupów, ona się odezwała.

-Ekhem... Harold... Chciałbyś się może spotkać jeszcze? Może jutro? Jesteś ciekawszą osobą niż moi koledzy z uniwersytetu, chętnie bym poznała się bliżej...

-Chętnie... Możemy się zdzwonić jutro wieczorem? - To mówiąc Burke podał jej swój numer telefonu i z uśmiechem pojechał do do motelu na końcu miasta. Specjalnie wcześniej poprosił taksówkarza, żeby zajechał po drodze do starej posiadłości i zabrał swoje bagaże.

Merle wydawał się zawiedziony, że Harold już dostał  pokój w motelu. Lubił ze nim rozmawiać. Burke pocieszał go, że posiedzi w mieście trochę czasu i chętnie go odwiedzi jeszcze nie raz.

W motelu mężczyzna rozpakował swoje walizki i oddał się rozmyślaniom leżąc na łóżku. Wyjął tajemniczy dziennik z cyfrą dwa i zaczął go czytać.

To jest pięćdziesiąty dzień eksperymentu "BT-826". Obiekty w postaci manekinów rozpadają się na molekuły, są za mało wytrzymałe... Jutro będziemy eksperymentowali z ciałami świń... Może uda nam się wysłać je gdzieś dalej...  [...] Dzisiaj zrezygnowaliśmy z eksperymentów. M jest chory, do tego Teresa niedługo urodzi... Wznowimy pracę w przyszłym tygodniu, tylko jak się wytłumaczę tym gościom z FBI??? Pewnie będą mieli wymówkę, że za dużo nam płacą, by wszystko działało jak należy, głupi bogacze... Jakby mieli za mało problemów na głowie, tylko nas...  Jeszcze zobaczymy, kto ma władzę w Moulton. Nikt nie będzie poganiał mojego zespołu... Mimo wszystko, potrzebujemy testerów. Królików doświadczalnych... Słyszałem o jednej takiej organizacji... Podobno mają siedzibę w starym ogrodzie botanicznym... Chociaż... Muszę to przemyśleć. Jeszcze nie czas. Musimy się skupić na polu jonizującym. Za tydzień przedstawię asystentom mój plan. Jeśli się zgodzą, to idziemy na układy z sekciarzami. Może odstąpią nam jedno ciało, albo dwa. Nie jestem z tego dumny, ale nauka wymaga poświęceń.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro