4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rano ktoś zadzwonił na komórkę Harolda.

-Halo... - Mruknął zaspany Burke.

-Hej, tu Abberman. W całym mieście nie ma prądu, coś się stało w elektrowni... Jadę na wschód, jestem dziesięć minut drogi od motelu, może chciałbyś pojechać ze mną? Jeśli nie masz nic innego do roboty...

-Nie, jasne, i tak muszę zebrać myśli... To zaraz będę gotowy... A kto wie, może ma to jakiś związek z naszą sprawą...?

-Zaraz będę.

Chwilę później pod motel zajechał radiowóz. Brunet poprawił kurtkę i wsiadł do auta, które odpaliło syreny i pojechało na wschodni kraniec doliny, w której znajdowało się Moulton. Po drodze mijali magazyny i dymiące kominy fabryk.

-Co się stało? W sensie, czemu posłano po policję... - Pytał Harold.

-Burmistrz chyba ma jakieś podejrzenia... Poza tym... To nie wszystko... Przekonasz się na miejscu.

 Przed elektrownią kłębił się tłum pracowników, powstrzymywanych przez kilku policjantów i żółte taśmy ostrzegawcze. Komisarz z dziennikarzem przeszli bez problemu. 

-To skandal! - Krzyczał któryś ze starszych pracowników. - Okultyzmów im się zachciało, kurwa mać! Gliny mają chronić nasze miasto, a co się stało pod ich nosem?! To nie pierwszy raz, ludzie! Pamiętacie, kiedy Psy węszyły w kółko bez skutku, a jakiś zasrany detektyw rozwiązał sprawę, a oni przypisują sobie tą zasługę! Hańba! 

-Zamknij mordę, Odrin! - Ryknął Henrik. - To, że nie lubisz systemu i wolałbyś komunizm, to wiemy, ale na miłość boską, odpierdol się na jeden, jedyny raz! Bo jak nie, to spędzisz kilka tygodni w areszcie! Rozumiesz!? 

-Dobra, dobra, on tak gada, bo się boi! Boi się prawdy, ludzie... - Mówił dalej stary.

Henrik pociągnął Burke'a w głąb elektrowni, więc głos Odrina Campos'a ucichł.

-To stuknięty wariat... Dorastał w jakiejś dziurze w Południowej Ameryce i mu odbija... Oto, czemu cię wezwałem. - Abberman pokazał na bezpieczniki.

-Hmm... Wyrwane z wielką siłą... To musiało być potężne spięcie, przez które maszyny nie wytrzymały... To nie było zwykłe wywalenie korków... To było coś wielkiego...

-Ale co?! W Moulton nie mamy takich wielkich maszyn... Nic, co pożerało by taką energię... Dlatego po ciebie zadzwoniłem... Wiem, że Andrew miał kilka nadnaturalnych spraw, może coś ci mówił... Sam nie wiem, co sobie myślałem...

-Spokojnie, bardzo dobrze, że mnie pan tu zawiózł... - Mówił Harold skrobiąc coś w notatniku. - No... Więcej już chyba nie zdziałamy... Możemy wracać...

-Podwieźć cię?

-Nie... Przejdę się, spacer dobrze mi zrobi. Wiadomo, kiedy będzie prąd? - Dziennikarz zagadnął jednego z pozostałych w pomieszczeniu pracownika.

-No... Prawdopodobnie... Za dwa dni... Damy z siebie wszystko. - Odparł po namyśle inżynier.

-Do widzenia zatem, i powodzenia! - rzucił Harold i wyszedł z elektrowni.

Kiedy wyszedł i przebył kilka kroków, przypadł do niego stary Odrin.

-Ty! Widziałem cię już! We śnie! Umarłeś w nim! Jesteś trupem?! JESTEŚ? MÓW!

-Odwal się, dziadu... Nie wiem, co to wszystko znaczy... Ale, odwal się ode mnie... - Brunet przyśpieszył kroku zostawiając Campos'a w tyle.

-PRZEKLĘTY! TY I TWOJE CZYNY SPROWADZĄ ZAGŁADĘ NA NASZE PIĘKNE MIASTO! TAK JAK TEN DETEKTYW! - Krzyknął jeszcze za nim stary. - ROZUMIESZ?! ZAGŁADĘ!

-Co za świrus...  -Pomyślał Harold idąc poboczem drogi w stronę posiadłości na południowym wschodzie doliny.

Po dwu i pół godzinnym spacerze, dotarł do wielkiego ponurego domostwa. Pukał do drzwi, lecz nikt mu nie otworzył. Nagle za sobą usłyszał człapanie.
Był to stary Merle. Miał na sobie ciemny kombinezon, brudne kalosze i gogle ochronne. U pasa dyndał licznik Geigera.

Przez chwilę patrzyli na siebie w osłupieniu.

-Co to za kostium. -Spytał Harold.

-Ekhem... Byłem w jaskini nad jeziorem, chodzę tam rozmyślać, ale jest jeden haczyk. Promieniowanie. Jest tam stara chałda uranu, wykopywanego dawno temu, jeszcze w latach osiemdziesiątych... Lubię patrzeć jak błyszczy... Nie ma tu żadnych rozrywek w okolicy, no może jezioro. Czasem chodzę na ryby... Ale zaraz, wejdźmy, pogadamy w środku.

Kiedy Merle zdjął kombinezon i nastawił wodę na herbatę, zaczęli rozmawiać.

-Od dziecka interesowałem się promieniowaniem i rzeczami z nim związanymi... Pamiętam, że na studiach razem z przyjaciułmi wybraliśmy się do takiej kopalni, oczywiście nie zapomnieliśmy o środkach bezpieczeństwa. Kombinezon i licznik to podstawa... A jak panu idzie śledztwo?

-Nawet, ale oczywiście nie mogę nic zdradzić... Poza tym, przez dwa dni nie będzie prądu, coś się stało w elektrowni... Jeśli mam być z panem szczery, może mieć to związek z morderstwami... Albo z czymś jeszcze starszym...

-Co? Z czym? - Merle zastrzygł niespokojnie uszami.

-He he, właśnie nie wiem! -Roześmiał się Burke, ale potem spoważniał. -Proszę na siebie uważać, Huston. Niewiadomo, co czai się w mroku...

-Będę pamiętał... -Mruknął staruszek i podał gościowi herbaty.

Rozmawiali tak chyba jeszcze z godzinę, ale w końcu Merle musiał przeprosić gościa, bo wzywają go sprawy burmistrza i jeszcze ta afera z prądem... Huston jadąc w stronę miasta wysadził dziennikarza pod barem, a sam pojechał dalej, pod ratusz.

Harold skorzystał z okazji, wypił kilka głębszych i zebrał myśli.

Merle wydawał się podejrzany... Burke postanowił, że w nocy zbada jaskinię na własną rękę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro