3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nazajutrz Harold wstał i zjadł przygotowane na szybko śniadanie. Następnie poszedł na komisariat, aby w spokoju porozmawiać z Abbermanem.

-Witam, przyszedłem do pana, bo chciałbym uzyskać lokalizację, gdzie znaleziono ciała. Potem chciałbym uzyskać dostęp do kostnicy, wie pan... Wszystko muszę mieć zapisane... - Burke rozsiadł się w fotelu.

-Rozumiem... Zaraz wszystko panu zaznaczę... - To mówiąc komisarz zaczął zaznaczać miejsca na mapie turystycznej. - A czy chciałby pan coś jeszcze wiedzieć, poza mapą i kostnicą...?

-W sumie... To co się stało z Andrew? Rodzinie powtórzyłem tylko niejasne pogłoski... Jak to było naprawdę?

-Słyszałeś wersję o Cthulhu i rytualnych morderstwach? Nie? Czyli sprzedano ci fałszywą wersję... Andrew przyjechał tu dwa lata temu. Szukał zaginionych na tamte lata studentów, a dokopał się do informacji o sekcie. Pojechał na bagna i zrobiło się o nim cicho. Dopiero dwa lata później detektyw wynajęty przez rodzinę jednego z nowo porwanych studentów znalazł jego pokój w motelu, zdaje się, że numer 18... Nie ważne zresztą. W pokoju były pozostawione notatki pańskiego kolegi, Marsha. Dzięki nim Harper dotarł za nim na bagna, i dzięki nim złapaliśmy większość członków tej sekty... Niestety Andrew zmarł na skutek przebicia serca, kolan i spalenia w ognisku... Niestety taka jest okrutna prawda... Na szczęście wtedy do akcji wkroczył nasz oddział i rozpętała się strzelanina. Zabili kilku naszych, my kilku ich... Ale najlepsze było na koniec: Jakiś przydupas Trembley'a, czyli mafiozy i naczelnika tego domu wariatów, niejaki Eliot Hollow wezwał nas z ukradzionego telefonu Marka Harpera. Myślał, że dzięki tym wszystkim nowym ofiarom, dostanie jakieś łaski od swoich bogów, a dostał dożywocie w zakładzie psychiatrycznym, na końcu miasta... Więc... Taka historia... - Zakończył Abberman.

-No nieźle... Przekażę to wszystko jego żonie i dziecku... Myślę, że chcieliby znać prawdę... - Powiedział Harold i wstał. - Dziękuję, komisarzu. Potem wpadnę jeszcze do kostnicy.

-Do widzenia, panie Burke...

PÓŁ GODZINY PÓŹNIEJ

Dziennikarz śledczy jechał wypożyczonym autem w stronę pierwszego znacznika. Ofiarą była Katherine Bullock, samotna matka. Znaleziono ją rano, ale mimo upływu czasu ciało było ciepłe. Harold wysiadł z samochodu i rozejrzał się po miejscu zbrodni. Była to zalesiona polanka, jednak tutaj drzewa były wypalone i jakby martwe, a ziemia była jałowa. W jednym miejscu widniał czarny odcisk sylwetki, zapewne Katherine. Burke otworzył dziennik tajemniczego autora i znalazł odpowiednią stronę:

KUSYUTA - Demon Krwi. Nie wiem skąd dokładnie przybył, ale w miejscach jego działalności zanotowaliśmy odciski ciał, martwe drzewa, a czasem truchła zwierząt... Ofiary charakteryzuje bark gałek ocznych, dłoni oraz żuchw... To nasza wina... Z zapisków w bibliotece miejskiej wynika, że demon jest z natury uśpiony, a obudzić go mogą wyjątkowe zjawiska paranormalne, wtedy jest żądny krwi, a kiedy demon jest żądny krwi, to zabija, to raczej logiczne... Nie chcę o tym myśleć, ale co jeśli to nasze działania obudziły to monstrum? Na szczęście, albo nie, rząd wszystko zatuszował i kazał nam pracować dalej... Moja żona bardzo się martwi, jak wszyscy. Nie wiemy, czy nam się uda w ogóle odpalić to dziadostwo w piwnicy... Muszę być dobrej myśli, za nas wszystkich...

Strona kończyła się szkicem głowy, prawdopodobnie tego demona. Wąska głowa, jeden róg zagięty w dół, do tego pionowe oczy, ostre kły i okropny uśmiech...

Jednak, co jeśli to tylko domysły? Harold dokładnie nie wiedział, co się stało kilka tygodni temu, nie miał pewności, że były to takie zdarzenia, które były by w stanie przebudzić takiego potwora... A jeśli to tylko jakiś naśladowca? Pełno takich... I czy w ogóle demony istnieją? Harold był raczej racjonalnie myślącym człowiekiem, mimo wszystko, opowieść komisarza, tajemnicze eksperymenty w '86... Już nie był pewien w co wierzy, a w co nie.

Następne znaczniki wyglądały podobnie. Sylwetka, wypalona ziemia, kilka martwych wiewiórek i małych robaczków... Do tego po odwiedzinach w trzech takich miejscach, Burke poczuł, że słyszy w głowie ciche szepty, które jednak ustały, kiedy odjechał kilka kilometrów dalej, w stronę kostnicy.

(Ofiary znaleziono na czterech polankach na czterech, krańcach miasta. Od miejsca drugiej ofiary było całkiem niedaleko do ogrodu botanicznego, co prawda już dawno nieużywanego, ale to tam kilka tygodni temu doszło do śmierci jego najlepszego przyjaciela ze studiów, więc w imię pamięci, Harold poszedł je odwiedzić. Tu i ówdzie walały się porwane szaty, stosy zmurszałego drewna, w powietrzu unosił się zapach kadzidła i krwi... Burke postał tak chwilę, rozmyślał. Nie był osobą wierzącą, jednak wiedział, że Andrew był. Dlatego przez szacunek odmówił modlitwę, wrócił do auta i pojechał na miejsce kolejnej zbrodni.)

W kostnicy usługiwał mu młody stażysta, pewnie student z lokalnego uniwerku. Był lekko nieogarnięty, raz zamiast obrócić zwłoki na lewą stronę, spadły mu one ze stołu i musiał wołać przełożonego, by mu pomógł.

Harold miał zezwolenie na obejrzenie zwłok Katherine Bullock, Herberta Wyatta, Pameli Kurt i Martina Tree. Wszystkie ofiary miały wyłupione oczy, wyrwane dolne części szczęk oraz ucięte dłonie. Wszystko się zgadzało.

Harold podziękował studentowi i wyszedł z zimnej kostnicy. Na zewnątrz padało. Dziennikarz szybko pobiegł wzdłuż ulicy i wsiadł do samochodu. Wtem zadzwonił telefon.

-Harold Burke, słucham?

-Hej, z tej strony Mary! Znalazłam super tajską knajpę, możemy spotkać się pod ratuszem? Potem cię zaprowadzę na piechotę...

-Ekhem... Nie jestem przygotowany...

-Ja też nie. Wszystko robię spontanicznie, nie mam jakiejś nie wiadomo jakiej sukni balowej, tylko zwykłe ciuchy, więc tym się nie martw...

-W sumie jestem już po pracy, więc zaraz podjadę! Do zobaczenia za chwilę! - Odparł Burke i odpalił silnik. Po kilkunastu minutach zobaczył Mary Hartman, zaparkował i wyszedł się przywitać.

-Hej! Jak tam praca? Zresztą opowiesz mi później, dziś rano... - Mówiła dziewczyna ciągnąc mężczyznę w stronę restauracji.

"Wszystko robię spontanicznie..." - Pomyślał Harold i uśmiechnął się pod nosem. - Podoba mi się...

Kilka minut później, kiedy kelner odebrał zamówienie, Mary spytała:

-To wybacz, bo strasznie się nakręciłam na to jedzenie, od rana nic nie jadłam... A kiedy jestem głodna, to robię wszystko spontanicznie, byle zjeść w miłym towarzystwie i czasami wychodzę na wariatkę... - Zaczęła.

-Spokojnie... Wszystko w porządku, sam też nic nie jadłem, no może poza śniadaniem, kilkanaście godzin temu... Więc też jestem głodny...

-Więc, wybacz, znów ci przerywam, ale jak w pracy? Co robiłeś? - Znów pzrerwała mu Mary.

-No... Byłem dziś na miejscach zbrodni, widziałem ciała, i tak zleciał mi cały dzień... A ty? Co robiłaś? - Spytał Burke.

-Byłam do południa w szkole, potem zajmowałam się sklepem... i tyle. Mój plan dnia wypada trochę blado przy twoim...

-Ale jednak bezpieczniej i normalniej, niż chodzenie po miejscach wypalenia komuś oczu... - Harold ugryzł się w język.

-Co? Oczu... Hmm... - zamyśliła się kobieta.

-Ale chyba nie muszę ci mówić, że to jest ściśle tajne? - Spytał mężczyzna patrząc jej długo w oczy.

-Oczywiście... - Szepnęła Mary i szybko go pocałowała.

-Co to było? - Spytał zaskoczony.

-To było spontaniczne. W końcu nie dostaliśmy jeszcze jedzenia... - Zachichotała. Po chwili kelner przyniósł ich dania. Jedli nieśpiesznie, miło rozmawiali. Kiedy skończyli posiłek, zamówili jeszcze czerwone wino. Rozmawiali długo, aż kelner nie poprosił ich o uregulowanie rachunku, bo już zamykają. Harold zapłacił, mimo że Mary chciała to zrobić pierwsza, ale ten odparł, że jeszcze spotkają się nie raz, w każdym razie taką ma nadzieję, a ona zachichotała. Potem Harold odprowadził ją pod ratusz, gdzie razem z ojcem mieszkała.

-Chodź... Taty nie ma w domu, ma jakieś sprawy z Merlem Hustonem... Może wejdziesz?

-Wybacz, ale jestem padnięty, może innym razem? Bardzo bym chciał, ale muszę jeszcze uporządkować wszystkie poszlaki i tak dalej... Jutro do ciebie zadzwonię... Dobrze?

-Dobrze. - Odparła wesoło Mary i cmoknęła go w policzek. - Szerokiej drogi!

TYMCZASEM

Do drzwi w Black Abbey Manor ktoś zapukał. Staruszek otworzył spore wrota. Do holu wtoczyła się mokra od deszczu sylwetka. Miała długie, czarne włosy i zaokrągloną, gładką twarz. Nosiła ciemny płaszcz przeciwdeszczowy.

-I jak? - Spytał niepewny Huston.

-Dowody ukryte, nie bój nic... - Odparł Martin Hartman, burmistrz miasta Moulton. - Chodź, zobaczymy, co słychać na dole... Ale wiesz, to ostatni raz! Wywiad ma szpicli wszędzie. Będziemy przy tym pracować tyko w nagłych wypadkach, jasne? Nie za często... Teraz chodź, mamy robotę na kolejne kilka godzin...

Merle spojrzał jeszcze w ciemność, tam gdzie była droga do jezioro Black, gdzie na dnie spoczywały beczki z radioaktywnymi odpadami wywiezionymi przed chwilą z domu. Huston zamknął drzwi i podreptał za przyjacielem.

-Mówiłeś coś Mary? Myślisz, że powinna znać prawdę, o tym, co tam jest, o wszystkim...? - Spytał Merle.

-Nie... Na razie nie. Nadejdzie czas. - Powiedział Martin wprowadzając sekwencję liczb do specjalnego panelu. Zamek zaskoczył i drzwi powoli się uchyliły. - Wiesz chyba, że musimy znaleźć dziennik? Bo z inaczej to daleko nie zajdziemy...

-Pracuję nad tym... Spokojnie, nikt nic nie wie. Ten gość, który był tu przedwczoraj, nic nie wywęszył, choć zdaje mu się, że wie więcej niż ktokolwiek inny. Pewnie będzie chciał z tobą pogadać...

-Może. Spławi się go jakimś banałem... Nie myślmy o tym teraz. Mamy więcej na głowie.

Weszli do ciemnego pokoju, który był pokryty kurzem i pajęczynami. Na dużym stole była masa zapisanych papierów, modeli i metalowych części. Na końcu pomieszczenia była szafa, a w niej winda.

-Nie sprzątasz tu? - Spytał zdziwiony Hartman.

-Nie... Za dużo wspomnień... jedźmy już.

-Jak sobie życzysz. - Powiedział Martin i przekręcił dźwignię.

Winda z szumem i chrobotem ruszyła w dół. W głąb ziemi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro